Homilia bpa Jana Tyrawy wygłoszona w katedrze bydgoskiej podczas Mszy św. z okazji 100. rocznicy powrotu Bydgoszczy do Polski
Rok: 2020
Autor: Bp Jan Tyrawa
Dzisiejsza uroczystość ukazuje kolejną, bardzo ważną cechę państwa, w imię której zniewolony naród polski podjął walkę o odzyskanie niepodległości. W sposób jednoznaczny określił to Jan Paweł II podczas spotkania z dyplomatami w 1989 roku w Watykanie: „Zadaniem państwa ma być umożliwienie ludziom realizowania ich transcendentnych celów, do których zostali powołani” (5). A czym są owe transcendentne cele? „Jakże mogłoby państwo, które pragnie być naprawdę demokratyczne, nie respektować w pełni wolności religijnej obywateli? Nie istnieje prawdziwa demokracja tam, gdzie deptana jest jedna z podstawowych swobód człowieka”. Właśnie obrona religii okazała się pierwszym impulsem do zainicjowania walki o utraconą podczas rozbiorów wolność religijną i narodową. Przy czym trzeba wprost stwierdzić, że tą religią było chrześcijaństwo, konkretnie katolicyzm w kontekście zaborców: prawosławnej Rosji, protestanckich Prus i józefińskiej Austrii. Ta właśnie religia stała się fundamentem polskiej kultury, jej oryginalności i niepowtarzalności, dzięki której odzyskano niepodległość: „Jestem synem narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, którego wielokrotnie sąsiedzi skazywali na śmierć – a pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował pośród rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie biorąc za podstawę jakichkolwiek innych środków fizycznej potęgi, ale tylko własną kulturę, która się okazała w tym przypadku potęgą większą od tamtych potęg” (Jan Paweł II).
W ogóle ważność religii chrześcijańskiej jest nie do przecenienia, bowiem wprowadza do życia publicznego porządek etyczny, który nie jest głosowany, który pochodzi spoza decyzji władzy, który nigdy decyzjom politycznym nie będzie podlegał, nie będzie kształtowany przez większość lub mniejszość decyzyjną i w ten sposób chrześcijaństwo staje się istotnym narzędziem ograniczającym wszechwładzę polityki. Porządku etycznego, który jest ponad, poza i który jest autonomiczny względem decyzji politycznych, nie da się przegłosować ani zmienić. To dzięki temu porządkowi w chrześcijańskiej Europie przyjęto dwa porządki: świecki, w którym funkcjonuje świecka władza, i duchowy, w który dokonuje się oceny moralnej najpotężniejszych władców. Takiego fundamentu nie spotykamy w żadnym innym świecie religijnych konfiguracji. To właśnie na fundamencie religii buduje się najbardziej oryginalna właściwość dla chrześcijaństwa, jaką jest godność osoby ludzkiej.
O tej właściwości nie możemy zapomnieć, bowiem to ona pozwoliła Polakom przezwyciężyć rodzący się w XIX wieku „polityczny darwinizm”, pogląd, że Polska jest Europie niepotrzebna, bowiem udowodniła to przez sam fakt rozbiorów. Słabe twory państwowe nie mają racji bytu. Tymczasem Polacy żyli nie tylko nadzieją odzyskania niepodległości, lecz także przekonaniem o swojej misji do spełnienia w Europie, że – egzystując na pograniczu wschodnich rubieży – mają do wypełnienia chrześcijańską misję.
Dzisiaj doświadczamy pewnego rodzaju paradoksu odnośnie godności osoby ludzkiej. Z jednej strony kwestionujemy, jeśli wręcz nie odrzucamy religię chrześcijańską, a z drugiej strony – godność osoby ludzkiej, co jest najbardziej oryginalne dla tej religii, staje się jedyną miarą oceny holokaustu. Bez odniesienia do godności osoby ludzkiej nie moglibyśmy ocenić potworności i okrucieństw XX wieku: holokaustu, obozów koncentracyjnych, gułagów, zsyłek na nieludzką ziemię.
Godność osoby ludzkiej stała się dziś, po okrucieństwach wieku XX, głęboko kategoryczna i bezdyskusyjna. Inaczej mówiąc, obowiązek poszanowania godności osoby ludzkiej nie podlega już nawet „demokratycznej debacie”. Jeśli okrucieństwo XX wieku wzięło się z odrzucenia przez ideologie wszelkich zasad moralnych, to dzisiaj powraca się i godność osoby ludzkiej czyni się na nowo kamieniem węgielnym naszej kultury, od której odżegnywały się ideologie XX wieku. Ale temu trzeba się bliżej przyjrzeć.
Dlaczego tak się stało, że ideologie XX wieku, m.in. komunizm, nazizm, zdolne były zakwestionować godność osoby ludzkiej, odejść od niej? Jak to się stało? Czyż nie stało się tak poprzez to, że godność osoby ludzkiej dotyczy praw człowieka, dotyczy interpretacji poszanowania i ochrony praw człowieka, a to ma wymiar moralny, to znaczy niesie konieczność uznania w swoim sumieniu dobra i zła. W tym przypadku prawa człowieka nie są ideologią, to znaczy nierealną koncepcją świata, człowieka, ustroju, środowiska społecznego, polityki, jakiejś przestrzeni publicznej, która musiałaby być podporządkowana jednemu spójnemu wzorcowi, lecz niosą w sobie wysublimowany aspekt antropologii, którą przyjmuje za podstawę. Innymi słowy niosą w sobie pytanie: kto to jest człowiek, czym jest człowiek? Czy obrona embrionu to obrona praw człowieka? Czy bronimy praw człowieka, przyznając dziecku prawo do posiadania ojca, czy raczej przyznając kobiecie prawo do „samodzielnego poczęcia dziecka”? A jedno wyklucza drugie. Swoistego rodzaju przykładem obrony praw człowieka może być islamska Deklaracja Praw Człowieka, gdzie zgodnie z nakazem Koranu zobowiązuje się do ochrony kobiety jako bytu niedojrzałego i niezdolnego do samodzielności.
Już te przykłady stawiają na ostrzu noża pytanie: kto to jest człowiek, czym jest człowiek? Bowiem ukazują one, że prawa człowieka – z jednej strony – zdefiniowane i poddane ochronie, zakładają szczytny humanizm, z drugiej strony – podlegają swoistej interpretacji, a w rzeczywistości niosą w sobie ideologię nienazwaną, niedookreśloną, a jednocześnie silną. Tę ideologię określił papież Jan Paweł II w następujący sposób: „Można, a nawet trzeba się zapytać, czy tu nie działa również jakaś inna jeszcze «ideologia zła», w pewnym sensie głębsza i ukryta, usiłująca wykorzystać nawet prawa człowieka przeciwko człowiekowi oraz przeciwko rodzinie”. Nietrudno zgadnąć, że chodzi m.in. o ideologię gender.
W tym kierunku idą dziś zalecenia różnego rodzaju gremiów Rady Europy. Zalecenia te uważa się za politycznie neutralne, związane jedynie z czystą „wiedzą”. Zalecenia ta mają być uznane za katalog spraw oczywistych i bezdyskusyjnych. Podobnie mają być przyjęci rządzący technokraci, jak i media, o których ma się sądzić, że kierują się jedynie zdrowym rozsądkiem, a które może nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak podlegają owej ideologii. Warto zauważyć, że te ogólne i jedynie słuszne konstatacje nie mają jednocześnie żadnej wersji pisanej. Opanowują opinię publiczną, filozofię praw, pewną specyficzną wizję świata, w dobie dyktatury relatywizmu legitymizują każdą wizję człowieka. Rozumienie człowieka ma być weryfikowane owymi postulatami.
Według ogólnego i powszechnego rozumienia praw człowieka, człowiek ma być przede wszystkim jednostką, podmiotem, dopiero później osobą. Osobę w klasycznym rozumieniu stanowią dwa wymiary: indywidualny (niepowtarzalność) i relacja, odniesienie, co sprawia, że „ja” poprzez relację tworzy „my”. Te dwa wymiary stanowią osobę jako coś równoczesnego, nie uprzedzają się wzajemnie ani czasowo, ani logicznie. Bliższe określenie owego wymiaru relacji przedstawia KDK 24: „Człowiek, będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny dar z siebie samego.” Oznacza to, że człowiek odnajduje siebie jako człowieka, tworząc wspólnotę „My”, poprzez ofiarowanie się, poświęcenie się – w tym sensie osoba jest mocno osadzona w czasie i przestrzeni, w której przyszło jej żyć.
Inaczej ma się sprawa ze zrozumieniem człowieka jako jednostki, podmiotu. Nowożytny podmiot wyruszył, aby zawładnąć światem i uczynić go sobie poddanym, a w rzeczywistości stał się jego przedmiotem. Podmiot chciał być panem, punktem odniesienia całej rzeczywistości, ale poprzez manipulację najróżnorodniejszymi determinizmami, mechanizmami, automatyzmami stał sfunkcjonalizowanym elementem w maszynerii produkcji, gdzie nie myśli się o humanistycznych wartościach, lecz tylko o produkcji. Jednostka, podmiot odrywa się od grup, do których przynależy, a wobec których nie poczuwa się do żadnych zobowiązań, bowiem zaciąga je na zasadzie dobrej woli, umowy, wolnego wyboru. A wybór może ulec zmianie. Warunkuje także to rozumienie wolności, gdzie wolność jednego podmiotu ma być ograniczana jedynie wolnością drugiego podmiotu i ten drugi staje się wrogiem, ogranicza moją wolność. Rozumienie osoby jako relacji domaga się drugiego, na rzecz którego można się poświęcić, ofiarować.
W ten sposób prawa człowieka zmierzają ku uwolnieniu go od zobowiązań, nie wymagają od niego żadnego zaangażowania – nawet wobec najbliższych. Taki podmiot nie widzi siebie wpisanego w dłuższy czas swojej egzystencji, lecz jedynie w teraźniejszość, co pozwala mu uchylać się od obietnic, aby w każdym dniu mógł być kimś innym. Czyż nie charakteryzuje to np. życia singli?
W ogólnej opinii na temat praw człowieka sam człowiek rozumiany jest jako „byt bez przymiotów”, to znaczy, że sam decyduje o tym, kim jest i kim będzie. Może zachowywać się, jak chce, pod warunkiem, że nie przeszkadza innym. Według tak rozumianych praw człowieka wszelkie zróżnicowanie oznacza dyskryminację. Tam, gdzie zróżnicowanie rozumie się jako rasizm, role zastępowane są funkcjami.
Te przykłady ukazują próby reinterpretacji antropologii, aby specyficznie rozumieć samego człowieka i jego prawa. A zatem ma być ona materialistyczna: dobra materialne i konsumpcyjne to wartości podstawowe. Bardziej dba się o żywność niż o przekaz kulturowy. Źródłem przestępczości ma być zróżnicowanie materialne, a nie złe wychowanie. Człowiek rozumiany jest przede wszystkim jako byt biologiczny, ponieważ owa antropologia opiera się na relatywizmie. Nie ma już zatem większej różnicy pomiędzy dewiacją a cnotą. Rodzina rozbita jest już także rodziną normalną.
W ten sposób sądzi się, że służy się idei praw człowieka, idei opartej na rozsądku i stąd słusznej, uznanej przez wszystkich. Tak rozumiane prawa człowieka można głosić i bronić, nie można ich jednak ani analizować, ani nazywać po imieniu. Tak działa ideologia. I na tak rozumianych prawach człowieka uzasadniana jest dzisiaj godność osoby ludzkiej, przypisywana każdej osobie na zasadzie politycznej poprawności, to znaczy rozumianej najczęściej w duchu jakiejś ideologii.
Ważną myślą towarzyszącą odzyskiwaniu niepodległości, a zwłaszcza później, kiedy budowano już państwo polskie, było rozumienie rządów prawa, które tworzono. Chodziło o praworządność gwarantującą wolność i sprawiedliwość, o dobro wspólne i dobro każdego obywatela. To znaczy, że o faktycznej praworządności mówimy wtedy, kiedy system prawa, system sądownictwa, system wszelkich instytucji prawa gwarantuje obywatelom wolność i sprawiedliwość. Bez tej gwarancji nie ma rządów prawa. Tu nie chodzi o to, że mają rządzić prawnicy, sędziowie – to nie jest to samo. Chodzi o rozumienie prawa, a nie o gremia prawnicze. Dzisiaj w Polsce jesteśmy świadkami dyskusji nie o prawie jako prawie, lecz o prawniczych gremiach. Ducha tej różnicy zapewne oddaje wypowiedź Jana Pawła II do Korpusu Dyplomatycznego przy Watykanie: „(…) często odnosimy wrażenie, że rządzący państwami oraz organizacje międzynarodowe ulegają wpływom swoistego „nowego języka”, który na pozór ma oparcie w najnowszych osiągnięciach techniki, przenika nawet do prawodawstwa i zyskuje dzięki temu status oficjalny. W rzeczywistości jest to język ideologii lub grup nacisku, które próbują narzucić wszystkim swoje wizje i swoje wzory postępowania, przez co ład społeczny ulega poważnemu zaburzeniu, a obywatele tracą punkty odniesienia” (5).
I stąd jesteśmy świadkami, jak np. rektor uniwersytetu pod naporem protestu grupy studentów zawiesza lub wręcz usuwa profesora z uczelni, bowiem odważył się powiedzieć coś, co nie leży na linii politycznej poprawności (np. rodzina to mąż i żona, i dzieci), użył języka, który rzekomo znamionuje i dyskwalifikuje żyjących w innych związkach lub zbyt mocno katolickiego. Rodzi się pytanie: kto dał mu takie prawo, aby decydować w taki sposób o losie życia drugiego człowieka, który uprawia określoną dziedzinę nauki i kieruje się jej metodologią, kto mu dał prawo, aby zmieniać status, oblicze, filozofię uniwersytetu (tę filozofię określili właśnie ludzie wierzący jako plus ratio quam vis), kto mu dał prawo, aby decydować o losie tych studentów, którzy przyszli posłuchać takich właśnie wykładów. Mamy tu do czynienia rzekomo z prawem, ale którego nikt nie sformułował na piśmie, nie zdefiniował języka, co znaczą poszczególne terminy, a zwłaszcza jakiej wolności, sprawiedliwości i dobra poprzez to chce się bronić.
Nieprzypadkowo mówię o tym przy okazji 100. rocznicy przywrócenia Bydgoszczy i okolic do Macierzy. Bo jeśli Polska i Bydgoszcz przetrwała przez te 100 lat dzięki tym zasadom i wartościom, o których mówiliśmy, to w imię czego to wszystko mamy gwałtownie zmieniać? W imię uniwersyteckiej zasady plus ratio quam vis chciałbym w tym miejscu przytoczyć myśl Leszka Kołakowskiego i niech mi nikt nie mówi, że jest to język zbyt katolicki: „Nie wiemy, w jakich rozmiarach rozmaite, z tradycji odziedziczone formy życia – rodzina, naród, społeczności religijne, rytuały – są ważne i są nieodzowne dla trwania i dla jakości życia społecznego. Nie ma żadnych racji do mniemania, że niszcząc te formy lub piętnując je jako irracjonalne, mnożymy szanse na zadowolenie z życia, pokoju, bezpieczeństwa i wolności, są natomiast liczne racje, by oczekiwać czegoś wręcz przeciwnego. Nie wiemy, co by się stało na przykład, gdyby została zniesiona rodzina monogamiczna”.