Kościół wolnych ludzi – prof. Jerzy Kłoczowski o 20-leciu Kościoła w niepodległej Polsce
11 czerwca 2009 | 09:05 | Alina Petrowa-Wasilewicz / ju. Ⓒ Ⓟ
„Najważniejsza dla katolików w wolnej Polsce jest odpowiedź na pytanie, zadane przez Jana Pawła II: Co zrobicie ze swoją wolnością?”
Mówi w wywiadzie dla KAI dyrektor Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie prof. Jerzy Kłoczowski. Jego zdaniem polscy katolicy za mało sobie uświadamiają, jakie wezwania stoją przed nimi w coraz bardziej globalnym świecie.
– Jak historyk opisałby ostatnie 20 lat działalności Kościoła w Polsce?
Prof. Jerzy Kłoczowski: Polska odzyskała wolność, między Kościołem a państwem został podpisany konkordat, co umożliwiło powrót do normalności, a co się z tym wiąże – wiele nowych działań. Całkowicie zmienił się kontekst funkcjonowania Kościoła.
Po kilku latach, z myślą o duszpasterstwie, została przeprowadzona reforma administracyjna, największa w 1000-letnich dziejach Polski. Dzięki niej nie ma już wielkich diecezji i biskupi są realnie bliżej ludzi. Całe grupy społeczne, np. wojsko czy więźniowie, otrzymali możliwość korzystania z posługi duszpasterskiej. Po latach przerwy odtworzono Ordynariat Polowy WP.
W nowych warunkach wszyscy musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, które zadał nam Jan Paweł II: Co zrobicie z wolnością? – Po dwóch totalitaryzmach o skrajnie wrogim stosunku do religii, pół wieku agresywnej propagandy, straszliwych przeżyć, przerzucenia setek tysięcy ludzi w nowe miejsce, gdyż połowa Polski zmieniła po wojnie granice – przyszły nowe pokolenia. Znalezienie się w nowych warunkach z bagażem tych 50 lat było sprawą niesłychanie trudną dla wszystkich Polaków i dla Kościoła, poczynając od hierarchii po zwykłych parafian.
Jest jeszcze bardzo ważna rzecz – trzeba pamiętać, że w swoim założeniu reżimy komunistyczne trzymały nas w zamkniętym getcie narodowym przy zastosowaniu zasady „Dziel i rządź” i podtrzymywaniu wrogości w stosunku do innych. W PRL-u podstawową religią była antyniemieckość. Po 50 latach było już możliwe wyjście z getta i pójście do świata, który kolosalnie zmienił się przez ten czas. Globalizacja to zjawisko nieznane w dotychczasowych dziejach ludzkich, gdyż kiedyś co najwyżej zmieniały się dynastie. My żyliśmy na uboczu walcząc z ustrojem i częściowo się do niego dostosowując. Wyjście z tej klatki było więc bardzo trudną rzeczą.
– Wolność nas zaskoczyła. Wybuchła dyskusja o miejsce Kościoła w społeczeństwie, o jego rolę w życiu politycznym.
W ciągu półwiecza zmagań z totalitaryzmem Kościół w Polsce cieszył się wyjątkowym prestiżem. W latach 80. stał się podporą dla dążeń niepodległościowych całego narodu. Tylko w kościołach Polacy czuli się u siebie. Pielgrzymki Jana Pawła II wzmacniały ich dążenia do wolności. Kościół był więc dość pewny siebie i zdaje się, że uległ złudzeniu, że polskie społeczeństwo jest w 100 procentach katolickie i bardzo jednorodne.
Ale w zglobalizowanym już świecie rola Kościoła się zmieniła – stanął on wobec problemu wielokulturowości i kontaktów z wieloma religiami. Tradycyjny model państwa jednorodnego pod względem narodowości i wyznawanej religii zaczął się kruszyć. Powstało pytanie – jak się zachować w nowej sytuacji?
Równolegle zaczęła się też w mediach kontestacja katolicyzmu, ujawniła się linia polityczna podszyta lękiem przed państwem konfesyjnym. W wielu wypadkach był to ten sam nurt kontestacji, który w Europie zachodniej doszedł do głosu w 1968 r. i późniejszych latach i promował chociażby wolność seksualną i aborcję. Te nurty były bardzo mocne, zwłaszcza w mediach – wolność została potraktowana jako wartość absolutna.
Środowiska światopoglądowo „liberalne” w Polsce zderzyły się z chrześcijaństwem tradycyjnym, które było wielką wartością w walce z totalitaryzmem. Elementy tożsamości – narodowe i religijne – odegrały wówczas ogromną rolę, choć w dużym stopniu było to chrześcijaństwo w szerokich masach kulturowe, odległe od wyobrażeń o idealnym kraju katolickim.
W normalnych warunkach wolności ujawniła się cała prawda o nas i rozpoczęła się kontestacja i wybijanie potrzeby wolności – aż skrajnej, bez tradycyjnego zrozumienia, obecnego we wszystkich kulturach – że wolność idzie w parze z obowiązkami.
Dla Kościoła także powstał problem wychowania do wolności i odpowiedzialności, którą dotychczas brało na siebie państwo totalitarne. Demokracja działa dobrze tylko w wypadku, gdy obywatele są dojrzali i biorą pełną odpowiedzialność za własne życie. Demokracja stawia wysoko poprzeczkę. I odnalezienie się w warunkach wolności stało się najpoważniejszym wyzwaniem i dla państwa, i dla społeczeństwa i dla Kościoła.
Ludzie zaś nie wiedzieli, co to znaczy. Nie byliśmy do tego przygotowani, chociaż i tak może trochę lepiej niż inni dzięki tradycji patriotycznej, nakładającej obowiązki. Jednak w stopniu niewystarczającym.
– Trzeba było ustalić jakie jest miejsce Kościoła w życiu politycznym.
Trudność polegała na tym, że wszyscy jednoczyliśmy się przeciw komunizmowi, różnice były na drugim planie. Genialnie tę polską cechę pokazuje Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”. Potrafimy się mobilizować w obliczu wspólnego wroga, o czym świadczy wynik wyborów 4 czerwca – wówczas głosowało dwie trzecie narodu i osiągnęliśmy wynik, którego się nie spodziewaliśmy.
Ale przekonanie, że się ta jedność utrzyma, było złudzeniem. I nikt w pierwszej chwili nie zdał egzaminu, Kościół też. Przekonanie, że trzeba tworzyć „partie Kościoła” było niedobrym pomysłem, a ludzie byli zdezorientowani. Nastąpiło nieuniknione rozbicie obozu niepodległościowego, konieczna była większa dojrzałość.
Ze strony Kościoła była pokusa wykorzystania swojej pozycji, ale pojawiła się duża grupa polityków, pragnących Kościół, posiadający wyjątkową pozycję, zinstrumentalizować, wykorzystać dla własnych celów partyjnych. Pod katolickim szyldem powstawały partie o bardzo różnych treściach. Była to próba instrumentalizacji religii, bardzo niebezpieczna, zwłaszcza w społeczeństwach masowo katolickich. Jan Paweł II widział to niebezpieczeństwo i przed nim przestrzegał.
– Kościół na początku liczył jednak, że to politycy załatwią niektóre jego problemy?
Liczył na to, że zostanie załatwionych wiele spraw, na przykład związanych z aborcją, która przez dziesiątki lat była legalna. Wielu katolików „kulturowych” popierało aborcję. Za granicą można usłyszeć złośliwą uwagę, że w Polsce jest może 100 tys. chrześcijan, a reszta to rzymscy katolicy. Badania potwierdzają opinię, że jest u nas 10 proc. katolików głęboko zaangażowanych, a reszta to raczej chrześcijanie kulturowi.
– Jednak znaleźli się świeccy politycy, którzy potrafili ograniczyć aborcję, wypracowując kompromis, osiągając to, co można było maksymalnie wówczas osiągnąć.
Polityka jest sztuką kompromisu. A Kościół musiał przyswoić sobie model, wskazany przez Sobór Watykański II, że nie angażuje się bezpośrednio w politykę, a formuje polityków, czerpiących inspiracje z wiary. Wiemy, że nauczanie II Soboru Watykańskiego nie było w całej pełni przyswojone, gdyż żyliśmy w owej klatce PRL-u. Mówiąc „Kościół” mam na myśli wszystkich katolików, którzy są zróżnicowani w swoich poglądach. Byli w Kościele tacy ludzie, którzy wyobrażali sobie niepodległą Polskę jako państwo wyznaniowe. To archaiczna wizja, która nie uwzględniała wizji soborowej i realiów współczesnego świata. Konkordat, który został podpisany, podkreśla zaś autonomię obu podmiotów – państwa i Kościoła. Części z nas marzyło się państwo konfesyjne, tak jak niektórym muzułmanom marzy się dziś.
– Jednym ze sporów poza aborcją, który wybuchł po 1989 r. był spór o religię w szkole.
Trzeba pamiętać, że lekcje te są całkowicie dowolne, nie ma tu przymusu. Wszystko zależy od realizacji, od delikatności wprowadzenia tego rozwiązania. Równolegle do lekcji religii należało zorganizować zajęcia z etyki, ale w wielu wypadkach okazało się to zbędne – nie było chętnych. Ta decyzja była nie tyle niebezpieczna, co kontestowana przez te grupy, które biły na alarm, że idziemy w kierunku „państwa wyznaniowego”. Powrót religii do szkół naprawdę nie zmierzał do budowy państwa konfesyjnego, a był efektem odzyskanej wolności – jeśli chcieli tego rodzice, czemu nie? Premierem wówczas był Tadeusz Mazowiecki, a ministrem oświaty Henryk Samsonowicz i oni po prostu uszanowali wolę większości rodziców. Ci, którzy bali się konfesyjnego państwa traktowali to jako alarm i znacznie ten problem wyolbrzymili.
– Odbyły się więc dyskusje, ustalaliśmy model nowoczesnego państwa i rolę Kościoła w nim. Mówił Pan Profesor o nowych warunkach funkcjonowania Kościoła.
Jako historyk zgadzam się z opinią, że my Polacy nie mieliśmy od trzech stuleci, od początku XVIII w., gdy zarysowała się przewaga wielkich mocarstw europejskich, które doprowadziły pod koniec XVIII w. do rozbioru Rzeczpospolitej, tak pomyślnych warunków. Europa pięciu wielkich mocarstw istniała bardzo długo, a my walczyliśmy z trzema z nich. My cały czas walczyliśmy z tą Europą, w której jeszcze Jałta odzwierciedlała ten model. Mocarstwa zdecydowały, jaki będzie powojenny porządek i los małych narodów. Obecnie mamy zupełnie nową szansę istnienia Europy nie na zasadzie prymatu mocarstw, a na zasadzie, którą pamięta jeszcze chrześcijańska Europa pomocniczości przyjmująca, że państwo jest dla ludzi, a nie odwrotnie. Wyszliśmy też z kleszczy między Niemcami i Rosją i to jest naszą wyjątkową szansę, czego na ogół nie rozumiemy.
Nie zapominajmy jednak, że wchodzimy w globalny świat przemian kulturowych, w którym same podstawy naszej tożsamości, nie tylko chrześcijańskie, zagrożone są bardzo poważnie. Są w Europie pesymiści, którzy mówią, że Europa się wykańcza.
– Wystarczy spojrzeć na statystyki.
Wyrastają nowe potęgi, są ludzie przekonani, że za 30 lat Europa będzie kolorowa, będzie w niej zupełnie inna kultura, więc przestaniemy mówić o kulturze europejskiej, polskiej, niemieckiej, francuskiej, gdyż wchodzimy w zupełnie nowy świat. I to jest zupełnie nowe zadanie i problem, problem kulturowy. Nie niepodległość, gdyż zakładamy, że ją utrzymamy, ale nasza tożsamość w świecie. To wielkie wyzwanie, które stoi przed nami.
– Czy w tej ogólnej sytuacji Polska będzie chrześcijańskim „skansenem”, na tle innych państw europejskich? Ich przedstawiciele mają problem z zapisaniem oczywistego faktu, że wartości chrześcijańskie ukształtowały nasz kontynent.
Bardzo nie lubię określenia „skansen” czy „getto”, ale to jest nie tylko nasz problem, ale całego kontynentu. Dziś w wielu krajach Europy mamy ludzi, którzy mówią, że musimy bardzo pamiętać o podstawowych wartościach Europy, że musimy o nie walczyć. A walka będzie trwała przez następne dziesiątki lat. Walka o to, jaki będzie kulturowy kształt Europy i miejsce chrześcijaństwa w niej. To zadanie stoi nie tylko przed Polakami, ale przed wszystkimi Europejczykami, a my trochę o tym zapominamy.
– Czy przygotowujemy się do tego zadania?
Nie. A wszędzie pojawia się problem co będzie z naszą Europą, którą trzeba zjednoczyć wobec nowych potęg światowych i narastającej gwałtownie globalizacji. Musimy dobrze pamiętać, kim jesteśmy. Pesymiści mówią, że to już koniec, to przede wszystkim opinia pokolenia kontestatorów z 1968 roku, którzy twierdzą, że wystarczy demokracja i wolność jednostki.
Ale to są elementy, które zdaniem ich przeciwników nie wystarczają, gdyż jest potężny prąd, który powiada, że to elementy kultury tworzą człowieka, a w warunkach globalizacji tylko mocno kulturowo zakorzeniony człowiek w ogóle się jakoś utrzyma. A my mamy wielki skarb europejskich i polskich zarazem elementów kulturowych, które stanowią o naszej tożsamości. Ta tożsamość dotyczy zarówno chrześcijan, ale także ludzi niewierzących, którzy wyrośli z innej tradycji, z której wyrósł świecki humanizm.
Niedawno miałem odczyt dla Francuzów o tradycjach humanizmu chrześcijańskiego w Polsce. Wynikł problem, że jest humanizm chrześcijański i humanizm laicki, obecny od XVIII w. Sformułowałem tezę, że przyszłość Europy powinna polegać na tym, że humanizm laicki i chrześcijański muszą szukać punktów stycznych i prowadzić dialog. To jest nasza, wspólna wartość europejska. Nasz europejski rodowód jest ważny i zawiera elementy humanistyczne, które są cenne dla całego świata, nie tylko dla nas. Wartości europejskie przeniknęły przecież do wszystkich kultur na świecie. Jest ciemna karta historii Europy, ale jest karta jasna, polegająca na waloryzacji człowieka, upomnienie się o jego godność, która przeszła do innych kultur. Dlatego nie przekreślajmy siebie, tylko zastanówmy się nad tym i doceńmy nasze europejskie korzenie. Teokracja i cezaropapizm zostały w Europie odrzucone, zostały zaś prawa, koncentracja na osobie ludzkiej, społeczeństwie. To się zaczęło w średniowiecznej, chrześcijańskiej Europie, mniej więcej od X wieku.
Kiedyś włoscy dziennikarze pytali mnie, skąd taki humanizm u papieża, który potrafi rozmawiać z żydami i z komunistycznym prezydentem, z każdym. On wziął najlepsze rzeczy z naszej, europejskiej kultury, która szanuje każdego człowieka.
Fundamentalizm laicki, który jest ideologią, odrzuca religijne korzenie naszej cywilizacji, jest dla Europy tak samo niebezpieczny jak fundamentalizm religijny. Musimy głośno o tym mówić my, którzy poznaliśmy totalitaryzmy na własnej skórze. W pełni zgadzam się z Leszkiem Kołakowskim co do wagi dialogu i współdziałania humanizmu chrześcijańskiego i laickego.
– Jaka będzie rola Kościoła w nowych warunkach?
Dostrzeżenie chrześcijaństwa, a nie agresywne odrzucanie chrześcijaństwa, jest dziś niezmierne istotne. Zamykanie się na te wartości jest dla Europy zabójcze, to jest wykańczanie Europy, skazywanie jej na duchową zagładę. A nie łudźmy się, są ludzie, którzy chcą wykończyć Europę, i Polaków też, wszystkich razem. I można się zastanawiać, czy będzie ona kiedyś „kolorowa”, czy będzie islamska. W tej chwili na naszym kontynencie mamy miliony emigrantów.
Niedawno ukazała się bardzo interesująca książka amerykańskiego autora Philipa Jenkinsa. „Chrześcijaństwo Południa. Narodziny globalnego christianitas”. Książka mówi o niesłychanym rozwoju i ekspansji chrześcijaństwa południowego – katolickiego i pentakostalnego – w Ameryce Południowej i Afryce. To zdumiewające zjawisko XX w., o którym laicka Północ w ogóle nie wie i nie pisze, a jeśli zauważy, to zbyt łatwo uznaje to za fundamentalizm. Jenkins przytacza statystyki świadczące o wielkim dynamizmie chrześcijaństwa. Jego zdaniem w przyszłości z jednej strony będzie świat chrześcijaństwa, a z drugiej – świat islamu. A na marginesie, jego zdaniem, pozostanie upadająca Północ laicka. To zapaść demograficzna „Północy” ma być decydująca. Przyszłość należy do wierzących ludzi, dla których konsumpcja i przyjemność nie są najwyższą wartością. To katastrofa demograficzna „Północy” ma być decydująca.
Oczywiście za wcześnie jest prognozować przyszłość, gdy w grę wchodzą bardzo różne warianty. Nie zapominajmy zarazem, że globalizacja i narastające ryzyko zagrożenia wszelkiego rodzaju we wszystkich religiach i kulturach bardzo często prowadzą ludzi do zamykania się w sobie, w swoim kręgu. Problem polega na tym, że w wielkiej tradycji chrześcijański był element niesłychanie istotny – otwarcie. My się nie zamykamy w getcie żydowskim, tylko od razu idziemy do wszystkich.
Chrześcijaństwo nigdy się nie zamykało na żaden świat. Niezależnie od trudnych warunków, tak jak trudne było wyjście w świat tej maleńkiej grupy, która poszła za Chrystusem. I to jest wezwanie, które dziś stoi przed chrześcijaństwem. To jest niebywała siła chrześcijaństwa, prowadzonego przez Pana Boga. I my wszyscy zdajemy egzamin. Na dzisiejsze czasy musi ono być bardzo autentycznie pogłębione. My zdobywamy świat przede wszystkim świadectwem, a nie gadaniem. Dlatego tak ważna dziś jest głęboka formacja. Egzamin zdajemy wszyscy. Każda parafia, każda instytucja, która nazywa się „katolicka”, a w tej instytucji każda grupa. I sami wiemy, że są różne postawy, że ci, którzy się zamykają, po prostu się boją. I nie ufają, że Pan Bóg jest z nami, a przecież to On każe nam iść do wszystkich, kimkolwiek oni są, nawet do największych grzeszników czy wrogów i to z życzliwością i miłością. Nasza siła leży w świadectwie. Potrzeba świadectwa ukazywanego bardzo różnym ludziom.
– Co się udało w ciągu tych 20 lat?
Wolność dała szansę normalnego funkcjonowania. W tym czasie powstało szereg ośrodków edukacyjnych i intelektualnych i one dziś zdają swój egzamin. Wiele wspólnot świeckich rozwinęło się w tym czasie bardzo intensywnie, inne mniej. Oazy, założone przez ks. Blachnickiego trochę przywiędły, ale pojawiają się nowe inicjatywy. Jako historyk dominikanów obserwuję np. rozwój duszpasterstw dominikańskich dobrze odpowiadających na zapotrzebowania młodzieży w całej Polsce. W XIX w. był to marginalny zakon w Galicji, dziś wrócił do najlepszych XIII-wiecznych tradycji.
Zgromadzenia żeńskie, które po wojnie zostały brutalnie usunięte ze swoich pól działalności, musiały przeżyć trud powrotu. Mają obecnie trudności z rekrutacją, a przed nimi stoi konieczność odkrycia nowych potrzeb i wezwań dnia dzisiejszego. Widoczna jest wielka dynamika życia kościelnego i każda wspólnota i parafia powinna sama znaleźć odpowiedź na to, jakie są wyzwania dnia dzisiejszego, odpowiedź, która za kilka lat może się zdezaktualizować. Wciąż słyszymy o bardzo ciekawych inicjatywach katolików nieraz skupiona wokół charyzmatycznych kapłanów. Media zazwyczaj o tym nie mówią, za mało o takich pozytywnych zjawiskach w Kościele informują, więc brakuje nam ogólniejszego obrazu.
Historyk czeka na wyniki, widzi dobrze dzieła, ale wie, że to czas jest ostatecznym weryfikatorem wydarzeń. Widać, że wiele środowisk bardzo dobrze wykorzystuje swą szansę, ale inne nie potrafią sprostać nowym wyzwaniom.
Ważne jest żeby być dobrze przygotowanym na spotkanie kultur. Sytuacji Polski nie można porównać z sytuacją Francji, w której jest kilka milionów muzułmanów, ale my mamy rdzenne, bardzo dobre doświadczenie współżycia z islamem. Zapominamy o doświadczeniu I Rzeczpospolitej, w której muzułmanie zachowali wiarę, ale w pełni identyfikowali się z Polską, która stała się ich ojczyzną. Utożsamiali się z nią i bronili jej. Mamy też bardzo dobre doświadczenia z współżycia z Żydami. Trzeba nawiązywać do doświadczenia Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Powinniśmy te doświadczenia ocalić od zapomnienia.
– A co się nie udało?
Ciągle jest problem z przyswojeniem i odczytaniem na nowo dziedzictwa Jana Pawła II. Bardzo boję się także, że jesteśmy za mało otwarci wobec mieszkańców naszej Europy. Dziś Polacy wraz z Francuzami czy Niemcami powinni bronić wartości, z którymi się identyfikujemy. Mamy prawo bronić naszej kultury z jej otwartymi wartościami. Jest to światowy program, który ma być realizowany między innymi przez chrześcijan. Dlatego każda wspólnota kulturowa jest tak ważna. Trzeba tworzyć pewne formy wspólnotowe, dostosowane do nowych sytuacji i potrzeb. Musimy się zaangażować w działania dzięki którym Europa będzie bardziej nasza, a Kościół powinien do spotkania kultur nas mądrze przygotować. Dziś już nie sposób się zamknąć, odizolować od „złej Europy” i „złego świata”. Tego zła jest mnóstwo i wszędzie. Musimy naśladować tu pierwszych chrześcijan. Gdyby zamknęli się we własnym kręgu po śmierci Jezusa, chrześcijaństwo nie poszłoby na cały świat.
Mam wrażenie, że dziś jest zbyt mała świadomość tego wielkiego wyzwania naszych czasów. To dobrze, że z Polski wyjeżdża wielu misjonarzy, co zresztą stało się możliwe po 1989 r. Podkreślam zarazem wagę postawy otwartej i bardzo życzliwej dla nowatorskich zadań. W globalnej wiosce, jaką staje się świat, jest to coraz ważniejsze. Dla polskich katolików coraz istotniejsza będzie perspektywa europejska – i światowa. Naszą, Polaków i chrześcijan, zakorzenionych we własnych kulturach, ale mogących żyć z przedstawicielami innych kultur i dobrze ich rozumieć.
– Żydzi wędrowali 40 lat przez pustynię nim dorośli do wolności. Jesteśmy na półmetku.
Kościół jest ludem Bożym w drodze. To jest niesłychanie ważne żebyśmy my jako katolicy sobie to uświadomili. Każdy z nas przeżywa czas dojrzewania i oczyszczenia. Ciągle mamy nowe problemy, ale nie ma cofania się, idziemy naprzód. Pan Bóg wie, co robi, a my musimy rozeznawać, co jest zgodne z wolą Bożą, co mamy czynić. Każdy biskup, kapłan czy katolik świecki stoi przed nowymi zadaniami. I trzeba bardzo modlić się i zastanawiać, co czynić, jak odpowiadać na nowe wezwania i jak wykorzystywać szanse.
Musimy dawać świadectwo, musimy być znacznie bardziej dorośli, a Kościół musi się skupić na formacji świadków, aby dawali świadectwo wszędzie – od prezydenta po zwykłych obywateli. Dawać świadectwo w tym, co robisz, kim naprawdę jesteś w życiu, a nie tylko opierać się na słowach, na często zbyt łatwym osądzaniu innych. Jesteśmy w drodze i mamy sobie w tej drodze pomagać. Jesteśmy wolnymi ludźmi. A wolność kosztuje, trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Tego trzeba uczyć, każda parafia, każda rodzina, każdy człowiek, zdaje dziś egzamin. W tej drodze mamy przewodnika. Jan Paweł II stale nam towarzyszy.
Rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz
Profesor Jerzy Kłoczowski (ur. 1924) – prezes zarządu Towarzystwa Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej od 1991 roku; od 2002 – dyrektor Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej. W latach 2000-2004 współtwórca i przewodniczący Konwentu Europejskiego Kolegium Polskich i Ukraińskich Uniwersytetów. Członek rzeczywisty Polskiej Akademii Umiejętności (od 2004), członek-korespondent PAU (od 1992), wykładowca m.in. Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, College de France, Merton College Oxford University, Paris IV – Sorbonne (1985-1987), Institute for Advanced Study w Princeton.
Historyk-mediewista, przede wszystkim historyk kultury polskiej, w tym historii chrześcijaństwa w Polsce. Specjalista historii Europy Środkowo-Wschodniej. Autor i redaktor około 1000 publikacji z zakresu historii.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.