Prezydent z życzliwością wspiera początek polsko-rosyjskiego przełomu
16 lipca 2012 | 12:00 | szk (KAI/cerkiew.pl) / pm Ⓒ Ⓟ
Prezydent RP Bronisław Komorowski z życzliwością wspiera początek polsko-rosyjskiego przełomu – podkreśla doradca prezydenta RP prof. Tomasz Nałęcz w rozmowie z prawosławnym portalem cerkiew.pl.
Profesor Nałęcz mówił o stereotypie „ Polak-katolik” oraz o najtrudniejszych momentach w relacjach narodowych i wyznaniowych na terenach naszego kraju od czasów zaborów po wiek XXI. Publikujemy tekst rozmowy.
Cerkiew.pl: Panie Profesorze, od kiedy prawosławie obecne jest na terenie naszego kraju?
Profesor Tomasz Nałęcz: Co najmniej od początków I Rzeczypospolitej. Nie ulega żadnej wątpliwości, że obecność Kościoła wschodniego na terenach Rzeczypospolitej rozpoczyna się wraz z misją świętych Cyryla i Metodego w IX w. W kolejnych wiekach polska ekspansja na wschód sprawiła, że począwszy od Kazimierza Wielkiego, a następnie dzięki Unii Lubelskiej, w granicach wspólnego państwa polsko-litewskiego, wielu członków Kościoła prawosławnego w naturalny sposób znalazło się na terenie Rzeczypospolitej.
Cerkiew.pl: Skąd zatem bierze się stereotyp, że prawosławie pojawiło się w Polsce dopiero wraz z rozbiorami jako religia najeźdźcy?
– Zgadzam się, że istnieje taki stereotyp, który jest o tyle dziwny, że nie postrzega się w ten sam sposób protestantyzmu. Protestanckie Prusy przecież również były jednym z zaborców. Zapewne krzewiciele tego stereotypu poprawiają sobie swoje narodowe – polskie i katolickie – dobre samopoczucie, którego częścią jest chrystianizacja Litwy. Trochę trudno jest pogodzić się nam z tym, że bardzo wielu mieszkańców Wielkiego Księstwa Litewskiego nie było poganami, a wyznawało wschodnie chrześcijaństwo.
Myślę, że postrzeganie prawosławia jako religii zaborcy, a nie wyznania wielu oddanych, lojalnych obywateli Rzeczypospolitej pojawiło się w drugiej połowie XIX w., a okrzepło na początku XX w. wraz z powstaniem polskiego „rozżarzonego” patriotyzmu, którego nie waham się nazywać polskim nacjonalizmem, a który pielęgnował stereotyp „ Polak-katolik”.
Jak wiemy, pod zaborami próbowano różnymi sposobami zachowywać i wzmacniać polskość. Z jednej strony, mieliśmy powstania i walkę zbrojną, z drugiej zaś, pracę u podstaw, która kładła nacisk na rozwój gospodarki, kultury, oświaty, zgodnie z twierdzeniem Stanisława Staszica, że „paść może i naród wielki, ale zginąć może tylko nikczemny”.
Wielu Polaków – zwłaszcza z warstw wyższych, magnaterii, szlachty – wchodziło w związki z państwami zaborców także dlatego, że dostrzegało w nich szansę na odrodzenie sprawy polskiej. Mam tu na myśli przede wszystkim wielką i do dzisiaj fascynującą postać księcia Adama Czartoryskiego (1770-1861), który pragnął odbudowy Polski w związku z Rosją, dzięki poparciu cara Aleksandra I. Przez kilka lat książę Adam Czartoryski – wielki przyjaciel cara i jego małżonki – był nawet ministrem spraw zagranicznych Rosji. Nikomu na dworze cesarskim nie przeszkadzało, że książę jest Polakiem, katolikiem, liczyły się wyłącznie jego osobiste powiązania, umiejętności i talenty.
Natomiast z czasem, na skutek wzrostu świadomości narodowej poszczególnych nacji, doszło do unarodowienia dość amorficznych grup etnicznych i przekształcenia ich w nowoczesne, świadome swojej substancji narodowej społeczności. Proces ten przeobraził i dał ogromną siłę nie tylko Polakom, ale również np. Litwinom i Ukraińcom, doprowadził także do powstania innej płaszczyzny konfrontacji pomiędzy zaborcą a polskością. To już nie była konfrontacja państwowa, gdyż zaczęła się konfrontacja narodowościowa.
W drugiej połowie XIX w. nie dało się już zrobić kariery w Rosji będąc katolikiem. To państwo traktowało katolika bardzo podejrzliwie, widząc w nim przejaw niepokorności wobec władzy państwowej. Możliwa była kariera młodszego oficera, jednak katolik nie mógł zostać już pułkownikiem ani generałem. Nie trzeba było jednocześnie przyjmować prawosławia, wystarczyło zostać protestantem. Takie postrzeganie prawosławia jako religii opresyjnego zaborcy, moim zdaniem, bierze się z tego procesu na przełomie XIX i XX w.
Cerkiew.pl: Pan Profesor pozwoli, że wspomnę postać przyszłego nauczyciela w gimnazjum, głównego bohatera „Syzyfowych prac” Stefana Żeromskiego – Marcina Borowicza. Do domu nauczyciela na korepetycje przed egzaminem wstępnym główny bohater przyszedł wraz z mamą. W usta pani Borowiczowej, widzącej w kącie pokoju ikonę i płonące przed nią światełko, Stefan Żeromski włożył następujące słowa: „Prawda, prawda… przecież to ten, co przeszedł na prawosławie. To nie może być dobry człowiek”, opatrując własnym komentarzem, że prawosławie korepetytora nie było dla pani Borowiczowej takie istotne, gdyby nie fakt, że za nią, jak cień, wlókł się ten zabobon, że „nie mógł to być dobry człowiek, skoro… przeszedł na prawosławie”. Opisując korepetytora Żeromski dodał jeszcze, „że ten dopiero przed dwoma laty został Rosjaninem, nigdy w Rosji nie był, i że z granic guberni klerykowskiej, zamieszkanej przez samych Polaków, ze znaczną domieszką żydowską, ani razu nie wyjechał”.
– Żeromski ocenił postawę człowieka przez pryzmat jego przynależności religijnej zupełnie nie autonomizując tych sfer. Kwestia wiary tamtego człowieka była tylko dowodem postawy narodowej. W epoce powstania „Syzyfowych prac” coś, co powinno należeć do najbardziej intymnych spraw człowieka, nie podlegać komentarzowi, tj. przynależność wyznaniowa, było postrzegane wyłącznie jako deklaracja przynależności narodowej i lojalności wobec caratu.
Gdyby chodziło tylko o konformizm, to system patrzył krzywym okiem na katolików, ale wystarczyło tylko przyjąć protestantyzm… Jeżeli jednak katolik przyjmował prawosławie, to w jego akcie dostrzegano przejaw ogromnej gorliwości, zdradę. W czasach zaborów nie byli bowiem obkładani anatemą narodową czy ostracyzmem ludzie przechodzący na protestantyzm.
Pamiętajmy również, że do końca dwudziestolecia międzywojennego cały szereg osób przyjmował protestantyzm tylko po to, by zawrzeć powtórny związek małżeński lub związek małżeński z osobą rozwiedzioną. Nikt przecież Józefowi Piłsudskiemu ani Józefowi Beckowi nie miał za złe, że przeszedł na protestantyzm, jednak gdyby Józef Piłsudski przyjął w tym celu prawosławie, to raczej w jego osobie nie mielibyśmy Naczelnika Państwa Polskiego.
Nie uważam jednocześnie, by Kościół prawosławny w Rosji był zainteresowany przymusowym zasilaniem swoich licznych przecież szeregów nowymi wyznawcami w Polsce. Możemy mówić, co najwyżej, o władzach państwa rosyjskiego różnych szczebli, które w XIX w. mogły domagać się lojalności od swoich obywateli i potwierdzenia tejże lojalności odwróceniem się od katolicyzmu, np. poprzez przyjęcie prawosławia. Możemy również mówić o tych mieszkańcach zaboru rosyjskiego, którzy, by wspiąć się po szczeblach kariery wojskowej czy urzędniczej, przechodzili na prawosławie, czego przykładem jest jedna z postaci „Syzyfowych prac”, o której wspomnieliśmy.
Cerkiew.pl: Kończy się czas zaborów – odrodzona II Rzeczpospolita jest państwem wielonarodowościowym, trzecia część jej obywateli to ludzie etnicznie nienależący do narodu polskiego, a piąta część to wyznawcy prawosławia. Do kraju wraca Józef Piłsudski, który widzi dobrze utrzymaną stolicę z niedawno wybudowanym soborem pw. św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim oraz kilka innych cerkwi. W życzliwej pamięci warszawiaków pozostaje jednocześnie niedawny prezydent stolicy – Sokrates Starynkiewicz, którego imię nosi dzisiaj jedno z najważniejszych stołecznych rond. Tymczasem jedną z pierwszych decyzji ówczesnych władz była rozbiórka soboru św. Aleksandra Newskiego. Czy decyzję tamtą możemy uznać za zasadną, pomimo protestów ludzi polityki i kultury, w tym wspomnianego powyżej Stanisława Żeromskiego?
– Z całą pewnością Warszawa – perła na zachodzie Imperium Rosyjskiego – i pozostałe ziemie Kraju Nadwiślańskiego rozwijały się znakomicie. Na tym polegał paradoks zaboru rosyjskiego, że jego teren stanowił jeden z najlepiej rozwiniętych przemysłowo regionów Rosji.
Sobór św. Aleksandra Newskiego, tak jak każda inna cerkiew, był miejscem spotykania się z Bogiem. Jednak zbudowano go w czasach, gdy w społeczeństwie polskim panowało bardzo silne przekonanie, że prawosławie było wyznaniem służącym opresyjnemu państwu do niszczenia polskości. Dla znacznej większości warszawiaków sobór z kopułami i wysoką dzwonnicą był zaś symbolem najgorszej rusyfikacji. Stąd nie dało się ocalić tej monumentalnej budowli, nawet zmieniając jej przeznaczenie czy wygląd zewnętrzny, mimo że istniał już projekt przebudowy soboru.
Pamiętajmy również, że przywracając placowi Saskiemu pierwotny wygląd, zdecydowano o zniszczeniu znajdującego się w pobliżu soboru pomnika, który wznieśli Rosjanie ku czci sześciu przeciwnym powstaniu listopadowemu generałom narodowości polskiej, zamordowanym przez chorążych 29 listopada 1830 r., którzy odmówili objęcia władzy nad powstańcami. Na obelisku widniał napis, że poświęcony jest on „Polakom, wiernym swemu Monarsze”. Również on uznany został za symbol upokorzenia Polaków i podzielił los soboru.
O ile jednak jestem w stanie zrozumieć władze II Rzeczypospolitej, które unicestwiły najbardziej dla nich widoczny symbol caratu w stolicy, o tyle nie znajduję żadnego usprawiedliwienia dla ich działań rewindykacyjno-polonizacyjnych, które miały miejsce w latach trzydziestych, a które polegały na masowym niszczeniu cerkwi w różnych częściach Polski.
Cerkiew.pl: W latach dwudziestych minionego wieku Patriarchat Moskiewski podlega okrutnym prześladowaniom przez bolszewików, praktycznie nie istnieje żadna łączność ponad granicami Rosji radzieckiej. W Polsce, natomiast, istnieje sześć diecezji Patriarchatu Moskiewskiego. Z drugiej strony, w obrębie Kościoła prawosławnego w Polsce istnieją rozmaite tarcia związane z dążeniem do niezależności, czego najbardziej dobitnym przykładem jest zamordowanie metropolity Jerzego (Jaroszewskiego) przez przeciwnika autokefalii. Wielu historyków wskazuje naciski władz II Rzeczypospolitej, by prawosławni biskupi w Polsce oddzielili się od Kościoła w Rosji i zwrócili się o autokefalię do Patriarchatu w Konstantynopolu.
– Niewątpliwie, mamy tutaj bardzo widoczną ingerencję władz Polski, które także w sferze religijnej starały się uniezależnić odrodzone państwo polskie od jakichkolwiek czynników zewnętrznych oraz wyraźnie zaznaczyć odrębność tego państwa. Proszę jednak pamiętać, że takie działania miały miejsce również wobec innych Kościołów. W zawartym w 1925 roku konkordacie Watykan de facto uznał nowe granice Rzeczypospolitej, bowiem zobowiązywał się do dostosowania granic diecezji do polskich granic administracyjnych. Problemem dla władz był chociażby Śląsk, który wcześniej był częścią niemieckiej archidiecezji wrocławskiej. Z drugiej strony, uznanie, że Wilno jest częścią Polski wywołało poważny kryzys Watykanu z państwem litewskim ze stolicą w Kownie. Obydwa przykłady działań władzy II Rzeczypospolitej były przejawem podobnej polityki takiego ułożenia stosunków państwo – Kościół z każdą religią i wyznaniem, aby sprzyjać rozwiązaniom, które, w ocenie władzy, będą najbardziej odpowiadały polskiej racji stanu.
Cerkiew.pl: Tereny II Rzeczypospolitej zamieszkiwały różne nacje. Źródła historyczne podają, że tylko 2/3 społeczeństwa stanowili Polacy, natomiast resztę członkowie innych narodowości. Członkowie tych mniejszości nie byli zaś szczególnie promowani przez władze, np. żołnierze wschodnich narodowości wyznania prawosławnego odbywali służbę wojskową na ziemiach zachodnich, np. w bliskim mi Poznaniu. Ograniczane było kształcenie osób należących do mniejszości narodowych w ich języku ojczystym czy wręcz nie był możliwy awans społeczny i edukacyjny takich osób. Skąd brała się taka niechęć państwa do tak znacznej liczebnie mniejszości wyznaniowej oraz wschodnich mniejszości narodowych?
– Warto zaznaczyć, że w II Rzeczypospolitej mamy do czynienia z dwiema wizjami rozwoju państwa i polskości. Z jednej strony, mamy wizję Józefa Piłsudskiego, który swoje państwo widział jako państwo wielu narodów, nawiązujące do tradycji Jagiellonów, gdzie liczy się lojalność obywatela. Nie ma zatem większego znaczenia jego przynależność religijna czy narodowościowa. Z drugiej strony, mamy wizję endecką, zakorzenioną w czasach rozbiorów, w stereotypie Polak-katolik, gdzie tak naprawdę jedynym lojalnym obywatelem mógł być katolik, pozostali byli obywatelami drugiej kategorii, przy czym najlepiej należałoby ich przeciągnąć na katolicyzm.
Na całe szczęście, przez większość okresu dwudziestolecia międzywojennego na władzę miał wpływ Józef Piłsudski czy też piłsudczycy. Niestety, w takich sprawach, szczególnie w społeczeństwach demokratycznych, decydują nie tyle elity władzy, ale niższe warstwy, by nie powiedzieć masy. Przyglądając się postawie samego marszałka i piłsudczyków, można dostrzec ich stopniową ewolucję w kierunku postawy endeków. Wspierający ukraińską państwowość Piłsudski w roku 1930 przeprowadził niezwykle brutalną akcję pacyfikacyjną przeciwko Ukraińcom. Należy domniemywać, że była to reakcja na działania drugiej strony, jednak takie wyjaśnienia nie mogą tłumaczyć wszystkiego, bo kiedy Piłsudski zawierał układ z Symonem Petlurą 21 kwietnia 1920 r., napięcia polsko-ukraińskie nie były wcale mniejsze.
Piłsudczycy coraz więcej przejmowali z narodowej strategii endeckiej, bo dzięki temu silniej zakorzeniali się w tych regionach Polski, w których do tamtej pory silniejsza była endecja. Odsuwali swoich największych przeciwników politycznych od władzy, płacąc za to bardzo wysoką cenę w postaci konieczności przejęcia części endeckich haseł i zachowań. Ostatnią blokadą przed najgorszym był sam Józef Piłsudski, a kiedy jego zabrakło, w drugiej połowie lat trzydziestych, ten ideowy i programowy flirt z endecją przekształcił się w dość namiętny związek, którego ofiarą padają prawosławni chrześcijanie i ich świątynie.
Cerkiew.pl: Rozumiem, że Pan Profesor inaczej postrzega akcję rewindykacyjno-polonizacyjną na Chełmszczyźnie i Podlasiu z drugiej połowy lat trzydziestych, która doprowadziła do wyburzenia ponad 120 cerkwi, niż działania z początku lat dwudziestych, w trakcie których zburzono sobór św. Aleksandra Newskiego w Warszawie?
– Tak, uważam, że akcja z końca lat trzydziestych nie miała najmniejszego usprawiedliwienia. Państwo istnieje od dwudziestu lat, okrzepło już wewnętrznie i na arenie międzynarodowej, nie ma w nim nic z burzy i naporów początku lat dwudziestych, gdy kształtowano podwaliny państwa. Podejmowano te działania tłumacząc względami strategicznymi, jednak efekt był całkowicie odwrotny od zamierzonego, gdyż tego rodzaju działania całkowicie zniechęcały do państwa ludzi, którzy byli wobec niego w pełni lojalni. A ludzie ci byli w sytuacji bez wyjścia, nie mieli dokąd uciekać, bo przecież nie na wschód, do bolszewików. O ile na zachodnich ziemiach II Rzeczypospolitej trudno doszukiwać się większych grup prawosławnych chrześcijan z dziada pradziada, o tyle na kresach prawosławie, a także wiele niszczonych świątyń było tak stare jak dzieje tamtych regionów. Działania takie uznaję za sprzeczne z polską racją stanu, gdyż, o ile wiem, sąsiedztwo prawosławnych i katolików nie pociągało za sobą żadnych szczególnych napięć. Dostrzegam w tym fatalne poszukiwanie legitymizacji przez władzę z obozu piłsudczykowskiego, który wyraźnie chciał kokietować endecję i jej elektorat.
Cerkiew.pl: Nie słychać jednak, by ofiarą sanacji padły ewangelickie zbory czy domy parafialne. Czym zasłużyła sobie „cerkiewna kopułka”, że tak bardzo z nią walczono?
– Myślę, że społeczności prawosławne były dużo słabsze od niemieckich czy protestanckich. Trudniej było wystąpić przeciwko nim niż przeciwko mniejszości prawosławnej. Ta ostatnia była gorzej zorganizowana, mieszkała na terenach wiejskich, nie mogła liczyć na wsparcie ambasady swojego kraju. Po nieudanej próbie współdziałania z ludowcami, słabnący i coraz bardziej dzielący się piłsudczycy starali się wzmocnić swoje pozycje poprzez przypodobanie się endekom. Potrzebowali sukcesów, najprościej było osiągać je w starciu z mniejszościami wschodnimi. Taka agresywna polityka wobec własnych obywateli musi być postrzegana jako klasyczne podejście endeckie – nie możesz być lojalnym obywatelem Rzeczypospolitej, jeżeli jesteś innej narodowości bądź też innego wyznania.
Cerkiew.pl: Kolejnym bolesnym zdarzeniem dla prawosławnych chrześcijan w Polsce, już po drugiej wojnie światowej, była akcja „Wisła”. Rozpoczynając centralne uroczystości 60. rocznicy tej akcji w Przemkowie przed pięcioma laty – prawosławny arcybiskup wrocławski i szczeciński Jeremiasz wypowiedział znamienne słowa, które w moich uszach brzmią do dzisiaj: „Nie możemy zapomnieć o tamtych tragicznych wydarzeniach. Pamiętamy o nich jednak nie po to, by rozdrapywać rany. Wydarzenia te – mimo wielu trudności, które częstokroć trwają do dzisiaj – stały się początkiem, bardzo trudnym początkiem nowego – obecności prawosławnych chrześcijan i ich kultury narodowej na tzw. Ziemiach Odzyskanych”. Tymczasem ciągle spotykam ludzi, którzy z ogromnym poczuciem krzywdy wspominają tamte godziny, gdy załadowano ich dobytek do wagonów i przewieziono na zachód. Pozostał w nich żal o to wszystko, co ich spotkało. Skąd ówczesne władze wzięły przykład, by przeprowadzić akcję przesiedleńczą i to na tak szeroko zakrojoną skalę, i czemu miała ona służyć?
– Za akcją przesiedleńczą krył się przeklęty duch totalitaryzmu, który dla osiągnięcia swoich celów nie wahał się skorzystać z każdego dostępnego sposobu. Obydwa systemy totalitarne korzystały z tej metody i to nie tylko w stosunku do narodów podbitych, ale i własnego. Po zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow przesiedlono tysiące Niemców z Besarabii do III Rzeszy, gdyż prawdziwi Niemcy, zdaniem Hitlera, mogli zamieszkiwać tylko w prawdziwym państwie niemieckim, a Besarabia nie miała wchodzić w jego skład.
W przypadku Ukraińców, znaczną rolę odegrało potworne doświadczenie polskości na Wołyniu i w Galicji w postaci masowych rzezi, jednakże przesiedlenia w tamtych czasach uznawano za coś normalnego i możliwego do zastosowania nie tylko przez reżimy totalitarne. Taki sposób postępowania z ludźmi zaaprobował również Zachód w Poczdamie, łącząc przesunięcia granic z przemieszczeniami ludności. Europejczycy zaakceptowali przesiedlenia po wojnach bałkańskich i uznali je za zło, które zapobiegnie jeszcze większemu złu. Mało kto dzisiaj o tym pamięta, ale przed 1945 rokiem przemieszczenia ludności wraz z przesuwaniem granic uznawano za naturalną kolej rzeczy.
Oczywiście, akcja „Wisła” została oceniona przez III Rzeczypospolitą i nikt nie kwestionuje ogromu cierpień zaznanych przez przesiedlaną ludność łemkowską czy ukraińską w ramach tej akcji. Tak już jest, że w naszym kraju mówi się z mniejszymi emocjami o akcji „Wisła” niż o przesiedleniach ludności polskiej, gdyż pewnie bliższe jest nam nasze cierpienie od cierpienia sąsiadów.
Cerkiew.pl: W Kościele prawosławnym w Polsce czczeni są św. męczennicy chełmscy i podlascy. Tylko jeden z nich został zabity przez hitlerowców, pozostałych zamordowały w większości polskie oddziały partyzanckie z różnych formacji, których członkowie do dzisiaj uznawani są w naszym kraju za bohaterów.
– Na płaszczyźnie religijnej nie pozostaje nam nic innego, jak prośba o wybaczenie wszystkich przewinień. Jeśli zaś chodzi o relacje między społecznościami religijnymi i narodowościowymi, czeka nas proces, który szczęśliwie dokonał się już w relacjach polsko-niemieckich. Nie chcę bynajmniej porównywać oprawców ojca Maksymiliana Kolbego do morderców męczenników chełmskich i podlaskich, jednak o tych pierwszych myślimy dzisiaj bardziej jako o nazistach, ludziach służących zbrodniczemu systemowi, nie zaś jako o Niemcach. Porównuję jednak sposoby wyjścia z obydwu sytuacji i uważam, że rachunki krzywd mogą być przezwyciężane drogą dialogu, rozmów, wspólnego dochodzenia do prawdy historycznej, przebaczenia i prośby o przebaczenie, również pomiędzy przedstawicielami obydwu wyznań, stąd tak wiele obiecuję sobie po wizycie patriarchy Cyryla w Polsce.
Cerkiew.pl: Prezydent Bronisław Komorowski, którego jest Pan doradcą, jako pochodzący z pogranicza kultur, z wykształcenia historyk, wydaje się zainteresowany pojednaniem pomiędzy narodami Europy Wschodniej bardziej niż jakikolwiek inny polityk.
– Oczywiście, prezydent jest bardzo życzliwy i wspiera ten proces, który jest najbardziej widoczny w Katyniu nad grobami Rosjan i Polaków, katolików i prawosławnych chrześcijan – obywateli Rzeczypospolitej. Zawsze, wcześniej jako marszałek sejmu, a obecnie jako głowa państwa, z ogromnym wzruszeniem uczestniczy we wspólnych, ekumenicznych modlitwach w Katyniu, w których biorą udział hierarchowie obydwu Kościołów, które to modlitwy przecież służą wzajemnemu pojednaniu. Prezydent z radością podejmie również w Pałacu Prezydenckim patriarchę Cyryla i z satysfakcją przyglądał się będzie początkowi procesu pojednania pomiędzy narodami.
Czasem zastanawiam się, komu jest tak naprawdę potrzebne to pojednanie. Gdy z okien pomieszczenia w Pałacu Prezydenckim, w którym się znajdujemy, obserwowałem warszawiaków przyjaźnie i z entuzjazmem witających piłkarzy i kibiców z Rosji, Niemiec…
Cerkiew.pl: Ja w tym czasie byłem w okolicach mostu Poniatowskiego i obserwowałem coś zupełnie innego. A już ze szczególnym zażenowaniem słuchałem najgorszych z możliwych wyzwisk pod adresem ojczyzny rosyjskich piłkarzy…
W moim przekonaniu, w wyzwiskach, które padały na odcinku od ronda de Gaulle’a do mostu Poniatowskiego słychać było ostatnie, pośmiertne tchnienie endecji, a w każdym razie, endeckiego wzorca polskiego patriotyzmu, który życzyłby sobie jednolitego narodu polskiego, złożonego z samych tylko Polaków-katolików. Nie ulega mojej wątpliwości, że polski kibol kopiący rosyjskiego kibica, czy nawet rosyjskiego kibola, który brzydko wyraża się o Rosji i ma złe zdanie o prawosławnych chrześcijanach, byłby dla endeckiego działacza z lat trzydziestych minionego stulecia prawdziwym bohaterem.
Cerkiew.pl: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Szymon Krzyszczuk (cerkiew.pl)
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.