Drukuj Powrót do artykułu

Jaki jest sens ofiary i krzyża Jezusa?

16 kwietnia 2025 | 23:31 | Dawid Gospodarek, dg | Białystok Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Paola Rossinelli / Cathopic

Jak rozumieć ofiarę Jezusa i Jego krzyż? Jak o tych najważniejszych prawdach chrześcijańskiej wiary rozmawiać z niewierzącymi? W rozmowie z KAI opowiada ks. Karol Godlewski, dogmatyk z KUL.

Dawid Gospodarek (KAI): Weszliśmy w Wielki Tydzień, kiedy w centrum naszej refleksji jest krzyż i męka Jezusa. To dobra okazja, żeby zobaczyć, czy sami rozumiemy te misteria i czy potrafimy o nich rozmawiać z niewierzącymi.

Ks. Karol Godlewski: Pięknie się składa, że tegoroczny Wielki Tydzień jest jakoś wzmocniony znakiem Jubileuszu. I myślę, że dobrze zrobimy, kiedy z tekstów zadanych nam z jego okazji uczynimy klucz do zrozumienia dni, które przed nami. Wtedy to zobaczymy, że w centrum tej refleksji nie powinny być „rzeczy”, nawet najświętsze (jak wspomniany przez Ciebie krzyż i męka Jezusa), ale „Osoba” – On sam, Jezus.

Tylko wtedy dojdziemy do takiego „rozumienia” tych dni, jakiego oczekuje od nas Jezus.

Dobrze to nam wyjaśnia św. Paweł w 5. rozdziale Listu do Rzymian, z którego papież Franciszek zaczerpnął tytuł bulli na Rok Jubileuszowy: „Spes non confundit”, czyli „Nadzieja nie zawodzi”.

Paweł zaczyna tam od stwierdzenia, że jesteśmy „usprawiedliwieni z wiary”. To kontrast dla mniemania, że „sprawiedliwość” mogą nam zapewnić nasze uczynki. Żeby dobrze to zrozumieć, warto przypomnieć sobie prawdę, którą uparcie nam przypominał Benedykt XVI, gdy mówił, że wiara to nie zbiór jakichś norm do intelektualnej akceptacji, ale spotkanie z żywą Osobą.

Franciszek dopowie w rzeczonej bulli, że nigdy tej Osoby – Jezusa – nie poznajemy lepiej, niż wtedy, kiedy pozwolimy, aby przebaczył nam grzechy. Wtedy to na sobie doświadczamy, że On nas kocha nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy Mu posłuszni i wypełniamy Jego przykazania, ale także wtedy, kiedy jesteśmy Jego „nieprzyjaciółmi”. Słowem: On nas kocha zawsze i kocha każdego.

Takie odkrycie prowadzi do tego, co Paweł nazywa „usprawiedliwieniem”. Nie jest ono czymś rozumianym jedynie negatywnie, na zasadzie uwolnienia od niesprawiedliwych uczynków, czyli grzechów, ale również pozytywnie: chodzi tu również o uzdolnienie mnie do czynów „sprawiedliwych”.

Czym są te sprawiedliwe czyny?

Tu przychodzi nam z pomocą Benedykt XVI, który wyjaśnia, że sprawiedliwość widziana z Bożej perspektywy nie jest jedynie jakimś rodzajem „wymiany”, czyli oddania każdemu tego, na co kto zasługuje, ale czymś znacznie większym: oddaniem każdemu tego, czego kto potrzebuje! Wiąże się zatem z czułym i uważnym rozeznaniem. Bóg sprawiedliwy daje z czułością i znajomością swoich dzieci każdemu to, czego komu potrzeba, a sprawiedliwy człowiek nie jest sztywnym rygorystą i kazuistą, ale człowiekiem rozeznania, który umie słuchać, ufa Słowu i stara się wybierać zawsze największe, choć nie zawsze oczywiste dobro.

I tu dochodzimy do tego, co Paweł zauważa dalej: przyjmując takie „usprawiedliwienie z wiary”, a więc przeżywając spotkanie z Osobą, która mnie kocha, wybacza mi grzechy i obdarowuje tym, czego potrzebuję, staję się zdolny do „zachowania pokoju z Bogiem”. „Pokój” ten, jak mówią dokumenty soborowe, nie jest „prostym brakiem wojny”, czyli w wypadku relacji z Bogiem nie jest prostym „nierobieniem niczego złego” i „niepopełnianiem grzechów”, ale czymś głębszym: pewną zgodą myśli, pragnień, sposobu pojmowania rzeczywistości, jakąś komunią!

O to chodzi w tych dniach, aby wejść w głęboką komunię, zgodę myśli i pragnień z Bogiem, z Osobą, a nie zatrzymać się tylko na obrzędach, nawet tych najświętszych. Wszystkie one mają sens o tyle, o ile prowadzą do spotkania z Osobą Boga i z osobami – braćmi i siostrami, a więc do komunii, i to komunii, która przetrwa granicę Świąt Wielkanocnych i będzie trwała w naszej poświątecznej codzienności. Źle natomiast się stanie, jeśli tymi obrzędami w pewien sposób będziemy za przeproszeniem „zapychali Bogu buzię” na zasadzie: dostałeś kult, więc nie chciej niczego więcej, a już na pewno nie mojego nawrócenia, czyli „zmiany sposobu myślenia”.

Wróćmy niewierzących – nawet przy świątecznym stole spotykamy bliskich, którzy z dystansem podchodzą do religii, już nie wspominając o kontaktach internetowych… 

Poszedłbym tu raczej po linii wyznaczonej przez śp. kardynała Vlka z Pragi: najpierw „ukazanie”, a potem „kazanie”.

My, wierzący, przeżywamy te dni przede wszystkim prowadzeni przez Słowo i Sakramenty. Także w komunię z Bogiem wchodzimy na drodze sakramentalnej: przyjmując Ciało i Krew Chrystusa w czasie Paschalnej Wieczerzy, Eucharystii. Przyjmujemy obecność Pana w takiej formie, jak opisali to w relacjach z Ostatniej Wieczerzy Ewangeliści Mateusz, Marek i Łukasz: „bierzemy i jemy” Chleb przemieniony w Ciało Pańskie, „bierzemy i pijemy” Wino przemienione w Jego Krew. Ci, których nazywamy niewierzącymi, tego nie czynią – nie dlatego, że nie mogą, ale dlatego, że nie widzą wartości tego, co dla nas jest wartością największą.

Im zatem trzeba tę komunię z Bogiem „zanieść” na sposób opisany przez czwartego Ewangelistę, Jana. Jan, relacjonując Ostatnią Wieczerzę, nie mówi nic o chlebie i winie, ale zwraca uwagę na Jezusa, który klęka przed uczniami i obmywa im stopy: czyni gest niewolnika, a zarazem gest miłości. Znamy ten obrzęd z liturgii Wielkiego Czwartku.

Uderzająca jest intuicja kard. Grzegorza Rysia, który kiedyś tym obrzędem się posłużył na rekolekcjach dla małżeństw dwuwyznaniowych w Łodzi. Ludziom, którzy – z racji na odmienność wyznania – nie mogą razem przystępować do komunii pod Postaciami Chleba i Wina, zaproponował wspólne obmycie nóg w czasie liturgii, pokazując, że takiej formy „interkomunii” nikt nie może zabronić czy reglamentować.

I to jest to, co my mamy robić wobec ludzi, którzy nie wierzą i nie są zainteresowani Słowem i Sakramentami: mamy im Je podać pod przyjmowalną przez wszystkich postacią „obmycia nóg”, jakichś gestów, a może bardziej postaw służebnej miłości, kształtowanej – to z kolei słowa papieża Franciszka – jak glina w rękach garncarza, na tysiące sposobów, według rozeznanych potrzeb. Obejmiemy ich w ten sposób tym, co jest treścią „komunii” – jednością w miłości – choć w innej formie.

Myślę, że w ten sposób powiemy więcej o naszym rozumieniu Wielkiego Tygodnia, niż ja to teraz czynię w tym już przydługim wywodzie. Nie będziemy odpowiadali na niestawiane nam pytania, ale sprowokujemy do pytań o źródło tej naszej postawy – i wtedy będzie okazja do tego, by na to źródło – Źródło – wskazać.

Gdy współczesny człowiek słyszy historię o tym, że za rajski grzech zbiorowa kara dotknęła całą ludzkość (czemu nie ma indywidualnej odpowiedzialności?), a Bóg by zbawić ludzi posyła na okrutną śmierć niewinnego Jezusa – budzi się w nim opór. Bo to brzmi bardzo niesprawiedliwie. Dlaczego wszechmocny i miłosierny Bóg nie zbawił inaczej niż przez taką ofiarę? Dlaczego karę wziął na siebie niewinny? 

Odpowiedzialność jest indywidualna, absolutnie. Dlatego, że ja nie „odpowiadam” za coś, czemu nie jestem winien, jednak niosę tego bolesne konsekwencje: rodzę się w grzechu pierworodnym, a po chrzcie, pomimo obmycia z tego grzechu, niosę jego skutki. Jednak nie skupiałbym się na negatywach, ale poszedłbym w tej refleksji za rozeznaniem wielu świętych i teologów, m.in. Akwinaty, który zauważył, że dzięki odkupieniu dokonanemu w Jezusie Chrystusie zostaliśmy wyniesieni wyżej, niż byliśmy jako ludzie, zanim upadliśmy przez grzech pierworodny. To „wyżej” oznacza tak naprawdę „najwyżej”: we Wniebowstąpieniu Pana widzimy, że idzie On, aby zasiąść po prawicy Ojca, w samym „sercu” Trójcy, nie tylko jako „prawdziwy Bóg”, ale także jako „prawdziwy Człowiek” – nie „zrzuca” człowieczeństwa jak kostiumu! Pokazuje nam w ten sposób, gdzie jest owa miara naszego wyniesienia, do jakiego jesteśmy zaproszeni przez odkupienie: jest ona w samej Trójcy! Będąc w komunii z Nim, możemy być nie „u” Boga, „obok” Boga, „blisko” Boga, ale „w” Bogu, i to nie jako „ciało obce”, ale jako ktoś, kto jest tam absolutnie mile widziany i wyczekiwany! To jest to „novum”, jakie wnosi odkupienie, paradoksalnie w jakiś sposób „sprowokowane” przez grzech. Dobrze je widać wtedy, kiedy zestawimy ze sobą nie tylko „sprawców”: Adama, sprawcę grzechu pierworodnego, i Jezusa, Nowego Adama, sprawcę odkupienia, ale także dwie Ewy: Ewę z raju i Nową Ewę, Maryję. Ta „nowa” ma coś, czego nie miała „stara”. Czujemy, że Maryja jest kimś bardziej obdarowanym i piękniejszym, niż Ewa z raju.

Maryja faktycznie została zachowana „na zaś” od grzechu i pierworodnego, i grzechów uczynkowych, a po przejściu granicy śmierci została wzięta z ciałem i duszą do chwały zbawionych. Nie wydarzyło się to jednak z racji na jakieś Jej osobiste zasługi czy uzdolnienia, ale mocą przyszłej, mającej się dopiero wydarzyć, Paschy Chrystusa. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ w Maryi widzimy nie tylko to, jak piękny i wolny byłby człowiek, gdyby nie grzech, ale także jaki się człowiek może stać, jeśli przyjmie zbawienie. Po Niej widzimy, jak dalece stan człowieka odkupionego jest czymś piękniejszym, niż stan człowieka przed momentem, od którego zaczął potrzebować odkupienia.

Maryja jest niepokalana niejako „dla przykładu”, by sobą pokazać, co może z człowiekiem zrobić łaska. Ta łaska jednak, która Ją uczyniła tak wolną i piękną, nie jest nam niedostępna: to dokładnie ta sama co do natury łaska, którą my otrzymaliśmy we chrzcie. Chrzest ukierunkowuje nasze życie na bycie takimi, jak Maryja. Chrzest, a także aktualizujący go za każdym razem Sakrament Pokuty, ma taką moc, z tą jednak różnicą, że Maryja została zachowana od grzesznej przyszłości, my zaś możemy być wyzwoleni od grzesznej przeszłości. Źródło jednak jest to samo, i taki sam jest ostateczny skutek. To zatem, że wciąć grzeszymy, i że jako potomkowie Adama i Ewy niesiemy defekty i ułomności ludzkiej natury, nie powinno nas zniechęcać i odwracać naszego wzroku od nadziei, że dzięki życiu łaską naszych chrztu możemy ostatecznie być tacy, jak Nowy Adam i Nowa Ewa: Chrystus i Maryja. Dobrze się stanie, kiedy z taką wiarą w Boga działającego we chrzcie odnowimy w tym roku podczas Wigilii Paschalnej nasze chrzcielne przymierze.

A co z tym posłaniem Jezusa na śmierć?

Bóg nie wysyła Jezusa na śmierć, ale Jezus sam się na nią ofiaruje. Na określenie ofiary łacina znajduje dwa pojęcia: victimae i sacrificium. Pierwsze odnosi się raczej do ofiary wymuszonej, takiej, której konieczność spadła na nas wbrew naszej woli – stąd polskie słowo „wiktymizacja”. W tym znaczeniu mówimy o ofiarach przemocy, przestępstw, nadużyć itd. Drugie słowo, sacrificium, odnosi się do dobrowolnego daru z siebie, do ofiary takiej, jaką Chrystus Król złożył na krzyżu, gdy powiedział, że „nikt Mu życia nie odbiera, ale On sam z siebie je oddaje”, chociaż z zewnątrz mogło to wyglądać raczej na ową wiktymizację, a nie na dobrowolność daru. To, co robi Jezus, i czego uczy, to przyjmowanie momentów, które spadają na nas raczej na sposób wiktymizacji i przekuwanie ich na „sacrificium”, nasz wolny, królewski dar. Do tego uzdalnia nas przecież królewska godność, jaką mamy przez chrzest.

I z tego poziomu lepiej widać, dlaczego – jak zauważyłeś – niewinny Jezus wziął na siebie to, co należało się nam, winnym. Było to „niesprawiedliwe”, ale tylko według definicji sprawiedliwości międzyludzkiej, czyli „oddania każdemu, na co kto zasługuje”. Jezus faktycznie na to nie zasłużył. Jednak według przywołanej już definicji Bożej sprawiedliwości, którą zostawił nam Benedykt XVI, jest to bardzo „sprawiedliwe” – jest to oddanie każdemu tego, czego kto potrzebuje. Nie tylko, co oczywiste, śmierć Jezusa oddaje nam to, czego „potrzebujemy”, czyli zbawienie. To jest również to, czego „potrzebuje” Jezus, gdyż „Jego pokarmem jest pełnić wolę Ojca”. Ilekroć czytamy Jezusowe zapowiedzi męki w Ewangeliach, tylekroć używa On w nich greckiego słówka „dei”, które oznacza właśnie Jego wewnętrzną „potrzebę”, wręcz przymus wypełnienia tej misji, z jaką przyszedł na świat. A tą misją jest właśnie wyzwolenie człowieka. On, będący w całości miłością, „pro-egzystujący”, czyli istniejący w całości dla nas, dla naszego dobra, tak dalece identyfikuje się z nami, że mająca nas odkupić Jego męka staje się nie tylko naszą, ale i Jego potrzebą! Ten poziom współodczuwania i solidarności jest niezrozumiały poza Ewangelią.

Kiedy tę miłość Jezusa przyjmiemy i się nią przejmiemy, spontanicznie rodzi się w nas to pragnienie, które papież Franciszek w „Dilexit nos” nazywa pragnieniem zadośćuczynienia. To dobra intuicja, ale często oszołomieni ogromem obdarowania zachowujemy się bezładnie, jak Piotr, który na Górze Tabor usiłował, nie wiedzieć po co, rozstawić namioty. Trzeba zatem pozwolić papieżowi, aby nam wyjaśnił, czym to zadośćuczynienie, właściwa odpowiedź na dar życia i śmierci Jezusa, powinno być.

Franciszek zaznacza, że nie ma ono za punkt wyjścia „grzechu” czy „niezaspokojonej sprawiedliwości”, ale miłość. Nie jest ono stawianiem kogokolwiek w roli „piorunochronu” zbierającego na sobie wszystkie kary i przejawy gniewu, które powinny słusznie przypaść innym.

Oznacza ono podejście do Boga „bliżej, niż inni”, by doświadczyć Jego czułości i darmowość Jego przebaczenia, znowu, „bardziej, niż inni”. Jednak nie po to, by się z tym doświadczeniem zamknąć w sobie, ale by je podać dalej poprzez „świadectwo i słowo”, czynienie wszystkiego, co możliwe, aby wszystkich ludzi doprowadzić do tego samego spotkania z Bogiem Miłości, jakie stało się moim udziałem. „Męczeństwem” i cierpieniem na tej drodze – pisze papież za św. Tereską od Dzieciątka Jezus – jest niedostateczność ludzkich słów, by wyrazić przeżytą bliskość Boga, i zamknięcie serc adresatów na Słowo, które chce się im zanieść.

Bóg nie oczekuje mojego nieustannego babrania się w starych grzechach. On o nich nie pamięta i na nie nie patrzy. Nie chodzi Mu też o moje nieustanne lamentowanie nad Jego męką, gdyż stąd łatwo przejść do oszukiwania samego siebie, że gdybym to ja wtedy tam był, a nie Piłat, Żydzi czy rzymscy żołnierze, losy Jezusa potoczyłyby się inaczej, bo „oni byli źli”, a „ja jestem dobry”. Po pierwsze, to jest soteriologiczna bzdura, gdyż – jak już zauważyliśmy – ostatecznym decydentem w sprawie podjęcia męki był samoofiarujący się Jezus, a nie ktokolwiek z osób zewnętrznie odpowiedzialnych za Jego skazanie i egzekucję. Po drugie, ilekroć porywam się na korygowanie Jezusa poprzez próbę powstrzymania Jego męki nawet na poziomie ludzkiego współczucia czy pragnień, tylekroć powinienem usłyszeć to, co w podobnym kontekście usłyszał Piotr: „zejdź mi z oczu”, czyli „stań za mną i idź za mną, a nie przede mną”, bo inaczej będziesz mi „szatanem”, czyli „przeciwnikiem”, a nie „opoką”.

Moje „zadośćuczynienie” zatem nie ma być skupione „negatywnie”, na moich grzechach czy na rozpaczaniu na temat męki Pana, ale „pozytywnie” – na byciu blisko Boga, który mnie do tej bliskości zaprosił, i na oswajaniu z tą bliskością ludzi, póki co jej wystraszonych.

A czy ta historia zbawienia skończyła się sukcesem? Śpiewamy o Zwycięzcy śmierci i szatana, ale na świecie wciąż widzimy niesprawiedliwą i okrutną śmierć, ogrom zła… 

Są chwile, w których spada na nas, ludzi, cierpienie, są jak opisane w Ewangelii burze na jeziorze. Jezus nie zawsze je ucisza i nie możemy tego od Niego żądać. On daje coś znacznie większego: pozwala Piotrowi, który – pomimo wzburzonych fal – wpatruje się w Niego, chodzić po tych wzburzonych falach suchą stopą i nie tonąć. To właśnie wnosi Jezus: nie odbiera nam cierpienia, ale kiedy w czasie cierpienia patrzymy na Niego, a nie na nasze kłopoty, możemy przejść przez czas cierpienia „suchą stopą”, nie tracąc wiary i nadziei.

Odwołując się do biblijnej symboliki wody czy tez morza jako siedziby sił nieprzyjaznych człowiekowi możemy powiedzieć, że etap, w którym się znajdujemy jako ludzie żyjący na ziemi, jest etapem walki o to, by mieć – jak Piotr – wzrok utkwiony w Jezusie, by być ponad powierzchnią tych wód, a nie pod nią. Słowem, jest to czas walki o podkreślaną już przeze mnie komunię z Bogiem. Walki, bo póki żyjemy, nie jest to stan spetryfikowany. Jednak dzięki zmartwychwstaniu Chrystusa i powierzeniu jego owoców Kościołowi możemy być absolutnie pewni tego, gdzie tą komunię możemy znaleźć, jeśli trzeba to odzyskać i co robić, by w niej trwać. Mamy wszelkie ku temu środki. Stąd, choć jeszcze nie w pełni to odkrywamy, już na tym etapie możemy się ucieszyć tym, że – jak powiedziałeś – zbawienie odniosło sukces.

Nasi święci – i ci beatyfikowani czy kanonizowani, i ci „święci z sąsiedztwa”, zbawieni „po cichu” – są na kolejnym etapie: opisany jest przez Apokalipsę św. Jana jako etap „morza szklanego”. Ich wybór komunii z Panem został spetryfikowany i nic już mu nie zagraża – „morze”, choć jeszcze istnieje, jest dla nich „szklane”, czyli nie mogą już w nim utonąć. Wspierają jednak oni nas, którzy ciągle się zmagamy. Wspierają jednak nie tylko swoim wstawiennictwem „za nami u Boga”, ale jeszcze bardziej „za Bogiem u nas”, przekonując nas swoimi historiami, że nigdy nie zrobimy niczego lepszego i mądrzejszego ze swoim życiem niż to, kiedy będziemy przeżywali je w radykalnej bliskości z Bogiem.

Razem zaś wszyscy – mówiąc językiem bulli Franciszka na tegoroczny Jubileusz – pielgrzymujemy w nadziei ku eschatologicznej pełni, w której, jak czytamy w końcowych wersetach Apokalipsy, „morza już nie będzie”, a zło ostatecznie zostanie uleczone przez miłość Chrystusa, co będzie ostatecznym i wiecznotrwałym „sukcesem”, jak to nazywasz, historii zbawienia. A „nadzieja nie zawodzi”.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.