Ziemia wielu kultur, poetów i świętych
07 grudnia 2009 | 13:25 | mp / kw Ⓒ Ⓟ
Archidiecezja Przemyska, jak i reszta Podkarpacia, to tereny o najwyższej religijności w Europie. O jej specyfice mówi abp Józef Michalik w wywiadzie dla KAI.
Arcybiskup tłumaczy też, że „Chrześcijaństwo przykryte płaszczem zbytniej dyskrecji nie będzie ewangelizacyjne, ani twórcze – nie będzie Chrystusowe”. Polemizuje z koncepcją „chrześcijaństwa wyalienowanego”, jaka przebija z poglądów niektórych znanych publicystów. Przyznaje, że nie jest ulubieńcem wpływowych mediów i jego głos – mimo, że jest przewodniczącym Episkopatu – jest pomijany. Jako przykład wymienia liczne swe wypowiedzi na tematy społeczne.
Pytany co uważa, za najważniejsze w sprawowaniu funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu, odpowiada krótko: Cierpliwość, pokorę i służebność! „Tu się nie dowodzi, lecz służy i im mniej w naszej Konferencji przewodniczącego, a więcej biskupów, to lepiej” – wyjaśnia.
A oto pełen tekst wywiadu z abp. Józefem Michalikiem, metropolitą przemyskim, przewodniczącym KEP:
Co Księdza Arcybiskupa raduje, a co sprawia smutek jako pasterzowi Archidiecezji Przemyskiej? Jakie są najważniejsze wyzwania, przed którymi stoi dziś Kościół przemyski?
Abp Józef Michalik: Jest to diecezja kresowa o dużej różnorodności kultur. Różnorodność tę postrzegam jako bogactwo, choć nie zawsze jest to łatwe. Trzeba liczyć się z wrażliwościami mniejszości wyznaniowych czy narodowych i okazywać im szacunek.
Przed wojną – kiedy diecezja przemyska sięgała aż po Lwów – połowę jej mieszkańców stanowili grekokatolicy, głównie Łemkowie. Widoczna była rutenizacja wiosek oraz polonizacja miast. Po Unii Brzeskiej prawosławni konsekwentnie przeszli do Kościoła greckokatolickiego, z pewnym niewielkim opóźnieniem w samym Przemyślu. Dziś w diecezji na ok. 800 tys. rzymsko-katolików, przypada 3 tys. 300 grekokatolików (w całej Polsce jest ich według aktualnego Annuario Pontificio 52 tysiące). W archidiecezji przemyskiej grekokatolicy skupieni są w kilkunastu parafiach. Kościół rzymskokatolicki wciąż ma w użyciu kilkadziesiąt dawnych opuszczonych cerkwi greckokatolickich, które zostały przejęte po wysiedleniu grekokatolików na skutek przesiedleń na Ukrainę i Akcji „Wisła”. Są one świadectwem, że kiedyś była tu inna rzeczywistość. Zniszczałyby, gdyby rzymskokatoliccy o nie nie zadbali.
Nie odczuwam problemów z grekokatolikami. Mają tu piękną starą tradycję, którą przeżywają w swych rodzinach, w kościołach i w katedrze, przekazaną im przez naszą diecezję. W duchu współpracy zażegnujemy nieodpowiedzialne konflikty i realizujemy powierzone nam przez Kościół zadania. Cieszymy się, że tu żyją, pracują i oddają cześć Panu Bogu, co i my staramy się czynić.
Specyfika diecezji przemyskiej polega nie tylko na różnorodności. Od stuleci jej specyfiką jest duchowa głębia. Tradycją jest obecność wielu zakonów, które od wieków prowadziły szeroką działalność duszpasterską, społeczną i edukacyjną. Zawsze przywiązywano tu dużą wagę do szkolnictwa przykościelnego. Główne miasta diecezji: Przemyśl, Jarosław, Krosno i Sanok były i są ważnymi centrami intelektualnymi.
Jest to ziemia, która wydawała świętych i poetów: bp. Józefa Pelczara, ks. Jana Balickiego, ks. Bronisława Markiewicza oraz Aleksandra Fredrę czy Ignacego Krasickiego. Obecnie ludność jest głównie polska, osiadła tu od wieków. Charakteryzuje ich silny patriotyzm. Są bardzo ofiarni, szczególnie na dzieła charytatywne.
Dziś jest to diecezja z pogranicza, rolnicza z wieloma trudnościami ekonomicznymi. Ale jej tożsamość budowana przez wieki przebija się przez współczesną szarość. Silna jest emigracja, ale czuje ona związek z religią i tą ziemią. Emigranci inwestują, czują się związani.
A jak kształtują się kontakty z prawosławiem, które też jest tu obecne?
– Jest tu ich trochę mniej niż grekokatolików. Problemów nie ma. W Sanoku rezyduje prawosławny arcybiskup Adam. Nasi księża dogadują się z nimi dobrze, a i często nawzajem sobie pomagają. Nawet wzajemnie udzielają sobie kościołów, kiedy jest potrzeba. Nie rozgłaszają tego, bo oficjalnie mógłby to być problem. Bardzo wiele zależy od osobistych relacji.
Diecezja przemyska słynie z tego, że dzięki olbrzymiej determinacji jej ówczesnego pasterza abp. Ignacego Tokarczuka, nielegalnie wybudowano tu w okresie komunistycznym najwięcej w Polsce kościołów. Jakie dziś są tego owoce?
– Kiedy tu przybyłem w 1993 r., diecezja była faktycznie ukierunkowana na budowę kościołów. Był to niezwykły fenomen. Zbudowano ich kilkaset, przeważnie nielegalnie. Wznosili je wierni, dla których była to szkoła odpowiedzialności za Kościół, powiedziałbym, „wielki eklezjalny start” tej społeczności. Do dzisiaj jest taki rozpęd, że nie jest tu trudno zbudować świątynię. Świeccy są zmobilizowani, a proboszczowie maja do nich zaufanie. Frekwencja na mszach – dzięki temu, że ludzie sami budowali kościoły i z nimi utożsamiają się – jest wysoka: 70 – 80%. Ułatwia to możliwość duszpasterskiego oddziaływania.
Wynika stąd, że Archidiecezja Przemyska, jak i reszta Podkarpacia, to tereny o najwyższej religijności w Europie. Czym tłumaczyć ten fenomen, poza nielegalną budową kościołów: specyfika historii, spotkaniem kultur i religii, gdzie trzeba się było określić, owoc prześladowań, dobrych biskupów…?
– Fenomen ten tłumaczyłbym także silną grupą lokalnych liderów, występujących tu przez wieki. Diecezja miała szczęście do wybitnych kapłanów. Silnie rozwijał się katolicyzm społeczny. Wspomnę chociażby o sadownictwie z Albigowej czy w Korczynie, słynnych na całą Polskę. Księża promowali nowoczesne rozwiązania gospodarcze oraz ruch spółdzielczy. Trudno było mówić o walce klas. Był co prawda socjalistyczny uniwersytet ludowy w Gaci czy podobny ośrodek w Przemyślu, ale wielu z jego aktywistów przed śmiercią się spowiadało. Kontakty z tymi środowiskami miał ks. Jan Balicki, wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II. Ciekawą sprawą była współpraca miejscowego ziemiaństwa z ludem, co owocowało w czasie wojny przechowywaniem dziedziców przez ludzi.
Darem Opatrzności dla diecezji przemyskiej byli pasterze. Oprócz bp. Józefa Pelczara, przypomniałbym m. in. bp. Franciszka Bardę (1880 – 1964), który godnie przeprowadził diecezję przez okres wojny i dużą część komunizmu. Dzięki niemu przez całą wojnę było czynne diecezjalne seminarium w Brzozowie, jedyny taki fenomen w okupowanej Polsce. Opatrzność spowodowała, że w Wermachcie znalazł się ksiądz niemiecki, który bronił istnienia seminarium.
W Archidiecezji Przemyskiej mamy kilkanaście sanktuariów maryjnych. Jaką rolę pełnią, które można uznać za najważniejsze?
– Prymas Wyszyński przyznawał, że najwięcej koronowanych obrazów Matki Bożej za jego czasów, było w naszej diecezji. Maryjne sanktuaria cieszą się tu dużą frekwencją. Największą jest franciszkańska Kalwaria Pacławska pod Przemyślem. Istotną rolę odgrywają sanktuaria maryjne w Leżajsku czy Starej Wsi oraz Matka Boska Pięknej Miłości w Polańczyku w Bieszczadach. Ruch pielgrzymkowy skupiają także sanktuaria św. Jana z Dukli, Strachocina, gdzie urodził się św. Andrzej Bobola, czy bazylika Bożego Grobu w Przeworsku, jest też Jodłówka, Borek Stary i kilkanaście innych.
Duszpasterstwo pielgrzymkowe jest czymś bardzo ważnym choć za mało docenianym. Pielgrzymka łączy świadectwo wiary z konkretnym czynem. Pokazuje, że modlitwa winna być związana z trudem, jaki człowiek podejmuje wędrując.
Jakie są najważniejsze inicjatywy duszpasterskie w Archidiecezji? Którym z nich Ksiądz Arcybiskup poświęca najwięcej uwagi?
– Podstawą duszpasterstwa jest udział w Mszy św. i sakramenty. Dodatkowo praca nad sobą i kierownictwo duchowe. Cieszę się, że konfesjonały w naszej diecezji są wciąż pełne.
Dziś jednak trzeba uzupełniać tradycyjne duszpasterstwo. Trzeba poszukiwać nowych sposobów dotarcia do człowieka. Od lat mamy w diecezji rozwinięte duszpasterstwo biblijne. Organizuje ono m. in. Tygodnie Biblijne, a kilkakrotnie już obchodziliśmy Rok Biblijny. Owocem tego są kręgi biblijne działające w wielu parafiach. Ich pracę koordynuje centrum apostolatu biblijnego w Przemyślu, prowadzone przez ks. prof. Stanisława Haręzgę.
Istotną rolę odgrywają ruchy, wspólnoty i stowarzyszenia świeckich. W każdej parafii są Róże Żywego Różańca (w niektórych kilkadziesiąt). Na pierwszym miejscu stawiamy Akcję Katolicką, która obecna jest w 75 % parafii. W każdej parafii wybrana została rada parafialna. Są to środowiska ludzi, których można zmobilizować. Rozwijamy duszpasterstwa stanowe: nauczycieli, rolników, strażaków, itd.
Dynamicznie działa Ruch Światło-Życie a szczególnie kręgi rodzinne Domowego Kościoła. Mamy ich za mało, chociaż najwięcej w Polsce. Rozwija się Ruch Apostolstwa Młodzieży RAM. Jest on realizacją idei kard. Wojtyły jeszcze z czasów krakowskich. Bardzo silnie włącza się w organizację corocznego Diecezjalnego Dnia Młodych, trwającego 3 dni. Przybywa nań ok. 5 tys. młodych. Organizowany jest przez diecezję, przy aktywnej współpracy RAM, KSM i Oazy. Najbliższy będzie w kwietniu w Jarosławiu, po raz pierwszy nie w Niedzielę Palmową, ale nieco później, przed Niedzielą Miłosierdzia.
W diecezji mamy 11 domów rekolekcyjnych. Życie rekolekcyjne kwitnie w nich przez cały rok. Prowadzona jest tam też, na masową skalę, formacja przed bierzmowaniem.
A czy widzi Ksiądz Arcybiskup jakiś problem z młodzieżą?
– Widzę ogrom problemów, gdyż młodzież winna być podmiotem jak i jednym z podstawowych terenów ewangelizacji. Potrzeba jest znalezienia właściwego języka i kontaktu z nimi. Wymagają oni relacji autentycznych i personalnych. Katecheza w szkole jest błogosławieństwem, ale nie wystarczy. Katecheci są przemęczeni ilością zajęć i nie zawsze udaje się im nawiązać głębszy kontakt, aby samych młodych zainteresować Kościołem, wiarą czy inicjatywą duszpasterską. Aby stworzyć warunki do takich relacji niezbędne są ruchy i wspólnoty. Młodzi, jeśli działają w wolontariacie czy grupie niepełnosprawnych, to daje im to głębsze poczucie sensu życia i wiary. Dlatego kładę nacisk na Oazę, RAM, KSM, pielgrzymki czy też na zakładanie kół Caritas w szkołach. Każdy człowiek pragnie zrobić coś dobrego, a naszym zadaniem jest mu to ułatwić.
A jak jest z powołaniami kapłańskimi?
– W ostatnich latach niestety jest mniej. W seminarium mamy aktualnie 130 kleryków, jednak wyraźnie mniej na młodszych rocznikach. Różne są przyczyny. Wieś nie ma możliwości zdawania matur, co jest warunkiem przyjęcia do seminarium, dlatego młodzi stamtąd trudniej się wybijają. Inną przyczyną jest depopulacja Polski. A przede wszystkim brakuje tych wielkich ideałów religijno-społecznych, które by młodych poderwały. Miejsce ideałów zajmuje dziś wyjazd za granicę, urządzenie się, kupno samochodu.
Powołanie wzrasta, jeśli towarzyszy mu integralny rozwój człowieka: charakteru i osobowości. A dziś integralny rozwój u młodego człowieka jest bardzo utrudniony. Dziecko ma coraz mniej uczuciowego i czasowego kontaktu z rodzicami, coraz bardziej jest wyobcowane. Błogosławione rodziny, które utrzymują więź z dziadkami. Uczuciowa strona młodych w całej Europie jest dziś kaleka.
Niedawno przeprowadzone zostały badania w najlepszych liceach na Podkarpaciu. Wykazały one, że spośród przebadanych 400 uczniów o wysokiej średniej ocen – 325 ma wątpliwości co do sensu życia. Wchodzą w wiek dojrzały bez entuzjazmu, z problemami. W takiej sytuacji trudno jest o powołania, czy o inne trwałe zaangażowanie.
A jak prowadzona jest formacja kapłanów? Na co Ksiądz Arcybiskup kładzie największy nacisk?
– Zasadnicza rzecz to pogłębienie wiary poprzez studium i modlitwę, aby kontakt z Jezusem był osobowy, żywy, nieustanny. Kapłani muszą też być przekonani do nowej koncepcji duszpasterstwa.
Na czym ona polega?
– Pan Jezus nie posługiwał się modelem duszpasterstwa usługowego, w którym wierni „mający potrzebę religijną” szukają księdza. Sam szukał apostołów i wysyłał ich, by budzili potrzeby religijne wśród niewierzących. Ksiądz musi być zatroskany o wszystkich, o całość parafii, a nie tylko o chodzących do kościoła. Nowoczesne duszpasterstwo winno być prostsze i bliższe Ewangelii, bardziej radykalne w miłości.
Ksiądz nie może być zwykłym aktywistą. Jego nieustanną troską musi być osobisty kontakt z Bogiem jego samego i jego wiernych. Modlitwa to nie zawodowy obowiązek. Dróg do tego, by kapłani mieli miejsce odnowy życia duchowego jest wiele. Jedną z nich są rekolekcje różnego typu, według różnych duchowości np. w Starej Wsi i w Bliznem jest dom rekolekcyjny, gdzie „non stop” prowadzone są rekolekcje ignacjańskie. Przyjeżdżają też świeccy. Św. Jan Maria Vianney przypominał, że stare, seminaryjne metody należy doskonalić, ale nie należy ich wyrzucać, gdyż one były podstawą dróg do świętości wielu świętych.
W homiliach Księdza Arcybiskupa słyszymy często wezwanie do świętości. Co to znaczy być świętym dziś? Jak ku temu dążyć może zwykły, szary człowiek? Na czym polega droga do świętości ludzi świeckich?
– Świętość nie jest rzeczywistością zarezerwowaną na niezwykłe sytuacje. Chodzi o stałą wierność sumieniu uformowanemu przez Ewangelię. Wierność w różnych okolicznościach, także tych najzwyklejszych.
Świętość nie oznacza bezgrzeszności. Jest to umiejętność powstawania z grzechu i doskonalenia. Bóg nie wybiera najwybitniejszych, ale słabych i grzesznych. Daje im moc. Proszę spojrzeć choćby na naszych świętych diecezjalnych. Weźmy ks. Bronisława Markiewicza, założyciela zgromadzenia księży michalitów. Ile miał on ideałów, niepokojów i problemów, to wielki niespokojny duch, który od siebie szczerze wymagał, ale Bóg i drugi człowiek, zwłaszcza biedne dziecko rozpalało jego serce miłością czynną, ofiarną, bezinteresowną.
Najmłodszą kandydatką na ołtarze jest nauczycielka Anna Jenke z Jarosławia, osoba świecka. W czasie okupacji i wojny była czynnie zaangażowana w konspiracji; niosła pomoc jeńcom wojennym, więźniom. Brała też udział w tajnym nauczaniu. Od 1950 r. do końca życia pracowała jako polonistka i wychowawczyni młodzieży szkół średnich w Jarosławiu. Wykazała wielką odwagę w wyznawaniu prawd wiary, przynależności do Chrystusa i Kościoła. W tym też duchu wychowywała rzesze młodych. Szczególną troską otaczała zaniedbaną młodzież i „dzieci ulicy”. Opiekowała się też chorymi, biednymi i samotnymi ludźmi. Jej proces na etapie diecezjalnym został zakończony w 1999 r. i przekazany do Rzymu.
Jakie miejsce dla świeckich pozostawia Ksiądz Arcybiskup?
– W diecezji przemyskiej świeccy przejmują odpowiedzialność za coraz większe przestrzenie działania – ongiś zarezerwowane dla duchowieństwa. Mamy coraz liczniejsze inicjatywy społeczne przez nich prowadzone: sierocińce, szkoły i inne. Wspaniale rozwija się Fundacja Pomocy Młodzieży im. Jana Pawła II „Wzrastanie” prowadzona przez posła Jana Burego i świetlice pani Alicji Sabatowskiej. Działa Diecezjalna Rada Społeczna, w której połowę członków stanowią świecy. Bardzo dobrze się sprawdzają przy okazji różnych konsultacji.
Jak Księdzu Arcybiskupowi udaje się łączyć obowiązki pasterza Archidiecezji Przemyskiej z przewodniczeniem Konferencji Episkopatu?
– Skoro nie potrafiłem się wymówić od wyboru, to pozostaję do dyspozycji. Jestem w codziennym kontakcie z bp. Stanisławem Budzikiem Sekretarzem Generalnym Episkopatu. Ważne pisma, jakie przychodzą do mnie na warszawski adres, dostaję tu natychmiast mailem lub faxem. Do stolicy jeżdżę w każdym miesiącu i zawsze gdy wymagają tego liczne spotkania bezpośrednie. Nie zaburza mi to pracy w diecezji.
Co Ksiądz Arcybiskup uważa za najważniejsze w sprawowaniu funkcji przewodniczącego Episkopatu?
– Cierpliwość, pokorę i służebność. Zdaję sobie sprawę, że w przestrzeni publicznej istnieje wciąż tęsknota, aby sprawować tę funkcję w stylu autorytetów, przywódców… Pamiętajmy jednak, że za czasów kardynałów Augusta Hlonda czy Stefana Wyszyńskiego nie było w Polsce nuncjusza. Kard. Wyszyński – dzięki specjalnym pełnomocnictwom Stolicy Apostolskiej – miał faktycznie władzę nad nominacjami biskupimi. Dziś przewodniczący Episkopatu jej nie ma. Zresztą w Kościele – przez całe życie to powtarzam – nie ma żadnej „władzy”. Władza w Kościele to usługiwanie, służba innym. Tu się nie dowodzi, lecz służy i im mniej w naszej Konferencji przewodniczącego, a więcej biskupów, to lepiej. Im mniej nas a więcej Kościoła, tym lepiej…
Jako przewodniczący Episkopatu staram się przede wszystkim umożliwiać innym biskupom, aby mogli zaistnieć na tym forum. Taka jest moja koncepcja tej funkcji. Duży wysiłek musi iść w kierunku zachowania jedności w Episkopacie. To jest najwrażliwszy punkt.
Czy jest to trudne?
– Jest to sprawa podstawowa z racji modlitwy Pana Jezusa z Ostatniej Wieczerzy. Nie modlił się o wiarę apostołów lecz o ich jedność. Czy to jest trudne? Nie! Biskupi przecież szukają wspólnego stanowiska, a nie siebie samych czy własnej chwały.
Ale czy w tak szerokim, ponad 100-osobowym gronie jakim jest Konferencja Episkopatu, nie powinno być kogoś, kto definiuje wspólną linię i ma po temu narzędzia?
– Każdy zabiera głos zdecydowanie, kiedy widzi, że wspólna linia jest zagrożona. Bywa tak, że opinie księży biskupów różnią się w szczegółowych kwestiach. Nie jest to słabość lecz bogactwo. Istotne jest utrzymanie jedności – w Kościele rzecz wagi podstawowej. W sprawach nauczania czy ogólnego duszpasterstwa ta wspólna linia jest realizowana. Natomiast w kwestiach społecznych, kulturowych czy politycznych każdy z biskupów ma prawo do własnych poglądów.
Dzisiaj autorytet przewodniczącego Episkopatu – czy autorytet biskupa w diecezji – musi być związany z dystansem do poszczególnych partii i polityków. Biskup będzie miał autorytet jeśli odważnie i konkretnie skoncentruje się na sprawach duszpasterskich, trosce o głoszenie Prawdy, wierności etyce i trosce o człowieka.
Czy jednak głos Kościoła w ważnych sprawach publicznych czy społecznych nie powinien być bardziej słyszalny?
– Problemem nie jest brak głosu Episkopatu w ważnych sprawach życia publicznego. Problemem są oczekiwania partii czy polityków, którzy pragną wykorzystać Kościół dla swoich celów. Sprowadza się to do oczekiwania, że Episkopat, „da po głowie” ludziom z innej, „tamtej” orientacji polityczno-społecznej.
Jako Konferencja Episkopatu publicznie zajmujemy stanowisko w sprawach ważnych dla Kościoła i narodu. A w okresach pomiędzy zebraniami Konferencji prawo do zabrania stanowiska ma Rada Stała Episkopatu bądź jego Prezydium.
Ja sam wielokrotnie wypowiadam się na tematy społeczne w kazaniach. Ale zazwyczaj jest to głos pomijany przez niektóre wpływowe media, gdyż nie jestem ich ulubieńcem. W szczególności „Gazety Wyborczej” i innych mediów stołecznych. Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia.
W jakich sprawach stanowisko Księdza Arcybiskupa nie jest przekazywane opinii publicznej?
– Wielokrotnie mówiłem, że ponad 50% wyprzedaż pakietów własnościowych w spółkach prasowych, albo np. zamkniecie stoczni gdańskiej czy szczecińskiej to wielka nieodpowiedzialność, ryzyko a niekiedy nieuczciwość. Podobnie taka prywatyzacja, która sprowadza się do wyprzedaży polskich cukrowni, cementowni czy innych zakładów wpędza rolników i pracowników w ślepy zaułek bez perspektyw twórczego rozwoju. Skandalem jest, że po 20 latach nie ma autostrad a o biopaliwach zalega głuche milczenie.
Z innych spraw uważam, że warto zastanowić się nad koncepcją „wojny sprawiedliwej”, które to pojęcie przestało być aktualne. Winno być to punktem wyjścia do refleksji o obecności polskich żołnierzy w Afganistanie czy Iraku. Wiem, że to co mówię nie jest „poprawne politycznie”, ale są to kwestie, których nie można pozostawić.
Kolejna sprawa nie zauważana przez media, to rodzina i konieczność korzystnej polityki rodzinnej. Polska ma chyba najgorszą politykę na rzecz rodziny spośród 27 krajów Unii Europejskiej. Wadliwy system powoduje, że rodziny wielodzietne są wręcz dyskryminowane. Mamy jeden z najniższych w Europie wskaźników dzietności. Demografowie biją na alarm. Jednak kwestie te nie są dostatecznie zauważane przez media. Rodzinę – w szczególności z większą ilością dzieci – prezentuje się jako rodzaj patologii.
Kościół idzie zdecydowanie pod prąd temu sposobowi myślenia. Domagamy się od władz, aby zainicjowały politykę na rzecz rodziny z prawdziwego zdarzenia. Kolejne rządy to obiecują i z niczego się nie wywiązują.
Nowym zjawiskiem są postulaty zrównania praw związków homoseksualnych z prawami jakie przysługują rodzinie. W niektórych krajach takie rozwiązania zostały już wprowadzone. Czy nie obawia się Ksiądz Arcybiskup tego trendu w Polsce?
– Polityka Unii Europejskiej i Strasburga jest w dużej mierze polityką walki z Kościołem i z rodziną. Skąd ta walka? Gdyż są to dwie instytucje, które stoją na gruncie tradycyjnego prawa natury. Dzisiaj „lobby homoseksualne” czy inne środowiska chcą to rozbić. Wiedzą, że najłatwiej jest zdominować człowieka, gdy wyrwie się go z rodziny. Przerabialiśmy to za komunistów. Dzisiaj te same nurty – oświeceniowe, żeby nie powiedzieć masońskie – są w natarciu.
Czy jest to polityka Unii czy pewnych kręgów w jej ramach? Z Unią Europejską kojarzą się dziś takie nazwiska jak Jerzego Buzka, którego nie podejrzewałbym o podobne intencje…
– Są to pewne kręgi, ale bardzo wpływowe. Owszem, mamy już ludzi z Polski w administracji brukselskiej czy w Parlamencie Europejskim. Jednego z naszych europosłów zapytałem dlaczego pan Buzek, uczciwy przecież człowiek, nie zabiera głosu w sprawie wyroku usuwającego krzyże ze szkół. Odpowiedział, że Jerzego Buzka jako przewodniczącego PE obowiązują takie a nie inne uwarunkowania. To daje do myślenia…
To jest wielkie pytanie o europejską chadecję i jej ideowe oblicze. Przecież to największe ugrupowanie w Europejskim Parlamencie…
– Jest to problem wielu europejskich środowisk intelektualnych. Zaobserwować go można nawet wśród intelektualistów katolickich. Znana jest m. in. teoria Karla Rahnera o chrześcijaństwie anonimowym, rzekomo najpopularniejszym.
Nie zgadzam się na takie pojmowanie misji chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo przykryte płaszczem zbytniej dyskrecji nie będzie ewangelizacyjne, ani twórcze – nie będzie Chrystusowe. Trzeba głosić Prawdę. Nie wolno jej narzucać, ale głoszenia nie można mylić z narzucaniem. Mamy prawo i obowiązek domagać się poszanowania dla wartości, które są dla nas święte, szanując też „święte” wartości innych ludzi.
Kiedy czytam publicystykę byłej redaktorki wywodzącej się ze środowiska „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego”, dziś mocno zaangażowanej w fundacje europejskie – widzę wiele analogii z takim myśleniem. Autorka głosi ideał chrześcijaństwa, powiedziałbym „wyalienowanego”, które wycofuje się z przestrzeni publicznej. A obecność Krzyża w tej przestrzeni jest dlań zagrożeniem dla demokracji. Taka postawa wciąż cechuje wielu „katolików otwartych”. To dramat!
Ludzie ci odgrywali w swoim czasie nawet piękną i istotną rolę. Później znaleźli się pod wpływem środowisk, których symbolem na emigracji był Jerzy Giedroyc i „Kultura” paryska, a w kraju Adam Michnik z koncepcją wspólnej linii jakiegoś „okrojonego” Kościoła i laickiej lewicy. Książkę Michnika zdecydowanej krytyce poddał kard. Stefan Wyszyński.
Jerzy Giedroyć ma z pewnością olbrzymie zasługi dla Polski i polskiej kultury, ale nie jako myśliciel uniwersalny, bez uprzedzeń otwarty na chrześcijańską misję społeczną. Przez wiele lat Giedroyć i Turowicz oraz środowisko „Tygodnika Powszechnego” żyło w obsesji rzekomego oblężenia przez Narodową Demokrację. Jest to obsesja nie znajdująca potwierdzenia. Nie trzeba z endecji robić mitologicznego straszaka. Dziś koncepcje radykalnego jej skrzydła kontynuują tylko marginalne kręgi. Będąc przeciwni nacjonalizmowi i wszelkiego rodzaju szowinizmem, nie możemy zwalczać patriotyzmu. W Europie bardzo potrzebny jest głos z Polski, kierowany przesłankami patriotycznymi, których korzenie tkwią w tysiącletniej tradycji chrześcijańskiej.
Inna bolesna sprawa, to ciągłe oskarżanie Polaków o antysemityzm, w czym przodują te same kręgi. Oczywiście byli przestępcy i szmalcownicy, ale nie wolno wmawiać, że taki był wzorzec zachowania Polaków. Najlepiej świadczą o tym drzewka w Instytucie Yad Vashem. Ze wszystkich narodów, największa ilość Polaków oddała życie, ratując Żydów. Wspomnę chociażby słynną rodzinę Ulmów z wioski Markowa w naszej diecezji.
Tak jak ogółu Polaków nie cechuje antysemityzm, tak samo nie cechuje ich niechęć do muzułmanów, którą przesiąknięte są liczne zachodnie elity intelektualne. Dziwię się tym lękom. Muzułmanie mają swoją religijną kulturę i etykę, i trzeba z nimi rozmawiać, szanować ich pracę, która wykonują na rzecz Europy jako emigranci, a przy tym pamiętać, że jest możliwe z nimi współżycie skoro w Polsce byli od wieków, walczyli i ginęli w obronie jej wolności. Na cmentarzu pod Monte Cassino obok chrześcijan leżą muzułmanie i żydzi – polscy patrioci.
Z drugiej strony wartością środowisk „Znaku” i „Tygodnika” była promocja Soboru Watykańskiego II. Dziś obserwuję zjawisko – obecne w publicystyce krytyków katolicyzmu otwartego – polegające na próbie dezawuowania osiągnięć Soboru. To też chyba jest niebezpieczne?
– Prowadzi to do innej skrajności, którą jest reakcja lefebrystyczna. Te kręgi – w oparciu o nadużycia, których było niemało – potępiają Sobór. Pamiętajmy, że to nie Sobór spowodował nadużycia, lecz jego interpretatorzy. Ci co wyrzucali tabernakula, ołtarze czy rzeźby z kościołów to niebezpieczni pseudoreformatorzy, nie znający głębiej nauczania Soboru lecz traktujący je instrumentalnie, aby „zaistnieć”, zaprowadzić w Kościele swoje porządki.
Oczywiście, moje krytyczne spojrzenie na niektórych redaktorów „Tygodnika” czy „Znaku”, a także na niektóre ich tendencje nie przekreśla zasług i poświęceń wielu ludzi z tych środowisk. Zresztą i dzisiaj ich potencjał intelektualny i ich relacje ze światem zachodnim i wschodnim potrzebne są Kościołowi w Polsce.
Najlepszym chyba interpretatorem Soboru był Jan Paweł II, który umiał pogodzić wierność tradycji z otwarciem na nowe wyzwania?
– Najlepszym interpretatorem Soboru jest Kościół. Dla wprowadzenia Soboru w Polsce najwięcej zrobił Episkopat, Prymas Wyszyński, kard. Wojtyła, księża i wszyscy biskupi, a także zwykli, szarzy wierni, którzy realizowali wskazania Soborowe, a przede wszystkim modlili się. Nie Jerzy Turowicz i „Tygodnik”.
Przytoczę powiedzenie Pawła VI, który podkreślał, że aby osiągnąć prawdziwą reformę Kościoła, ten, kto idzie z przodu, powinien umieć dostosować swój krok do tych, idących na końcu. Taką metodę w Polsce stosował Prymas Wyszyński. Nie zapominajmy, że reforma liturgii i wprowadzenie doń języka narodowego miało w Polsce wielu przeciwników. Należał do nich nawet Kisiel z „Tygodnika Powszechnego”, dla którego było to herezją.
We wprowadzenie reform soborowych u nas zaangażował się cały Episkopat. Pod tym względem był on bardziej jednolity niż Episkopat francuski, z którego wywodzi się skrzydło lefebrystów. Kard. Wojtyła napisał książkę: „W nurcie zagadnień posoborowych”, którą poświecił interpretacji Soboru. Żył tym do końca. Nie znam biskupa w Polsce, który byłby przeciwnikiem Soboru.
Kiedyś – już po latach – w rozmowie z Janem Pawłem II zapytałem, czy nie nadszedł czas trzeciego soboru watykańskiego? Zareagował natychmiast, gwałtownie: „Absolutnie nie!” Powiedział, że Sobór był tak silną eksplozją mądrości i łask Ducha Świętego, że trzeba go wciąż wprowadzać.
Moim zdaniem, Sobór Watykański II miał pewne słabości, ale w innej sferze. Zabrakło np. napiętnowania komunizmu i jego nieludzkich nadużyć. Ale była to może generalna słabość polityki wschodniej Watykanu w tym okresie, albo lęk aby przez radykalne potępienie nie pogorszyć jeszcze doli prześladowanych przez ateistyczny marksizm katolików w krajach wschodnich. Dziś łatwo oferujemy wyroki, wtedy trzeba było je odpowiedzialnie wyważać.
Pokolenie tych biskupów, o których mówił Ksiądz Arcybiskup, jest dziś pokoleniem odchodzącym. Co dalej?
– Każda epoka ma swoich liderów. Jeśli chodzi o Kościół, to wierzę, że nad ich wyborem czuwa Opatrzność. Dlatego tak potrzebny jest udział całego Kościoła w modlitwie w tej intencji. Powiedziałbym także, że mamy takich pasterzy na jakich zasługujemy. Mamy takich biskupów jakich mamy księży, a księży takich jakie mamy rodziny.
Benedykt XVI w najnowszej encyklice „Caritas in veritate” poddaje dość poważnej krytyce współczesny model liberalnej gospodarki, która – jak wykazuje – oderwała się od podstawowych zasad etycznych. Czy Ksiądz Arcybiskup zgadza się z tą tezą i jak to postrzega w lokalnym, polskim kontekście?
– Encyklika jest bardzo wnikliwą analizą mechanizmów współczesnego świata. Wykazuje m. in., że o ekonomii światowej decydują dziś anonimowi właściciele kapitału. Wielki kapitał i biznes, w którym nie znajdujemy odpowiedzialności za dobro wspólne. A dojrzałość to odpowiedzialność.
Papież mówi, że globalizacja nie jest ani dobra, ani zła, a wszystko zależy od tego, kto ją buduje. Podobnie prywatyzacja nie jest ani dobra, ani zła. Zależy w jaki sposób będzie realizowana. Przełomowe znaczenie ma także negatywna ocena ONZ. Benedykt XVI podkreśla, że reformy wymagają najwyższe światowe struktury.
Inna sprawa, o której z niepokojem mówi Papież, to bioetyka. Stwarza ona możliwość poważnej ingerencji w naturalną strukturę człowieka. Chodzi tu o wszechpotężną medycynę, która ma dziś tendencję do wyzwolenia spod zasad etycznych. Kryje się w tym niebezpieczeństwo uruchomienia procesu samozagłady rodzaju ludzkiego.
Postęp techniki, któremu nie będzie towarzyszyć postęp w dziedzinie moralnej, możemy przyrównać do nowotworu. Nowotwór polega na niekontrolowanym rozwoju komórek, co jest katastrofalne dla organizmu.
Biomedycyna weszła do Polski szeroką falą, bez kontroli. Potrzeba jest regulacji prawnych w tej sferze…
– Mamy kilkadziesiąt tysięcy zamrożonych istnień ludzkich. Przez lata nikt tego nie zauważał: media, lekarze ani politycy. Dobrze się stało, że fakty zostały ujawnione. Musimy się wobec tego opowiedzieć za moralnością w medycynie i nauce czy poza a nawet przeciwko niemoralności. Jest teraz czas formacji. Trzeba powrócić do prawa naturalnego – praw, które są wpisane w człowieczeństwo, niezależnie od religii, rasy czy kultury. Trzeba prostować sumienia.
Jaką strategię działania przyjmie Kościół w tej dziedzinie?
– Zadanie Kościoła jest jasne: Idźcie i nauczajcie! Kościół nie może ukrywać swego zdania. Należy formować sumienia i przypominać, że prawo naturalne obowiązuje wszystkich, a ci, którzy wierzą w Boga, mają dodatkowo 10 przykazań i Ewangelię.
Należy wprowadzić ustawodawstwo przeciwne procedurze In vitro, które zabraniałoby zamrażania i likwidowania embrionów. Prawo musi być sprawiedliwe i godne, a jest nim wtedy kiedy chroni najsłabszych, nie mających głosu.
Czy możliwy jest w tej dziedzinie kompromis?
– Pan Jezus nie przekonał wszystkich i nie zwyciężył, ale umarł za prawdę. Chrześcijaństwo realizuje swój cel broniąc prawdy, broniąc sprawiedliwości niewinnych, przeciwstawiając się złu i płacąc za to wysoką cenę. A jednak, wierzę w możliwości uchwalenia praw i zasad etycznie poprawnych. W tej i we wszystkich dziedzinach. Trzeba rozmawiać, przedstawiać argumenty, szukać sojuszników w nauce, wszędzie w niebie i na ziemi!
Ksiądz Arcybiskup spotyka się z politykami. Od polityka wymaga się nie tylko świadectwa ale i skuteczności. Jaka jest granica kompromisu – w sensie stanowienia prawa – dla polityków chcących być katolikami?
– Tą granicą jest możliwość etycznej realizacji celów. Polityk winien walczyć o maksymalne dobro jakie da się osiągnąć w danej sytuacji. Jako chrześcijanin musi być świadomy, że nie można pozwolić w ustawodawstwie na łamanie praw natury i nienaturalne eksperymenty na ludzkich embrionach, przekreślające prawo natury. Nie wolno też pozwalać na ich zabijanie.
Jeśli nie uda się uchwalić prawa, które w pełni odzwierciedla jego przekonania, to uczciwy polityk winien być nadal aktywny w procesie legislacyjnym. Nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach musi być świadkiem sumienia i próbować zrealizować dobry cel, przekonując, tworząc koalicje, aby krzywda została maksymalnie ograniczona i naprawiona. Chyba tu można posłużyć się obrazem tonącego okrętu, kiedy człowiek umiejący sprawnie pływać nie jest w stanie uratować wszystkich wołających o pomoc, ale nie ucieka z trudnej sytuacji, wzywa pomocy innych i ratuje tych, których zdoła uratować w tej konkretnej chwili. Potem będzie pomagał następnym.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Przeciszewski
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.