WZRASTANIE: God bless America?
Rok: 2011
Autor: Media katolickie
W czasie zalewu świata przez wyroby amerykańskiej kultury, dominacji amerykańskich filmów pełnych przemocy i seksu wydawało by się, że jest to kraj libertynów. Nic bardziej mylnego. Stany Zjednoczone są jednym z najbardziej religijnych państw chrześcijańskich.
Poprawność polityczna jest w USA bardzo silnie zakorzeniona i dominuje w głównych mediach ogólnokrajowych i wyznawców lewicowo-liberalnego światopoglądu. To w Ameryce z kin zostaje wycofana reklama nabożeństw religijnych, gdyż pada w nich słowo Jezus. To tam Carrie Prejean przegrała wybory na Miss America, gdyż stwierdziła, że „małżeństwo to związek między kobietą i mężczyzną”, czym wywołała furię środowisk homoseksualnych. To w USA trwają spory o to czy choinkę można nazwać drzewkiem bożonarodzeniowym i czy można w miejscach publicznych wystawiać szopki. Mimo tego typu wydarzeń Amerykanie są religijnym narodem. Jest to jednak religijność specyficzna – amerykańska.
In God we trust
Był 20 stycznia 2009 roku. Barack Obama, pierwszy czarnoskóry prezydent w historii Stanów Zjednoczonych złożył wtedy przysięgę prezydencką. Na Waszyngton patrzyły oczy całego świata. Prezydent wszedł na podium, w obecności dziesiątków tysięcy ludzi położył rękę na Biblii, tej samej, na którą przysięgał Abraham Lincoln. Potem popłynęły słowa ślubowania zakończone zwrotem „So help me God” (Tak mi dopomóż Bóg). Nie ma żadnego wymogu prawnego, by przysięgę kończyć tymi słowami, albo by składać ją z ręką na Biblii. Jest to zwyczaj, którego nikt za Oceanem nie jest w stanie zlikwidować, a którego przestrzegają wszyscy prezydenci USA od czasów Abrahama Lincolna.
Kandydat na prezydenta, który chce wygrać wybory musi pokazać, że jest człowiekiem religijnym. Jeśli nie zdoła przekonać wyborców o swojej pobożności, to nie ma szans na wygraną. Świadkowie w sądach przysięgają na Biblię mówić prawdę. Na banknotach dolarowych widnieje napis „In God we trust” czyli „W Bogu pokładamy nadzieję”. Co więcej, od 1956 roku to wyrażenie jest oficjalnym mottem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Amerykanie nie wyobrażają sobie, by nowo zaprzysiężony prezydent mógł zakończyć swoje inauguracyjne przemówienie bez wypowiedzenia na końcu kwestii „God bless America” – „Boże błogosław Amerykę”. Jest to również tytuł pieśni patriotycznej uważanej za nieoficjalny hymn Stanów Zjednoczonych. Na początku sesji Kongresu tradycyjnie wygłaszana jest modlitwa. Otwierając posiedzenie Sądu Najwyższego woźny sądowy zgodnie z ustaloną tradycją wygłasza uroczystą formułę ze słowami: „Boże chroń Stany Zjednoczone i ten Wysoki Sąd!”.
Według badań American Religious Identification Survey, 76 procent Amerykanów określa się jako chrześcijanie. W 2010 roku według „Official Catholic Directory 2010”, 68.503.456 osób zadeklarowało się jako katolicy. Resztę stanowią protestanci należący do różnych kościołów i grup wyznaniowych. Najliczniejszym wyznaniem protestanckim są baptyści, których liczbę szacuje się na ponad 36 milionów. Za nimi „plasują się” metodyści, których jest niemal 11,5 miliona. Wśród wyznań protestanckich są również anglikanie, purytanie, mennonici, zielonoświątkowcy, amisze czy mormoni. Oprócz tego są liczne wspólnoty żydowskie i prawosławne, są muzułmanie, buddyści i taoiści. Nie brakuje też silnych sekt jak Świadkowie Jehowy czy scjentolodzy. Innymi słowy, niemal każde wyznanie świata jest obecne w Ameryce. Na tej religijnej mozaice dominują jednak chrześcijanie.
Być katolikiem w USA
Kiedyś katolicy byli w Ameryce mniejszością i to mocno prześladowaną przez protestantów. W 1854 roku w Louisville w czasie tzw. krwawego poniedziałku zamordowano 100 katolików, spalono ich domy i kościół. Bardzo długo katolików kojarzono z ubóstwem. Zarzucano im chęć likwidacji rozdziału państwa od Kościoła, brak akceptacji dla tzw. „amerykańskich wartości” oraz wierność Watykanowi, a nie Ameryce. Byli zwalczani przez protestanckich fundamentalistów, masonerię, Ku Klux Klan i ateistów. Oburzenie wśród fundamentalistów protestanckich wywoływało to, że katolicy nie uznawali segregacji rasowej. Szok i zdziwienie budziło to, że biali i czarni katolicy modlą się razem. W 1928 roku Alfred Smith został pierwszym katolickim kandydatem na prezydenta. Był on jednak nie do przyjęcia dla protestanckiej większości. Dopiero w 1961 roku John F. Kennedy został pierwszym i jak dotąd jedynym katolickim prezydentem USA. Religioznawca Timothy Walch stwierdził, że wybór Kennedyego na prezydenta zakończył dychotomię między katolicyzmem a tzw. amerykańskimi wartościami.
Po II wojnie światowej sytuacja się zmieniła i katolicy przestali budzić niechęć. Katolicy stanowili 35% żołnierzy amerykańskich walczących podczas II wojny światowej, choć wciąż byli mniejszością w społeczeństwie amerykańskim. Katolicy przestali się wtedy kojarzyć z ubóstwem. Bogacą się oni szybciej niż reszta społeczeństwa, zasilają tym samym dużym strumieniem szeregi klasy średniej. Udaje się im również w końcu przełamać bariery etniczne. W XIX wieku katolicyzm w Ameryce był silnie związany z imigrantami z Irlandii, Niemiec, Włoch i Polski. Najwięcej przybywało Irlandczyków, których w latach 1820-1865 przypłynęło do Ameryki niemal dwa miliony. Mniej więcej do połowy XX wieku katolicy zamykali się w swoistych narodowych gettach – irlandzkich, polskich czy włoskich. Katolików łączyła wspólna wiara, ale dzieliły narodowe partykularyzmy.
Po wojnie katolicy tworzą wiele tytułów prasowych, a nawet sięgają po możliwości jakie stwarza telewizja. Przykładem katolickiego programu, który odniósł duży sukces był „Life is worth living”, w którym występował biskup Fulton Sheen. Ten program przyciągał przed ekrany telewizyjne 30-milionową widownię. Katolicy od początku byli szczególnie aktywni na polu pomocy charytatywnej, czym zdobyli sobie uznanie zwłaszcza wśród uboższych mieszkańców. Rozwijali też działalność na polu edukacji. Szkoły katolickie szybko znalazły się wśród najlepszych, a dzieci do nich posyłali również protestanci.
Dzisiaj katolicy są największą grupą religijną w skali kraju. Stanowią jedną czwartą populacji, a wśród wyznań stanowią większość już w 10 stanach. Katolików ciągle przybywa. Spowodowane jest to tym, że rodziny katolickie mają więcej dzieci, a przede wszystkim napływem latynoskich imigrantów. Cechuje ich silne przywiązanie do religii i tradycji katolickiej. Przyszłość katolicyzmu w Stanach Zjednoczonych leży właśnie w ich rękach.
W ostatnich latach Kościół katolicki w USA przeżywał kryzys. Poważnie na jego osłabienie wpłynęła seria skandali pedofilskich z udziałem księży. Wybuchła burza, która zmusiła Kościół do wypłaty milionów dolarów odszkodowań. Wiele diecezji stanęło na krawędzi bankructwa. Potem wyszło na jaw, że osoby oskarżające księży o molestowanie seksualne często wymyślały niestworzone rzeczy, by uzyskać jak najwyższe odszkodowanie. Znaleźli się nawet adwokaci specjalizujący się w sprawach przeciw Kościołowi. To wszystko nie doprowadziło do załamania się Kościoła. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że wyjdzie on z kryzysu wzmocniony.
Ave Maria
Wiara wśród Amerykanów jest niezwykle żywotna i nie brakuje rzeczy, które w Europie uznano by za ekscentryczne. Na Florydzie, 150 km od Miami, powstało miasto dla katolików. Coś takiego mogło się zdarzyć tylko w Ameryce. Miasteczko nazywa się Ave Maria i zostało w 2005 roku założone przez miliardera Toma Monaghana. Jego marzeniem było stworzenie enklawy, gdzie ludzie będą mogli żyć zgodnie z katolickimi wartościami i nakazami wiary. Miasto powstało wokół uniwersytetu Ave Maria. Zakazane jest tam kolportowanie pornografii czy sprzedawanie prezerwatyw. Osiedlić w miasteczku może się każdy, nie trzeba być katolikiem. Nikt nikogo nie pyta tam o poglądy czy wyznanie. Blake Gable, główny planista miasta, chwalił się, że nie przypomina sobie żadnego incydentu, który wymagałby interwencji policji. Takiego „projektu” nie są w stanie zrozumieć Europejczycy.
Guy Sorman, znawca Stanów Zjednoczonych w swojej książce „Made in USA” napisał: „Nasze własne doświadczenie słabo przygotowało nas, Europejczyków, na to, że można być nowoczesnym i jednocześnie coraz silniej wierzyć. Bo pobożność w Ameryce nie maleje, przeciwnie, wciąż jest większa; skoro więc nie potrafimy tego zrozumieć, zastanówmy się raczej, w co wierzą Amerykanie, kiedy Europejczycy wierzą już w tak niewiele”.
Bartłomiej Bartoszek