Polski misjonarz o Polonii w Argentynie
22 sierpnia 2017 | 13:27 | Sieniawa / Jan Głąbiński / bd Ⓒ Ⓟ
– Odwiedzam wiele rodzin z polskimi korzeniami, w tym także jeszcze żyjących żołnierzy z Armii Andersa. Oni obawiają się o to, aby w Polsce nie doszło do wewnętrznego konfliktu – mówi o. Olaf Bochnak, bernardyn pracujący w Polskim Ośrodku Katolickim w Argentynie. Przebywający obecnie na urlopie w Polsce misjonarz opowiada KAI o codzienności swojej pracy duszpasterskiej, poruszających spotkaniach z argentyńską Polonią i przygodach, z jakimi spotkał się na nieznanym wcześniej kontynencie.
O. Olaf bardzo lubi spotkania z wielopokoleniowymi rodzinami. Zaznacza, że choć fala emigracji z naszego kraju zakończyła się w Argentynie zaraz po II wojnie światowej, to polskość w wielu rodzinach jest ciągle mocno zakorzeniona.
– Odwiedzamy 600-700 rodzin rocznie, zwykle od października do grudnia. To taka nieformalna wizyta duszpasterska, podobna do polskiej kolędy. Jednak u nas jedno takie spotkanie potrafi trwać godzinami – śmieje się o. Olaf. Powód jest prosty: rodziny chcą dużo opowiadać o swojej historii. Zawsze też mogą zapukać do ośrodka prowadzonego przez polskich bernardynów.
„To niezwykłe świadectwa. Żyją jeszcze Polacy, którzy walczyli w Armii Andersa. Spotkałem panie, które znalazły się w grupie „dzieci zapomnianych” (wywiezionych z Europy podczas wojny ze względu na ich „aryjski” wygląd – przyp. red.). Inne osoby przeszły przez Syberię. To niejednokrotnie niezwykła i bardzo wzruszająca lekcja historii” – mówi ze wzruszeniem o. Olaf.
Zaznacza, że w każdym domu jest polskie godło, krzyż, obraz z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej. – Domownicy traktują je z wielkim szacunkiem i oddaniem. Zawsze podkreślają, że te symbole państwowe i religijne przywieźli ich dziadkowie albo pradziadkowie – dodaje bernardyn.
„Wszyscy bardzo interesują się Polską, oglądają, czytają. Jednak martwią się, by nasza ojczyzna nie popadła w jakiś kolejny konflikt, także wewnętrzny” – opowiada o. Olaf. Podkreśla, że szczególnie przejmujące jest wołanie o pokój z ust żołnierzy Armii Andersa. Im szczególnie na sercu leży spokój w ojczyźnie, o której wolność walczyli, a z różnych powodów nie wrócili do kraju po zakończonej wojnie.
O. Olaf wspólnie z innymi braćmi podejmował na obiedzie w polskim ośrodku siostrę papieża Franciszka – Marię Elenę Bergoglio.
„Obecnie siostra papieża jest poważnie chora. Regularnie odwiedza ją nasz współbrat, o. Jerzy. O tym, że polscy bernardyni opiekują się Marią Eleną wie zresztą papież, bo opowiedział mu o tym jeden z argentyńskich biskupów” – mówi o. Olaf.
Ojcowie bernardyni znali obecnego papieża, jeszcze wtedy, gdy był metropolitą w Buenos Aires. Zdaniem o. Olafa, papieżowi Franciszkowi służy to, że jest za sterem Łodzi Piotrowej. – Widziałem go w Watykanie, oglądam w telewizji. Uśmiech nie schodzi z jego twarzy, a w Argentynie wydawał się jakiś zamknięty, może nawet zasmucony – wspomina zakonnik.
Wakacyjne wspomnienia
O. Olaf Bochnak pochodzi z Sieniawy koło Nowego Targu. Co kilka lat na urlop przyjeżdża w swoje rodzinne strony, tak jak latem tego roku. Bernardyn czasu nie marnuje i odwiedza ważne miejsca w regionie. W Święto Ludzi Gór wszedł na Turbacz, by – według tradycji, zapoczątkowanej jeszcze przez ks. Tischnera – odprawić Mszę w tamtejszej kaplicy. Innym razem modlił się razem z abp. Jędraszewskim na uroczystej sumie odpustowej w Ludźmierzu. Wrzesień poświęci z kolei na kilka spotkań z uczniami w podhalańskich szkołach.
„Bardzo miło wspominam okres dzieciństwa, choć głównie była to pomoc rodzicom w gazdówce. Mój pierwszy wakacyjny wyjazd miałem dopiero po ósmej klasie. Rodzice zgodzili się, żebym pojechał do rodziny na Mazury. Ale i tu było co robić. Pamiętam dobrze, jak z kolegami i kuzynami siedzieliśmy gdzieś na brzysku, czy na miedzy, albo stawialiśmy z badyli tzw. boniory, w których gromadziła się woda i można było się kąpać – wspomina o. Olaf. I dodaje, że w młodości bliscy mu byli ojcowie bernardyni.
„W Sieniawie było wiele powołań. Zawsze byłem blisko parafii. Bardzo dobrze pamiętam ks. proboszcza Tadeusza Kubowicza, któremu zależało na powołaniach kapłańskich. Jednak moja droga nie była taka prosta” – opowiada zakonnik. Po podstawówce, którą skończył w 1985 r., za późno złożył dokumenty do szkoły w Nowym Targu. Trafia do Wadowic do niższego seminarium ojców bernardynów, jednak wcale po liceum nie zaczął studiów z teologii.
„Targowałem się dużo z Panem Bogiem. Stwierdziłem, że to jeszcze nie teraz. Rozpocząłem służbę wojskową w jednostce nadwiślańskiej. Ale z bernardynami miałem dalej styczność. Wiele się modliłem, uczestniczyłem w pielgrzymce z Warszawy do Częstochowy, jeździłem na Krzeptówki” – wspomina ojciec. Ostatecznie młody i krzepki góral podjął decyzję, by wybrać stan kapłański. Był na trzech parafiach, prowadził – jak sam mówi – spokojne życie duszpasterskie.
Wielki przełom nastąpił po sześciu latach od święceń, w 2005 r., gdy od swoich przełożonych usłyszał o możliwości wyjechania do pracy w Argentynie. „Jakoś się szczególnie nad tym nie zastanawiałem. Stwierdziłem, że może jakoś sobie poradzę” – wspomina.
Zaledwie kilka miesięcy po podjęciu decyzji na „tak” wylądował w Buenos Aires.
„Bardzo dobrze pamiętam tamten czas. Po raz pierwszy leciałem samolotem, do dzisiaj wspominam smak kawy. Zamiast posłodzić, to ją posoliłem. Byłem tak przejęty, że stwierdziłem, że po prostu kawa na wysokościach tak smakuje” – śmieje się góral.
Nie straszna bariera językowa
Kiedy zakonnik przybył do Argentyny nie znał ani słówka po hiszpańsku, który jest tam językiem oficjalnym. Z lotniska odebrał go o. Jerzy Twaróg z Nowego Targu. Zakonnicy pojechali do Polskiego Ośrodka Katolickiego w Argentynie, gdzie następnie przez 12 lat o. Olaf pełnił różne funkcje, a obecnie jest gwardianem klasztoru. Polski ośrodek mieści się w Martin Coronado i jest nazywany przez wszystkich „Maciaszkowem”.
Już kilka dni po poznaniu specyfiki pracy o. Olaf zaczął dojeżdżać do kościołów objętych duszpasterstwem polskiego ośrodka, by odprawiać Msze. Oczywiście w języku hiszpańskim.
„Kiedy mówiłem 'Przeprośmy Pana Boga za nasze grzechy’, to Hiszpanie zrozumieli 'Przeprośmy Pana Boga za nasze ryby’. Ależ było śmiechu! – opowiada zakonnik. – Do dzisiaj muszę uważać, aby się nie pomylić. Dobrze, że to była mała grupka.”
Jednak barierę językową szybko przezwyciężył, a wśród jego najfajniejszych i najbardziej wyrozumiałych nauczycieli były dzieci z sobotniej szkółki polskiego ośrodka.
„Na zajęciach dzieci z korzeniami polskimi uczymy oczywiście języka ojczystego, ale bardziej poprzez zabawę i śpiew. To właśnie mali uczniowie często mi mówili: 'Ojcze, to nie tak się mówi, nie z takim akcentem’, 'Posłuchaj nas, powtarzaj’ – wspomina o. Bochnak.
Choć do powrotu zostało jeszcze kilka tygodni, to o. Bochnak już robi zakupy, bo uczniowie z sobotniej szkółki nie wyobrażają sobie, że po powrocie nie dostaną jakiegoś gadżetu z napisem „Polska”. Ale w walizkach zakonnika jest dużo miejsca, bo do ojczyzny jak zawsze przywiózł pełno przypraw, które są najbardziej „chodliwym” towarem w rodzinie i u sąsiadów. Z kolei najmłodsi górale szukają w bagażu zakonnika oryginalnych koszulek z napisem „Messi”.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.