Niedziela Palmowa
16 kwietnia 2013 | 10:47 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
Ks. Michał zaprasza nas na wyprawę w busz – do jednego z kościołów filialnych, należących do naszej parafii. Kapota – wioska, do której się wybieramy – nie jest daleko. Jedyne 12 km od Mansy. Niektóre z kilkunastu tzw. out station naszej parafii oddalone są o ponad 40 km. Rezygnujemy ze spędzenia Niedzieli Palmowej w Mansie wraz z 1000 innych Chrześcijan z całego miasta. Jedziemy do buszu.
Do Kapoty nie daleko, ale droga w stanie fatalnym. Buszowa jednopasmówka w porze deszczowej. W większości pokonujemy ją na drugim biegu. Od czasu do czasu terenowe ISUZU zamienia się w łódź podwodną i zanurza się do połowy w błotnistych kałużach. Cudem udaje się nam nie ugrzęznąć.
Docieramy na miejsce. Wioska zdaje się jeszcze spać. Wita nas nieliczna gromadka dzieci. Czas stoi w miejscu. Murowany kościółek z dachem z blachy udekorowany niechlujnie kwiatami i innymi zielonymi badylami, rzuconymi na belki podtrzymujące dach. Te belki znajdują się 10 cm nad moją głową. Rozmiar budynku nie zdumiewa. Jakieś 4 na 10 metrów, malutkie ażurowe okienka i otwarte drzwi to jedyne źródła światła i świeżego powietrza. Tuż obok powstaje nowy, większy kościół. Wymaga jeszcze trochę pracy. Pracy rąk tubylców, którzy później będą o niego dbać.
Godzinne opóźnienie procesji ks. Michał wykorzystuje na spowiadanie nielicznych chętnych. Ja najpierw pomagam wioskowym chłopcom udekorować ołtarz, tzn. wyciągnąć z zakurzonego worka pogniecioną, białą płachtę z czerwoną, naderwaną z jednej strony falbaną i zarzucić ją na ołtarz tyłem na przód. Tutaj nie ma żadnego znaczenia, że przodem na przód mogłoby być trochę ładniej. Następnie niebieska szmatka z dziurą na środku i złotymi wykończeniami ląduje krzywo na ambonie. Jeszcze tylko dwie doniczki ze sztucznymi tandetnymi kwiatkami, wyciągnięte z tegoż samego worka i ustawione na rogach ołtarza i kościół gotowy na święto!
Resztę czasu wykorzystujemy na integrację z miejscowymi dziećmi. Chwalą się nam swoimi muzycznymi talentami. Grają na bębnach i czymś w rodzaju atrapy kontrabasu skrzyżowanego z bębnem, czego nazwy nie pamiętam. Zbiera się coraz więcej ludzi. Większość wystrojona odświętnie w koszule i wygniecione garnitury. W surowych murach nowego kościoła przebierają się tańczące dziewczynki.
W końcu niemały już tłumik rusza w jednym kierunku, gdzieś w stronę wioski. Tam zaczniemy procesję. Najpierw ewangelia i poświęcenie przygotowanych wcześniej gałązek palmowych. Następnie przy dźwiękach bębnów i prymitywnej perkusji, śpiewie i zawodzeniu kobiet oraz pląsach całej wioski, procesja zmierza w stronę kościoła.
Znajduję kawałek wolnej betonowej ławeczki w trzecim rzędzie pomiędzy gromadką dzieci i parafialnym chórem. Jakiś chłopak szepcze mi do ucha: „Ale… tam przygotowaliśmy dla ciebie miejsce!”. Pokazuje krzesło po prawej stronie ołtarza. Dziękuję, tu mi dobrze! Za chwilę jeszcze jeden pan podchodzi z tą samą sprawą. Ponownie dziękuję. Wolę spróbować wtopić się w tłum.
Mękę Pańską odczytuje trzech mężczyzn. Jeden śpiewa, reszta czyta. Na szczęście siedzę przy oknie, bo zapas tlenu powoli się kończy.
Ksiądz Michał zaczyna homilię. Kilka pierwszych zdań. Nagle huk! Coś uderza z dużą siłą w metalowy dach kościoła. I jeszcze raz! I jeszcze! Kobiety zaczynają krzyczeć, dzieci płakać. Część ludzi pada na ziemię, reszta wybiega z kościoła, zostają po nich tylko porzucone buty. Przerażona pytam chłopaka siedzącego obok, co się dzieje?! Czy to ktoś strzela? Z pistoletu?! Odpowiada tak. Nie wiem, co robić. Rozglądam się, szukając wzrokiem ks. Michała i Beti. Nie ma ich w środku. Kilka kobiet leży na podłodze, słyszę płacz dzieci. Chłopak siedzący obok chyba jako jedyny z obecnych zachowuje zimną krew. Siedzi na swoim miejscu. Ja wstaję, żeby zobaczyć, co z moimi Polakami. On łapie mnie za rękę i uspokaja. „Nic się nie dzieje. Usiądź. To tylko jakiś wariat.” „Mogę tu dzisiaj umrzeć” – myślę.
Nogi mam jak z waty. Ręce mi się trzęsą, serce wali. Po chwili trochę się uspokajam. Jakaś kobieta siedząca przede mną mówi, że to wioskowy wariat rzucał kamieniami w kościół. Ks. Michał wrócił już do środka, nadal nie widzę Beti. Wychodzę, żeby zobaczyć, gdzie jest. Część ludzi jest już z powrotem na swoich miejscach. Widzę ją! Porozumiewawcze spojrzenie i uśmiech. Jak tam? Widziałaś, kto to? „Daj spokój! Dorwali go, nie wiem, czy coś z niego zostanie”. Zdaje się, że chłopaki niezwłocznie wymierzyli delikwentowi sprawiedliwość. Jeszcze kilka minut rozgardiaszu, uspokajające słowa ks. Michała i wracamy do zawieszonej Mszy. Ręce nadal mi drżą. Po chwili wszystko wraca do normy. Zaczyna mnie boleć głowa. Chyba z nadmiaru adrenaliny.
Znak pokoju. Dzisiaj bardziej wymowny niż zwykle. Dziękuję Bogu za pokój. Za pokój w Zambii, za pokój w Polsce. Za to, że dzisiejszy atak na kościół w Kapocie to tylko wybryk niegroźnego wioskowego głupka. Z sąsiadem z ławki przekazujemy sobie znak pokoju na sposób zambijski, trzykrotnym uściskiem dłoni. Wymieniamy uśmiechy. Gromadka dzieciaków przepycha się, żeby uścisnąć mi rękę. Do każdego z nich uśmiecham się i mówię „icibote” – pokój z tobą!
Po Mszy czas na obiad. Ks. Michał, ja i Beata dostajemy zaproszenie do jednej z chat na wioskowego kurczaka z nshimą. Pycha! Po drodze mijam po raz ostatni mojego sąsiada z ławki. Nie znam jego imienia, pewnie już się nigdy nie spotkamy. Jeszcze raz wymieniamy uścisk dłoni. Dziękuję mu. W zasadzie nie wiem, za co. Za jego spokój, za to, że był, że tego dnia stał się moim aniołem stróżem.
Agata Stankiewicz
Zambia, Mansa
24 marca 2013
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.