WZRASTANIE – Moja Pascha codzienna
Rok: 2011
Autor: Media katolickie
W Niedzielę Palmową i w Wielki Piątek słuchamy opisu wydarzeń paschalnych. Wcześniej przez cały Wielki Post wielu z nas uczestniczy w nabożeństwach Drogi Krzyżowej czy Gorzkich Żali. Rok w rok tak samo.
I jest w tym coś zadziwiającego, że bywa, iż rok w rok nie potrafimy przejść obojętnie nad tymi samymi treściami, które są nam przypominane i bywa, iż wciąż na nowo odczuwamy głębokie poruszenie patrząc na ogrom Męki Pańskiej.
Grozi nam jednak niebezpieczeństwo, że nasze przeżywanie pozostanie na poziomie tylko zewnętrznej obserwacji. Istnieje realne zagrożenie przesadnej koncentracji na tym, co widoczne dla oczu, na fizycznych zranieniach Pana Jezusa, a przeoczenia tego, co głębsze, duchowe.
Trochę jak z „Pasją” Gibsona – gdy oglądasz pierwszy raz, nie możesz ani dokończyć torebki popcornu, ani powstrzymać łez. Jednak za którymś kolejnym razem ten film już nie robi takiego wrażenia. Zaczynamy się przyzwyczajać – tym bardziej, że rozmaite media i tak na co dzień bombardują nas innymi, równie krwawymi obrazami.
Opuszczenie
Kiedy przyjrzymy się głębiej cierpieniu Jezusa, stwierdzamy, że jakkolwiek okrucieństwo zadanych Mu ran przekracza ludzkie wyobrażenie, to o wiele trudniejszym dla Niego było cierpienie duchowe, przejawiające się w poczuciu absolutnego opuszczenia.
Wyraz temu poczuciu daje Pan Jezus dwukrotnie w formie bezpośredniej: pierwszy raz w Ogrójcu, gdy prosi uczniów o towarzyszenie Mu w modlitwie, i potem na Golgocie, gdy woła do Ojca słowami Ps 22.
Poczucie opuszczenia jest skutkiem świadomości utraty. Jeśli kogoś mam przy sobie lub coś posiadam, a w pewnym momencie ta ważna osoba lub ta istotnie wspierająca mnie rzecz, na skutek rozmaitych zdarzeń, znika z mego życia, to przeżywam utratę, brak, często samotność czy opuszczenie.
Czytając którąkolwiek z Ewangelii w całości i śledząc kolejne wydarzenia w życiu Pana Jezusa, bez większego trudu możemy dostrzec całą sekwencję rozmaitych utrat, jakich Pan doświadcza.
Zaczyna się od wyjścia z domu rodzinnego, ale to jest Jego oczywistym wyborem – każdy, kto chce czegokolwiek w życiu dokonać, nie może pozostawać dzieckiem swoich rodziców, lecz z konieczności musi „opuścić ojca i matkę swoją”.
Na początku przychodzą dni triumfu i wielkości. Tłumy gromadzą się wokół Niego i ma przy sobie sporą grupę uczniów, którzy z zachwytem wsłuchują się w Jego słowa i wszędzie Mu towarzyszą.
Wszystko zaczyna się psuć, gdy zaczyna realizować swoje mesjańskie posłannictwo, gdy dokonuje dzieł, dla których przyszedł na ziemię. A im bliższy jest zakończenia misji, tym jest gorzej.
Przewracając karty Ewangelii widzimy, jak najpierw sprzeciwiają się Panu ci, którzy byli autorytetami – starsi (autorytety społeczne), faryzeusze (religijne), uczeni w Piśmie (intelektualne) i zwolennicy Heroda (polityczne). A więc jako pierwsi odrzucają Jezusa wielcy tego świata. Bardzo szybko przeciwko temu, co Jezus robi, zaprotestowali również Jego krajanie (mieszkańcy Nazaretu), dla których pozostał On zwykłym synem cieśli Józefa, oraz Jego rodzina, oskarżając Pana o utratę zmysłów.
W miarę upływu czasu, widzimy jak odchodzą od Jezusa tłumy, bo dla nich Jego „mowa jest zbyt trudna”, a potem nawet najbliżsi uczniowie coraz mocniej zaczynają przeżywać wątpliwości.
Całkowite opuszczenie przez ludzi przeżywa Pan Jezus w Ogrodzie Oliwnym, gdy Apostołów nie stać na pozytywną odpowiedź na Jego prośbę o trwanie przy Nim (zauważmy, że Pan prosił najbliższych nie o modlitwę, ale o to, aby byli z Nim w trudnej chwili). Oni śpią, a Jezus przeżywa samotność.
Gdy zaś nadchodzi zdrajca Judasz, żaden nie potrafi stanąć w obronie, lecz wszyscy uciekają, a Piotr wypiera się „tego człowieka”.
Potem następuje jeszcze odrzucenie przez naród – poprzez wydanie na sąd sprawowany przez poganina Piłata i wybór w Jego miejsce Barabasza; próba odarcia z godności przez prześmiewcze ukoronowanie cierniem, a później przez wywieszenie ironicznej tabliczki z napisem „Król Żydów” i odarcie z szat. Najtrudniejszy moment przyszedł jednak w momencie umierania – gdy Jezus poczuł się opuszczony przez Ojca.
To nie był koniec
Dlaczego i po co to wszystko? Z miłości do Boga Ojca i do człowieka – aby zrealizować do końca to, co było wolą Ojca. Aby wydobyć każdego człowieka z otchłani grzechu, w którą przez swoje złe wybory sam się wrzuca.
Ale to nie był koniec. Wszak po Wielkim Piątku nadchodzi Poranek Zmartwychwstania. Śmierć nigdy nie odniesie ostatecznego triumfu. Bóg jest dawcą życia i On zawsze zwycięża. Tak i tu – Jezus powraca do nowego życia.
Syn Boży umiera, aby „syn człowieczy” mógł żyć. Jezus traci swoje życie i wszystko w tym życiu, aby uzyskać życie nowe i tym nowym życiem podzielić się z każdym swoim bratem i każdą siostrą. Taki jest najistotniejszy sens tajemnicy paschalnej – Pan traci życie, aby uzyskać życie nowe.
Nasze wybory
A jak jest ze mną? Jak pochylenie się nad tajemnicą paschalną Jezusa przekłada się na moje życie?
Oczywiście możemy zastanawiać się nad sytuacją, gdy ktoś z nas na modlitwie i rozmowach z innymi ludźmi odkrywa, że aby zrealizować swoje życiowe powołanie, aby żyć zgodnie z wolą Bożą musi dokonać jakiegoś istotnego, często ostatecznego wyboru. Lecz przede wszystkim warto przyjrzeć się naszym codziennym, mniejszym lub większym wyborom, do jakich jesteśmy „zmuszani” przez życie.
Dorastamy, rozwijamy się i starzejemy. Dziś nie jesteśmy takimi samymi ludźmi, jakimi byliśmy wczoraj. Każda godzina i każdy dzień powiększają nasze życiowe doświadczenie o nowe dane, nowe postrzeżenia. A ponieważ bieg wypadków następuje niekoniecznie według wybranego przez nas scenariusza, korzystamy z naszego doświadczenia i dokonujemy pewnych zmian. Co więcej, jakikolwiek rozwój wymaga koniecznie nieustannego wprowadzania rozmaitych innowacji.
Cena zwycięstwa
I to jest właśnie nasz codzienny udział w tajemnicy paschalnej. Aby osiągnąć wyższy poziom, aby zdobyć cokolwiek nowego, coś innego musimy utracić, coś musimy porzucić. Każda zdobycz ma swoją cenę, a tą ceną jest właśnie to, co tracimy.
Jak to stwierdził pewien francuski milioner.: „Mógłbym sobie kupić drugi samochód, ale dopóki nie nauczę się jeździć dwoma na raz, wystarczy mi jeden”. Ale wydając pieniądze na konkretny egzemplarz tracę możliwość posiadania innych pojazdów.
Podobnie, gdy żenię się z konkretną kobietą, tracę możliwość zawarcia małżeństwa (a nawet nawiązania jakiejkolwiek intymnej relacji) z pozostałymi ponad trzema miliardami kobiet na świecie. To jest cena, jaką przychodzi mi zapłacić za to, że jedna z nich stała się dla mnie kimś wyjątkowym.
Justyna Kowalczyk, Adam Małysz czy Rafał Blechacz tracą mnóstwo czasu na ćwiczenie – jednostajne, nudne i żmudne – aby uzyskać sukces na skalę światową.
To samo dotyczy każdego z nas, gdy jako uczeń ślęczę nad książkami, jako matka – nad codziennym obiadem, jako ojciec czytam bajki dzieciom zamiast obejrzeć mecz, jako siostra dzień w dzień zanoszę modlitwy w poleconych mi intencjach, a jako ksiądz wysiaduję w konfesjonale. Mógłbym ten czas przeznaczyć na coś innego, przyjemniejszego – ale wybieram to, co bardziej wartościowe.
Gdy zaś dokonuję wyborów – niezależnie, czy to wielkie decyzje na skalę całego życia, czy codzienne drobnostki – i gdy w tym czasie bardzo mocno przeżywam trud, smutek i żal związany ze świadomością, iż coś tracę, zawsze mogę spojrzeć na Pana Jezusa w Ogrójcu i od Niego uczyć się, jak to czynić.
Mogę tak jak On prosić moich bliskich, aby byli ze mną i aby modlili się w mojej intencji. Mogę prosić Boga Ojca oddalenie „godziny” (zmianę czasu konieczności dokonania wyboru) lub oddalenie „kielicha” (zmianę formy zmian koniecznych do podjęcia). To mogę. Ale zawsze musi być we mnie ostateczna zgoda na to, że to Pan Bóg wie, co jest naprawdę dla mnie dobre, i gotowość na przyjęcie Bożego daru. Nawet jeśli nie jest łatwy i przyjemny.
Ks. Krzysztof Wieczorek