Dlaczego „bułgarski ślad”?
13 maja 2011 | 16:26 | Alina Petrowa-Wasilewicz / ms Ⓒ Ⓟ
Udział agentów bułgarskich służb specjalnych w organizowaniu zamachu na Jana Pawła II jest wiarygodną hipotezą. Bułgarzy byli tylko kolejnym ogniwem realizatorów – podkreśla dr Andrzej Grajewski.
Wybitny historyk i dziennikarz tygodnika „Gość Niedzielny” w rozmowie z KAI wyjaśnia, dlaczego zeznania zamachowca Ali Agcy są prawdziwe. Na rynku księgarskim ukazała się książka z 37 protokołami przesłuchań zamachowca z obszernym wstępem dr Grajewskiego, który jest rekonstrukcją dramatycznych wydarzeń.
KAI: W swojej książce na temat zamachu na Jana Pawła II opowiada się Pan za hipotezą o „bułgarskim śladzie”. Dlaczego spośród wielu innych ta wersja najbardziej Pana przekonuje?
Dr Andrzej Grajewski: Ponieważ „narracja” Ali Agcy jest logiczna. W protokołach z przesłuchań zamachowiec, opisując planowanie zabójstwa Jana Pawła II mówi o konkretnych osobach od pierwszego spotkania z bułgarskimi agentami w hotelu Witosza w Sofii w lipcu i sierpniu 1980 r., aż po późniejsze jego kontakty w Rzymie z agentami, zamieszanymi w zamach.
Cały wywód tworzy zwarty i logiczny ciąg, osoby, o których mówi nie są postaciami zmyślonymi przez niego, on znał bułgarskich agentów pod nazwiskami operacyjnymi. Dopiero w czasie drugiej fazy śledztwa, gdy pokazano mu album ze zdjęciami Bułgarów, pracujących w ambasadzie tego kraju w Rzymie, została ustalona prawdziwa tożsamość osób, z którymi się kontaktował. Zamachowiec znał ich adresy, z większą lub mniejszą dokładnością opisywał ich wygląd i ich mieszkania, w których przebywał. Nie mógł sobie tego wymyślić, a teza, że ktoś mu to wszystko podpowiedział jest absurdalna, ponieważ nikt nie byłby w stanie wymyślić fabuły tak spójnej i pełnej tylu różnych niezwykłych okoliczności i szczegółów.
Śledztwo zaś potwierdziło, że osoby, które Agca wskazał jako współautorów zamachu, przebywały 13 maja 1981 r. w Rzymie. Ale cały akt oskarżenia współorganizatora zamachu Sergieja Antonowa opierał się na słowach Agcy, więc w momencie, w którym zamachowiec je odwołał na sali rozpraw, wytrącił oskarżycielowi główny atut – „bułgarski ślad” nie został osądzony. Jednak trop bułgarski nie jest najważniejszy. Bułgarscy bezpieczniacy tego zamachu sami nie wymyślili, oni byli wykonawcami, kluczowy dla zrozumienia, dlaczego Jan Paweł II „musiał” zginąć, jest trop sowiecki. Sowieckie służby były prawdziwym mózgiem operacji…
…czyli ci, którzy mieli największe korzyści z zamordowania Papieża…
– To właśnie jest trop, który kieruje do Bułgarów, a konkretnie – do pytania w jaki sposób przyszły zamachowiec i bułgarscy agenci skontaktowali się ze sobą. I tu pojawia się wątek sowiecki i postać majora Władimira Kuziczkina, który wiosną 1980 r. spotyka się z Agcą w Teheranie, przekazując mu nazwisko, adres i telefon nie Bułgara, a Rosjanina, pracującego w radzieckiej ambasadzie w Bułgarii, Milinkowa, (w swych zeznaniach Agca mówił Malenkow). Kolejny sowiecki agent w tym łańcuchu… Bułgarzy byli tylko kolejnym ogniwem realizatorów.
Z tego wniosek, że zamachowca „wybrali” sowieccy agenci. Bułgarskie służby przejęły kandydata do realizacji zamachu?
– Kluczowe jest tu rozeznanie kontaktów między bułgarskimi służbami a turecką mafią, z którą w latach 70. i 80. robili wspólnie wielkie interesy – handlowali bronią, przemycali narkotyki.
Przyjmując, że za całą operacją stał Kreml, należało zrobić wszystko, aby skierować trop zamachu jak najdalej od „centrali”. Wymyślono więc w miarę bezpieczny sposób – bułgarscy agenci mieli kontakty z tureckim półświatkiem, który miał też zakorzenienie w prawicowych ekstremistach, czyli organizacji „Szarych Wilków”.
To spośród nich wydobyto człowieka, którego biografia nie kojarzyła się z lewicą czy wschodnimi służbami specjalnymi, a raczej, biorąc pod uwagę, że „Szare Wilki” miały kontakty ze służbami własnego kraju, kierowały uwagę na Zachód. Ten trop zresztą cały czas jest wykorzystywany w badaniach i książkach, które ukazują się do dnia dzisiejszego i stawiają zupełnie absurdalną tezę, że za zamachem Jana Pawła II stali islamscy fanatycy. Tylko, że wśród postaci, które kręciły się wokół Agcy nie było doprawdy ani jednego człowieka o choćby śladowej religijności – byli to mafiozi, nacjonaliści, międzynarodowi geszefciarze, ludzie ze służb specjalnych, i ani jednego człowieka, który miałby jakiekolwiek odniesienie do religii. Można teoretycznie założyć, że byli w zamachu także czynni ludzie, o których Agca w ogóle nie wspomina, ale wydaje mi się to jednak mało prawdopodobne. Stawiam tezę, że na pewnym etapie śledztwa Agca zaczął mówić jak było naprawdę, a potem nagle zmienił front, ponieważ został postraszony przez dwóch bułgarskich sędziów, którzy go przesłuchiwali w 1983 r. w więzieniu Rebbibia.
Do jednego z nich, Stefana Markowa Petkowa – choć nie bezpośrednio – dotarł sędzia z IPN i on potwierdził dwa istotne fakty, że Pektow zna język turecki i że w pewnym momencie został sam na sam z Agcą. To ten człowiek właśnie rozmawiał z zamachowcem.
I tu są dwie wersje – Agca mówił, że sędzia Petkow go straszył, że jeśli będzie mówił o prawdziwych organizatorach zamachu, zginie on oraz jego rodzina w Turcji. Petkow zaś twierdzi, że Agcy nie straszył – czyli mamy słowo przeciwko słowu. Ale logiczne jest, że Turek sobie tego nie wymyślił. Powstaje pytanie, dlaczego nadzorujący śledztwo sędzia Illario Martella w ogóle dopuścił do tego, że ci panowie zostali sam na sam. Rola tego sędziego jest w ogóle dla mnie niezrozumiała, np. gdy straszy Agcę, gdy ten zaczyna mówić o planowanym zamach na Lecha Wałęsę i przypomina mu o odpowiedzialności karnej w razie, gdyby okazało się, że są to oszczerstwa. Na to tajemnicze zachowanie Martelli może rzucić światło znamienny szyfrogram polskiego wywiadu jeszcze przed sformułowaniem aktu oskarżenia wobec Siergieja Antonowa. Polski wywiadowca informował swoją „centralę”, że Amerykanie są przekonani, że nic z tego procesu nie wyjdzie, prawda nie wyjdzie na światło dzienne. To znamienne dla klimatu, który panował wokół procesu – Zachodowi nie zależało na wyjaśnieniu tej sprawy.
Dlaczego?
– Ponieważ nie chcieli eskalować napięcia. Ówczesna sytuacja międzynarodowa była bardzo napięta – przed procesem Antonowa we wrześniu 1983 r. został zestrzelony przez sowietów koreański samolot pasażerski. Spowodowało to oburzenie na całym świecie. Samo aresztowanie Antonowa spowodowało gigantyczną falę protestów w Europie Wschodniej i kampanię dezinformacyjną, kierowaną przez wywiad Stasi.
W tej sytuacji udowodnienie bułgarskiego śladu przez włoski sąd, oznaczałoby postawienie pytania o mocodawców Bułgarów. Nie twierdzę, że cały ciąg wyjaśnień Turka jest bez skazy, że nie ma w nim luk, albo kwestii wymagających dalszych wyjaśnień. Ale nie znam bardziej przekonującej opowieści o zamachu, w której występowałyby konkretne fizyczne osoby, a nie kosmici czy zielone ludki, reprezentujące CIA, albo islamskich fanatyków.
Konkretne osoby z konkretnych środowisk, które przebywały w konkretnych miejscach, wymienionych przez Agcę, zostały zweryfikowane przez włoskich śledczych. Jeżeli mówi o spotkaniu w Sofii, to był w hotelu Witosza, a w tym samym czasie mieszkał tam Bekir Celenk, główny organizator zamachu po stronie tureckiej. W tym czasie przebywał w Sofii także Ajwazow. Naturalnie, można powiedzieć, że był w tym czasie na urlopie.
Z punktu widzenia procedur sądowych trzeba mieć niezbite, twarde dowody. Zeznania Agcy do końca takim dowodem nie są, ale proszę zwrócić uwagę, że być może Ajwazow czy Wasilew mówiliby inaczej, gdyby siedzieli we włoskim więzieniu jak Antonow. Ale w całej tej sprawie jest coś absurdalnego i dziwnego. Otóż, kiedy w czasie rozprawy sądowej na moment pojawia się postać sowieckiego dyplomaty, którego Agca nazywa Malenkow, a naprawdę nazywał się prawdopodobnie Aleksander Kiryłłowicz Milenkow, zamachowiec zaproponował, że wskaże jego zdjęcie spośród innych mu przedstawionych dyplomatów, akredytowanych w Bułgarii w okresie planowania zamachu. I śledczy ustalą w ten sposób z kim naprawdę się kontaktował. A włoski sędzia uznał, że to nie jest potrzebne.
Ten trop został zatem urwany przez sędziów włoskich?
– W momencie, w którym Agca zaczyna mówić o Kuziczkinie, jest on w rękach Brytyjczyków, należy więc domniemywać, że mają do niego dostęp także Amerykanie. Gdyż Kuziczkin w czerwcu 1982 r. ucieka i przechodzi na stronę Zachodu. Każdy suwerenny sędzia, prowadzący proces, chciałby wyjaśnić ten „sowiecki” trop. Ja nie odkrywam nowych rzeczy, tylko czytam uważnie i analizuję wyjaśnienia Agcy i robię to, jak sądzę z nie mniejszą starannością, niż robili to włoscy sędziowie. W momencie, w którym w zeznaniach pojawia mi się ktoś taki jak Kuziczkin, (choć powstaje pytanie, czy potrafili zidentyfikować jego nazwisko, podane jako „Kuzintsky”), wówczas proszę własne służby i pytam, czy ktoś taki uciekł, a jeśli tak, robię wszystko, aby te zeznania z nim skonfrontować. Tymczasem w dokumentach sądowych nie ma śladu, że Włosi pragnęli to zrobić. Nie byli tego ciekawi. A sprawa jego ucieczki była dość głośna i zamachowiec, żeby stworzyć sobie alibi, wycofując się w pewnym momencie z informacji, że się z nim spotkał, twierdził, że jego nazwisko wyczytał w prasie. Z czego wynika, że notatki o ucieczce sowieckiego agenta pojawiły się i były ogólnie dostępne.
Kolejnym argument na prawdziwość zeznań Agcy jest los jego tureckiego wspólnika Bekira Celenka, który w momencie, w którym Włosi domagają się jego aresztowania, ucieka do Bułgarii i przebywa tam w areszcie domowym. Gdy skandal związany z tym faktem robi się zbyt głośny, Bułgaria przekazuje go Turkom, ci trzymają go w więzieniu przez dłuższy czas, w końcu zgadzają się na jego ekstradycję do Włoch. I on w więzieniu umiera na zawał serca, choć wcześniej był zdrowy.
Z tego płynie wniosek, o czym Pan pisze w książce, że w sprawie zamachu mataczyli wszyscy.
– Każdy miał ku temu jakiś powód, a przecież jeszcze nie wiemy, jak służby, czy supermocarstwa rozgrywały posiadaną przez siebie wiedzę o zamachu. W pewnym momencie Agca zaczyna mówić o Francesco Pazienzy, włoskim funkcjonariuszu wywiadu wojskowego SISMI, który rzekomo miał podpowiedzieć mu istnienie bułgarskiego śladu. Tego już sobie Agca nie wymyślił, ktoś mu o tym Pazienzy musiał powiedzieć, gdyż ni z tego ni z owego zaczyna o tym mówić, potem się z tej wersji wycofuje, jak niemal ze wszystkiego.
Bardzo ważna jest dokumentacja, zgromadzona przez IPN, dotycząca operacji „Papież”, prowadzonej przez Stasi. Wynika z niej, że ci sami bułgarscy śledczy, o czym pisze też sędzia Ferdinando Imposimato w swojej książce – którzy dotarli do Agcy potem, przyjeżdżają do Berlina Wschodniego, ale już jako oficerowie bułgarskiego wywiadu, aby konsultować ze STASI całą akcję dezinformacyjną. Imposimato posuwa się dalej – jego zdaniem we wszystkich czołowych gazetach włoskich, które „mieszały” w sprawie bułgarskiego tropu był bardzo silny wpływ agentury STASI.
Można powiedzieć, że znamy tylko ułamkowe elementy tej historii.
– Niemcy pokazali dokumenty, znajdujące się w archiwach Stasi na ten temat, Rosjanie nie pokazali nic, podobnie zachodnie służby. Brytyjczycy, którzy „mają” Kuziczkina nie zareagowali. Sądzę, że doszło do globalnego porozumienia: zamykamy sprawę, nie dochodzimy prawdy. Myślę, że Ojcu Świętemu też nie zależało na bezwzględnym ustaleniu twardych faktów, ponieważ interpretował zamach na swe życie w kategoriach nie politycznych, ale mistycznych. Szybko sobie to uświadomił, że dramat rozegrał się w godzinie fatimskiej, czyli pierwszego objawienia Matki Bożej pastuszkom w Portugalii, że jego los tajemniczo wpisuje się w treść orędzia fatimskiego.
Z trzecią tajemnicą fatimską papież zapoznał się dopiero po zamachu.
– Papież poprosił o dokumentację fatimską jeszcze w szpitalu. Tajemnice fatimskie były spisane nie w portugalskim języku literackim, a w dialekcie z okolic Fatimy. Wymagało to specjalnego tłumaczenia na włoski. O ile pamiętam, dyspozycję tłumaczenia Jan Paweł II wydał w szpitalu, ale zapoznał się z jego treścią po wyjściu z polikliniki Gemelli. Wracając zaś do przebiegu rzymskiego procesu jestem przekonany, że w tamtych czasach nie było realnych możliwości dogłębnego przeprowadzenia tego śledztwa.
A dziś?
– Chyba także nie. Z pewnością duża część dokumentów została zniszczona. Świadkowie – wysocy funkcjonariusze służb specjalnych – albo ginęli w wypadkach, albo popełniali samobójstwa. Tropy są urwane, a dokumenty zniszczone, być może pozostały mikrofilmy. Rosyjskie służby jako dziedzic archiwów KGB z pewnością niczego nie wydadzą. Skoro do dziś nie wydali nam dokumentów, dotyczących zbrodni w Katyniu, do której się przyznali, nie wierzę, aby udostępniali swoje, być może pracujące jeszcze aktywa operacyjne. Tajemnica państwowa to w rosyjskiej tradycji rzecz święta. Gdy pod koniec lat 90. zaczęli wydawać wielką encyklopedię rosyjskich i sowieckich specsłużb, wywiązała się dyskusja, czy ujawnić agenturę z czasów Piotra Wielkiego…
W Pańskiej opinii Ali Agca to wyrachowany, płatny morderca zainteresowany jedynie 3 mln. marek „honorarium”, którym zresztą miał się podzielić z innymi wspólnikami. Na ile był świadom, że jest rozgrywany przez sowieckie służby?
– Jego wyjaśnienia pokazują, że nie był szaleńcem, samotnym fanatykiem, głupkiem, jak próbowano go nieraz przedstawiać. To wybitnie inteligentny człowiek o niesamowitej pamięci. Jego sprawność fizyczna wraz ze sprawnością intelektualną dowodzą, że ci, którzy go wybrali, wybrali najlepszego. I to jest rzecz niezmiernie ważna. Proces selekcji doprowadził do tego, że wybrano kogoś, kto miał optymalne cechy żeby taki zamach zrealizować.
Książka pokazuje jego wymiar intelektualny – inteligentny, może był i herostratesowy rys jego osobowości, ale robił wszystko żeby się uratować z Placu św. Piotra i niewiele brakowało, a by mu się udało zbiec. Gdyż mistrzostwo jego planu polegało na jego diabolicznej prostocie i bezczelności – żeby strzelać na oczach wszystkich po czym wmieszać się w tłum.
Gdyby zostały rzucone granaty hukowe, jak pierwotnie planowano, prawdopodobnie ucieczka by się udała. Panika i zamieszanie były na placu gigantyczne, o czym mówi siostra Letizia, która schwytała zamachowca. A jeśli zobaczymy dokumentalne zdjęcia z zamachu, zorientujemy się, że do kolumnady Berniniego, za którą już mógł czuć się bezpiecznie, Agca miał kilkanaście kroków do pokonania. I tych kroków zabrakło mu do ucieczki. Udało się natomiast zbiec Celikowi i pozostałej dwójce wspólników.
Co do KGB, Agca w pewnym momencie mówi otwarcie, że dla niego nigdy nie ulegało wątpliwości, że skutek zamachu leżał w interesie sowietów. To też ciekawe, że często odsłania się jako wróg amerykańskiego imperializmu i pokazuje swoje lewackie oblicze. Jego wypowiedzi podszyte są głęboką niechęcią do Amerykanów.
W książce wspomina Pan o rozkazie „zbliżenia się do papieża”, używając języka służb. Inwigilacja Wojtyły była „działką” polskich towarzyszy. W jakim stopniu udało się ulokować agenturę w pobliżu Jana Pawła II?
– Służby specjalne bloku wschodniego działały w sposób zintegrowany. Trzeba brać pod uwagę bardzo ważny pierwszy dokument, który ocalał w archiwach STASI, rozsyłany przez KGB do wszystkich central „bratnich” służb, który powstał już tydzień po wyborze kard. Wojtyły na papieża.
Jest to jego sylwetka duchowa oraz prognoza, co może wynikać z tego pontyfikatu dla bloku sowieckiego. To niezwykle ciekawy dokument, bardzo precyzyjnie określający zarówno osobowość Jana Pawła II, jak i skutki pontyfikatu. To opracowanie powstało na podstawie danych, przekazanych przez polskich towarzyszy. Wszystkie szczegóły, włącznie z tym jakie sporty lubi i jakiej drużynie kibicuje – były przekazane. Tymi detalami sowieccy wywiadowcy nie interesowali się w swoim czasie, a dowiedzieli się od polskich czekistów, którzy prowadzili inwigilację Wojtyły od momentu, gdy został księdzem, a jeszcze bardziej szczegółowo – gdy został biskupem.
Nie ulega wątpliwości, że każdy istotny dokument, który dotyczył Jana Pawła II zdobyty przez rezydenturę „Baszta”, czyli działającą pod przykrywką dyplomatyczną polską rezydenturę na terenie Włoch, był przetwarzany i kierowany do Moskwy. Jest rzeczą znamienną, że w trakcie pontyfikatu Jana Pawła II polska rezydentura została przekierowana na Watykan (wcześniej działała w trzech kierunkach – Włochy, Watykan, NATO). Po wyborze polskiego kardynała wszystkie polskie siły zostały „rzucone” na Jana Pawła II i Stolicę Apostolską.
Współpraca międzynarodowa kwitła…
– Jestem pewien, że śledztwo, które prowadzi IPN wykaże jeszcze kilka bardzo ciekawych rzeczy, dotyczących między innym kontaktów między agentami polskimi i bułgarskimi. Ambasady obu krajów w Rzymie leżą vis a vis na via Rubens. Jedni widzieli drugich. Ciekawy jest zamieszczony w książce dokument, zdobyty przez STASI (co obrazuje, jak daleko „sięgały” ze swoją agenturą służby bloku wschodniego) z zamkniętego posiedzenia włoskiej parlamentarnej komisji ds. służb specjalnych. Jest to dokument szefa włoskiego wywiadu, który zwraca uwagę na amplitudę częstotliwości i aktywności elektronicznej ambasady bułgarskiej w dwóch okresach – porwanie amerykańskiego generała Jamesa Doziera, w którym brali udział także bułgarscy agenci jako mocodawcy Czerwonych Brygad, jak i w okresie zamachu na papieża. Oczywiście, są to nadal dowody pośrednie – ktoś może powiedzieć, że z częstotliwości sygnałów nie wynika, że brali udział w operacji zabicia papieża. Ale gdy zestawi się cząstkowe ślady – powstaje zwarta całość.
Wracając do mojego głębokiego przekonania, że Agca nie zawsze kłamie. Zeznał on, że jeden z bułgarskich agentów mówił mu, że trzeba pospieszyć się z realizacją zamachu, gdyż nastąpił przeciek w „centrali” i zachodnie służby już wiedzą o planach zabicia papieża. Tego faktu Agca w żaden sposób nie mógł sobie wymyślić ani przeczytać w gazetach, a dziś wiemy, że to prawda – jeden z bułgarskich agentów przekazał tę informację. Była to supertajna informacja. A potwierdził ją szef francuskiego wywiadu składając wyjaśnienia przed komisją Guzantiego.
Polscy towarzysze byli więc lojalnymi trybikami sowieckiego systemu, choć można zakładać, że być może Moskwa głęboko by się zastanawiała w powierzeniu polskim agentom realizacji zamachu. Natomiast przy zdobywaniu informacji czy dezinformacji jak najbardziej korzystano z polskich służb. Przykładem takiej dezinformacją są książki Eugeniusza Guza, które są ewidentnym przykładem takich działań. Jedyny Polak, który dotychczas zainteresował się zamachem na Jana Pawła II był wieloletnim współpracownikiem wywiadu PRL-owskiego…
Zgłębił pan ogromną ilość dokumentów. Jaki jest Pański wkład w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o zamach?
– Zwrócenie baczniejszej uwagi na wątek majora Kuziczkina, który początkowo również na etapie polskiego śledztwa został niedoceniony.
Dlaczego?
– Ponieważ nie postawiono mu zarzutów. W pewnym momencie zacząłem poszukiwać informacji o tym, kto to jest? I wertując literaturę przedmiotu, w czym pomogły mi też wieloletnie studiowanie rosyjskich służb specjalnych i moja unikalna pod tym względem w Polsce biblioteka, bardzo szybko udało mi się go zidentyfikować. Okazało się, że postać, o której mówił Agca, nie tylko fizycznie istnieje, ale wydała książkę, wspomnienia z tamtego czasu! Kuziczkin podaje w niej istotny szczegół – na którym piętrze mieściła się agentura wywiadu w ambasadzie sowieckiej w Teheranie. W swoich zeznaniach Agca mówi, że znajdowała się piętro wyżej, ale wynika to z różnicy liczenia – Rosjanie zaczynają liczenie pięter od parteru, jest on dla nich „jedynką”.
Sprawdziłem więc detale – czy to, o czym mówi Agca jest prawdą, czy nie. I wszystko się zgadza. Włącznie z tym, co było dla mnie absolutną rewelacją – była realizowana przez KGB operacja „Tajfun” w skutek której planowano zabić albo postraszyć Chomeiniego z wykorzystaniem agentów bułgarskich.
Jakie są dalsze losy śledztwa IPN?
– To śledztwo jest prowadzone, przesłuchano sporą liczbę osób, zebrano ogromną liczbę dokumentów. Co z tego wyniknie – trudno przesądzić. Książka, która obecnie się ukazuje, zbudowana jest wokół jednego wątku – wyjaśnień Agcy.
To oś konstrukcyjna, do której dochodzą inne wątki. Sądzę, że powinna ukazać się odrębna książka o działaniach dezinformacyjnych w sprawie Agcy, gdyż dokumentacja jest niezwykle obszerna. Ja tylko dotknąłem „czubka” tych materiałów.
Czy kiedykolwiek dowiemy się, kto jest autorem zamachu, trzymając twarde dowody w ręku?
– Nie ma takiej możliwości. Moja książka jest próbą rekonstrukcji planów i realizacji zamachu, ale nie jest dowodem. Jest to próba logicznej weryfikacji wyjaśnień Agcy i odpowiada na pytanie, w jakim stopniu są one prawdziwe. Moja odpowiedź brzmi, że są prawdziwe w znacznym stopniu, ale nie są jednoznacznym dowodem na tyle, by można było powiedzieć: tak, na pewno tak było.
Nasz proces cały czas jest poszlakowy?
– Dodałbym, że cały czas trwają działania dezinformacyjne, do których zaliczyłbym np. wypowiedź gen. Wojciecha Jaruzelskiego dla pisma włoskich paulistów, że Todor Żiwkow zapewniał go, że Bułgarzy nie mają nic wspólnego z zamachem. Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie może zakładać, że pierwszy sekretarz bułgarskiej partii komunistycznej w takiej sytuacji powiedziałby prawdę.
Ostatnio ukazała się książka, której autorzy po raz kolejny forsują tezę, że za zamachem stoją fanatycy islamscy. Ale niby czemu mieliby mordować papieża, najbardziej otwartego na dialog międzyreligijny?
Rozmawiała Alina Pertowa-Wasilewicz
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.