Tunezyjski Tahrir – Ulica Wolności
13 lutego 2011 | 13:33 | ks. Marek Rybiński / ju. Ⓒ Ⓟ
Być może to czym chcę się podzielić jest tylko częścią prawdy, o miejscu, w którym sfinalizowała się rewolucja tunezyjska. Lecz, dla tego kto ma choć odrobinę cierpliwości, może być to niezwykłe spojrzenie.
Fascynujące jest dla każdego, kto choć przez moment próbuje zmierzyć się na poważnie z Pismem św., nie tylko doświadczenie Boga, który rozmawia z człowiekiem przy akompaniamencie Ducha św., ale również niesamowita symbolika, którą na przestrzeni wieków kolejni autorzy natchnieni żonglowali by dotknąć w swym opisie serce Boga.
Uwielbiam rozgryzać Słowo Boże, choć wiem z góry, że przesłanie, które dotrze do mnie, będzie tylko pewną częścią, tego co Ojciec chciał powiedzieć synowi, którego kocha. To słowo będzie uwarunkowane z pewnością sytuacją osobistą, potrzebą tej chwili, momentem rozwoju tego, który uczestniczy w tej rozmowie z Tatą za pośrednictwem Biblii. Subiektywność od której nie można się uwolnić, gdyż to jest niewątpliwie ta magia Pisma św. – dotyka każdego bezpośrednio i personalnie, w danej chwili jego życia.
Próbuję się zmierzyć także z inną symboliką, placu w centrum Tunisu, który opowiada historię narodu. Być może to czym chcę się podzielić jest tylko częścią prawdy, o miejscu, w którym sfinalizowała się rewolucja tunezyjska. Lecz, dla tego kto ma choć odrobinę cierpliwości, może być to niezwykłe spojrzenie.
***
Podczas trwania rewolucji w Tunezji, denerwowałem się przez kilka dni, gdyż lubiąc fotografować to, co wokół mnie się dzieje, nie miałem tej możliwości w czasie dokonujących się przemian. Fotografowanie było bardzo niebezpieczne, a gdy przełamywałem ten strach, zaraz obok mnie zjawiał się albo policjant, albo wojskowy.
Zatem, gdy kurz przemian zaczął opadać, a znaki rewolucji były jeszcze obecne na ulicy – mam tu na myśli choćby żołnierzy, czołgi czy ciągle, choć już w innych celach, demonstrujących ludzi – postanowiłem wybrać się z aparatem do centrum miasta. Udało się !!! Zrobiłem kilka zdjęć, by upamiętnić na podwórku moich wspomnień owe chwile, a to co odkryłem na zrobionych przeze mnie zdjęciach, wstrząsnęło mną osobiście. I nie myślę tutaj o jakiś rewelacjach fotoreporterskich, które zapisały się nieprzewidywalnie na kliszy, ale o ilość symboli, spotykających się w jednym miejscu.
Na jednym placu w centrum Tunisu, znajdują się budynki, monumenty, miejsca – przemawiające samym swym istnieniem, opowiadające historię narodu. Na zdjęciu zobaczymy katedrę katolicką; Ministerstwo ds. kobiet, rodziny, dzieci i osób starszych (w skrócie MAFFEPA); monument przedstawiający ojca socjologii Ibn Khaldoun (Ibn Chaldun), ambasadę Francuską, część ulicy imienia Habib Bourgiby, oczywiście czołg i pojazdy opancerzone z żołnierzami oraz billboard, na którym do nie dawno przez 23 lata królowała ta sama niezmienna twarz prezydenta Ben Aliego.
Katedra Katolicka
Katedra zbudowana, jest na cmentarzu św. Antoniego – terenie ofiarowanym przez jednego z Bejów tureckich (którzy nieprzerwanie od 1574 rządzili obszarem Tunezji). W tym miejscu, w centrum miasta byli pochowani chrześcijanie, jeszcze niecałe 120 lat temu. Budowę katedry zainicjował kardynał Lavigerie. To m.in. dzięki niemu salezjanie znaleźli się w Tunezji, a dzisiaj zarządzają szkołą, której budynki zakupił ów kardynał.
„Dzisiaj katedra jest jedynym miejscem kultu religijnego w centrum miasta.
Kraj muzułmański, nie ma innej budowli religijnej w sercu swojej stolicy jak tylko ta nasza”.
Po wybudowaniu katedry, otrzymała ona dwóch patronów – św. Wincentego a Paulo i św. Oliviera – Francuza i Włocha. Miało to symbolizować jedność między chrześcijanami pochodzenia francuskiego i włoskiego, którzy jeszcze pół wieku temu bardzo licznie zamieszkiwali tereny Tunezji.
O tym drugim świętym wiem mało, chyba tylko tyle że był męczennikiem pochodzącym z Sycylii, ale Wincenty ze swoją biografią – to również ciekawy moment historii tego państwa. Pewnego razu – a było to krótko przed otrzymaniem święceń biskupich – podczas morskiej podróży Wincentego, statek, którym płynął w rejonie Tunisu, napadli piraci. Wincenty został sprzedany na galery, potem pracował jako niewolnik arabskiego alchemika, a następnie przy kopaniu rowów u innego jeszcze właściciela. Jako więzień trafił do Tunisu i tam, dając świadectwo swej wiary, przyczynił się do przemiany serca swego nowego pana – nota bene byłego księdza, który zaparł się wiary i przeszedł na islam ze strachu przed śmiercią. Doświadczenie Tunezyjskie wpłynęło później na wspaniałą historię jego życia kapłańskiego.
Dzisiaj katedra jest jedynym miejscem kultu religijnego w centrum miasta. Kraj muzułmański, nie ma innej budowli religijnej w sercu swojej stolicy jak tylko ta nasza. Oczywiście przeznaczona jest tylko dla katolików. Nie raz obserwowałem sytuacje gdzie młodzi tunezyjczycy, chcący choćby tylko zwiedzić katedrę, byli odsyłani z kwitkiem, za sprawą policjanta, który z ramienia systemu pilnował wejścia katedry.
Ibn Kaldoune
Nazwisko tego człowieka, wypowiadane jest z dumą przez Tunezyjczyków. Był arabem urodzonym w Tunisie w roku 1332. Znany jako filozof, historyk, prekursor politologii i ekonomii, ale przede wszystkim nazywany ojcem socjologii. W zgodzie z rodzinną tradycją celem Ibn Chalduna była polityczna kariera.
„Współczesnym przemianom przygląda się posąg tego wybitnego Tunezyjczyka”.
Wobec ciągle zmieniających się władców i stosunków w polityce w północnej Afryce tego czasu, wymagało to ciągłego balansowania między zawieraniem znajomości i ich porzucaniem, aby w razie potrzeby nie ulec upadkowi razem z krótkotrwałymi władcami. Biografię Ibn Chalduna, prowadzącą z więzienia po najwyższe urzędy i na emigrację, czyta się miejscami jak powieść przygodową. O tyle jest to jeszcze bardziej ciekawe, że jego obserwacje socjologiczne wyrosły właśnie na gruncie tych różnorodnych doświadczeń i próby odpowiedzenia na pytanie – czym poszczególne przemiany społeczne były spowodowane i kim jest ta ludność dokonująca tych przemian. Czyż nie są to pytania, które od kilku dni zadaje sobie cały świat, a którym przygląda się posąg tego wybitnego Tunezyjczyka?
Avenue Habit Bourgiba
Oczywiście przemiany w Tunezji zapoczątkowały się w Sidi Bouzid, ale prawdę mówiąc gdyby nie rewolta w centrum Tunisu, do przemian by nie doszło, a wszystko to na ulicy, która nosi imię pierwszego prezydenta Tunezji. By zrozumieć znaczenie tego miejsca i tej właśnie nazwy ulicy głos należy oddać historii. Habib Bourgiba, bo o nim mowa, gdy ukończył Sorbonę, wraca do kraju – Tunezja jest pod protektoratem francuskim, a oficjalną władzę pełni bej z dynastii tureckiej husajnidów, ostatni i jedyny król Tunezyjski – próbuje założyć Neo-Dustur, który zostaje zlikwidowany przez francuzów.
Bourgiba zostaje aresztowany i deportowany za dążenia niepodległościowe i chęć uniezależnienia się od Francji. Jego gehenna trwała 18 lat. Najpierw Francuzi łamią się, zostaje pierwszym premierem niepodległej Tunezji w roku 1956, a następnie rok później obala ostatniego beja zostając prezydentem i ostatecznie oddając Tunezję Tunezyjczykom. Habit Bourgiba dokonał wielkiej przemiany biorąc pod uwagę kulturę islamską. To on zredukował wpływ religii na państwo. Rozszerzył prawa kobiet w życiu społecznym, socjalnym, ekonomicznym i prawnym. Między innymi zakazał małżeństw poligamicznych legalnych w islamie. Wprowadził zakaz noszenia przez kobiety nakrycia głowy w obiektach publicznych jak szkoły, urzędy itd.
Te wszystkie radykalne zmiany, a raczej wpływ na nie – to jest coś co łączy Bourgibę z Ben Alim – ich żony. To one miały przeogromny wpływ na swoich mężów, i rzecz można ich bunt był też przyczyną upadku tych dwóch reżimów, choć tak różnych mimo to osobowości – Bourgiba nie zostawił po sobie zbyt wiele w sensie materialnym, od bogacenia się uciekał jak od ognia, Ben Ali wprost przeciwnie. 7 listopada 1987 roku został odsunięty od władzy przez Ben Alego. Mówi się o przewrocie w białych rękawiczkach. Dzisiaj gdy patrzy się na przemiany tych kilku dni, nie tylko proces wyzwalania Tunezyjczyków spod wszelkiej tyranii znów nabiera rozpędu, ale symbolicznie Bourgiba, znów jest w sercu tych przemian, wyścielił pod nogami Tunezyjczyków, a przy okazji odpłacił się ostatniemu miejmy nadzieje dyktatorowi Tunezji – Ben Aliemu.
Ministerswo AFFEPA
Fakty chronologicznie są znane. Sprzedawca warzyw, z dyplomem, podpala się w ramach protestu. Czy chodziło mu tylko o jego sytuację materialną? Nie. Chodziło również o honor. Został spoliczkowany – przez kogo ? Przez kobietę! policjantkę!! Jak do tego doszło. Nie wiem. Prócz tego, że próbowała go skłonić do zwinięcia kramu. Wiem jednak dlaczego w Tunezji jest tak dużo policjantek, dlaczego, co oczywiście jest czymś pozytywnym, istnieje tak wielki dostęp kobiet do rynku pracy (mówi się że Tunezja, w ilości kobiet w wojsku, policji i na wysokich urzędach państwowych, prześciga nawet Francję) i dlaczego tak dużo kobiet, świadomych politycznie, brało udział w rewolucji, mając na nią tak realny wpływ.
Wszystko to w jakimś stopniu, dzięki Ministerstwu, które swoją siedzibę, ma (sic!) na podwórku Kurii Biskupiej i obok lewego ramienia katedry (nawet św. Paweł byłby dumny z takiego sąsiedztwa – pełna nazwa Ministerstwa to – Ministerstwo ds. kobiet, rodzin, dzieci i osób starszych – czy nie to właśnie środowisko polecał ciągle w swych listach szczególnej opiece wszystkim chrześcijanom). Częstym gościem i wielką działaczką tego Ministerstwa, była Leila Trabelsi, czyli żona ostatniego dyktatora Tunezji. To ona stała na straży praw kobiet, a jedyną jej wadą było to, prócz pazerności do pieniędzy, że próbowała wraz z mężem kontrolować dawaną wolność, co okazało się tragiczne w skutkach dla nich obojga. Wolność nie może być kontrolowana, bo prawdziwa wolność jako zadanie wzywać może jedynie do samokontroli ze swej definicji.
Ambasada, czołgi, demonstracje i billboardy
Jeśli ktoś jest plecami odwrócony do katedry, nie może nie zauważyć, iż w linii prostej dokładnie na przestrzał, znajduje się brama i schody ambasady Francuskiej. Odbieram to na swój sposób. Francja, ukochana córka Kościoła, w czasach, gdy nieszczęśliwie pełniła protektorat (Tunezja nie była kolonią francuską), była również zagłębiem życia religijnego Kościoła. Wyrazem tego było choćby owo umiejscowienie ambasady Francuskiej, jedynej ambasady na głównej ulicy Tunisu, po linii prostej jeszcze kilkadziesiąt lat temu połączonej chodnikiem wiodącym prosto do drzwi katedry, stanowiącej, niech mnie kule biją jeśli tak nie było, kaplicę codziennej modlitwy, wtedy jeszcze dla bardzo pobożnych pracowników francuskich w kraju muzułmańskim.
Dzisiaj chodnika nie ma, jest rondo, a na nim czołgi – jest rok 2011, a obrazek dziwny – w czołgi lub pojazdy wojskowe pozatykane kwiaty i co chwilę ktoś ściska żołnierzy pilnujących ulicy. To świadectwo pozytywnych aktorów tych przemian. Pilnują m.in. by kolejni manifestujący ludzie nie powpadali na siebie, tak dużo różnych jest grup w tej chwili w tym miejscu, i tak wiele mają do powiedzenia. A wśród demonstrujących są ci, którzy domagają się już teraz natychmiast, za darmo nowej kuchenki, lub ci co zdziwieni krzyczą, że należy im się telewizor, bo nie o to walczyli, by po trzech dniach nadal w ich salonie stał jakiś stary złom. To też oblicza tej samej rewolucji, która rodzi zarówno ludzi wielkich, patriotów, tworzy historię tą wielką, jak również jest bazarem egoistów, którzy w rewolucji domagają się tylko i wyłącznie własnych korzyści.
A wszystkiemu przygląda się billboard, pozbawiony „okrutnie” swej 23 letniej twarzy o imieniu Ben Ali, górującej jeszcze do niedawna nad życiem tego pełnego symboli miejsca, dzisiaj świadka wolności narodu wspaniałego narodu.
I ja stoję tutaj również i nadziwić się nie mogę, że świat ze swoją historią jest taki przedziwny. Potrzebowałem rewolucji tunezyjskiej, by to na nowo odkryć…
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.