50 lat temu zmarł Thomas Merton
09 grudnia 2018 | 23:45 | tom (KAI) / mip | Warszawa Ⓒ Ⓟ
Przed 50 laty, 10 grudnia 1968 r. zmarł o. Thomas Merton, trapista, działacz na rzecz pokoju i obrońca praw człowieka. Był jednym z najważniejszych pisarzy religijnych wszechczasów. Obdarzony wielkim talentem literackim sławę zyskał nie tylko dzięki pionierskim dziełom o duchowości kontemplacyjnej, próbom zrozumienia myśli Dalekiego Wschodu i zintegrowania jej z duchowością Zachodu, lecz także dzięki niezachwianej wierze w wartość chrześcijańskiej aktywności społecznej.
Młody Amerykanin trafia do Kościoła katolickiego i do klasztoru po burzliwych młodzieńczych latach. Kilka lat później pisze swoją duchową autobiografię „Siedmiopiętrową górę” opowiadającą o ujarzmieniu wolności, która ostatecznie prowadzi wszechstronnie uzdolnionego młodzieńca „w ramiona Boga”. Staje się ona światowym bestsellerem i została przetłumaczona na ponad 15 języków osiągając nakład przekraczający milion egzemplarzy. Merton pisząc o duchowości, mistycyzmie i monastycyzmie, ale także o sprawiedliwości społecznej, stał się znany daleko poza granicami USA.
Zwykle trapiści stronią od publiczności. Jednak Merton w niezwykłym stopniu ściągał uwagę rzesz czytelników żyjąc w klasztorze Gethsemani w stanie Kentucky. Czytali go katolicy na całym świecie, dla wielu stał się duchowym guru. Był m.in. „pustelnikiem hipisów”, którego młoda dziewczyna prosiła o mszę św. w intencji zmarłego menadżera Beatlesów, Briana Epsteina. Walczył z rozpasanym materializmem i wojną w Wietnamie. Dzięki niemu duchowe impulsy buddyzmu stały się użyteczne dla życia monastycznego i nie tylko.
O tym jak bogate było krótkie, zaledwie 53-letnie życie Martona i jego wielka charyzma, może zaświadczyć pięć tomów jego listów do 1800 osób: papieży, prezydentów i możnych tego świata. Dzięki lekturze „Siedmiopiętrowej góry” wielu młodych ludzi odnalazło drogę do życia zakonnego. Nie bez powodu przez pewien czas pełnił funkcję mistrza nowicjatu. Jednym z jego nowicjuszy, który jednak nie odnalazł się w klasztornym życiu był ks. Ernesto Cardenal, nikaraguański duchowny katolicki, poeta i zwolennik teologii wyzwolenia.
Merton kochał świat i szukał samotności. Dychotomia ta towarzyszyła mu przez całe życie. Ojciec Louis, takie było zakonne imię Mertona, był powołany do życia kontemplacyjnego, ale nie mógł też opuścić świata poza murami klasztoru. Po prostu chciał być tym, kim jest, człowiekiem, który szuka Boga w samotności i ciszy oraz zarazem z pasją bierze udział w życiu świata i kocha wymianę myśli z przedstawicielami Kościoła, polityki i kultury. Widzieli w nim fascynującego rozmówcę, którego wolnemu i niezależnemu umysłowi towarzyszy duchowa głębia. Jednym z nich był Czesław Miłosz, polski poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla.
Rozwój talentu literackiego zawdzięczał swoim przełożonym, którzy nie robili mu żadnych trudności, ale wręcz zachęcali do pisania. W latach 50. i na początku lat 60. Merton wspierał ruch praw obywatelskich w USA. Ostro sprzeciwiał się segregacji rasowej, pisał przeciwko wojnie koreańskiej, a później wojnie w Wietnamie. Odrzucał ideę „sprawiedliwej wojny” i zamiast tego propagował ideę autentycznego „niestosowania przemocy”.
To sprawiło, że miał problemy ze swymi przełożonymi. W 1962 r. na krótko otrzymał zakaz publikacji. Słynna amerykańska piosenkarka Joan Baez wraz z innymi poprosiła go, aby na jakiś czas opuścił klasztor i dołączył do ich ulicznych protestów. Jednak w tym czasie w Mertonie zrodziła się wielka nieufność do własnego aktywizmu. Wycofał się do pustelni na terenie klasztoru i studiował duchowe tradycje Wschodu.
W ostatnich latach życia odkrył buddyzm widząc w nim inspirację dla chrześcijańskiego życia monastycznego. W 1968 r. otrzymał zgodę swego przełożonego na wyjazd na konferencję benedyktyńskich opatów w Tajlandii. Wcześniej podróżował po Indiach, gdzie spotkał m.in. Dalajlamę. To spotkanie okazało się ważne dla obu stron. Merton był pierwszym chrześcijańskim mnichem, którego spotkał Dalajlama.
Jak przyznał, poznanie tego trapisty „zmieniło jego podejście do chrześcijaństwa”. O Mertonie powiedział: „Bardzo uczony, zdyscyplinowany człowiek o dobrym sercu”. Kilka dni po tym spotkaniu Merton już nie żył. W hotelu w Bangkoku, gdzie wygłaszał przemówienie na konferencji, dotknął wadliwego wentylatora. Prąd śmiertelnie poraził jego ciało. Jak mówili świadkowie śmierci ojca Thomasa: „Jego twarz promieniowała ciszą”.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.