W odpowiedzi na zarzuty o. Wiśniewskiego
02 lutego 2018 | 12:04 | Warszawa / Marcin Przeciszewski / mip Ⓒ Ⓟ
W Polsce umiera chrześcijaństwo. Wykorzeniają je gorliwi członkowie Kościoła związani z PiS i Radiem Maryja, a biskupi milczą. Tak brzmią główne tezy artykułu znanego dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego, opublikowanego przez „Tygodnik Powszechny” pod znamiennym tytułem „Oskarżam” (TP z 15. 01. 2018 r.).
Z tezami tymi głęboko się nie zgadzam, bowiem zawierają one bardzo niebezpieczne uproszczenia. Na początku jednak chciałbym zaznaczyć, że chylę czoła przed osiągnięciami o. Ludwika Wiśniewskiego OP, zasłużonego duszpasterza akademickiego i inteligencji, a także misjonarza na ziemi rosyjskiej po upadku ZSRR.
Pamiętam superlatywy nt. o. Ludwika jakie słyszałem z ust Janusza Krupskiego, założyciela lubelskich „Spotkań”, który podkreślał, że bez duchowego wsparcia z jego strony nie powstałoby to wydawane poza cenzurą pismo młodych katolików. Pamiętam też wizytę, jaką złożyłem o. Wiśniewskiemu w Petersburgu w 1991 r. Zamieszkiwał w kawalerce na 9 piętrze sowieckiego bloku w robotniczej dzielnicy. Byłem pełen podziwu dla pasji apostolskiej z jaką zapalał ogień wiary w sercach młodych Rosjan, po 70 latach brutalnej ateizacji.
Ludzie wybitni mają jednak i słabości. W przypadku o. Ludwika jego wielkiej pasji apostolskiej wydają się towarzyszyć równie wielkie emocje, czego dowodem jest artykuł „Oskarżam”.
Chrześcijaństwo umiera?
„Oto na naszych oczach umiera w Polsce chrześcijaństwo” – stwierdza o. Wiśniewski, dodając, że „wielu wspaniałych ludzi deklaruje chęć odejścia, dla których nasza wspólnota przestała być zanurzona w miłości i prawdzie”. Jako dowód przytacza wyniki ostatniego „liczenia wiernych” z 2016 r., przeprowadzonego przez pallotyński Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego. Wykazały one, że w 2016 r. liczba „dominicantes” czyli osób uczestniczących w mszy niedzielnej, spadła do poziomu 36, 7 proc. czyli o 3, 1 proc. w stosunku do roku poprzedniego.
Zrozumiałe, że budzi to poważny niepokój autora tekstu. Jednakże na procesy społeczne warto jest spojrzeć w nieco dłuższej perspektywie. Zauważyć należy, że poziom niedzielnych praktyk w Polsce po 1989 r. spadł w sumie o 10 proc. – nieporównywalnie mniej niż w zachodniej Europie w analogicznym okresie. A coroczne liczenie wiernych już trzykrotnie po 1989 r, wykazało spadek ponad 3 procentowy, jednak później sinusoida ta się wyrównywała. Generalnie, polska religijność okazała się bardziej odporna na procesy sekularyzacje niż w wielu krajach Zachodu. Niezależnie od tego podlega ona różnorodnym przemianom.
Wyjaśniał to w niedawnym wywiadzie dla KAI ks. Wojciech Sadłoń, dyrektor ISKK, mówiąc, że zmiany te polegają w znacznej mierze na przechodzeniu od „wiary dziedziczonej” do „wiary z wyboru”, a ta zawsze ma charakter bardziej ekskluzywny. Jak określa to George Weigel, od wiary, która przekazywana jest na zasadzie osmozy, do wiary opartej na osobistym przekonaniu i indywidualnej odpowiedzialności nie tylko za swoją wiarę, ale też za wiarę innych.
Najbardziej jednak szokujące jest to, że o. Wiśniewski dostrzega tylko jedną przyczynę spadku praktyk religijnych, jaką są – według niego – rządy PiS i „trucizna” płynąca z jednej rozgłośni, Radia Maryja. To jakiś absurd! Każdy socjolog religii odpowie, że sekularyzacja jest procesem złożonym i składa się na nią wiele elementów. A wśród najważniejszych literatura przedmiotu wymienia nacisk masowej kultury, która odzwyczaja od zadawania sobie pytań metafizycznych, skupienie się na zdobywaniu dóbr i ich konsumpcji czy osłabienie więzi rodzinnych. A polska rodzina znajduje się dziś w dramatycznej sytuacji, o czym świadczy fakt, że średnio co trzecie zawarte małżeństwo się rozpada. Uderza to w międzypokoleniowy przekaz wartości z wiarą na czele, co nie może się nie odbić negatywnie na religijności młodego pokolenia.
Kościół przyzwala na instrumentalizację symboli religijnych?
O. Wiśniewski słusznie piętnuje postawy wrogości zakorzenione w polskim życiu publicznym, które niestety także wdzierają się do wspólnoty kościelnej, rozsadzając ją od wewnątrz. Obnaża też hipokryzję niektórych polityków, którzy najpierw „plują i deptają” swych politycznych adwersarzy, a następnie „ukazują w mediach rozmodloną twarz”, wypełniając pierwsze ławki świątyń. O. Ludwik zdaje się jednak nie pamiętać, że tendencja do wykorzystywania symboli religijnych dla wzmocnienia swego autorytetu ze strony polityków pojawiła się znacznie wcześniej zanim PiS zwyciężył w wyborach z 2015 r. Warto przypomnieć choćby wizyty premiera Józefa Oleksego z SLD na Jasnej Górze czy słynną przejażdżkę papamobile prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wraz z Janem Pawłem II w 2002 r. Kwaśniewski wówczas bez ceregieli zajął miejsce obok Ojca Świętego, należne biskupowi miejsca. Żaden polityk prawicy na to nigdy się nie odważył.
Jako koronny przykład instrumentacji symboli religijnych dla celów politycznych o. Wiśniewski podaje „miesięcznice smoleńskie”, rozpoczynające się Mszą św. w archikatedrze warszawskiej a następnie przeradzające się w pochód z krzyżem na czele i przy modlitwie różańcowej po Krakowskim Przedmieściu. Wyraża zdumienie, że Kościół pozwala na takie spotkania „na pół religijne, na pół polityczne”.
O. Wiśniewski nie zauważa jednak, że w sprawie nadużywania symboliki religijnej dla celów politycznych wypowiadał się – już za czasów rządów PiS – sam przewodniczący Episkopatu abp Stanisław Gądecki. Po obradach Rady Stałej KEP na Jasnej Górze 2 maja 2017 roku, które poświęcone były m. in. ocenie obecnej sytuacji społeczno-politycznej, przypomniał, że „nadużywanie symboli chrześcijańskich w tym krzyża i podnoszenie przy tym haseł antychrześcijańskich jest niedopuszczalne”. Wyjaśnił jednocześnie, że „szerzenie nienawiści w żaden sposób nie ma związku z patriotyzmem, podobnie jak i manipulowanie Kościołem czy jego liturgią dla swoich własnych celów partyjnych”.
„Wielu wierzących oczekuje – pisze dalej o. Ludwik, że Episkopat w końcu oświadczy, iż miesięcznice nie mają charakteru religijnego i nie może być na nich noszony krzyż: że biskupi wezwą duchownych, aby w tych marszach nie brali udziału”.
W tym momencie należy wyjaśnić, że proboszcz warszawskiej katedry nie może nie przyjąć prośby o odprawienie Mszy św. w intencji zmarłych, a biskup nie może mu tego zakazać. Odmowa byłaby sprzeczna z misją Kościoła. Władze diecezji nie mogą też zabronić odmawiania różańca uczestnikom pochodu bądź niesienia krzyża, jeśli wydarzenie to nie ma charakteru antykościelnego, lecz ma służyć upamiętnieniu tych, co stracili życie pełniąc misję publiczną. Jedyną rzeczą jaką Kościół może zrobić jest dbałość o to, aby ci kapłani, którzy stoją za ołtarzem w katedrze głosili Chrystusa a nie wygłaszali czysto politycznych przemówień. I z tego się wywiązuje.
Bierność wobec fali nienawiści?
O. Wiśniewski oskarża Kościół w Polsce i jego pasterzy o bierność wobec fali nienawiści jaka dziś zalewa Polskę. A nawet gorzej, o podsycanie tej fali przez najbardziej gorliwych katolików, korzystających z przyzwolenia biskupów. Myli się głęboko, gdyż apele o pokój społeczny i dialog ponad podziałami są jednym z głównych wątków nauczania w sferze społecznej polskich hierarchów.
Głośny apel do Polaków „O wzajemny szacunek i kulturę w debacie publicznej” wydał przewodniczący Episkopatu abp Stanisław Gądecki z okazji niedawnej rocznicy stanu wojennego (13 grudnia 2017 r.) Konstatuje w nim z bólem, że „od pewnego czasu – tak w debacie publicznej, jak i w prywatnych relacjach międzyludzkich a nawet w życiu rodzinnym – daje się zauważyć wśród Polaków niepokojący wzrost napięcia społecznego i brak szacunku dla osób o innych poglądach. Towarzyszy temu brutalizacja języka, jak również pojawiające się groźby i zachowania agresywne”.
Abp Gądecki stwierdza jednoznacznie, że „różnice i spory nie mogą jednak nigdy prowadzić do poniżania drugiej osoby i traktowania jej bez szacunku”. Jednoznacznie przy tym potępia „wszelkie akty przemocy, skierowane przeciw oponentom politycznym, przedstawicielom innych wyznań, religii oraz innych narodów”. Przypomina zwaśnionym stronom, iż „Polska jest naszym domem. Jest domem tych, którzy – szanując panujące tu prawa i zwyczaje – pragną budować swój byt i poczucie stabilności w przyjaźni i zgodzie”.
Dokładnie w tym samym tonie, apelując o „szukanie dróg porozumienia i o dialog”, wypowiada się nieustannie Prymas Polski abp Wojciech Polak jak i wielu innych biskupów. A w czasie kryzysu parlamentarnego w grudniu 2016 r. związanego z okupacją Sali obrad Sejmu, abp Sławoj Leszek Głódź zaapelował nawet o wprowadzenie zasady „Treuga Dei” czyli Pokoju Bożego, który był przez wieki przyjmowany przez zwaśnione strony na czas świąt religijnych. Przypominał, że „Polska potrzebuje wewnętrznego pokoju i współpracy wszystkich sił politycznych dla dobra wspólnego”.
Tymczasem o. Wiśniewski apeluje do biskupów o to, aby „wreszcie wkroczyli na publiczną arenę”, dla dobra Kościoła i Polski. Apel ten wydaje się mocno przesadzony. Przecież nasi biskupi nigdy z niej nie zeszli. Odnotować można setki wypowiedzi hierarchów apelujących o pokój społeczny, poszanowanie godności przeciwników i o szacunek dla dobra wspólnego jakim jest Rzeczpospolita. Niemal codziennie przekazuje je Katolicka Agencja Informacyjna. Publikują je zarówno media katolickie jak i inne media o ogólnopolskim zasięgu. Nie sposób jest ich nie słyszeć.
Radiowa trucizna?
Jednostronny i krzywdzący – w moim pojęciu – jest obraz Radia Maryja jaki kreśli autor tekstu, a który streszcza w podtytule: „Radiowa trucizna”. O. Wiśniewski zauważa co prawda, że w Radiu Maryja, „Naszym Dzienniku” i Telewizji Trwam są „świetne konferencje i dobre teksty”. Dodaje jednak, że media te „sączą od lat truciznę, nazywając to ewangelizacją, a ta trucizna jest tym bardziej jadowita, że jej rozprzestrzenianie popiera wielu biskupów”. Rozumowanie to prowadzi autora tekstu do konstatacji: „Oskarżam Radio Maryja, Telewizję Trwam i Nasz Dziennik o to, że niszczą chrześcijaństwo i Kościół w Polsce”.
Tak skrajna ocena wymaga polemiki. Faktycznie, opinie nasączone duchem nienawiści zdarzały się czasem w Radiu Maryja w początkach jego działalności. Spotykało się to ze zdecydowaną krytyką hierarchów z kard. Józefem Glempem, ówczesnym przewodniczącym Episkopatu włącznie. Jednak od tego czasu Radio Maryja i inne media o. Tadeusza Rydzyka przeszły znamienną ewolucję.
Szkoda, że autor tekstu zapomniał, że Episkopat – w trosce o dobro wiernych oraz o wiarygodność przekazu tej stacji – zdecydował się podjąć dialog z przedstawicielami toruńskiej rozgłośni. W tym celu ustanowił Zespół Biskupów ds. Duszpasterskiej Troski o Radio Maryja, powołany 21 marca 2002 r., kierowany przez abp. Sławoja Leszka Głódzia a następnie przez bp. Andrzeja Suskiego. A 2 maja 2006 r. Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski wyznaczyła Radę Programową Radia Maryja, która czuwa nad kształtem programowym rozgłośni.
Przypomnieć też należy, że Konferencja Episkopatu nie jest bezpośrednim zwierzchnikiem toruńskiego radia, z tej racji, że jest ono własnością Zgromadzenia Redemptorystów. Konferencja Episkopatu nie ma prawno-kanonicznych instrumentów do nakazywania czegoś ani Zakonowi ani władzom Radia. Może z nimi prowadzić dialog.
Dlatego na spotkaniach zarówno Zespołu ds. Duszpasterskiej Troski jak i Rady Programowej odbywały się systematyczne dyskusje nad poszczególnymi elementami programu Radia. Znajdywano też rozwiązania. A o skuteczności tej pracy świadczyć może fakt, że wielu ekspertów przyznaje, że dziś serwisy informacyjne Radia Maryja czy Telewizji Trwam wydają się być bardziej profesjonalne i obiektywne niż np. Telewizji Publicznej. Zarzutem jaki można postawić toruńskiej rozgłośni, jest zapraszanie na antenę polityków z jednej tylko opcji. A przez to osłabia ona swój przekaz ewangelizacyjny, gdyż rzadziej będą doń sięgać katolicy o odmiennych poglądach politycznych.
Tolerancja wobec nacjonalizmu?
O. Wiśniewski zwraca się w ostrych słowach do kapłanów, którzy jego zdaniem „tolerują nacjonalizm i wrogość”, oskarżając ich, że zachowując się w ten sposób, „niszczą chrześcijaństwo i Kościół” oraz przyczyniają się „do wzrostu sił zagrażających pokojowi społecznemu”. Przytacza hasła pojawiające na transparentach marszu niepodległości czy innych manifestacji jak np.: „Odsunąć żydostwo od władzy”, „Biała siła, biała rasa!” czy „Sieg heil”. Dodaje, że „wielu duchownych uważa krzyczących za prawdziwych patriotów, a na Jasnej Górze przyjmuje się ich z honorami”.
Tymczasem Kościół w Polsce bardzo rygorystycznie traktuje tych nielicznych kapłanów, którzy popierają rodzące się grupy nacjonalistów. Przykładem jest osoba ks. Jacka Międlara ze zgromadzenia księży misjonarzy, który sympatyzował z Obozem Radykalno-Narodowym (ONR) i brał udział w jego mityngach. Został potraktowany bardzo ostro. 19 kwietnia 2016 r. otrzymał „całkowity zakaz jakichkolwiek wystąpień publicznych oraz organizowania wszelkiego rodzaju zjazdów, spotkań i pielgrzymek, a także wszelkiej aktywności w środkach masowego przekazu, w tym w środkach elektronicznych”. Następnie 26 września 2016 r. sam odszedł ze zgromadzenia.
Wbrew temu, co pisze o. Wiśniewski, w nauczaniu Kościoła w Polsce przejawy odradzającego się nacjonalizmu traktowane są poważnie i spotykają się z potępieniem. W trakcie obchodów 1050. rocznicy Chrztu Polski 3 maja 2016 r. na Jasnej Górze, abp Stanisław Gądecki ostrzegał przed błędnym pojmowaniem patriotyzmu, gdyż – jak wyjaśniał – „autentyczny patriotyzm nie zna nienawiści do nikogo”. Nawiązał w ten sposób do odprawienia przez ks. Jacka Międlara Mszy św. dla członków ONR kilkanaście dni wcześniej w Białymstoku. Apelował, aby naturalna i pozytywna miłość do narodu i wyczulenie na potrzebę obrony ojczyzny nie wyrodziły się w nacjonalizm. Wyrażał dezaprobatę dla „wykorzystywania świątyń do głoszenia poglądów obcych wierze chrześcijańskiej”.
Z kolei Rada ds. Społecznych przy jednomyślnej aprobacie całego Episkopatu ogłosiła 27 kwietnia 2017 r. list społeczny pt. „Chrześcijański kształt patriotyzmu”. Dokonuje tam rozróżnienia pomiędzy patriotyzmem jako zjawiskiem pozytywnym i pożądanym, a nacjonalizmem opartym na egoizmie narodowym, który pozostaje w sprzeczności z chrześcijaństwem.
Autorzy listu zwracają uwagę, że „miłość do własnej ojczyzny nigdy nie może być usprawiedliwieniem dla pogardy, agresji oraz przemocy”. Stwierdzają, że „nacjonalizm, zwłaszcza w swych radykalnych postaciach, stanowi antytezę prawdziwego patriotyzmu”. W nawiązaniu do nauczania Jana Pawła II wyjaśniają, że „należy ukazać zasadniczą różnicę jaka istnieje między szaleńczym nacjonalizmem, głoszącym pogardę dla innych narodów i kultur, a patriotyzmem, który jest godziwą miłością do własnej ojczyzny”. Przypominają, że „prawdziwy patriota nie zabiega nigdy o dobro własnego narodu kosztem innych”.
Wyjaśniają ponadto, że „patriotyzm nie narzuca też sztywnego ideologicznego formatu kulturowego, tym bardziej politycznego”. Dlatego promują rozumienie patriotyzmu w szerszym kontekście jako patriotyzm obywatelski, który „obejmuje wszystkich obywateli kraju, a nie tylko jedną grupę etniczną”.
Zwracają uwagę, że źródłem i wzorcem polskiej tożsamości jest wspólna historia, w której „przeplatają się dwa nurty: nurt polskości rdzennej, etnicznej i nurt polskości kulturowej”. Opowiadając się za tym drugim, przypominają o cennej spuściźnie wielokulturowej dawnej Rzeczypospolitej, a w szczególności nawiązują do „polskości epoki jagiellońskiej”, która była tak bliska Janowi Pawłowi II. W ślad za nim przypominają, że „pozwoliła ona na utworzenie Rzeczypospolitej wielu narodów, wielu kultur, wielu religii”.
Tezy te powtórzył abp Gądecki w swym najnowszym apelu wydanym 17 stycznia br. z okazji Dnia Judaizmu. Analizując różne nurty nacjonalizmu wyjaśnia, że „w końcu XIX wieku przerodził się on w doktrynę polityczną głoszącą konieczność walki z innymi w imię egoistycznie rozumianego narodowego interesu”. Tak rozumiany nacjonalizm wyrastał na fundamencie darwinizmu społecznego, postrzegającego życie społeczne w kategoriach bezwzględnej walki”. Cytuje też słowa znanego filozofa o. Józefa Bocheńskiego OP, który pisze: „Każdy nacjonalizm zawiera w sobie dwa twierdzenia: po pierwsze, że dany naród jest rodzajem absolutu, bóstwa stojącego ponad wszystkim, a więc także ponad jednostką, która winna wszystko dla niego poświęcić; po drugie, że dany naród jest czymś lepszym, godniejszym, bardziej wartościowym niż inne narody”. (J. M. Bocheński, „Sto zabobonów”, Kraków 1992, 89-90).
Sojusz ołtarza z tronem?
Wydźwięk artykułu o. Wiśniewskiego prowadzi do konstatacji, że Kościół w Polsce utożsamił się z jedną partią, przez co rezygnuje z prawa do oceny moralnej otaczającej rzeczywistości, w tym sfery politycznej. Jako dowód cytuje soborową konstytucję „Gaudium et spes”, która stwierdza, że biskupi jako pasterze Kościoła, zobowiązani są do „wydawania oceny moralnej nawet w kwestiach dotyczących spraw politycznych, kiedy domagają się tego podstawowe prawa osoby lub zbawienie dusz”.
Zarzut o. Wiśniewskiego jest poważny, gdyż pełnienie roli „krytycznego sumienia” w „porę i nie w porę”, jest dobrą tradycją Kościoła w Polsce. Nasz Kościół korzystał z tego prawa już od czasów św. Stanisława Biskupa, a szczególnie podczas niewoli narodowej i komunizmu. Nie zapomniał o tym po 1989 r., wzorem Jana Pawła II – wskazując na konieczność poszanowania etycznych fundamentów demokracji.
Wbrew temu, co sugeruje o. Wiśniewski, rok 2015 (moment wyborczego zwycięstwa PiS) nie stanowi tu cezury. Głos Kościoła w obronie etycznych fundamentów jest równie silny jak dawniej. W ostatnich dwóch latach koncentruje się on na apelach o dialog, szacunek dla przeciwników politycznych, właściwy kształt patriotyzmu czy na kwestiach obrony życia bądź rodziny. A jednym z najczęściej podejmowanych tematów jest – tak jak wcześniej – sprawa prawnej ochrony życia. Równie silnie Episkopat zaangażował się w poparcie projektu ustawy dążącej do eliminacji handlu w niedziele.
Kiedy w 2016 r. na wokandę sejmową trafiła obywatelska inicjatywa „Stop aborcji”, biskupi jednoznacznie przypomnieli stanowisko Kościoła postulujące wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji, aczkolwiek wyrazili swą wątpliwość odnośnie do wprowadzania zapisu przewidującego możliwość karania kobiet. Rok później silne wsparcie Konferencji Episkopatu uzyskała kolejna obywatelska inicjatywa ustawodawcza „Zatrzymaj aborcję”, która dąży do usunięcia z polskiego prawa przesłanki eugenicznej, umożliwiającej aborcję z powodu choroby lub upośledzenia dziecka.
Niezależnie od tematów związanych z ochrona życia i rodziny, Episkopat – jeśli trzeba – nie milczy w niektórych sprawach związanych z bieżącą polityką. I to nie tylko – jak twierdzi o. Wiśniewski – w kwestii potrzeby otwarcia się na uchodźców i stworzenia korytarzy humanitarnych. Szerokim echem odbił się fakt poparcia przez przewodniczącego Episkopatu, veta w którym prezydent Duda zakwestionował dwie z przyjętych przez Sejm ustaw dotyczących reformy wymiaru sprawiedliwości (o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa). Abp Gądecki w liście do prezydenta z 24 lipca 2017 r. przypomniał, że równowaga między trzema władzami: prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą „ jest gwarancją prawidłowego funkcjonowania demokracji”.
A kiedy nastąpił kryzys w relacjach polsko-niemieckich, nie zabrakło głosu Zespołu Konferencji Episkopatu Polski ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec. 8 września 2017 r. gremium to zaapelowało, by „podtrzymać z trudem osiągnięte zaufanie” obu narodów. Biskupi przypomnieli, że „pojednanie to słowo, które od ponad ćwierćwiecza określa relacje polsko-niemieckie”. Ostrzegli, że „zgromadzonego przez lata kapitału dobra we wzajemnych relacjach między społeczeństwami, narodami i państwami nie wolno zmarnować ani roztrwonić”. Wyrazili nadzieję, że „osoby odpowiedzialne za nasz kraj i relacje międzynarodowe, mając na uwadze dokonane już procesy pojednania, będą budowały na tym kapitale”.
Niezależnie od krytyki, Kościół ma również prawo do pozytywnej oceny tych działań rządzących, które służą dobru wspólnemu. Na pierwszym miejscu jest polityka rodzinna rządu PiS, tym bardziej, że od lat Episkopat bezskutecznie kołatał o to w rozmowach z poprzednimi rządami.
Przedstawiciele Kościoła pozytywnie oceniają też nową politykę historyczną, w której dostrzeżono wreszcie takich bohaterów, jak np. żołnierze wyklęci. Uznanie za to wyrażał wiele razy abp Sławoj Leszek Głódź, choćby podczas pogrzebu „Inki” i „Zagończyka”, w którym wziął udział Prezydent RP.
Biskupów cieszą też korekty w polityce gospodarczej, oznaczające rezygnację z neoliberalnych mitów, na rzecz większego wsparcia rodzimej przedsiębiorczości, co pozostaje w zgodzie z nauczaniem społecznym Kościoła.
I jeszcze sprawa o kapitalnym znaczeniu. Duże nadzieje wielu katolików, w tym księża i biskupi, wiąże z działaniami obecnej władzy, mającymi na celu powstrzymanie współczesnej „rewolucji kulturowej” charakterystycznej dla świata Zachodu, dążącej do zmiany prawa w kolejnych krajach – w kierunku osłabienia tradycyjnych struktur z rodziną na czele. Otwarcie na to okazywała Platforma Obywatelska, szczególnie w ostatnim okresie rządów. Dowodem są ustawy o przemocy w rodzinie, zapłodnieniu pozaustrojowym czy ratyfikacja genderowej konwencji stambulskiej.
Większość społeczeństwa powiedziała temu radykalne „Nie” w wyborach z 2015 r. Można mieć nadzieję, że – w dobie przemian godzących w same podstawy naszej cywilizacji – istnieje szansa, że Polska pójdzie nieco inną drogą. I wielu katolików taką nadzieję podziela, co jest istotnym motywem obdarzenia przez nich zaufaniem rządów „dobrej zmiany”. Szkoda, że o. Wiśniewski tego wątku w ogóle nie zauważa.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.