Adopcja po katolicku
26 marca 2009 | 01:29 | Maria Czerska / ju. Ⓒ Ⓟ
W Polsce w domach dziecka przebywa obecnie ok. 20 tys. dzieci. W ośrodkach adopcyjnych rodzice czekają w nieznośnie ciągnących się kolejkach, niektórzy nawet ponad rok. Adopcji w Polsce przeprowadza się zaś rocznie jedynie ok. 2,5 tys. Dlaczego? Co nie pozwala oczekującym rodzicom spotkać się z oczekującymi dziećmi?
Sytuacja prawna dziecka
Formy opieki zastępczej dzielą się zasadniczo na dwa rodzaje, w zależności od sytuacji prawnej dziecka, które nie może wychowywać się w rodzinie naturalnej. Jeśli jest sierotą bez opieki (co obecnie zdarza się niezwykle rzadko), rodzice zrzekli się praw do niego lub też zostali pozbawieni władzy rodzicielskiej decyzją sądu – można mówić, że dziecko jest prawnie wolne. Tylko takie dziecko może trafić do adopcji.
Adopcja zastępuje naturalną rodzinę w najpełniejszym stopniu. W świetle prawa sytuacja rodzinna dziecka adopcyjnego i biologicznego nie różni się niczym. Nosi ono nazwisko swoich nowych rodziców, dziedziczy po rodzinie, nabywa wobec niej wszystkie prawa i obowiązki. W momencie adopcji sporządzana jest nowa metryka urodzenia dziecka, z nowym nazwiskiem i imionami rodziców. Można nawet zmienić imię adoptowanego. Jedyne, co pozostaje, to data i miejsce urodzenia. Stara metryka utajniana jest do 18. roku życia członka nowej rodziny.
Niestety, większość dzieci z placówek nie może trafić do adopcji, ponieważ władza rodzicielska ich biologicznych rodziców – mimo braku zainteresowania dzieckiem, realnych możliwości opieki i występujących w rodzinie patologii – została jedynie ograniczona. Najlepiej byłoby, gdyby takie dzieci mogły wychowywać się w rodzinach zastępczych. W praktyce najczęściej jest to dom dziecka. Dlaczego? Jak wyjaśnia Zofia Dłutek, dyrektor Katolickiego Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Warszawie, chętnych do bycia rodzicami zastępczymi jest znacznie mniej niż chętnych do adopcji. W rodzinie zastępczej dziecko zachowuje swoje dawne nazwisko i związki z naturalną rodziną. Opieka zastępcza zakłada wręcz pracę z tą rodziną i podtrzymywanie kontaktów dziecka z naturalnymi rodzicami, tak aby w miarę możliwości mogło ono jak najszybciej do nich wrócić. W praktyce często pozostaje ono w rodzinie zastępczej do pełnoletności. Niekiedy, gdy jego sytuacja prawna się zmienia, może nawet dojść do adopcji. Nie można jednak takiego wariantu zakładać.
Rodziny zastępcze w zależności od stopnia specjalizacji otrzymują za swoją prace wynagrodzenie lub zwrot kosztów utrzymania dziecka. Nietrudno zgadnąć, że są to bardzo niewielkie kwoty.
Szukam dziecka z dobrej rodziny
Sytuacja prawna dziecka to prawdopodobnie najważniejsza przyczyna ograniczeń w adopcji, ale nie jedyna. Druga – niestety – to wymagania rodziców. – Ludzie chcą adoptować – ale malutkie i zdrowe dzieci, bez obciążeń. Ale takie nie rodzą się do adopcji. Na osiem przykładowych noworodków zgłaszanych do ośrodka, czworo to dzieci narkomanek lub alkoholiczek, dwoje – matek upośledzonych umysłowo albo chorych psychicznie, co brały leki w czasie ciąży. Tylko dwoje dzieci pochodzi z rodzin bez tak wielkich obciążeń – mówi Dłutek.
Kolejną trudnością często jest wiek dziecka. Gdy maluch kończy pierwszy rok życia, jego szanse na adopcję spadają. Tylko część osób decyduje się na przysposobienie starszego dziecka. Niektórzy nie mają wyboru, bo noworodka może zaadoptować tylko osoba, która ma nie więcej niż 40 lat. Nawet w takiej sytuacji większość jednak stara się o jak najmłodsze dziecko, a niektórzy – jak przekonali się pracownicy Ośrodka – potrafią walczyć o każdy miesiąc. Trochę trudno się dziwić. – Łatwiej jest przełamać ewentualny opór i nawiązać więź, gdy dziecko jest malutkie – mówią rodzice adopcyjni. Jednak uregulowanie sytuacji malucha wymaga niekiedy dłuższego czasu. Niestety, gdy dziecko ma już 5, 6 lub 7 lat i wreszcie udało się wszystko załatwić z sądem, tak że jest szansa na adopcję i na to, by zaznało w życiu jakiejś normalności, to często okazuje się, że już nikt go nie chce.
Adopcja po katolicku
To z myślą o tych wszystkich dzieciach – samotnych, w placówkach, w pogotowiach opiekuńczych – powstały Katolickie Ośrodki Adopcyjne. Adopcja po katolicku? Zdaniem Zofii Dłutek, polega ona przede wszystkim na działaniach w ramach prawa, a dodatkowo – jest to spojrzenie na dzieci i rodziców również od strony duchowej, pokazywanie, że „w dzieciach jest ten Pan Jezus, którego ci dorośli mają przyjąć”.
Pierwsze Katolickie Ośrodki powstać mogły w Polsce oczywiście dopiero po 1989 r., ale ich geneza jest znacznie wcześniejsza. W istocie idea ośrodków adopcyjnych w Polsce, jeszcze w czasach komunistycznych, to idea w dużej mierze inspirowana i tworzona przez świecką działaczkę katolicką, Teresę Strzembosz.
Teresa Strzembosz była jedną z wybitnych osób współtworzących zręby duszpasterstwa rodzin w powojennej Polsce. Już w latach 50. zainteresowała się sytuacją młodych dziewcząt przyjeżdżających do Warszawy w poszukiwaniu pracy i przy okazji „dorabiających się” dziecka. Widziała ich lęk przed powrotem do rodzinnego domu, samotność i bezradność. W 1958 r. zorganizowała dla nich „domek” w Chyliczkach pod Warszawą.
Pierwsze katolickie ośrodki adopcyjne powstawały w Polsce od początku lat 90. w Łodzi, we Wrocławiu, w Opolu, a następnie w 1994 r. z inicjatywy bp. Kazimierza Romaniuka – w Warszawie. Obecnie jest ich ok. 20. Każdy jest placówką całkowicie niezależną. W latach 90. były wprawdzie próby tworzenia porozumienia katolickich ośrodków, nigdy jednak nie zyskało ono formalnych ram.
Pierwsze kroki
– Zgłaszają się do nas zwykle małżeństwa bezdzietne. Czasami takie, które mają już dziecko, ale nie mogą mieć kolejnego. Zdarzają się i tacy, którzy po prostu uważają, że mają tak udaną rodzinę i tak dobrze spełniają się w swoich rolach, że chcieliby podzielić się tym z dzieckiem, które jest pozbawione miłości – opowiada Zofia Dłutek.
Ania i Krzysztof są rodzicami 5-letniej Marty, 3-letniego Stasia i 3- miesięcznej Basi. Na pierwszą adopcję zdecydowali się po 6 latach małżeństwa. – Nie mogliśmy doczekać się własnych dzieci, a czas płynął. Nigdy nie rozważaliśmy in vitro. Natomiast jeszcze przed ślubem rozmawialiśmy o tym, co będzie, gdy się okaże, że nie możemy mieć dzieci. Wtedy zdecydowaliśmy, że naszym rozwiązaniem będzie adopcja. To, że wcześniej byliśmy otwarci na taką opcję na pewno ułatwiło nam decyzję – opowiada Ania.
Zaczęli od wizyty u znajomych. Poznali dwójkę ich adoptowanych dzieci i upewnili się, że całą procedurę da się przeżyć. – Ludzie często się boją, myślą, że dzieci adoptowane są jakieś inne, niebezpieczne, rogate. A to normalne, fajne dzieci, które się kocha jak własne. Warto o tym mówić, pokazywać – również w Kościele – pozytywne przykłady takich rodzin – stwierdza Ania. Kolejnym krokiem była już rozmowa w ośrodku.
Ucho igielne
Nie ma nic gorszego, niż sytuacja, gdy dziecko trafia do nieodpowiedniej rodziny. To często staje się źródłem tragedii dla wszystkich stron. Dlatego ośrodek adopcyjny musi być dla rodzin prawdziwym uchem igielnym, tak by już na wstępie wyłapać wszystkie potencjalne zagrożenia.
Zgodnie z podstawowymi wymaganiami ośrodka rodzice muszą być małżeństwem z co najmniej 5-letnim stażem, z pełną zdolnością do czynności prawnych, z dobrym zdrowiem fizycznym i psychicznym, odpowiednimi dochodami, warunkami mieszkaniowymi i motywacją do przyjęcia dziecka. – Jeśli ktoś leczy się na raka albo na depresję – to nie jest czas na adopcję. Zarobki nie muszą być wysokie, ale powinny dawać możliwość pójścia na urlop macierzyński i niezwracania się do pomocy społecznej. Nie trzeba mieć domu z ogródkiem, ale małżonkowie muszą u siebie widzieć miejsce dla tego dziecka. To nie jest tylko kwestia metrażu. Bywają rodzice, którzy sami wychowywali się w jednopokojowym mieszkaniu i doskonale to sobie wyobrażają. Ale bywają i tacy, jak jeden pan, właściciel kamienicy, który zaproponował, że choć oni z żoną mieszkają na pierwszym piętrze, pokoje dla dziecka będą na trzecim. Miał przestrzeń, ale brakowało mu miejsca – wyjaśnia Zofia Dłutek.
Ośrodek katolicki stawia rodzicom jeszcze dodatkowe wymagania: małżeństwo sakramentalne i to traktowane poważnie, a nie tylko jako formalność. Rodzice informowani są na wstępie, że elementem kwalifikacji jest to, na ile rodzina rzeczywiście wychowywać będzie dzieci w wierze. Wśród wymaganych dokumentów jest również opinia proboszcza. – To jest wielka odpowiedzialność! Tymczasem niekiedy proboszczowie wypisują, że małżonkowie są świetlanym przykładem wiary, chociaż nawet oni sami przyznają uczciwie, że do kościoła nie chodzą. Trudno jest poznać wszystkich parafian, ale ksiądz mógłby chociaż z tą jedną parą porozmawiać przez godzinę, zanim wypisze opinię, od której później też przecież coś zależy – mówi pani dyrektor.
Cykl szkoleniowy trwa ok. 9 miesięcy. To czas na dojrzewanie do decyzji i ostateczną weryfikację ze strony pracowników ośrodka. Spotkania odbywają się zwykle raz na miesiąc. Rodzice podzieleni są na grupy liczące mniej więcej po 7 par. Tematyka zajęć zależy częściowo od wieku przyszłego adoptowanego. Jest rozmowa z psychologiem, pedagogiem, prawnikiem, rodzicami dzieci adoptowanych. Proponowane są elementy formacyjne, m.in. weekendowy wyjazd na spotkanie „Drogi Małżeńskie”. Podczas szkolenia porusza się m.in. tematy sztucznego zapłodnienia, nie tylko z perspektywy medycyny, ale również nauki Kościoła. Rodzice przechodzą też proces diagnostyczny w ośrodku. Jak funkcjonują w małżeństwie, jakie mają doświadczenia, jak pokonują trudności, czy są zdolni do zmiany swoich początkowych, często nierealistycznych wyobrażeń, czego można się po nich spodziewać w razie problemów z dzieckiem – to wszystko obserwują specjaliści. – Faktycznie startowaliśmy z pewnymi oczekiwaniami, ale uświadomiliśmy sobie realia dziecka trafiającego do adopcji i to pozwoliło nam obniżyć naszą poprzeczkę – mówi Ania.
Po wywiadzie środowiskowym zbiera się komisja kwalifikacyjna złożona z wszystkich pracowników merytorycznych ośrodka oraz fachowców z dziedziny medycyny, wychowania i prawa naznaczonych specjalnym dekretem biskupa. Podejmują oni decyzję, czy rodzicom można powierzyć dziecko. Jest ona pozytywna w przypadku 90 proc. par. – Jeśli ktoś ma nierozwiązane problemy DDA, jeśli dla kogoś całym życiem jest praca, albo decyduje się na adopcję, „bo jak ja coś dobrego zrobię, to może Pan Bóg pobłogosławi i da nam własne” – to nie możemy go zakwalifikować, albo przynajmniej musimy taką decyzję odroczyć, czekając na jakieś zmiany. Ale to nie oznacza wcale, że ta rodzina jest zła! Ludzie mają różne powołania i fakt bezdzietności też wymaga namysłu, pytania się Pana Jezusa o drogę. Bezdzietność nie powinna się automatycznie wiązać z decyzją o adopcji – uważa Zofia Dłutek.
Oddać z miłości
– Oczywiście, to wszystko trwało długo! Zwłaszcza, że po szkoleniu czekaliśmy jeszcze rok na nasze dziecko. Ale z perspektywy patrząc, sądzę, że to był odpowiedni czas, żeby się przygotować, przemyśleć wiele spraw i pozwolić rodzinie oswoić się z naszą decyzją – opowiada Ania.
Adopcyjni rodzice często narzekają na długość procedur, obostrzenia i wymagania. Okazuje się jednak, że te trudności są często dużą ulgą dla biologicznych matek, które również kontaktują się ośrodkiem, gdyż nie mogą wychowywać swoich dzieci, ale chcą, żeby nie zostały przekazane byle komu. Nie wszyscy ludzie oddający dziecko do adopcji, to wyrodni i bezmyślni rodzice. – Do nas przychodzą czasami kobiety w niewyobrażalnie trudnej sytuacji. Często jesteśmy pierwszymi osobami, z którymi taka matka rozmawia. Oczywiście nie dążymy do tego, by oddawała dziecko, odwrotnie – najlepiej byłoby, gdyby sama mogła je wychować, ale czasem po prostu się nie da – stwierdza dyrektor ośrodka. Jak zaznacza, decyzja o oddaniu do adopcji jest w wypadku wielu takich matek decyzją heroiczną, wypływającą z miłości. – Ona mogłaby usunąć tę ciążę. I świat by jej nie potępił. Decyduje się urodzić i oddać. I – paradoksalnie – może się obawiać, co na to powie jej środowisko.
Moje adoptowane dziecko
Po kwalifikacji w warszawskim ośrodku katolickim czeka się średnio rok lub nawet półtora roku. Rodzice informowani są o pojawieniu się odpowiedniego dziecka, o jego pochodzeniu i sytuacji. Mogą podjąć decyzję, czy chcą je poznać. Najczęściej decyzja jest na tak.
– Już gdy zadzwonił telefon z ośrodka, że jest dziecko – poczułem, że to dziecko moje – opowiada Krzysztof. – U mnie ten moment nastąpił w momencie pierwszego spotkania. To była miłość od pierwszego wejrzenia i ogromne emocje. Przy drugim dziecku ta miłość przyszła trochę później, ale też nie musiała długo czekać – stwierdza Ania.
Po pierwszym spotkaniu 98 proc. rodziców składa wniosek o przysposobienie w sądzie. W jego sporządzeniu pomaga ośrodek. Często dziecko w ramach orzeczonego przez sąd pozaprocesowo tzw. okresu styczności trafia do swoich przyszłych rodziców jeszcze przed adopcją. Jest to też czas, w którym jego funkcjonowanie w rodzinie może być obserwowane przez pracowników ośrodka. Po adopcji nie ma już takiej możliwości, podobnie jak w rodzinie naturalnej.
W ciągu 14 lat istnienia Katolickiego Ośrodka Adopcyjno- Opiekuńczego na warszawskiej Pradze, od 1994 r. do grudnia 2008 r. swój dom u 1524 rodzin odnalazło 1928 dzieci.
W 2007 r. przeprowadzono 180 adopcji. Warto jednak zwrócić uwagę, że 101 było adopcjami zagranicznymi. Ośrodek ma prawo do adopcji zagranicznych od 1996 r. W sumie przez adopcję do Polski trafiło 951 dzieci, a zagranicę, głównie do Włoch – 977. Włosi decydują się na adopcje nawet 4-osobowych rodzeństw, przyjmują starsze, nawet kilkunastoletnie dzieci. To w Polsce wciąż jest rzadkością.
Czy być rodzicem adopcyjnym to tak samo, jak być rodzicem biologicznym? Zdaniem Zofii Dłutek – nie, ale tego typu porównania niewiele mają sensu, dlatego że rodzicielstwo zawsze jest inne. Inaczej jest się matką na studiach, inaczej gdy dziecko rodzi się 40-letniej kobiecie. Zmiennych jest zresztą dużo więcej. – Myślę, że nie należy sobie wmawiać, że to jest dziecko naturalne. Ale może właśnie w adopcji łatwiej zauważyć tę prawdę, że ono jest darem, że to nie moja własność i że nie mam żadnej zasługi w tym, że powstało. To jest chyba takie bardzo pokorne rodzicielstwo – podkreśla pani dyrektor.
– Ja nie czuję, że to jest jakieś wyjątkowe, szczególne rodzicielstwo. To są nasze dzieci. Nie traktuję ich inaczej, niż gdyby je urodziła moja żona – mówi Krzysztof. – Mamy te same radości, co inni rodzice. Nie mam porównania do tego, jak to jest być rodzicem biologicznym, ale kocham te dzieci tak, jak można kochać najbardziej. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Nie wyobrażam sobie, że mogłyby trafić do kogoś innego. One są moje. Wszystkim osobom, które decydują się na in vitro, bo obawiają się, że ich potrzeba rodzicielstwa nie zostanie nigdy zaspokojona, jeśli same nie urodzą dziecka, mogę powiedzieć: jestem spełniona jako matka – stwierdza Ania.
Zgodnie z zaleceniem ośrodka od najwcześniejszych lat trzeba mówić dziecku, że jest adoptowane, nawet gdy ono jeszcze tego nie rozumie; również po to, żeby samemu się z tym oswoić. Do faktu adopcji trzeba zresztą odnosić się na różnych etapach życia. Inaczej będzie się o tym mówić 3-latkowi, inne pytania zadaje 13-latek, jeszcze inne problemy przeżywa 23-latek. Za każdym razem będzie to wymagało nowego podejścia do problemu i nowego przebaczenia. – Mój kochany, adoptowany dzieciaczku – tak zwracamy się czasem do naszych dzieci, choć prawdziwa konfrontacja z tym faktem przyjdzie prawdopodobnie nieco później, jak będą starsze. Chyba najbardziej obawiamy się tej chęci docierania do korzeni, do swoich biologicznych rodziców, która prawdopodobnie pojawi się u naszych dzieci, kiedy dorosną. Chcemy im to ułatwiać, być wtedy przy nich, ale to będzie dla nas zapewne trudne – zwierza się Ania. – Mądrzy, kochający rodzice nie powinni się tego obawiać. Jeśli kochali – dziecko odpowie miłością – uspokaja Zofia Dłutek.
Co to znaczy, że adopcja się udała? Zdaniem dyrektor ośrodka jest tak wtedy, gdy dziecko założy swoją własną rodzinę i będzie dobrym rodzicem, albo podejmie w odpowiedzialny sposób inną rolę społeczną. – Myślę, że większość adopcji jest pozytywnych, w tym sensie, że dzieci już jako dorośli realizują swoje zadania z dużo większą odpowiedzialnością niż ich biologiczni rodzice – stwierdza Zofia Dłutek. – Zdarzają się też niepowodzenia – zawsze przez nas przecierpiane i przepłakane. Na nasze 1928 adopcji dwoje dzieci zostało oddanych. Czy to dużo? Niby nie, ale to jest tragedia, a dla nas zawsze okazja do głębokiego rachunku sumienia, czy czegoś przypadkiem nie zaniedbaliśmy – dodaje.
– W przypadku adopcji nastolatków, które są już bardzo poranione i mają za sobą wiele porzuceń, czasem aż trudno sobie wyobrazić, że to wszystko da się jakoś naprawić i uleczyć, ale i takie adopcje się udają. Spotykamy się niekiedy z tymi już dorosłymi, zaadoptowanymi jako nastolatki i myślimy: Bogu dzięki, że ktoś zaryzykował i wziął tego chłopca, który teraz mówi: kocham moich rodziców.
Szansa na bycie rodzicem
Kościół coraz częściej mówi o adopcji. 8 lipca 2006 r. podczas V Światowego Spotkania Rodzin w Walencji, Benedykt XVI zachęcając małżonków do przyjmowania dzieci, potwierdził wartość i równość rodzicielstwa adopcyjnego z naturalnym. Dyrektorium Duszpasterstwa Rodzin KEP z 2003 r. poleca diecezjom tworzenie katolickich ośrodków adopcyjno-opiekuńczych oraz rozpowszechnianie informacji o nich w parafiach, apeluje o podejmowanie opieki zastępczej oraz do duszpasterskiej troski o małżeństwa, które nie mogą mieć dzieci. W liście na Święto Świętej Rodziny z 2007 r. biskupi proszą rodziców o przyjmowanie dzieci, nie tylko własnych. Dla bezdzietnych małżeństw zaczynają być organizowane specjalne rekolekcje, które pomagają uporać się z bólem niepłodności, a w przyszłości – może – otworzyć się na adopcję.
Na tym polu jest jednak wciąż ogromnie dużo do zrobienia. W ilu parafiach znaleźć można w gablocie aktualną informację o najbliższym katolickim ośrodku adopcyjno-opiekuńczym? Jaki procent spośród rzeszy bezdzietnych małżeństw w Polsce ma szanse usłyszeć w Kościele nie tylko o tym, jak złe jest in vitro, ale również, że nie są sami ze swoim cierpieniem, że niepłodność nie musi być tragedią, ale może być szansą, szansą na piękne rodzicielstwo?
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.