Musisz napisać to na blogu
06 lutego 2012 | 11:11 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
„Musisz to napisać na blogu” – powiedziała Doris podczas naszej codziennej wieczornej pogawędki podsumowującej emocje całego dnia. Ostatnio tyle się dzieje i w tylu miejscach naraz jesteśmy, że nie wszystkie sytuacje można opanować. Dlatego słuchamy wieczorami swoich opowieści. I dlatego piszę. Choć ledwo patrzę na oczy. Ale opiszę wam dzisiejsze przedpołudnie, abyście choć odrobinkę wiedzieli czym są VACACIONES UTILES dla zapisanych 630 dzieci.
Planowa pobudka o 5.40. Nie wyszło, wstałam o 5.50. Szybkie ogarnięcie się, makijaż obowiązkowo, no bo jak to – LALA bez makijażu? I o 6.05 już jestem na skypie. 30 minut dla Ukochanego. Tak bym chętnie zaczynała każdy dzień. Niestety nie zawsze udaje się wstać. 6.40 medytacja z lekkim poślizgiem i msza święta. Śniadanie i jazda do oratorium. O 8.00 wpuszczamy profesorów. Bracia i pomocnicy zamiatają całe patio, którego podłoga pokryta jest woreczkami po sprzedawanych przy bramie lodach wodnych. Pani sprzedaje dziennie ok 300 lodów. Myślę, że połowa opakowań po nich leży właśnie na podłodze w patio.
Następnie wypisuję i przyklejam kartki z nazwami warsztatów na drzwiach salonów, w których się odbywają. O 8.15 wpuszczamy dzieci i zaczyna się: „Senorita, pelota” (Senorita, piłka…)! O 8.45 zaczynamy zajęcia. Dzieci ustawiają się klasami ze swoim profesorem i transparentem z nazwą klasy na przedzie. 9.00 – zaczynamy lekcje. Pierwsze 45 minut mam „WOLNE”, więc chodzę po wszystkich klasach licealnych, aby dowiedzieć się, kto z uczniów jeszcze nie zapisał się na żaden warsztat. Łącznie takich osób jest ok 100, więc pora ich wyśledzić.
W międzyczasie przybiega do mnie chłopak i krzyczy, że w 2 liceum ktoś się bije i nauczycielka poszła do Padre, który odesłał ją do mnie mówiąc, że to ja rozwiąże problem. Po 45 minutach muszę lecieć na moją lekcję matematyki z 3B. Matma jakoś poszła. Może i pan Burzyński, mój nauczyciel z LO nieźle by się zdziwił, że JA mogę dawać komuś lekcje z tego przedmiotu, ale w końcu tabliczkę mnożenia do 100 opanowałam już w podstawówce. Najgorsza dla mnie pora następuje po trwającym 30 minut czasie wolnym. Wszyscy z „ekipy zarządzającej” poza mną, mają jakiś warsztat. Doris angielski, bracia- muzykę i gry salezjańskie oraz basen. Pozostaję sama na placu boju.
Okazało się, że całkiem duża grupka dzieci nie ma jeszcze warsztatu. Zaczynam więc zapisywać: piłka nożna dzieci, piłka nożna średniaki, piłka nożna liceum, siatkówka, manicure, wyszywanie, biżuteria, gospodarstwo, szycie, komputery, rysunek, robótki ręczne, muzyka, francuski, angielski, czytanie bajek itd. W międzyczasie ktoś krzyczy, aby otworzyć bramę. Biegnę, a przy samych drzwiach okazuje się, że nie mam kluczy. Pożyczyłam któremuś z braci. Wracamy do zapisów, część dzieci już sobie poszła, ale gdzie? Nie wiadomo, a Bosconia duża. Bo nie ma nikogo aby to sprawdził, skoro ja zapisuję.
Nic to, po chwili okazuje się, że w biurze jest chłopiec, który rozbił sobie głowę. Dzwonię do brata Raula, który dziś przyjechał z wakacji. „hermano, pilna sprawa, przyjdzie brat szyyybko” – rozłączam się i ze spokojną świadomością, że zaraz ktoś przyjdzie na ratunek, po raz kolejny wracam do zapisywania. Niestety po 10 minutach, kiedy idę sprawdzić czy brat zabrał chłopca, okazuje się, że nie przyszedł. Dzwonię tym razem do Padre i mówię, aby szybko wysłał do mnie wspomnianego Raula. Po chwili przychodzi, ale co się okazuje? Chłopca już nie ma w biurze. „Gdzie jest to dziecko z rozbitą głową, które przed chwilką tu siedziało?”- pytam profesora od matematyki z liceum i jednego z animatorów siedzących w tym samym biurze. „A nie wiem, poszedł gdzieś sobie”. JAK TO POSZEDŁ?? Normalnie. Jesteśmy w Peru.
Dziecko udało się znaleźć, poszło sobie pograć z innymi dziećmi. Na szczęście skończyło się na opatrunku na głowie. Godzina okazała się za krótka, bym mogła zapisać wszystkie dzieci na warsztat i jednocześnie ogarnąć wszystko co się dzieje naokoło. Może jutro się uda. Dzieci wychodzą o 12.30. Później krótkie lub dłuższe, spotkanie z profesorami o od razu z biegu na obiad, który oficjalnie zaczyna się o 13.00, a praktycznie około 13.30. A o 14.45 zaczynamy nasze popołudniowe oratorium SOL BOSCO, czyli gry i warsztaty. Proponujemy piłkę nożną, siatkę, koszykówkę, biżuterię, muzykę, taniec, i robótki ręczne. No i obowiązkowo dwa razy w tygodniu basen. Gramy tak z dzieciakami do 17.30. I tak nam mijają szybciutko dzień za dniem.
Muszę przyznać się do pewnego kłamstewka. Od momentu, kiedy się wydarzył dzień, który opisuję, minęło 1,5 tygodnia. Niestety nie miałam czasu dokończyć posta. Każdy dzień przynosi jednak nowe doświadczenia, nowe nerwy i nowe radości. Codziennie nie przychodzi któryś z nauczycieli, codziennie kogoś coś boli, czasem zdarza się, że któreś z maluchów nie zdąży do toalety, albo dzieciaki zamiast iść na warsztat kradną limonki z drzew w ogrodzie koło plebanii. I wiele innych historii, które postaram się wam opisywać częściej. A poza tym, Magda, inna wolontariuszka z Polski, miała rację. Karaluchy latem są WIELKIE!
Anna Jałoszewska, Peru, Piura 3 lutego 2012
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.