PRZEWODNIK KATOLICKI: W oczekiwaniu na Wigilię w pierwszej stolicy (WYWIAD Z PRYMASEM POLSKI, ABP. JÓZEFEM KOWALCZYKIEM)
Rok: 2010
Autor: Media katolickie
O Wigiliach w rodzinnym domu, świętowaniu Bożego Narodzenia na Watykanie i w Nuncjaturze Apostolskiej oraz o oczekiwaniu na pierwszą Wigilię w prymasowskim Gnieźnie, z abp. Józefem Kowalczykiem, metropolitą gnieźnieńskim i prymasem Polski rozmawia Adam Suwart.
Jak przypuszczam, święta Bożego Narodzenia i samą Wigilię przeżywał Ksiądz Prymas w swoim życiu w bardzo różnych okolicznościach – od tych najbardziej osobistych, w domu rodzinnym, ale także na Watykanie u boku Ojca Świętego Jana Pawła II, w Nuncjaturze w Polsce… Podobno najcieplej wspomina się właśnie te Wigilie z dzieciństwa.
– Rzeczywiście, z największym sentymentem chyba każdy z nas wspomina najpiękniejsze lata dziecięce i święta Bożego Narodzenia spędzane w tym okresie życia. Tego się nigdy nie zapomina. Zwłaszcza jeśli w domu rodzinnym doświadczyliśmy ciepła i miłości. Wtedy święta Bożego Narodzenia stają się jakby kumulacją, kwintesencją uczuć rodzinnych, którymi dzieci dzielą się z wzajemnością z rodzicami, rodzeństwem czy innymi członkami rodziny. Tak było też i w mojej rodzinie.
Gdy jest rodzinne ciepło, to dziecku nie potrzeba bogactwa wyszukanych, drogocennych prezentów. Wystarcza sam klimat świąt, szczerość i uczucia, jakie sobie wtedy okazujemy oraz – co najważniejsze – przeżywanie tych świąt zgodnie z ich religijnym wymiarem i teologiczną treścią. Przyznam się szczerze, że świąteczny klimat był dla mnie tak sugestywny, że wiele lat musiało upłynąć od mojego dzieciństwa, bym dał się przekonać, już w toku pogłębionych studiów, że teologicznie najważniejsze święta to uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego. Boże Narodzenie w Polsce, ze względu na sam sposób celebrowania tej uroczystości, z powodu choinki, dzielenia się opłatkiem, wypatrywania pierwszej gwiazdki, a także z racji częstej kiedyś zimowej pogody, jaka towarzyszyła choćby Wigilii, rzeczywiście ma niezwykły klimat i wpływa bardzo na wyobraźnię, szczególnie dziecka.
Święta Bożego Narodzenia nader często w dzisiejszym, zachodnim świecie komercjalizują się, tracąc zupełnie swój religijny wymiar. Jest to jednak znak ostatnich dwóch dziesięcioleci. W czasach dzieciństwa Księdza Prymasa pewnie nie było takich zagrożeń.
– Pierwsze święta Bożego Narodzenia przeżywałem wraz ze swymi rodzicami, siostrą i ciotką w latach II wojny światowej. Klimat tych „wojennych” świąt był jeszcze inny. Towarzyszył wtedy Polakom strach i lęk, poczucie niepewności i osamotnienia. Pamiętam, że w domu okna musiały być szczelnie zasłonięte, obowiązywało zaciemnienie. Dla nas, dzieci ważne było jednak to, że tatuś przyniósł choinkę, którą następnie razem dekorowaliśmy ozdobami wykonanymi domowymi sposobami. Cieszyliśmy się, że wspólnie zasiadamy do wigilijnej wieczerzy, którą udało się zorganizować mimo skromnych warunków, w jakich żyliśmy w czasie wojny. Jaka to była radość, że mogliśmy zasiąść do stołu wspólnie z rodzicami, z moją siostrą, z ciocią, która mieszkała z nami, czasem jeszcze z kimś z rodziny.
Klimat takich świąt nie jest możliwy do sztucznego stworzenia nawet za największe pieniądze. Wyrasta on bowiem z naturalnych więzi, uczuć miłości i braterstwa, których uczymy się właśnie w rodzinie. Jestem bardzo wdzięczny moim świętej pamięci rodzicom za to, że umieli ten dar miłości przekazać. Nie jest to dar wręczony w opakowaniu, a raczej pewien duch przekazywany przez miłość. Jestem przekonany, że także dziś bardzo wiele rodzin tak właśnie te święta przeżywa. Jednak niepokojące zjawiska komercjalizacji świąt rzeczywiście następują. Są one znakiem dramatu współczesnego człowieka, który wierzy, że prawdziwe szczęście znajdzie w dostatku materialnym, że pieniędzmi zapewni sobie dobre samopoczucie. Święta Bożego Narodzenia w swej istocie zaprzeczają takiemu podejściu – pamiętajmy, gdzie i w jakich trudnych warunkach bytowych przyszedł na świat Pan Jezus. Tego znaku nie można zignorować. My w dzieciństwie nie czekaliśmy jakoś specjalnie na prezenty…
Ale pewnie były, chociaż jakieś drobne.
– Na choince pojawiało się ciastko, cukierek, jabłko czy specjalnie wykonywane z drewna wisiorki, gwiazdka betlejemska. To wszystko naprawdę tworzyło wystarczającą przestrzeń, która sprawiała radość i – razem z klimatem wieczerzy, wspólnie śpiewanych kolęd – stwarzała niepowtarzalną atmosferę, którą wspomina się do dziś. Tak skromnie w sensie materialnym, ale przecież bogato wewnętrznie przeżywane święta wcale nie zubożyły mojego pokolenia. Nie ma oczywiście nic złego we wręczaniu sobie prezentów, dopóki nie przesłaniają one istoty świąt. Patrząc na dzisiejszy przesyt podarków, zastanawiam się jednak, czy rzeczywiście sprawiają one autentyczną radość, czy też zbyt często służą zagłuszeniu jakiejś pustki.
Jakie były obyczaje świąteczne w rodzinie Księdza Prymasa? Na pewno z rodzicami szedł Ksiądz Prymas na Pasterkę.
– Oczywiście. Był to nasz bardzo miły obowiązek religijny. Najpierw jednak przygotowywaliśmy wieczerzę wigilijną. Każdy miał jakieś zadania do wykonania. Siostrze i mnie najczęściej przydzielała je mama. Lubiłem z siostrą wyglądać na zewnątrz i czekać na pojawienie się pierwszej gwiazdy. Gdy ją dostrzegliśmy, z radością biegliśmy do domu, wołając: „Mamo, jest pierwsza gwiazdka!”. Modlitwie przed wieczerzą przewodził ojciec. Klękaliśmy i modliliśmy się przed obrazem Świętej Rodziny. Jestem wzruszony, wspominając dziś te chwile. Pamiętam, że w modlitwie tej wymienialiśmy swych bliskich zmarłych, także tych, którzy nierzadko zostali haniebnie rozstrzelani w czasie wojny.
Po wieczerzy wigilijnej szło się na Pasterkę, często w śniegu. Mieszkaliśmy około trzech kilometrów od świątyni parafialnej. Szliśmy na Pasterkę z radością, w mrozie, przy pięknym księżycu na zimowym, rozgwieżdżonym niebie, a zmrożony śnieg skrzypiał pod butami. Do dziś mam w uszach ten dźwięk. A także brzmienie kolęd śpiewanych w kościele przepełnionym ludźmi. Widywało się nawet takich parafian, którzy w ciągu roku rzadko pojawiali się na Mszy św.
Tak wspominam lata dzieciństwa. Później nastrój ten towarzyszył mi w czasie świąt przeżywanych w okresie stalinowskim. Chodziłem wtedy do gimnazjum i mieszkałem poza domem, jednak powrót na święta do rodzinnego domu zawsze był tak samo wzruszającym wydarzeniem. System polityczny mógł bowiem stwarzać niemałe trudności zewnętrzne, ale klimat i warunki do przeżycia duchowego stwarzali rodzice i dom rodzinny. Im bardziej system polityczny ingerował w sprawy wiary i Kościoła, tym bardziej to ciepło rodzinnego przeżywania Bożego Narodzenia dawało się odczuć.
Widać, że święta Bożego Narodzenia pokazują, jak bardzo człowiekowi potrzebna jest pełna rodzina, dobry dom, szczere uczucie, którego braku nie da się zamaskować pogonią za dobrami materialnymi.
– Bardzo chciałbym podkreślić właśnie przy okazji Bożego Narodzenia, że dziecko powinno wychowywać się w klimacie autentycznej, szczerej i uczciwej rodziny. Jakże ważne jest naśladownictwo wzoru ojca i matki! Jak często dziś kultura masowa przekręca te role, stara się je zastąpić innymi, wręcz patologicznymi. Boże Narodzenie w swej najgłębszej teologicznej treści uczy nas więc, jak żyć, jak tworzyć rodzinę, jak obdarowywać się miłością i z jakim dystansem patrzeć na wielki świat, który wtedy, przed ponad dwoma tysiącami lat, często Bożego Narodzenia nie rozumiał albo po prostu nie umiał zauważyć.
Poza świętami Bożego Narodzenia spędzonymi w dzieciństwie Ksiądz Prymas przeżywał też pewnie święta w wielu innych okolicznościach w kolejnych etapach życia.
– Gdy wstąpiłem do seminarium duchownego, wieczerzę wigilijną spożywaliśmy w seminarium, ale już w pierwszym dniu świąt rozjeżdżaliśmy się do swoich domów rodzinnych. Gdy zostałem wyświęcony na kapłana, Boże Narodzenie najczęściej spędzałem w parafii, w której posługiwałem. Niebawem wyjechałem do Rzymu na studia. Po długich staraniach, zakończonych początkowo za każdym razem odmowami, otrzymałem ostatecznie paszport, który uprawniał tylko do jednorazowego przekroczenia granicy – przy wyjeździe do Włoch. Przez cztery lata nie mogliśmy – moi koledzy i ja – wrócić na Boże Narodzenie do domu w Polsce. Święta przeżywaliśmy więc w Instytucie Polskim w Rzymie, w warunkach stworzonych przez ówczesnego rektora ks. infułata Franciszka Mączyńskiego. Choć ksiądz rektor dbał o miły klimat tych świąt, tęskniliśmy za domem. Tym bardziej że często nie mogliśmy połączyć się telefonicznie z rodziną w Polsce. Nie udawało się to mimo wielogodzinnych prób, i to bynajmniej nie z winy poczty włoskiej… Dopiero po czterech latach studiów władze PRL pozwoliły nam na przyjazd do Polski.
W 1969 r. Ksiądz Prymas rozpoczął pracę w Kurii Rzymskiej, czy to zmieniło obchodzenie Bożego Narodzenia?
– Starałem się przyjeżdżać na Wigilię do rodziców, do Polski. Jednak gdy w październiku 1978 r. kard. Karol Wojtyła został wybrany na papieża, to już dwa miesiące później, pierwsze święta po tym wyjątkowym wydarzeniu, spędziłem na Watykanie, patrząc na papieża Polaka. Było to rzeczywiście wielkie przeżycie. Włosi przyglądali się nam z uwagą, śledząc, jak w otoczeniu nowego papieża Polaka celebrujemy te święta, czym jest polski opłatek, który stał się odtąd obyczajem bardzo publicznym. Także choinka, która od czasów Jana Pawła II była stawiana na Placu św. Piotra, była zaskoczeniem dla wielu. Pierwsza podczas pontyfikatu Jana Pawła II Wigilia Bożego Narodzenia dała się dobrze zapamiętać. Ojciec Święty przeżywał bardzo nostalgicznie fakt, że Wigilię spędza poza Polską. Tęsknił do naszej rodzimej atmosfery. Mówił o tym jako o wykorzenieniu w sensie oddalenia od polskiej tradycji, od emocji, jakie w Polsce towarzyszą świętowaniu Bożego Narodzenia. Każdy obyczaj bożonarodzeniowy przemawia swoim językiem. Zwyczaje związane z przeżywaniem świąt w kulturze włoskiej również są piękne, ale my tęskniliśmy za tym naszym, polskim świątecznym pejzażem i Ojciec Święty starał się go wytworzyć na Watykanie. Śpiewał polskie kolędy, łamał się opłatkiem. Z czasem również piękne zwyczaje świąteczne Włochów stały się i nam bardzo bliskie.
Symbolicznym przeżyciem dla Ojca Świętego Jana Pawła II i jego watykańskiego otoczenia były też z pewnością święta Bożego Narodzenia w 1981 r. i słynne światło w oknach apartamentów papieskich.
– Dla Jana Pawła II grudzień 1981 był ogromnym przeżyciem. Podobnie dla nas, Polaków z Kurii Rzymskiej. Wprowadzenie w Polsce stanu wojennego sprawiło, że byliśmy zagubieni, zdezorientowani. Do ojczyzny nie można było się dodzwonić, skontaktować z bliskimi. Pamiętam, jak znaleźliśmy się ze współpracownikami w pobliżu kaplicy Ojca Świętego. Tam, nieco zdesperowani, zapytaliśmy Ojca Świętego, co teraz będzie, w jakim kierunku rozwinie się ta niebezpieczna sytuacja. Papież odpowiedział jednak ze spokojem: „Musimy być cierpliwi, modlić się i czekać na znaki”. Po tych słowach udał się do kaplicy i pogrążył się w długiej modlitwie.
Jan Paweł II wszystkie polityczne wydarzenia rozpatrywał w kategoriach Bożej Opatrzności. I rzeczywiście, ta pierwsza Wigilia w stanie wojennym, to światło w papieskim oknie, o którym pan wspomina, było wielkim wzruszeniem. Był to bowiem papieski znak solidarności, ale także przesłanie do tych wszystkich, którzy solidaryzowali się z papieżem i z Polską. Warto te chwile przypominać, bo dziś, po prawie 30 latach od tamtych wydarzeń, często już nie doceniamy, co wówczas znaczyło, że Polak został papieżem.
Nastał jednak ten upragniony przez Jana Pawła II znak, jakim stała się wolność odzyskana przez Polskę. W listopadzie 1989 r. Ksiądz Prymas wrócił do ojczyzny, by objąć tu obowiązki nuncjusza apostolskiego i zorganizować Nuncjaturę. Czy święta obchodzone w tej nowej roli różniły się od poprzednich?
– Przyjechałem do Warszawy w listopadzie 1989 r., a więc znów prawie na święta. Zamieszkałem w Warszawie, w Alejach Szucha, w domu, który było trzeba zorganizować w zasadzie od podstaw. Pierwszą Wigilię spędziłem wraz z moim ówczesnym współpracownikiem, obecnym nuncjuszem, abp. Celestino Migliore, oraz z siostrami urszulankami. Rozpoczynał się nowy rozdział w mojej posłudze, ale Wigilie pozostały takie same.
W nuncjaturze przez następne dwadzieścia lat obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia kameralnie, w rodzinnej atmosferze, podobnej do tej, jaką wspominałem z własnego domu. Oczywiście przed świętami w Nuncjaturze odbywało się spotkanie świąteczne z korpusem dyplomatycznym. Składaliśmy sobie wtedy bożonarodzeniowe życzenia nie tylko z ambasadorami państw tradycyjnie chrześcijańskich, ale też na przykład krajów arabskich. Dyplomaci z państw muzułmańskich szanowali, a nawet lubili nasze świąteczne obyczaje, podobnie jak ja uczestniczyłem jako dziekan korpusu dyplomatycznego w ich uroczystościach, na przykład z okazji rozpoczęcia ramadanu.
Boże Narodzenie Anno Domini 2010 to pierwsze święta, które spędzi Ksiądz Arcybiskup jako prymas Polski. Czy to coś zmienia w podejściu do tego czasu?
– Nie będę ukrywał, że jestem w środowisku jeszcze cały czas dla mnie nowym, które dopiero poznaję. Mam świadomość, że przeżywam święta w pierwszej stolicy Polski, gdzie zrodziły się struktury państwa polskiego, gdzie była siedziba pierwszego na ziemiach polskich arcybiskupa metropolity. I choć jeszcze nie każdy kamień przemawia tutaj do mnie, to jednak patrzę z podziwem na prastarą bazylikę archikatedralną, gdzie słowo Boże głosiło tylu moich poprzedników – arcybiskupów gnieźnieńskich i prymasów Polski. Jest niezwykłym doświadczeniem spędzać święta Bożego Narodzenia w miejscu, gdzie narodziła się Polska i Kościół w Polsce, tu, gdzie spoczywają relikwie świętego Wojciecha, gdzie widać ślady z czasów Bolesława Chrobrego. Daje mi to nową motywację do ponownego przeżywania tych świąt i znów stwarza piękny nastrój, skłaniający do myślenia, jak ci wielcy poprzednicy przeżywali przed wiekami Boże Narodzenie i czy my dzisiaj potrafimy docenić ich trud i pozostać wiernymi tej tradycji i wierze.