Drukuj Powrót do artykułu

Janek

16 kwietnia 2013 | 10:45 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ

Sample

Już w kwietniu naszą misję w Mansie opuszcza ostatni (poza mną i Beti) tutejszy Polak – misjonarz, ks. Michał Wziętek. W związku z tym pomagamy mu trochę domknąć różne sprawy. Jedną z nich było zrobienie wywiadów i zdjęć przyszłym potencjalnym uczniom nowej szkoły średniej, za budowę której odpowiedzialny jest ks. Michał (jak z resztą za większość budynków, które powstały na naszej misji). To praca zlecona przez sponsorów z Niemiec. Chcą mieć informacje, dla kogo ta szkoła powstaje.

Najpierw zebraliśmy z kilku klas naszej (prowadzonej przez Siostry Salezjanki) podstawówki listy najbardziej potrzebujących dzieciaków, później zleciliśmy nauczycielom opisanie ich sytuacji. Następnie udaliśmy się wszyscy razem na wioskę, żeby zrobić im zdjęcia w ich naturalnym środowisku, na tle ich domów, z rodzeństwem, w przydomowych ogródkach.

Ta praca zajęła w sumie kilka dni, bo w Afryce nie jest łatwo zebrać wszystkich na raz i mieć z głowy. Tutaj jednego dnia przyjdzie kilku, następnego jeszcze kilku, a następnego trzeba jeszcze raz przypomnieć tym, którzy do tej pory się nie zjawili.

Kiedy myślałam, że ta robota jest już w zasadzie skończona, zawołał mnie Mr Kana – nauczyciel, który bardzo mi pomagał w ogarnięciu tego zadania, informował dzieciaki, nauczycieli, przekazywał mi potrzebne informacje. Wracałam akurat z malowania muru w przedszkolu. Styrana palącym słońcem, brudna i śmierdząca parafiną, marząc tylko o 5 min odpoczynku.

Mr Kana zaprasza mnie do biura. Wchodzę. Nieco zdziwiona zastanym tam towarzystwem dwóch nauczycielek, jednego nieznanego mi do tej pory ucznia naszej szkoły (poznaję po mundurku) i jednej staruszki, nieśmiało siadam na jednym z wolnych krzeseł. Mr Kana wyjaśnia mi, o co chodzi. Chłopiec to Janek. Nasz uczeń, czwartoklasista. Staruszka to jego babcia. Zastępująca mu ojca i matkę, którzy nie żyją. Janek jest jednym z piątki rodzeństwa, którymi babcia się opiekuje. Ciężko mi oszacować ile ma lat, ale wygląda na bardzo zmęczoną życiem kobietę. Sapie i trzęsie się, kiedy opowiada o sytuacji w domu. Nie wiem, czy ze starości, czy ze wzruszenia. Babcia utrzymuje rodzinę ze sprzedawania węgla drzewnego na markecie. Kokosów z tego nie ma. Mr Kana pokazuje mi stare spodnie od mundurku Janka. Wielka dziura zastępuje miejsce na pupę. Brudne, połatane w kilku miejscach. W podobnym stanie jest koszulka. Niezliczona liczba dodatkowych szwów reperujących dziury zmienia fason uniformu. Teraz Janek ma na sobie nowiutkie eleganckie spodnie. Mr Kana mówi, że jakiś „Dobry Samarytanin” z sąsiedztwa kupił je dla niego.

„Możemy go dodać do twojej listy” – mówi Mr Kana. „Nie ma problemu! W takim razie o 16.00 idziemy do domu zrobić mu zdjęcia! Do zobaczenia!”.

Czwarta klasa ma zajęcia na drugą zmianę, więc o 16.00 Janek i jego koledzy są jeszcze w szkole. Rozmawiam z nauczycielką, która każe mu zabrać plecak i iść ze mną i Beti. Rolę plecaka spełnia plastikowa jednorazówka ze sklepu. W środku kilka cienkich zeszytów obłożonych szarą gazetą. Chwytam Janka za rękę i ruszamy w drogę.

W domu poza znajomą już babcią, witamy się z resztą rodzeństwa. Jedna ze starszych sióstr trzyma na rękach niemowlę, które słodko się uśmiecha, kiedy głaszczę je po policzku. Pytamy, czy to jej dziecko. Tak. Dziewczyna nie wygląda na więcej niż 18 lat. A gdzie ojciec dziecka? Odpowiada śmiechem. Nie wiem. Robimy kilka rodzinnych zdjęć i zabieramy Janka z powrotem do nas.

Po drodze zatrzymuje się, żeby po raz kolejny zreperować sznurkiem i kawałkiem patyka rozpadającego się klapka. Takie klapki kosztują tutaj 5 kwacha, czyli 1 dolara.
Pytam chłopca, czy jest szczęśliwy. Odpowiada, że nie.

Wśród rzeczy przysłanych z Polski odkopujemy trochę ubrań i bielizny dla Janka, kilka ciuszków dla maleństwa, plecak, buty i kilka cukierków. Janek uśmiecha się i dziękuje. Zadaję jeszcze raz pytanie o szczęście. Waha się. Czy jesteś trochę bardziej szczęśliwy? Tak.

Wiem, że żadne skarby świata nie zastąpią Jankowi mamy i taty, ale nawet dla tej chwili zawahania w odpowiedzi i jego uśmiechu warto było tu przyjechać.

Każde z dzieci, które trafiły na moją listę, ma podobną historię. W naszej szkole są takich historii dziesiątki. Dzięki naszej ostatniej pracy te dzieci przestają być anonimowe. Zza ich uśmiechniętych twarzy i wymienianych codziennie radosnych pozdrowień wyłania się coś więcej. Ludzkie cierpienie, dramat rozbitej rodziny, brak szczęścia. Przekonuję się po raz kolejny, że warto tu dla nich być.

Agata Stankiewicz
Zambia, Mansa
20 marca 2013

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.