Zwierzchnik grekokatolików: jeszcze nigdy w dziejach nasz Kościół tak nie rozkwitał (wywiad) JUŻ JEST !!
10 czerwca 2012 | 13:55 | Grzegorz Polak Ⓒ Ⓟ
O tym, dlaczego Cerkiew Greckokatolicka jest atrakcyjna dla Ukraińców i dlaczego obecnie przeżywa rozkwit – mówi w wywiadzie dla KAI arcybiskup większy kijowsko-halicki Światosław Szewczuk. Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego wyjaśnia też na czym polegają trudności z nawiązaniem dialogu z Patriarchatem Moskiewskim, tłumaczy dlaczego Cerkiew Greckokatolicka jest tak aktywna w życiu publicznym Ukrainy, przedstawia racje, przemawiające za tym, aby Ukraińskiemu Kościołowi Greckokatolickiemu przyznano rangę patriarchatu.
Publikujemy wywiad z arcybiskupem większym kijowsko-halickim Światosławem Szewczukiem:
KAI: Jak Ksiądz Arcybiskup czuje się jako następca wielkich hierarchów greckokatolickich – metropolity Andrija Szeptyckiego i kardynała Josyfa Slipyja?
– Dla mnie to wielki zaszczyt i zaskoczenie, że to akurat ja jestem następcą tych wybitnych hierarchów. A także wielkie wyzwanie, aby starać się ich naśladować w życiu osobistym i w posłudze pasterskiej, a także kontynuować ich linię działania. Z drugiej strony czuję, że jestem pod ich opieką. Metropolita Andrzej Szeptycki był moim patronem, gdy po upadku Związku Sowieckiego jako pierwszy grekokatolik wyjechałem na studia do Rzymu i wróciłem stamtąd z doktoratem. Cała moja praca naukowa toczyła się w dialogu z metropolitą Szeptyckim.
KAI: Jak to rozumieć?
– Uważam go za swego patrona. Gdy kard. Myrosław Lubacziwśkyj zakomunikował mi, że chce mnie wysłać na studia do Rzymu, poszedłem do krypty w soborze św. Jura, gdzie jest pochowany metropolita Szeptycki, aby poprosić go o błogosławieństwo i wstawiennictwo. I on nigdy mnie nie opuścił. Czułem, że ręka tego świętego człowieka była nade mną. A kiedy byłem rektorem seminarium we Lwowie, w sposób szczególny, poprzez modlitwę, czułem kontakt duchowy z kardynałem Slipyjem, który też był młodym rektorem tego seminarium. Czasem bywają takie sytuacje, kiedy nie można z nikim porozmawiać, poradzić się, a trzeba podjąć decyzję. Wtedy wzywałem pomocy kard. Slipyja. I jakoś zawsze wychodziło na dobre.
KAI: Ksiądz Arcybiskup jest jeszcze młodym człowiekiem, ale pamięta czasy Cerkwi podziemnej. Jak wyglądało wtedy życie religijne Waszej rodziny?
– W Ukrainie zachodniej wiara chrześcijańska i tradycja Kościoła greckokatolickiego była zachowywana i przekazywana następnym pokoleniom w rodzinie. Rodzina to była „Eclessia domestica” (Kościół domowy), środowisko, gdzie można było prowadzić życie religijne w ukryciu, ponieważ na zewnątrz było to zabronione, a jakiekolwiek przejawy religijności surowo karano. Modlitwa czy katecheza odbywały się tylko w rodzinie, dzięki rodzicom. Żeby obchodzić niedziele i święta były trzy sposoby. Po pierwsze – słuchano naszej liturgii transmitowanej przez Radio Watykańskie. Po wioskach ustawiano nawet radioodbiorniki w oknach, żeby więcej ludzi mogło słyszeć. Drugi sposób, to było uczestnictwo w życiu religijnym Kościoła rzymskokatolickiego, który też miał ciężko, który też doznawał szykan i prześladowań, ale gdzieniegdzie jego świątynie nie zostały zamknięte. Zachowaliśmy bardzo dobre wspomnienie o księżach rzymskokatolickich, którzy pomagali nam, byli otwarci i udzielali nam sakramentów. Ja pochodzę ze Stryja, gdzie – dzięki Bogu – zawsze był czynny kościół obrządku łacińskiego. Choć ksiądz znajdował się pod presją władz sowieckich, nigdy nie odmówił nam posługi.
KAI: Czy dlatego, że w Stryju było duże skupisko Polaków, Ksiądz Arcybiskup tak znakomicie zna język polski?
– Tak. U nas kultura polska zawsze była znana i szanowana. Ponadto mieliśmy w naszym środowisku Ukraińców przesiedlonych z terenów powojennej Polski w ramach akcji „Wisła”, którzy też zachowali szacunek do kultury polskiej. Ja polskiego uczyłem się nie tylko w kościele, ale także wśród moich sąsiadów. Nauczyłem się czytać i pisać po polsku. To mi bardzo pomogło podczas studiów w podziemnym seminarium duchownym, ponieważ literatura, z której korzystaliśmy, była też w języku polskim.
KAI: A jaki był ten trzeci sposób uczestnictwa grekokatolików w życiu religijnym w okresie prześladowań?
– To była posługa odważnych księży naszej zdelegalizowanej Cerkwi. To zdarzało się rzadko w naszym mieście, ale było dla nas niezwykle ważne. Stanowiło świadectwo, że nasza Cerkiew żyje, że nie udało się jej zniszczyć. Dawało nadzieję, że kiedyś się odrodzi. Gdy ktoś umierał, to w nocy, na pogrzeb przychodził ksiądz greckokatolicki z podziemnego, nielegalnego Kościoła. W naszym regionie byli to bazylianie i redemptoryści obrządku wschodniego. W domu mojego dziadka odprawiali Msze święte księża, którzy wrócili ze zsyłki z Syberii czy Kazachstanu. Jeden z nich – o. Aleksy Zarycki – został beatyfikowany w 2001 r. we Lwowie przez Jana Pawła II. On był przyjacielem mojej rodziny. Praca tych ludzi, a także pamięć o nich, budowała naszą Cerkiew.
KAI: Ten oczekiwany dzień nadszedł, komunizm upadł, Cerkiew wyszła z ukrycia i rozpoczął się niezwykle dynamiczny okres w jej dziejach. Co wówczas robił młody Światosław Szewczuk?
– Nawiązałem kontakt z seminarium konspiracyjnym w 1985 lub 1986 r., kiedy wyjechałem z domu do szkoły medycznej. W 1989 r., jeszcze przed legalizacją Cerkwi Greckokatolickiej, powołano mnie do służby w Armii Radzieckiej. Byłem żołnierzem do 1991 r., akurat w czasie, gdy dokonały się zmiany. Kiedy wróciłem do domu wiosną tego roku, zastałem zupełnie inną sytuację. Działało już legalnie seminarium, dużo świątyń wróciło do Kościoła greckokatolickiego. Panowało przekonanie, że dokonuje się rewolucja duchowa. Okazało się, że dużo ludzi identyfikowało się z naszym zmartwychwstałym Kościołem, dzięki temu, że przez ten cały dramatyczny okres świadomość greckokatolicka była podtrzymywana w rodzinach.
KAI: Wtedy też nastąpiła eksplozja powołań. Dzisiaj Cerkiew greckokatolicka nadal pozostaje młoda, bo przeciętna wieku duchowieństwa wynosi 35 lat. Czym spowodowany był ten boom powołaniowy?
– Ta eksplozja wydarzyła się w latach dziewięćdziesiątych, na co złożyło się kilka przyczyn. Przede wszystkim wolność – to, co było przez wiele lat zabronione i karalne, nagle okazało się możliwe. Upadł system. Młodzież zaczęła szukać trwałych wartości, na których mogła zbudować swoje życie. Ja miałem wówczas 20 lat. Mieliśmy dość kłamstwa i szukaliśmy prawdy. Nasz Kościół okazał się dla młodych bardzo atrakcyjny, bo dochował wierności prawdzie i nigdy nie poszedł na kolaborację z systemem komunistycznym, krwią zaświadczył swoją wierność Chrystusowi i Papieżowi. Ten Kościół dla nas, młodych, był obliczem prawdy. Dlatego dużo ludzi porzucało swoje studia, swoje zawody i wstępowało do seminarium.
KAI: Czy nadal się utrzymuje wysoki wskaźnik powołań?
– W 1999 r., po powrocie ze studiów w Rzymie zostałem wicerektorem, a potem rektorem seminarium we Lwowie. Temat powołań znam zatem z autopsji. Po tej eksplozji po kilku latach zaczęliśmy wracać do normalności. Okres euforii przeminął, obecnie mamy stabilizację. Dzięki Bogu nie odczuwamy braku powołań. Nadal są chłopcy, którzy chcą służyć naszej Cerkwi i naszemu narodowi. Klerycy studiują w pięciu seminariach: w czterech w Ukrainie zachodniej i jednym w Kijowie. Czasem nasi biskupi nie wiedzą, co robić z młodymi księżmi, bo jest ich nawet za dużo, jak na nasze potrzeby. Dlatego prowadzimy politykę kadrową na poziomie całego Kościoła. Posyłamy księży tam, gdzie jest niedobór kapłanów.
KAI: Czy ta dobra sytuacja odnośnie powołań nie wynika też z tego, że księża greckokatoliccy mogą się żenić?
– I tak, i nie. Chłopiec, kiedy przychodzi do seminarium, nie jest jeszcze zdecydowany, czy się ożeni, czy pozostanie w celibacie. Rozeznaje to podczas formacji. W mojej ocenia ilość powołań nie zależy od tego, czy ktoś decyduje się na małżeństwo, czy zachowanie celibatu w życiu kapłańskim. Powołanie to jest dar Boży, to Pan Bóg woła a młody człowiek tylko się na nie odpowiada. Sadzę, że gdyby w Kościele łacińskim księżom można było się żenić, nie zmieniłoby to dynamiki powołań. Powołanie kształtuje się w rodzinie. Jeżeli rodzina jest religijna i młody chłopak wychowuje się w pozytywnym nastawieniu do kapłaństwa, widzi, że ta posługa jest czymś istotnym dla Kościoła i jego narodu, wtedy łatwiej mu będzie odpowiedzieć na powołanie.
KAI: Ksiądz Arcybiskup ma wizję chrześcijańskiej Ukrainy. Zapowiada, że do 2020 r. Kościół Greckokatolicki przejdzie gruntowne przeobrażenia. Na czym ma polegać „strategia rozwoju” Cerkwi Greckokatolickiej w Ukrainie?
– Byłem członkiem grupy, która opracowała tę strategię. Minęło 20 lat od legalizacji naszego Kościoła w Ukrainie. Zauważyliśmy, że pierwotna euforia minęła i dlatego musieliśmy tak zaprogramować duszpasterstwo, żeby nie zatrzymać fali rozwoju. Jesteśmy świadomi, że zasoby naszego Kościoła nie są bez dna. Dlatego, żeby ten rozwój był skuteczny, skupiliśmy się na jednym celu. Nasz Kościół w ostatnich dwudziestu latach tak się rozwinął, jak jeszcze nigdy w swojej historii. Przede wszystkim działa i rozwija się w różnych krajach. Nagle zobaczyliśmy, że jesteśmy Kościołem globalnym. Jego centrum znajduje się w Ukrainie, ale wierni żyją prawie na całym świecie. Wprawdzie w XIX i XX wieku następowały fale emigracji z Ukrainy, ale ta obecna w sposób znaczący powiększyła rzeszę naszych wiernych na emigracji. To powoduje, że musimy projektować strategię duszpasterstwa na poziomie międzynarodowym. Nie możemy być skoncentrowani na Ukrainie, czy tylko na jednym jej regionie. Pierwszym i najistotniejszym zadaniem naszego Kościoła jest ewangelizacja. Nasz Kościół zawsze był stróżem ukraińskiej tożsamości, naszego języka, kultury. Ale to, że jesteśmy tak zakorzenieni w naszej tradycji, że jej nie zgubiliśmy, nie powoduje, że nie jesteśmy otwarci na kultury narodów, pośród których żyją nasi wierni.
KAI: Czy to oznaczać będzie rezygnację z języka ukraińskiego w liturgii?
– To jest temat bardzo delikatny. Jeśli chodzi o Ukrainę i Polskę, to zapewne przez długie lata nie zrezygnujemy z języka ukraińskiego w liturgii. W tych krajach, jeśli nawet nasi wierni mówią w domu po rosyjsku czy po polsku, to jednak rozumieją ukraiński. Natomiast w tych krajach, gdzie nasi wierni nie rozumieją już ukraińskiego, potrzebą duszpasterską jest dostosowanie języka liturgii do tamtejszych języków. W Argentynie, w Kanadzie, w Stanach Zjednoczonych są parafie, gdzie odprawia się po angielsku czy po hiszpańsku. Ale nawet tam staramy się nie rezygnować całkowicie z języka ukraińskiego. W Argentynie bywa tak, że ksiądz śpiewa litanię po hiszpańsku, a kończy po ukraińsku, a wierni odpowiadają: „Hospody pomyłuj”, bo rozumieją, co znaczą te dwa słowa.
KAI: Kluczową sprawą dla Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego jest dialog z prawosławiem, zwłaszcza z Patriarchatem Moskiewskim, któremu podlega największy Kościół prawosławny działający w Ukrainie. Ksiądz Arcybiskup powiedział niedawno: „Chcemy być z naszymi braćmi prawosławnymi, a nie przeciwko nim”. To ważna deklaracja, ale jak ją wprowadzić w życie?
– Przede wszystkim trzeba położyć kres bezskutecznym rozmowom i przemyśleć wspólnie strategię. Jeżeli chcemy porozumienia, to musimy zdać sobie sprawę, że niektóre metody stosowane w przeszłości nie były skuteczne. Na przykład domaganie się likwidacji Kościoła Greckokatolickiego w Ukrainie. To jest nierealne, bo ten Kościół istnieje z woli Bożej, co błogosławiony Jan Paweł II powtarzał wiele razy. Patriarchat Moskiewski nie zawsze opiera się na sprawdzonych faktach historycznych. Np. metropolita Hilarion kilka razy powtórzył, że w latach 90. zabraliśmy im 500 kościołów na Ukrainie zachodniej. I to ma być największa przeszkoda do spotkania między papieżem a patriarchą Moskwy! W marcu tego roku na audiencji u Ojca Świętego podałem mu dokładną statystykę kościołów prawosławnych w Ukrainie zachodniej. W tych regionach, gdzie, zdaniem metropolity Hilariona, zdarzyły się te przypadki, jest teraz ponad dwa tysiące kościołów prawosławnych. Ale tylko dwieście z nich należy do Cerkwi prawosławnej, będącej w jedności z Patriarchatem Moskiewskim. Pozostałe świątynie prawosławne w zachodniej Ukrainie należą do innych Kościołów prawosławnych, które Moskwa nie uznaje za kanoniczne. To znaczy, że dramat Kościoła prawosławnego w Ukrainie zachodniej nie jest spowodowany naszym istnieniem i naszą obecnością, ale podziałem wśród prawosławia. Gdyby Kościół prawosławny był zjednoczony, to miałby cztery razy więcej cerkwi niż podaje metropolita Hilarion. A skąd się wzięło te dwa tysiące świątyń? Jedna trzecia to kościoły rzymskokatolickie, oddane prawosławnym; jedna trzecia to są nasze kościoły, które Stalin po drugiej wojnie światowej przekazał prawosławnym, gdy nasz Kościół zdelegalizowano. Pozostałą część zbudowali prawosławni. Więc nie rozumiem, na czym polega problem. My zawsze jesteśmy otwarci na dialog, co podkreślał wcześniej mój poprzednik, kard. Lubomyr Huzar, i nikomu nie bronimy budować kościoła, albo należeć do takiego, czy innego wyznania. My domagamy się tylko sprawiedliwości i przyznania nam prawa do istnienia.
KAI: Podział prawosławia w Ukrainie utrudnia grekokatolikom dialog, bo nie ma z tamtej strony jednolitego stanowiska. Ale są też inne problemy, które dotyczą bolesnej historii. Można by ją zamknąć, gdyby doszło do wzajemnego przebaczenia. Ksiądz Arcybiskup powiedział niedawno prawosławnym: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. To ważna deklaracja, jednak taki akt powinien mieć charakter uroczysty i to z udziałem obydwu stron.
– W 2005 r. doszło do aktu pojednania między Kościołem rzymskokatolickim w Polsce a Ukraińskim Kościołem Greckokatolickim. To był akt przebaczenia i uzdrowienia naszej wzajemnej pamięci. To dla nas platforma budowania lepszej przyszłości. To jest przykład, który my, jako chrześcijanie, daliśmy naszym narodom – Polsce i Ukrainie, bo w naszej historii było wiele trudnych i dramatycznych momentów. Zdobyliśmy się jednak na to, żeby prosić wzajemnie o wybaczenie. Myślę, że taki sam akt pojednania, po to, żeby pójść do przodu, musimy dokonać z Kościołem prawosławnym, zwłaszcza z Patriarchatem Moskiewskim. Tylko w taki sposób, uznając nasze grzechy, ale także przebaczając grzechy przeciwko nam, możemy uwolnić się od ciężarów naszej historii, popatrzeć sobie w oczy jako chrześcijanie, jako bracia i budować chrześcijańską Ukrainę i Rosję. To jest niezbędne i do tego będziemy dążyć. Łatwo nam nie pójdzie. Ale wiem, że Episkopat Polski pracuje nad aktem pojednania z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym, a przecież między Polską i Rosją też nagromadziło się w ciągu wieków wiele trudnych problemów. Bardzo Rosjanom i Polakom życzymy, by to pojednanie w końcu się dokonało. Dla nas byłby to dobry przykład i impuls, abyśmy i my poszli w tym kierunku.
KAI: Cerkiew Greckokatolicka, jak żaden inny Kościół w czasach władzy sowieckiej, doznała ogromnych prześladowań. Czy jednak w myśleniu grekokatolików jest miejsce na to, żeby dopuścić do świadomości, że Rosyjska Cerkiew też cierpiała, że po Rewolucji Październikowej doznała ogromnych prześladowań, które przełamały jej opór, w rezultacie czego poszła na kolaborację z władzą?
– Jeśli myślimy o pojednaniu, musimy zawsze mówić prawdę i uznać prawdę – taką, jaką jest z jednej i drugiej strony, która jest obiektywną rzeczywistością, a nie konfesyjną ideologią. Nie jest łatwo przebaczyć. Dzisiaj dla wielu ludzi przebaczyć, to znaczy zapomnieć, albo zgodzić się na nieprawdę, jaka jest przekazywana o nas i naszej historii. Jeżeli będziemy iść w tym kierunku, nigdy nie osiągniemy naszego celu, ponieważ musimy zobaczyć prawdziwe oblicze naszego brata. To dotyczy też Kościoła Prawosławnego, zwłaszcza Patriarchatu Moskiewskiego. Ta rzeczywistość musi być obiektywna i prawdziwa. Tylko wtedy pojednanie jest możliwe.
KAI: Jak widzi Ksiądz Arcybiskup rolę swojego Kościoła w „przymierzu strategicznym” między Watykanem a Rosyjską Cerkwią Prawosławną, które ma polegać na wzmacnianiu chrześcijańskiego świadectwa w zsekularyzowanym świecie?
– To jest bardzo ważny poziom, na którym już możemy być zjednoczeni. Nie jesteśmy zjednoczeni strukturalnie, nie możemy świętować razem Eucharystii, co nas najbardziej boli, bo Eucharystia to najsilniejszy wyraz jedności Ciała Chrystusa, którym jest Kościół. Ale w czym możemy być zjednoczeni? W akcji, w działaniu. Wtedy nasza jedność aksjologiczna może być bardzo przydatna i pomocna społeczeństwu. To „przymierze strategiczne” dotyczy takich wartości jak rodzina, wolność sumienia, czy prawa człowieka. Uważam, że to spektrum należałoby rozszerzyć o diakonię, pracę na rzecz służby bliźniemu, i tu moglibyśmy być najbardziej skuteczni. Prowadzimy taką działalność w całej Ukrainie i nikt nie pyta tego, kto przyjdzie prosić o pomoc jakiego jest on wyznania czy religii. Nieważne, czy to będzie prawosławny, katolik, muzułmanin czy żyd. To jest człowiek, któremu trzeba pomóc i to jest jedyne kryterium. Przykładem współpracy, jednania się wokół pewnych wartości, może być istnienie u nas gremium, które nazywa się Rada Kościołów i Organizacji Religijnych Ukrainy. Jestem obecnie przewodniczącym tej Rady, która skupia katolików, prawosławnych, protestantów, żydów i muzułmanów. Czasem zajmujemy stanowisko ważne z punktu moralnego dla naszego społeczeństwa. To przykład jak możemy być razem.
KAI: Ksiądz Arcybiskup wyraził niedawno szokującą dla niektórych tezę, że realne jest istnienie jednego Kościoła na Ukrainie, który skupiałby grekokatolików i prawosławnych. Czy to jest w ogóle możliwe, skoro prawosławni nie uznają prymatu papieża, co z kolei dla grekokatolików jest jednym z wyznaczników ich tożsamości?
– Są pewne przesłanki, które dają podstawę do moich marzeń. Po pierwsze, mamy wspólne korzenie – wszyscy jesteśmy córkami i synami jednej matki, czyli Kościoła kijowskiego. W przyszłym roku wszyscy będziemy świętować 1025. rocznicę przyjęcia chrztu przez księcia Włodzimierza, kiedy Ruś Kijowska stała się państwem chrześcijańskim. Potem doświadczyliśmy schizmy, ale nie możemy zapomnieć, że w 988 roku, kiedy nastąpił chrzest Rusi Kijowskiej, chrześcijaństwo było niepodzielone, istniała komunia pomiędzy Patriarchatem Konstantynopolskim a Rzymem. Ten chrzest otrzymaliśmy jako chrześcijanie Kościoła niepodzielonego. To jest bardzo ważne. Obecnie w dialogu teologicznym pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim a Kościołem prawosławnym dyskutowany jest prymat papieża. Byłoby niezmiernie ciekawe przyjrzeć się jak ten prymat był realizowany w czasach niepodzielonego chrześcijaństwa, kiedy cały świat chrześcijański był odbierany jako uniwersum. Myślę, że wcześniej czy później jedność Kościoła nastąpi, bo wszyscy tego pragną. Uczyniono już wiele kroków w tym kierunku. Mój poprzednik, kard. Lubomyr Huzar, wygłosił historyczne kazanie z okazji przeniesienia swojej stolicy ze Lwowa do Kijowa. Zawarł w nim strategię zjednoczenia wszystkich dzieci Cerkwi Kijowskiej, wskazał, co musimy zrobić, żeby do tego doszło. Jest wiele elementów, które nas jednoczą już teraz. Bł. Jan Paweł II przypominał, że więcej nas łączy, niż dzieli. Myślę, że agresywna sekularyzacja spowoduje, że chrześcijanie będą jeszcze bardziej szukać jedności między sobą.
KAI: Trzeba docenić pozytywne sygnały płynące z Moskwy po wyborze Księdza Arcybiskupa. Pewną oznaką poprawy stosunków są też spotkania Księdza Arcybiskupa z metropolitą Włodzimierzem, zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego, którego Ksiądz Arcybiskup odwiedził także w szpitalu. Przedtem tego nie było. Metropolita Hilarion proponuje Księdzu Arcybiskupowi „konstruktywne rozmowy”. Czego one miałyby dotyczyć? Czy jest już ustalony termin takiego spotkania?
– Do takiego spotkania jeszcze nie doszło. Na razie wymieniamy korespondencję. Otrzymałem list z gratulacjami od metropolity Hilariona po moim wyborze. Potem też pisaliśmy do siebie. Zawsze mówię, że z naszej strony nie ma żadnych trudności i przeszkód, żeby się spotkać. Nie widzę też problemu, żebyśmy przygotowali jakąś agendę i metodologię konstruktywnego dialogu. Skoro nic nam się nie udało w ciągu ostatnich dwudziestu lat, to znaczy, że musimy coś zmienić. Jeśli ciągle będziemy powtarzać zarzut o zabranych kościołach na zachodniej Ukrainie, nigdy nie osiągniemy nic konstruktywnego. Mam nadzieję, że do takiego spotkania dojdzie, że będziemy zwracać uwagę przede wszystkim na to, co nas łączy i że nawiążemy współpracę w kontekście „przymierza strategicznego”.
KAI: Ukraińska Cerkiew Greckokatolicka jest bardzo krytyczna wobec władzy państwowej. W zeszłym roku Ksiądz Arcybiskup ostro zaprotestował przeciwko decyzji Rady Najwyższej Ukrainy o wywieszaniu 9 maja, w rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem, czerwonych flag. Czy w tym i podobnych przypadkach nie spotykacie się z zarzutem „mieszania się do polityki”?
– Zawsze deklarujemy, że nasz Kościół nie miesza się do polityki, ale chce być aktywny w społeczeństwie obywatelskim. Czasem nasze wypowiedzi w sprawach społecznych są interpretowane jako „mieszanie się do polityki”. My nie popieramy żadnej partii i nie jest dla nas ważne jakiego koloru są politycy pełniący władzę. Nas interesuje jedynie to, czy są respektowane zasady życia społecznego z punktu widzenia społecznej nauki Kościoła. Jeśli zaś idzie o decyzję w sprawie wywieszania czerwonych flag, nie miała ona podłoża politycznego. Czasem nasi politycy wyciągają sprawy, które obliczone są na tani poklask i przyciągnięcie uwagi społeczeństwa. W tej sprawie zareagowaliśmy bardzo ostro, bo dzieli ona bardzo społeczeństwo, powoduje ujawnienie się ruchów ekstremistycznych, a ekstremizm w Ukrainie, zwłaszcza teraz, jest bardzo niebezpieczny, zarówno z lewej, jak i prawej strony.
KAI: Cerkiew Greckokatolicka zaprotestowała też przeciwko „krótkowzrocznej” polityce władz w związku z likwidacją szkół z językiem ukraińskim.
– To trzeba rozpatrywać w kontekście toczącej się obecnie dyskusji o języku rosyjskim, jako drugim oficjalnym języku w Ukrainie. To też dzieli nasze społeczeństwo. Jest rzeczą niemoralną wykorzystywanie bolesnych tematów dla osiągnięcia celów politycznych, bo cel nigdy nie usprawiedliwia środków, co podkreśla zasada moralna głoszona jeszcze przez św. Pawła. Niewykluczone, że przed wyborami parlamentarnymi w Ukrainie zostaną wykorzystywane jeszcze inne idee czy symbole, które mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.
KAI: A dlaczego w tak zdecydowany sposób bronicie Julii Tymoszenko, domagając się jej ułaskawienia? Ksiądz Arcybiskup zarzucając wady systemowi prawnemu w Ukrainie zacytował nawet zdanie Benedykta XVI, który powiedział, że władza, która nie przestrzega prawa, staje się bandą złoczyńców. To bardzo ostre sformułowanie pod adresem władzy.
– Chodzi nie tylko o samą Julię Tymoszenko. Chodzi o zasadę równości wobec prawa wszystkich obywateli, podczas gdy w Ukrainie stosuje się „sprawiedliwość wybiórczą”. To znaczy, że za to samo przestępstwo jeden jest tolerowany, a inny zostaje skazany, a przecież wszyscy muszą być traktowani jednakowo, sprawiedliwość musi być mierzona jedną miarą. W Ukrainie jest tak, że każdy, kto ma jakąś władzę w państwie, może być za coś ścigany, jeśli nie jest z panującego obozu politycznego. Powód zawsze się znajdzie. W trakcie tworzenia nowego kodeksu karnego prosiliśmy prezydenta, żeby znalazł się tam zapis, aby mógł on korzystać z prawa łaski wobec skazanych, nie tylko na ich wniosek, ale także na wniosek osób trzecich. My, chrześcijanie, nie możemy zapomnieć o miłosierdziu i nie możemy się nie domagać go od innych.
KAI: Czy prezydent Wiktor Janukowycz nie spotkał się dotąd z Księdzem Arcybiskupem dlatego – co jest uważane przez grekokatolików za afront – że Cerkiew Greckokatolicka jest tak krytyczna wobec jego ekipy? A może boi się, że Ksiądz Arcybiskup upomni się o majątki kościelne, zagrabione grekokatolikom przez komunistów?
– Ciężko czasem zrozumieć co jest powodem, że do takiego spotkania jeszcze nie doszło. Miałem jednak możność rozmowy z prezydentem w ramach jego spotkań z Radą Kościołów i Organizacji Religijnych. Więc jakaś forma dialogu istnieje.
KAI: Jak Ukraińska Cerkiew Greckokatolicka widzi swoje stosunki z państwem?
– Pragniemy działać na zasadzie parytetu i partnerstwa, w poszanowaniu naszej autonomii. Nie chcemy, by władza traktowała nas instrumentalnie, jako petenta, ale jako równego sobie. To zasada nieobca w tradycji Kościoła katolickiego. Druga zasada – i tutaj różnimy się od prawosławnych – zakłada wyzbycie się pokusy dążenia do uzyskania statusu Kościoła państwowego, będącego w pozycji uprzywilejowanej i umocowanego w systemie władzy. My widzimy swoje miejsce w społeczeństwie obywatelskim. Niestety, o to partnerstwo jest trudno, bo system prawny Ukrainy jest spadkobiercą prawa Związku Radzieckiego, gdy Kościół nie miał osobowości prawnej. To znaczy – istnieją parafie, wspólnoty ludzi, ale Kościół w sensie prawnym nie istnieje. To dotyczy także innych Kościołów, w tym prawosławnego. Pierwszym więc krokiem, żeby te relacje ustalić, byłoby przyznanie Kościołom osobowości prawnej. Następnym działaniem w zakresie regulacji stosunków Kościół-państwo mogło by być podpisanie jakiejś umowy, np. konkordatu.
KAI: Ale wtedy Kościół byłby atakowany za to, że korzysta z przywilejów, bo np. w Polsce środowiska lewicowe tak traktują konkordat.
– W naszym przypadku nie byłoby tak jak w Polsce, gdyż w Ukrainie Kościół katolicki obu obrządków nie jest konfesją dominującą. W naszym przypadku konkordat dałby nam gwarancję prawną. Rządy się zmieniają i stosunek kolejnych ekip wobec naszego Kościoła też się zmienia, ale państwo i Kościół pozostają. Dlatego potrzebne jest ustalenie pewnych norm funkcjonowania Kościoła w państwie. Doświadczenia z konkordatem są dobre. Kościół katolicki ma takie umowy w wielu państwach Europy i Ameryki Łacińskiej. To nigdy nie powodowało zakłóceń w jego relacjach z państwem. To tylko gwarancja, że prawa Kościoła katolickiego w danym państwie będą respektowane.
KAI: Dlaczego tak usilnie zabiegacie o patriarchat, skoro i tak Ksiądz Arcybiskup ma de facto uprawnienia patriarchy?
– Są trzy ważne racje przemawiające za patriarchatem. Pierwsza to fakt, że w tradycji naszych Kościołów słowiańskich, wschodnich, nikt nie rozumie co znaczy termin arcybiskup większy. Ta terminologia jest znana w świecie greckim, ale nie w naszej tradycji. W świadomości wschodniej, także prawosławnej, arcybiskup to ktoś, kto stoi niżej od metropolity, a przecież mam w naszym Kościele metropolitów, wobec których jestem zwierzchnikiem. Nasi wierni tego nie rozumieją. W mediach czasem podają przy moim nazwisku tytuł: arcybiskup, bez dodania przymiotnika: większy.
KAI: No właśnie, także mnie w tej rozmowie trudno byłoby zwracać się do Księdza Arcybiskupa – Księże Arcybiskupie Większy. To brzmi dziwnie.
– Patriarcha to ten, kto ma prawa, a jego tytuł jest akceptowany. Ja mam prawa, ale nie jestem uznany oficjalnie za patriarchę. Poza tym patriarcha to ktoś, kto pełni posługę uniwersalną, także wobec tych, którzy znajdują się za granicami Ukrainy. To ojciec dla wszystkich naszych wiernych na całym świecie. Nasza diaspora rośnie, dlatego posługa patriarchy w obecnych warunkach jest bardzo ważna.
KAI: Ale i tak w kanonie liturgicznym Cerkwi Greckokatolickiej, także w Polsce, Ksiądz Arcybiskup jest wymieniany jako patriarcha.
– Ta tradycja patriarchy jest obecna w naszym Kościele od czasów kard. Josyfa Slipyja. Nikt nie może zabronić naszym wiernym modlenia się za patriarchę. Tym samym tworzy się określoną świadomość. Dlatego dla mnie bardzo ważną sprawa jest budowanie pojęcia patriarchatu w świadomości wiernych.
KAI: A czy tego patriarchatu nie ma dlatego, że grekokatolicy są zakładnikami dialogu ekumenicznego? Chodzi o to, że patriarchat dla Was mógłby zostać oprotestowany przez Rosyjski Kościół Prawosławny i utrudnić, albo nawet zamrozić dialog z Watykanem.
– Strach ze strony naszych braci prawosławnych jest bardziej psychologiczny, niż realny. To skomplikowana kwestia. Dzisiaj nikt nie wie, kto może powołać patriarchat. Czy papież, który jest obrządku łacińskiego, może czy nie może ustanowić patriarchat wschodni? My odpowiadamy: oczywiście tak, ale prawosławni mówią, że nie. Kontestują to prawo. Także w samym prawosławiu toczy się dyskusja, kto może przyznawać patriarchat. Zdania są podzielone – wskazuje się na Patriarchat Ekumeniczny Konstantynopola albo Sobór Panprawosławny. Dlatego kard. Slipyj, po uwolnieniu z sowieckiego więzienia, zwrócił się do Soboru Watykańskiego II z prośbą o przyznanie nam patriarchatu. Nikt nie mógłby wtedy kontestować, gdyby patriarchat uznał Papież i Sobór. Jestem zdania, że patriarchatów się nie stwarza, patriarchaty się uznaje. Takie stanowisko zajmował też mój poprzednik kard. Huzar. On też uważał, że patriarchat należy budować w świadomości wiernych naszej Cerkwi i de facto powinna ona funkcjonować jako Kościół patriarchalny.
KAI: Dostrzegam wśród części duchownych i wiernych Cerkwi Greckokatolickiej niecierpliwość związaną z patriarchatem. Widział to także papież Jan Paweł II, który powiedział do Waszej delegacji: „Szanuję was za tę świętą natarczywość”. Chociaż kard. Huzar uważa, że wszystko przyjdzie w swoim czasie.
– Ja także myślę, że jest to święta niecierpliwość.
KAI: Dlaczego?
– Bo to ma związek z rozwojem naszego Kościoła. Jeszcze raz potworzę: przez ostatnie dwadzieścia lat doświadczyliśmy takiego rozwoju, jakiego nigdy w historii nie było. Można wręcz mówić o eksplozji. To powoduje właśnie tę niecierpliwość. Chcemy po prostu osiągnąć ten najdoskonalszy poziom naszego eklezjalnego rozwoju już teraz, kiedy do tego dojrzeliśmy. Dlatego tak usilnie nad tym pracujemy i o to zabiegamy. Nie możemy się odżegnać od tej idei.
KAI: Dlaczego?
– Bo gdybyśmy dzisiaj powiedzieli: nie potrzebujemy patriarchatu, to znaczy, że odżegnujemy się od naszego wzrastania. Każdy Kościół sui iuris, czyli swojego prawa, a takim jest właśnie nasza Cerkiew, w swoim rozwoju w naturalny sposób dąży do patriarchatu. Powiedziałem to także na audiencji Ojcu Świętemu.
KAI: A co na to odrzekł Benedykt XVI?
– Bądźcie cierpliwi, módlcie się i ten dzień przyjdzie.
KAI: Jak Wam się układa współpraca z Kościołem Rzymskokatolickim w Ukrainie?
– Nie ukrywam, że są problemy. Datują się one jeszcze z czasów powojennych, kiedy przymusowo wysiedlano w głąb ZSRR Polaków z Galicji, która weszła w skład Związku Radzieckiego i zaludniano te tereny Ukraińcami, wypędzonymi z terytorium wschodniej Polski. To spowodowało zmianę mapy etnicznej i wyznaniowej. Tysiące Polaków wygnano ze swoich domówi i parafii. To sprawiło, że wspólnota rzymskokatolicka na tych terenach znalazła się w mniejszości i tak jest do dziś. A każda mniejszość czuje się zagrożona przez większość. To jest ciągle nie gojąca się rana spowodowana historią. W latach 90. ubiegłego wieku, ponieważ prawosławni pozostali w naszych cerkwiach, a kościoły łacińskie stały opuszczone, władze państwowe oddały je nam w użytkowanie. My ich naprawdę bardzo potrzebowaliśmy. To spowodowało ból naszych braci rzymskokatolickich, który trwa do dziś. Znane są przypadki, kiedy rzymscy katolicy zwracają się o oddanie kościołów, zwłaszcza tam, gdzie grekokatolicy stanowią niewielką wspólnotę.
KAI: Co w tej sytuacji robi hierarchia greckokatolicka?
– Stoimy na stanowisku, że wszystkie potrzeby duszpasterskie naszych braci łacinników mają być zaspokojone. Nasi biskupi przekonują wiernych, że trzeba ten czy inny kościół zwrócić łacinnikom. Nie zawsze udaje się ich do tego skłonić, stąd niesnaski i nieporozumienia. Niemniej jednak perswazja jest zasadą, którą przyjęliśmy. Staramy się także nie mówić niczego – tak w Ukrainie jak i poza nią – co mogłoby urazić naszych braci rzymskich katolików. Nie chcemy zrobić żadnego kroku, który mógłby zranić uczucia naszych braci, ponieważ je szanujemy.
KAI: A czy istnieje formalna współpraca między Episkopatami obydwu obrządków?
– Mamy dwa razy w roku spotkania braterskie pomiędzy Synodem naszych biskupów a Konferencją Biskupów Rzymskokatolickich. Staramy się, aby te spotkania miały wymiar praktyczny. Podejmujemy razem decyzje pastoralne, podpisujemy wspólne oświadczenia, skierowane do społeczeństwa, jak np. ostatnio w sprawie aborcji i obrony życia. To wywołało spory rezonans w Ukrainie i było bardzo ważne, że biskupi obu katolickich obrządków wypowiedzieli się razem. Będziemy iść w tym kierunku.
KAI: Ukraińska Cerkiew Greckokatolicka i Kościół Rzymskokatolicki w Polsce wiele zrobiły dla pojednania między naszymi narodami, o czym się nieraz zapomina. Szansę na dalsze zbliżenie dało nam także wspólne EURO. Czy tę szansę wykorzystaliśmy?
– W pewnym sensie tak, bo to była wspólna akcja na poziomie państwowym, zaowocowała współpracą między strukturami dwóch państw. Ale żadna akcja nie będzie skuteczna, jeśli wśród obywateli nie będzie chęci i dobrego klimatu do pojednania. Docierają do mnie sygnały, że w roku następnym, w rocznicę krwawych wydarzeń na Wołyniu w 1943 r., pewne grupy radykalne chcą wykorzystać tę rocznicę, aby zakłócić proces pojednania. To pokazuje jak wiele jest jeszcze do zrobienia, aby pojednanie, które dokonało się pomiędzy naszym Kościołami, dotarło do każdej z grup naszych społeczeństw.
KAI: Czy będzie Ksiądz Arcybiskup oglądał EURO?
– Tak, bo piłka nożna mnie interesuje. Poza tym EURO to wyjątkowa impreza, o jakiej do niedawna mogliśmy tylko pomarzyć.
KAI: Jaki będzie finał?
– Zobaczymy.
KAI: A nie stawia Ksiądz Arcybiskup na Ukrainę?
– Życzę powodzenia i Polsce, i Ukrainie.
KAI: A więc nie mielibyśmy nic przeciwko temu, gdyby był finał: Polska-Ukraina?
– Tak (śmiech).
Rozmawiał Grzegorz Polak
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.