Bp Kiernikowski: Można być człowiekiem religijnym i jednocześnie niewierzącym
21 listopada 2008 | 08:23 | Rozmawiali: Maria Czerska i Marcin Przeciszewski /a. Ⓒ Ⓟ
Nasza epoka to już po części epoka postchrześcijańska – mówi bp Zbigniew Kiernikowski w wywiadzie dla KAI. Biskup siedlecki dodaje, że współczesna rodzina zasadniczo przestała już być miejscem kształtowania wiary. Dlatego jest niezbędna pogłębiona i stała formacja o charakterze katechumenatu.
Publikujemy cały tekst rozmowy KAI z bp. Zbigniewem Kiernikowskim, biskupem siedleckim, pierwszym na świecie biskupem, który jako ksiądz ukończył Drogę Neokatechumenalną:
KAI: Ostatni Synod Biskupów w Rzymie, w którym uczestniczył również Ksiądz Biskup, poświęcony był Słowu Bożemu. Co zrobić, żebyśmy byli bardziej Kościołem słuchającym?
ZK: Po pierwsze głosić Słowo – w porę i nie w porę, w czas i nie w czas, a szczególnie w sytuacjach, w których człowiek odbiera swoje życie, czy jakiś jego moment lub aspekt, jako doświadczenie kryzysu, braku, zabrnięcia w ślepą uliczkę. Kościół może i powinien przyjść do takiego człowieka z Dobrą Nowiną o tym, że to trudne doświadczenie czy ten trudny czas jest szczególnym darem. Jest to przeżycie podobne do tego momentu, jaki przeżył Szaweł pod Damaszkiem, gdy spadł z konia. Jest ono szansą na odkrycie wiary w Tego, kto ratuje i zbawia. A ta wiara rodzi się ze słuchania Słowa Bożego.
W Kościele pierwszym elementem jest właśnie Słowo. Kościół żyje ze Słowa, jest „creatura Verdi”, jest tworem czy „dziełem Słowa”. Zazwyczaj myśli się, że w chrześcijaństwie chodzi o praktyki, o wypełnianie prawa. Kościół to wspólnota ludzi, którzy przeżywają przemianę swego życia przez słuchanie Słowa. Dzięki temu dokonuje się nawrócenie, celebrowanie liturgii, w szczególności Eucharystii, i życie w komunii, we wspólnocie. Stąd zaś wynikają postawy życiowe. Niestety my w dużej mierze zatraciliśmy świadomość tego.
KAI: Dlaczego?
ZK: Dlatego, że ludzie ochrzczeni to w dużej mierze ludzie nieprzygotowani do tego, by żyć mocą tego sakramentu. To, co powiem, nie jest regułą, ale zdarza się często. Rodzice przynoszą dzieci do chrztu, choć nie mają wiary, która wpływałaby na ich życie. Żyją po swojemu, ale chcą, by ich dziecko było ochrzczone. Na wszelki wypadek, albo dla wypełnienia jakiegoś obrzędu.
Często słyszę: my mamy swoje własne poglądy na małżeństwo i na życie, inne niż Kościół, ale chcemy dziecko ochrzcić. Po co? Kto to dziecko wychowa? Jak je wychowa? Kto doprowadzi je do wiary? Brakuje świadomości, że do chrztu potrzebne jest nawrócenie, które dokonuje się poprzez Słowo Boże. Na tym polega katechumenat, którego dziś często brak. Bez formacji katechumenalnej, którą kiedyś zapewniała rodzina, a dziś tego najczęściej nie czyni, pozostaje sam obrzęd, a życie „chrześcijańskie” – życie w odniesieniu do Ewangelii – wygląda karykaturalnie.
Podobnie karykaturą jest często sakrament małżeństwa zawierany w kościele przez ludzi de facto niewierzących, tzn. nieakceptujących w sobie Misterium Paschalne Jezusa Chrystusa, którzy potem (niekiedy po krótkim czasie) stwierdzają, że nie będą już razem. Zazwyczaj dzieje się to wtedy, kiedy okazuje się, że wspólne życie kosztuje, że trzeba z czegoś rezygnować, że trzeba tracić życie dla drugiego. Przyczyną tego stanu rzeczy może też być brak pomocy ze strony Kościoła, by w takich sytuacjach kryzysu – jak to wspomniałem wcześniej – wyjść naprzeciw, wyjść ze Słowem oświecającym życie.
KAI: Jakie znaczenie w prowadzeniu do wiary ma katechizacja w szkole?
ZK: Katechizacja w szkole nie zastąpi katechumenatu, nie zastąpi formacji. Odgrywa rolę pomocniczą. Na pewno religia w szkole ma znaczenie ogólnoludzkie, a w pewnych przypadkach, zwłaszcza tam, gdzie jest małe, zżyte środowisko, może realizować elementy chrześcijańskiej formacji. Niestety jednak często wygląda to inaczej. Katecheci wracają z lekcji wykończeni, bo muszą przede wszystkim przekonywać uczniów, żeby w ogóle słuchali. Może przy tym rodzić się zniechęcenie: „my tyle robimy, tyle uczymy, a takie małe są tego owoce”.
Jeśli chodzi o formację sakramentalną – zdecydowanie powinna się ona odbywać nie w szkole, a w parafii. To parafia jest wspólnotą wiary, na łonie której dokonuje się formacja wiary.
KAI: Tak to przecież w Kościele funkcjonuje. Przygotowanie do sakramentów – pierwszej komunii św. czy bierzmowania – odbywa się w parafii.
ZK: Owszem, tylko, że formacja sakramentalna to przede wszystkim przygotowanie do chrztu. Bez tego przygotowywanie do pierwszej Komunii św. można porównać do budowania trzeciego piętra, gdy nie ma fundamentów. Dlatego z tym są takie problemy.
Część rodziców, a co za tym idzie również dzieci, to ludzie nie mający uformowanej wiary – myślę o wierze o charakterze paschalnym. Mają tylko pewien formalny instruktaż o charakterze pietystycznym i moralnym. Mało jest wymiaru egzystencjalnego. Widać, jak w przeżyciu dnia pierwszej Komunii św. zupełnie co innego dla nich jest ważne niż wejście w tajemnicę. Wielu przeżywa ten dzień wręcz antyeucharystycznie!
Eucharystia przecież wprowadza nas w to, byśmy mogli w pełni korzystać z daru, jakim jest Misterium Paschalne Jezusa Chrystusa. Jest to umieranie dla siebie, by otrzymywać nowe życie. Przy okazji przygotowania do pierwszej komunii dzieciom mówi się często: trzeba uprzątnąć serduszko, jakby jakiś kącik, żeby Pan Jezus dobrze tam się czuł.
To są sformułowania, które nie mają wiele wspólnego z właściwie pojętą katechezą inicjacyjną wprowadzającą w życie jako historię zbawienia. W istocie Chrystus przychodzi w nasze zepsute czy zwichnięte, egoistyczne wnętrze, żeby właśnie w nim być i w tym życiu uczyć to życie tracić dla innych. Oczywiście w ten sposób można powiedzieć do dorosłego, ale dziecku też da się tę prawdę uświadomić, przede wszystkim przez przykład i świadectwo życia starszych: rodziców i wychowawców.
Właśnie o to chodzi – sami rodzice muszą dziecku przekazać: otrzymasz pokarm, dzięki któremu będziesz umiał żyć tracąc; dzięki temu pokarmowi żyjemy również my.
Czy do takiego orędzia związanego z Eucharystią pasuje cała przeważająca dziś logika i praktyka bankietów, podarunków, eksponowanie dziecka i cała ta oprawa, która czasem jest jakimś fałszywym celebrowaniem ważności siebie, własnego dziecka?
KAI: Mimo tych wszystkich problemów diecezja siedlecka to miejsce, gdzie ludzie wciąż w znacznym stopniu zakorzenieni są w wierze…
ZK: Zakorzenieni w religijności, w religijnych praktykach chrześcijańskich, a zdarza się i mało chrześcijańskich. Natomiast co do wiary, to są pewne problemy – jak wszędzie.
Widzę potrzebę rozróżnienia między religijnością i wiarą. Można być człowiekiem religijnym i jednocześnie niewierzącym. Można uczestniczyć w liturgii i w ogóle jej nie rozumieć. Podczas liturgii bowiem mam okazję uczyć się jak wchodzić w tajemnicę paschalną, czyli jak tracić swoje życie, by żyć nowym życiem. A więc także konkretnie tracić swój czas, swoje pieniądze, swoją cierpliwość, swoją potrzebę otaczania się tylko tymi ludźmi, których lubię i którzy mi odpowiadają. Liturgia to jest celebrowanie misterium tracenia życia i otrzymania nowego życia. Liturgia uczy tego w sposób szczególny. A jeśli ktoś przychodzi do kościoła tylko po to, żeby mieć dobre samopoczucie i poczucie spełnionego obowiązku – to z perspektywy chrześcijańskiej pojawia się wielki znak zapytania.
Możemy postawić pytanie: jakie są efekty tego, że ludzie chodzą do kościoła? Czy jest to wiara czy to jest tylko powierzchowna religijność? Dlaczego mamy tyle rozwodów? A przecież tam, gdzie jest wiara i małżeństwa żyją z wiary, tam nie będzie rozwodów. Dlaczego tyle niesprawiedliwości społecznej? Dlaczego chrześcijanie oskarżają się nawzajem w sądach? Czy to jest wyraz postaw chrześcijańskich? Czy i na ile czują się odpowiedzialni za Kościół, za wspólnotę? Bywa, że ktoś przychodzi, załatwia swoje potrzeby religijne i idzie do domu. Płaci i żąda: „zapłaciłem księdzu za całą Mszę, a on jeszcze w jednym miejscu nie wymienił podanego przeze mnie imienia”. Czy jest to właściwe rozumienie liturgii?
Swoją drogą zdarza się, że niektórzy księża patrzą na wiernych głównie przez pryzmat tego, ile dają na tacę. Rozróżnienie między wiarą a religijnością dotyczy również księży. Nie jest możliwe, żeby kapłan, który słucha Słowa Bożego, sprawuje sakramenty i bierze to wszystko na serio – miał postawy życiowe sprzeczne z jego wiarą i z tym, czym jest misterium, którego dotyka. Jeśli zaś postawa wskazuje inaczej, to jest pytanie o wiarę.
Dzisiaj przychodzą do seminarium młodzi ludzie, dla których niejednokrotnie wiara jest wielkim problemem. Bywa, że wola bycia księdzem stoi przed świadomością bycia chrześcijaninem. Ci, którzy tak myślą, w konsekwencji łatwo traktują kapłaństwo jak zawód. Przeżywają oni seminarium jako uczenie się, jak być księdzem, a często – z różnych powodów – nie rozumieją formacji do dojrzałej wiary, a w konsekwencji też właściwej formacji do kapłaństwa. Naturalnie wina nie leży tylko po stronie kandydatów do kapłaństwa, ale także samej struktury seminaryjnej, która nie zawsze spełnia właściwe sobie zadanie.
Oczywiście są też księża, którzy mają wiarę ukształtowaną i żyją konsekwentnie z tej wiary. Tak, jak są podobnie wierzący małżonkowie i osoby żyjące w samotności, ludzie podejmujący swój krzyż. Te osoby są często niedoceniane przez Kościół instytucjonalny, ale to na nich Kościół stoi. Natomiast gdyby wszyscy ochrzczeni mieli uformowaną wiarę i żyli stosownie do tej wiary, Kościół wyglądałby inaczej.
KAI: Jak zatem formować ludzi do wiary?
ZK: Od samego początku Kościoła podstawowym środowiskiem formującym do wiary była wspólnota wiary, a tym specyficznym momentem czy narzędziem był katechumenat. W pierwszych wiekach był to katechumenat instytucjonalny, później jego funkcje przejęte zostały przez różne środowiska formacyjne, w tym zakony, bractwa i stowarzyszenia. Zawsze wielką rolę odgrywała rodzina – duża rodzina. Ale cały czas, od momentu ustania klasycznego katechumenatu w Kościele, gdy w Europie wytworzyła się zasadniczo – można powiedzieć – atmosfera chrześcijańska, podstawowym miejscem katechumenatu dla chrześcijanina była rodzina. To trwało przez stulecia. Zaczęło tracić swoją aktualność w ostatnich dziesięcioleciach.
Mój dom rodzinny jeszcze te funkcje spełniał – widziałem, że moi rodzice są wierzący, tzn. nie tylko chodzą do kościoła, ale że ich wiara i przekonania mają wpływ na ich postawy, ich życiowe decyzje, które czasem wymagały ofiary, rezygnacji. Rodzice tłumaczyli dlaczego tak postępują. Oczywiście wciąż są takie rodziny, nie można już jednak mówić, że jest to dziś zjawisko masowe w Europie.
Nie można powiedzieć, że większość rodzin, także przyznających się do Kościoła, ma konsekwentnie postawy chrześcijańskie. Gdyby tak było, życie wyglądałoby inaczej. Nasza epoka to już po części epoka postchrześcijańska. Rodzina zasadniczo przestała być miejscem kształtowania wiary. Bywa, że rodzice mówią dziecku o pewnych zasadach i wartościach, ale ono widzi, że matka i ojciec się rozchodzą, albo, że w praktyce najważniejszy jest dla nich pieniądz, użycie, ustawienie się. Stawiają przed dzieckiem wartości i zadania, które niekoniecznie współgrają z mentalnością chrześcijańską, a czasem są wręcz jej przeciwne. Na pierwszym miejscu łatwo bywa stawiany sukces, prawo do pierwszeństwa, do posiadania wszystkiego itp. Mało natomiast przekazuje się z nauki krzyża.
Ponieważ rodziny przestały pełnić swoją rolę, potrzebna jest katecheza dorosłych. Trzeba na powrót podjąć katechumenat dorosłych. Przepowiadanie chrześcijańskie to nie instruktaż, jak żyć poprawnie, lecz obwieszczanie kerygmatu – głoszenie tajemnicy Jezusa Chrystusa. My głównie skupiamy się na pouczaniu, co często prowadzi do moralizatorstwa. Mało dowartościowany jest kerygmat.
Homilie, kazania – to stale mówienie o tym, jak powinno być, albo biadolenie nad tym, jak jest. Za mało natomiast mamy wiary w to, co Bóg może z nami uczynić, jeśli uwierzymy. A przecież moralność chrześcijańska jest możliwa dopiero wtedy, kiedy człowiek pozwoli na działanie Boga. Człowiek może chcieć wykonywać „dzieła Boże”, ale dopóki się nie nawróci, to jego działanie jest swoistą karykaturą życia chrześcijańskiego. On przymierza prawo Boże do swoich możliwości, a prawa Bożego ludzkimi możliwościami nie da się wypełnić! Jak długo ktoś chce zachować siebie, nigdy nie wypełni Bożego prawa. Dopiero kiedy przez słowo i sakramenty wejdzie w umieranie dla siebie, może w nim spełnić się dzieło Boga (zob. J 6,28n).
Świeccy zresztą narzekają na to moralizowanie w kościołach, ale częściowo jest to dla nich wygodne. Gdy zaś przychodzi kerygmat, staje się dla człowieka bardzo niewygodny. Narusza jego „status quo”, jego samozadowolenie i domaga się wejścia na drogę nawrócenia. Tego często człowiek nie chce. A o to właśnie chodzi w chrześcijaństwie.
KAI: Czyli pracę duszpasterską Kościoła w Polsce i w Europie trzeba generalnie zreformować?
ZK: Tak można to nazwać. Każde pokolenie potrzebuje nowego odczytania Ewangelii. Trzeba ewangelizacji. Takie duszpasterstwo jest trudne, to jest w pewnym sensie dmuchanie pod wiatr. Istnieje duży opór, również w pewnej mierze opór przedstawicieli instytucjonalnego Kościoła, którzy czują się w jakiś sposób zagrożeni. Posługiwanie religijności przy pomocy starych struktur czy zwyczajów kościelnych, wydaje się im bardziej „bezpieczne”. A charyzmat wymaga otwartości na nowość. Wyważenie tych spraw to też krzyż biskupa. Dlatego tę pracę formacyjną trzeba prowadzić zarówno w seminarium, jak i w parafiach. Naturalnie trzeba zaczynać od formacji duchownych, formacji wiary tych, którzy wzrostowi wiary mają posługiwać.
W Siedlcach podjęliśmy już próbę pewnej reformy seminarium. To oczywiście nie jest zadanie, które można zrealizować przy pomocy jednego zarządzenia czy przeprowadzić w kilka lat. Trzeba działać etapami, i jest to praca długofalowa. Na razie postawiliśmy pierwszy krok: oddzieliliśmy formację kleryków dwóch pierwszych roczników, tak by dotyczyła ona nie tyle przygotowania do kapłaństwa, co przede wszystkim fundamentu chrześcijańskiego.
Poza tym prowadzimy w diecezji katechumenat dorosłych, czyli przygotowujemy ich do przyjęcia chrztu i innych sakramentów inicjacji chrześcijańskiej. Prowadzimy pracę formacyjną w ramach diecezjalnego programu „Chrzest w życiu i misji Kościoła”. Są z tym pewne trudności, bo zwyczajne duszpasterstwo parafialne nie jest przygotowane do takiego sposobu pracy, ale wiem, że warto to robić! Wiem, że to ma sens!
KAI: Na czym polega ta praca?
ZK: Od 3 lat realizujemy ten program. Są to przygotowane przeze mnie katechezy dla dorosłych, materiały do indywidualnego studium Pisma świętego i refleksji nad własnym życiem oraz do pracy w zespołach. Treścią katechez jest przedstawienie, w kolejnych etapach, historii zbawienia i wizji Kościoła według Soboru Watykańskiego II. To wszystko prowadzi do odkrywania istoty chrztu.
Rozpoczęliśmy od biblijnej koncepcji człowieka. Dziś bowiem spotykamy się z kryzysem antropologii chrześcijańskiej, nawet wśród ludzi spełniających praktyki religijne. Nie wiemy, kim człowiek jest, dlatego m.in. pojawiają się problemy w wychowaniu. Biblijna koncepcja człowieka polega na tym, że Bóg stworzył go na swój obraz i podobieństwo.
Oznacza to przede wszystkim, że uzdolnił człowieka do komunii z drugim, innym, zupełnie różnym. Elementami tego podobieństwa jest też – jak to tradycyjnie się mówi – rozum i wolna wola, ale właśnie to zdolność do komunii jest zasadniczym wyrazem tego podobieństwa. W biblijną koncepcję człowieka wpisuje się też prawda o grzechu. Po grzechu komunia z drugim może się odbyć tylko za cenę własnej straty, za cenę przegranej mojego „ja”. Jeśli tego nie zrozumiemy, ślizgamy się po powierzchni problemu człowieczeństwa, i w konsekwencji wszystkich problemów każdego z nas.
Dalszy etap to katechezy na temat wyjścia z niewoli, paschy; wyjścia z niewoli grzechu, którego niewola egipska jest tylko obrazem.
Trzeci etap, który podjęliśmy, to temat Ziemi Obiecanej. W naszym myśleniu może pokutować obraz Ziemi Obiecanej jako miejsca spełnienia wszystkich naszych marzeń, oazy, w której mogę usiąść przy dobrze zastawionym stole, z piękną kobietą u boku i w otoczeniu dzieci. Tak to zresztą jest przedstawione w Ps 127. Ale to nie jest cała prawda Ziemi Obiecanej. Wejście do Ziemi Obiecanej to jest wejście w komunię z Bogiem, przełamanie samego siebie, opuszczenie siebie. Ja nie zdobywam Ziemi Obiecanej dla siebie, dla swojej satysfakcji, lecz pozwalam, żeby Bóg mnie zdobył dla siebie, żebym ja stał się terenem obecności Boga, który zaczyna przemieniać moje życie.
W planie mamy kolejne etapy katechezy – dotyczące epoki świątyni, aż do czasów Nowego Testamentu, a następnie Jezusa Chrystusa i wydarzeń z życia Kościoła. Chcemy przez to pokazać schemat historii zbawienia, aby w niej widzieć osadzone nasze chrześcijaństwo i życie Kościoła.
KAI: Jak w tym kontekście Ksiądz Biskup postrzega rolę nowych ruchów i wspólnot w misji Kościoła?
ZK: Odpowiadając na to pytanie, widzę potrzebę zróżnicowania. Zasadniczo dzielę ruchy i wspólnoty na trzy kategorie. Pierwsza obejmuje to wszystko, co związane jest z różnymi formami pobożności. Przykładem mogą być tu kółka różańcowe, różnego rodzaju grupy modlitewne itp. Druga grupa to ruchy charytatywne, niosące pomoc czy wspomagające człowieka. To wszelkiego rodzaju dzieła wolontariatu i takie ruchy, jak np. „Wiara i Światło”.
Trzecia grupa to ruchy i te rzeczywistości, które koncentrują się na formacji chrześcijańskiej. Niestety trzeba podkreślić, że nie wszystkie do końca rozumieją istotę Kościoła i dlatego zdarza się, że z mniejszą lub większą aprobatą hierarchii formują nie w duchu ewangelijnym, ale moralizatorskim, woluntarystycznym, prowadzącym do rozumienia chrześcijaństwa głównie w kluczu zobowiązań.
W ramach tej trzeciej grupy są też oczywiście nurty, które usiłują podejmować autentyczny katechumenat, formację w duchu Ewangelii, w duchu Jezusa Chrystusa, wchodzenie w tajemnicę śmierci i Zmartwychwstania. Podam dwa przykłady. Jeden z nich to Ruch Światło-Życie. Idea deuterokatechumenatu zaproponowanego przez Założyciela ruchu, Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, jest bardzo dobra i bardzo trafiona. Jest to formacja zakorzeniona w Biblii i w duchu Soboru Watykańskiego II, chociaż jej początki sięgają czasów przedsoborowych. Drugi to Neokatechumenat. Na Drodze Neokatechumenalnej też proponuje się autentyczną formację chrzcielną.
KAI: Jest to formacja, którą przeżył Ksiądz Biskup osobiście. Jaka jest historia tego zaangażowania?
Zaczęło się w 1973 r. Byłem wtedy młodym księdzem, studiowałem Biblię w prestiżowym Instytucie Biblijnym w Rzymie. Ci, co tam studiowali mieli świadomość, że jeśli chodzi o znajomość Słowa Bożego są ‘kimś’, oczywiście głównie na płaszczyźnie czy w kluczu studium tego Słowa. Wtedy usłyszałem kerygmat głoszony przez świeckich. Zobaczyłem, że Słowo, głoszone przez nich, ma mi coś do powiedzenia i ja w to uwierzyłem. Tak się rozpoczęło ponad 20 lat Drogi Neokatechumenalnej, z różnymi etapami. Zakończyłem całą Drogę w 1994 r. W 2002 r. zostałem biskupem. Byłem pierwszym biskupem na świecie z takim doświadczeniem. Teraz jest już kilku.
KAI: Co jest najistotniejsze w formacji „na Drodze”?
ZK: Po pierwsze – właściwa logika czy porządek tej formacji oparty jest na doświadczeniu Kościoła. Jest to formacja, która opiera się na ogłoszonym w 1972 r. przez Kongregację Kultu Bożego dokumencie „Ordo initiationis christianae adultorum” (Obrzęd chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych). Czerpie zarówno z wprowadzenia teologicznego, jak i z wskazanego tam porządku katechumenatu dorosłych. To z nauki Soboru i z doświadczenia Kościoła bierze swoją strukturę Droga Neokatechumenalna. Zaczyna się ona od Słowa i kerygmatu. Prowadzi przez katechezy, aż do mistagogii. Całościowo ujmując, jest to wprowadzenie w tajemnicę Jezusa Chrystusa.
Po drugie – fakt stopniowości. To jest potrzebne w prowadzeniu do wiary. Tak jak w szkole – nie gromadzi się dzieci na lekcjach w jednej klasie. Owszem, czasami jest jakaś akademia czy specjalne spotkanie, gdzie wszyscy są razem, ale zasadniczo, każda klasa ma swoje zajęcia. W Kościele często brak tego rozróżnienia. Ponieważ nie ma stopniowości i wszystko głoszone jest wszystkim, zdarza się, że w konsekwencji ludzie nie odnoszą do siebie tego, co jest im mówione. Jest to zawsze „dla tych innych”. Na Drodze Neokatechumenalnej natomiast widoczne są etapy. Zaczyna się od prekatechumenatu, który trwa jakieś 4-5 lat. Jest to tzw. „formacja zdejmująca łuski z oczu”. Człowiek, żeby wejść na drogę nawrócenia, musi zobaczyć kim jest, przeżyć czas bolesnej prawdy, czas upokorzeń. Podobna jest logika ćwiczeń ignacjańskich. Kolejny etap to tzw. „formacja pozytywna” – wprowadzanie w modlitwę, kształtowanie postaw. Ostatni etap to wybranie, oświecenie, podczas którego wprowadza się coraz bardziej w misterium Chrystusa.
Po trzecie – bardzo jasne zaakcentowanie, że życie chrześcijańskie opiera się na „trójnogu”, jakim jest Słowo, Liturgia i Wspólnota. Nie spotkałem w żadnej formie pracy wprowadzającej w chrześcijaństwo, by było to tak wyraziste, jak właśnie na Drodze Neokatechumenalnej.
KAI: A jednak formacja Drogi Neokatechumenalnej budzi też wiele kontrowersji.
ZK: Najwięcej nieporozumień dotyczy osadzenia wspólnot neokatechumenalnych w parafii. Często zdarzają się oskarżenia, że wspólnoty się odcinają, że odprawiają liturgie gdzieś w salce parafialnej, w zakrystii itp. Chcę to mocno podkreślić: nie ma katechumenatu bez parafii! Inicjatorzy Drogi zresztą bardzo się bronili przed tym, żeby Drogę uczynić jakimś ruchem, stowarzyszeniem, czy czymś na kształt prałatury personalnej, jak np. Opus Dei. Od początku wyraźnie zaznaczali, że Neokatechumenat nie jest żadną odrębną instytucją. Jest po prostu w strukturze diecezjalnej, parafialnej i nie ma żadnego prawa działać poza parafią. Katechez neokatechumenalnych nigdy nie zaczyna się poza parafią, chyba, że w bardzo, bardzo wyjątkowych okolicznościach (np. w więzieniach). Zawsze konieczna jest do tego akceptacja biskupa i proboszcza.
Problem natomiast pojawia się gdzie indziej. Nasze parafie nie są przygotowane do tego, żeby prowadzić katechumenat. Nie są też nawet przygotowane do tego, żeby widzieć potrzebę katechumenatu i zaakceptować jego fakt. Nasze parafie funkcjonują jako parafie chrześcijańskie, które mają już wspólnotę wierzących i wydaje się, że wcale nie muszą nikogo do wiary prowadzić. Nie ma mowy o jakiejś etapowości formacji, o konieczności stopniowego wprowadzania w pewne znaki, w pewne prawdy wiary. Nieczęsto zdarza się też, by fakt udzielania chrztu był przeżywany przez wspólnotę parafialną jako jej wydarzenie. Jest to raczej sprawa rodziny. W parafiach nie widzi się potrzeby posiadania struktury katechumenalnej. Tego nie rozumieją często i proboszczowie, a czasem nawet biskupi.
Tymczasem – używając mocnego porównania – parafia bez struktury katechumenalnej jest jak kobieta, która nie posiada łona. Ona żyje, ale nie może urodzić. A najgorsze jest to, że takie parafie zazdroszczą, mają pretensje o to, że obok nich np. istnieje inna wspólnota, która jest płodna. Sam spotkałem się z silną presją niektórych środowisk parafialnych przeciw katechumenatowi.
KAI: Dlaczego Eucharystie neokatechumenalne nie mogą być odprawiane przy głównych ołtarzach w świątyni, tylko są sprawowane gdzieś w podziemiach i w salkach?
ZK: Mogą, o ile świątynia jest do tego przygotowana. Nie zawsze jednak tak jest. Trzeba czasem dostosować przestrzeń liturgiczną. Przestrzeń katechizuje. Ważne jest, żeby ludziom wprowadzanym w wiarę wyraźnie pokazać logikę trzech przestrzeni koniecznych do sprawowania liturgii: miejsca przewodniczenia, miejsca Słowa i ołtarza. Niestety np. w naszej diecezji wiele kościołów zbudowanych jest niewłaściwie pod względem przydatności do sprawowania liturgii posoborowej, nie tylko tej we wspólnotach neokatechumenalnych. Dlatego trzeba tworzyć tę przestrzeń prowizorycznie.
KAI: Czy na Eucharystię neokatechumenalną może wejść każdy ochrzczony?
ZK: Tak, ale taka osoba powinna być przygotowana. Liturgia neokatechumenalna niczym się nie różni od Mszy św. parafialnej. To jest ta sama Eucharystia, ale pewne znaki są wyeksponowane, gdyż odgrywają one rolę katechizującą dla uczestniczących w niej. Takim jest samo zgromadzenie, sposób przekazania znaku pokoju, komunia św. pod dwiema postaciami – w szczególności picie z kielicha i komunia św. na rękę. Podobnie też echo Słowa po czytaniach.
Chodzi o to, żeby te znaki nie dziwiły i nie gorszyły osoby, która znajdzie się tam przypadkowo i która nie ma pojęcia, jaki jest ich sens. Natomiast warto podkreślić, że Neokatechumenat nie robi niczego, co nie zostało zatwierdzone w dokumentach Soboru Watykańskiego II. Przeciwnie, bardzo dokładnie odtwarza to, co zawarte jest w „Ordo initiationis christianae adultorum” oraz w „Ogólnym wprowadzeniu do Mszału rzymskiego”.
KAI: Jak Ksiądz Biskup widzi przyszłość Neokatechumenatu?
ZK: Mnie nie tyle interesuje przyszłość Neokatechumenatu, co przyszłość Kościoła. Jest on zbudowany na opoce i bramy piekielne go nie zwyciężą. Dzisiaj widzę potrzebę struktury katechumenalnej w Kościele. To nie musi być Droga Neokatechumenalna. Może być inna forma katechumenatu. Droga jest tylko jakąś propozycją. I Pan Bóg sprawi, że będzie działać, bez względu na przeciwności, tak długo, jak długo będzie Kościołowi potrzebna.
KAI: Co to znaczy być biskupem, który przeszedł Drogę Neokatechumenalną?
ZK: Widzicie, co robię, widzicie jak myślę.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.