Włoski socjolog dla KAI: stanowcze „nie” dla politycznego wykorzystywania religii
24 września 2022 | 17:04 | Piotr Dziubak (KAI Rzym) | Mediolan Ⓒ Ⓟ
“To paradoksalne, że w kraju tak bardzo zsekularyzowanym poszukiwanie głosu wyborców może wyrażać się tak tandetnymi występami wykorzystującymi symbole religijne. Salvini często robił sobie zdjęcia z ikonami i figurkami świętych. Takiej scenografii religijnej nie widać nawet już we włoskich domach” – powiedział w rozmowie z KAI prof. Maurizio Ambrosini z Uniwersytetu w Mediolanie.
Zdaniem stałego felietonisty katolickiego dziennika „Avvenire” polityczne wykorzystanie języka religijnego, symboliki religijnej wykrzywia ich głębokie znaczenie. „Partie polityczne bronią krucyfiksu, ale nie krzyża. Bronią szopki bożonarodzeniowej, ale nie treści, które ona wyraża: Jezusa, który rodzi się pośród ubogich” – zaznaczył włoski socjolog.
Piotr Dziubak (KAI): Panie Profesorze, włoscy politycy zrobili niespodziankę mieszkańcom Półwyspu Apenińskiego najpierw obalając rząd i w konsekwencji zmuszając do przygotowania wyborów w okresie wakacyjnym. Zamiast odpoczywać na plażach wszyscy politycy musieli prowadzić kampanię wyborczą w sierpniu, „świętym” miesiącu wakacyjnym dla zdecydowanej większości Włochów. Jako socjolog, jak Pan ocenia kampanię wyborczą?
Prof. Maurizio Ambrosini: Włosi nie poczuli specjalnie, żeby politycy swoją kampanią wyborczą jakoś im zakłócali wakacyjny odpoczynek. Jeśli już, to może mieli jeden temat więcej do rozmów pod parasolem na plaży i więcej czasu, żeby zająć się wypowiedziami polityków. Faktycznie pierwszy raz w historii Republiki Włoch kampania wyborcza miała miejsce w wakacje. Nie odbieram tego jako coś negatywnego. Kampania wyborcza była krótka. Problematyczny był wybór treści propagandowych. Osłabione partie nie są w stanie przewodzić wyborcom, wytyczać horyzonty, wskazać im cele, i angażować w ich realizację. Partie chcą raczej obiecują to, co się podoba ich wyborcom i w ten sposób podążają za nimi. Pojawiają się różne „wybuchowe” obietnice np. bloku partii prawicowych takie jak amnestia podatkową dla tych, którzy nie płacili podatków, albo morska blokadę przed napływem imigrantów. Oczywiście takie i inne obietnice w opinii wielu ekspertów są niemożliwe do zrealizowania.
Również lewica w sposób mniej radyklany starała się coś obiecać tak, aby zdobyć serca wyborców. Np. zaproponowała 14 pensję. Z kolei tzw. “Terzo Polo” (Trzeci Biegun) zaproponował kontynuację programu odchodzącego premiera Mario Draghiego. Kampania wyborcza była raczej uboga w nowe treści. Zresztą w zachowaniu polityków już od lat przeważa element defensywny. A stoimy przed na prawdę poważnymi wyzwaniami jak ochrona i opieka nad ludźmi w obecnym kryzysie m. in. w obliczu wysokich podwyżek rachunków za prąd i gaz. W tej kwestii prawie wszyscy politycy coś obiecali. „Liga Północna”, partia z bloku prawicowego, zaproponowała, żeby jeszcze bardziej obciążyć tym budżet państwa, co spowodowałoby jeszcze większe zadłużenie. Inne partie prawicowe były ostrożne w kwestii zwiększenie deficytu. Musimy pamiętać, że Włochy mają ogromny dług publiczny. Kampania polityczna sama w sobie jest zawsze taka jaka jest. Niestety problemem jest to, że wszystkim partiom brakuje perspektyw i nowych horyzontów. Dodam, że mamy coraz większą inflację i wzrost cen. Dochodzi do tego wojna w Ukrainie, co oczywiście bardzo mocno wpłynęło na kampanię i polityczne plany. Wojna i kryzys ekonomiczny niczym imadło „ścisnęły” zdolności planowania polityków.
KAI: Czy według Pana ludzie jakoś zrozumieli “ofertę” polityków w tej trudnej sytuacji, czy tylko z radością przyjęli to, co chcieli usłyszeć?
– Odzwyczailiśmy się od prawdziwych debat. Niestety partie i liderzy polityczni są doceniani, jeśli umieją udzielać zdecydowanych odpowiedzi, poruszających wyobraźnię, coś, co przypomina hasła reklamowe. Wypowiedzi dłuższe niż 2-3 minuty nie skupiają uwagi wyborców. Wyrafinowane analizy, które miały miejsce w czasach Pierwszej Republiki (1946-1994) są kompletnie niemodne. Aldo Moro przemawiał czasami przez 6 godzin na kongresach Chrześcijańskiej Demokracji. Zwykli obywatele raczej nie śledzili tego, ale później ten „wysoki” język polityczny był tłumaczony na język bardziej zrozumiały dla wszystkich. Choć zwykły obywatel nie śledził wszystkich wypowiedzi Aldo Moro albo Enrico Berlinguera to na pewno coś do niego docierało z wielkiej polityki. Teraz jesteśmy raczej świadkami talk show z zupełnym pomieszaniem polityki i rozrywki.
KAI: Czy można wobec powyższego mówić jeszcze, że polityka to poważne działanie na rzecz dobra wspólnego? Może partie polityczne przerodziły się w klany uzbrojone po zęby w media społecznościowe, a ich głównym celem jest likwidowanie oponentów politycznych?
– Dorastałem w czasach kiedy starcie pomiędzy partiami było bardzo mocne. Zwłaszcza kiedy istniała partia komunistyczna we Włoszech, największa tego typu partia w Europie Zachodniej. Ze strony Chrześcijańskiej Demokracji często padały ostre epitety pod adresem komunistów w czasie debat, czy wieców politycznych. Był sarkazm i mocny żart. Jednak w czasie Pierwszej Republiki istniał pewien mechanizm polityczny, który obligował do znalezienia jakiejś formy kompromisu, nigdy dochodziło do zupełnego zerwania pewnego politycznego konsensusu.
Ambasador Stanów Zjednoczonych we Włoszech w latach pięćdziesiątych, Clare Boothe Luce, nawrócona na katolicyzm, bardzo wierząca osoba, wręcz na granicy fanatyzmu religijnego, zacięta antykomunistka, kiedy została przyjęta przez papieża Piusa XII wygłosiła długie przemówienie, w którym podkreśliła, że włoska Chrześcijańska Demokracja w imię wiary musi twardo działać wobec komunistów, a nawet, że należy postawić ich poza prawem. Papież nie przerywał jej wywodów. Kiedy skończyła papież Pacelli swoim hieratycznym tonem, poważnym i surowym, powiedział do niej krótko: „Proszę pani ja też jestem katolikiem!” I ją pożegnał. Duża część ówczesnego świata polityki i Kościół katolicki walczyli ze sobą, ale odrzucali ekstremizm, nikt nie żądał, aby oponenci polityczni znaleźli się poza prawem. Wszyscy wiedzieli, że coś takiego może wywołać wojnę domową.
Z drugiej zaś strony lewica nigdy nie organizowała ekstremalnie długich strajków generalnych, które mogłyby zniszczyć kraj. Walka polityczna była obecna, ale w określonej i w pewnym stopniu ograniczonej przestrzeni, która pomagała utrzymać współistnienie różnorodności partyjnej. Dzisiaj w dużym stopniu polityczna walka przebiega według scenariusza sowicie ozdobionego sarkazmem i pustymi hasłami. W poprzedniej kampanii politycznej widzieliśmy, że partiom jest bardzo trudno zdobyć większość. Partie były zmuszone do zawiązania koalicji pomimo tego, że jeszcze dzień wcześniej mocno obrażały siebie nawzajem. Giuseppe Conte bez większych problemów był premierem w dwóch różnych koalicjach. Myślę, że swego rodzaju wojenny język, pełen obraźliwych sformułowań wobec przeciwników politycznych jest częścią pewnej obyczajowości. Jeśli chodzi o brak kierowania się dobrem wspólnym w działaniach politycznych nie byłbym zbyt drastyczny. Myślę, że ciągle są politycy, którzy są zaniepokojeni o dobro wspólne. Siły polityczne, które podkreślają naszą przynależność do Unii Europejskiej, NATO, przyjaźń z naszymi tradycyjnymi partnerami tj. Francją i Niemcami wyrażają dobitnie szacunek i dbałość o dobro wspólne. Nie stoi to oczywiście w sprzeczności z dążeniem do robienia kariery i realizacji określonych interesów politycznych.
KAI: Dlaczego partie prawicowe i to nie tylko we Włoszech używają określenia: “bronimy Włoch!”? Czy ktoś chciałby zaatakować Włochy?
– Z kontekście Włoch pojawiają się dwa elementy. Włoska prawica w pewnym stopniu kieruje się „logiką” konfliktu z Unią Europejską i tradycyjnymi partnerami. Pokazał to pierwszy rząd premiera Giuseppe Contego próbując wywołać napięcia z Francją, Niemcami i Brukselą. Politycy prawicowi mówią: “brońmy Włoch” i Giorgio Meloni robi to często. Przede wszystkim rozumieją pod tym hasłem to, że nie można poddawać się dyktatowi Brukseli i należy realizować własne cele. Kolejnym elementem, który pojawia się w programie prawicy jest powstrzymanie fali migrantów, blokada włoskich granic morskich i deportacje wszystkich, którzy szukają azylu. Zatem ci, co mówią: “bronimy Włoch” odnoszą się faktycznie do tych dwóch spraw. Sowranizm, włoskie określenie „suwerenności” odnosi się w pewnym stopniu także do odrzucenia proponowanych przez Unię Europejską nowych ustaw w takich obszarach jak bioetyka oraz kwestie związane z prawnym uznaniem „małżeństw” homoseksualnych, adopcji dzieci przez nie i eutanazją. Są to bardzo złożone i delikatne kwestie, w których Unia Europejska stara się wprowadzić jakieś zasady. Włoska prawica na pewno w tych kwestiach wejdzie w spór z Unią, żeby podkreślić ochronę tradycyjnych wartości i przeciwstawić się swego rodzaju imperializmowi kulturowemu Unii. Myślę, że w Polsce też ma miejsce coś bardzo podobnego.
KAI: Na plakatach prawicowego polityka Matteo Salviniego jest umieszczone słowo “wiara”. Skąd bierze się język religijny w kampanii politycznej? Czy ludzie odczytują znaczenie tego słowa w sensie religijnym?
– Wydaje się, że ludzie tak to rozumieją. Powiedziałbym ze smutkiem – niestety. Podobnie zresztą krytycznie wypowiadają się włoscy biskupi, którzy napiętnowali korzystanie z języka religijnego, z symboliki religijnej w kampanii wyborczej, czy przy innych okazjach, zwłaszcza w czasie spotkań wyborczych organizowanych przez lidera Ligii Północnej Matteo Salviniego. Wydaje się, że ludziom to się podoba. Kiedy w jednej z poprzednich kampanii wyborczych Salvini pokazał się z różańcem w ręku przyjęto to za coś pozytywnego i otrzymał bardzo duże wsparcie wyborców. Część włoskiego społeczeństwa lubi takie demonstracje. Jest to oczywiście problem. Pamiętajmy, że nigdy nie jest czymś dobrym mieszanie religii i polityki. W naszej historii mieliśmy przywódców w sposób bardzo wyrazisty motywowanych chrześcijaństwem w ich wizji politycznej i sposobie podejścia do polityki. Ale z drugiej strony politycy Pierwszej Republiki byli zawsze bardzo dyskretni jeśli chodzi o wyrażanie swoich przekonań religijnych w przestrzeni politycznej. W latach pięćdziesiątych może ktoś pokazywał się różańcem w ręku, ale ówcześni politycy starali się przede wszystkim używać argumentacji świeckiej w swoich wypowiedziach. Pewien młody komunista przerwał wypowiedź premierowi Alcide De Gasperiemu mówiąc: „Chcielibyśmy zobaczyć osobę niewierzącą w fotelu ministra szkolnictwa”. On specjalnie użył słowa “laico”, co po włosku może oznaczać osobę niewierzącą albo świecką i nieduchownego. De Gasperi odpowiedział mu: „Nie zamierzałem mianować ministrem księdza!
To paradoksalne, że w kraju tak bardzo zsekularyzowanym poszukiwanie głosu wyborców może wyrażać się tak tandetnymi występami wykorzystującymi symbole religijne. Salvini często robi sobie zdjęcia z ikonami i figurkami świętych. Takiej scenografii religijnej nie widać już we włoskich domach. Wykorzystanie języka religijnego, symboliki religijnej wykrzywia ich głębokie znaczenie. Partie polityczne bronią krucyfiksu, ale nie krzyża. Bronią szopki bożonarodzeniowej, ale nie treści, którą ona wyraża: Jezusa, który rodzi się pośród ubogich. Wykorzystanie symboliki religijnej, wiary do celów politycznych jest nie do przyjęcia, ponieważ fałszują ich prawdziwe znaczenie. Nie dziwi zatem krytyka biskupów i Papieża.
KAI: Stanowisko katolików jest zawsze łakomym kąskiem dla polityków przy okazji każdych wyborów we Włoszech. Zauważył Pan jakieś szczególne działania ze strony polityków, które miałyby przekonać katolików do głosowania na jakąś konkretną partię? Wskazania na kogo powinni głosować katolicy ze strony hierarchii kościelnej już się nie pojawiają tak jak to było kiedyś.
– Faktycznie w sposób wyraźny żaden biskup nie mówi już na kogo głosować, ale pojawiają się wypowiedzi, z których, kto chce, może zrozumieć, kogo miał konkretnie na myśli dany hierarcha. Katolicy wykształceni, zaangażowani w życie wspólnot parafialnych, w radach duszpasterskich są w większości wyborcami centrolewicy. Tzw. „niedzielni” katolicy, ci którzy ograniczają swoje religijne zaangażowanie do mszy św. niedzielnej głosują raczej na centroprawicę. Osoby zaangażowane w działania partii prawicowych to katolicy, których określiłbym letnimi tradycjonalistami, to osoby, które kościół odwiedzają prawie wyłączenie w Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Żyją oni nostalgią religijną, nostalgią modlitw, których nauczyli się w dzieciństwie i które odmawiały z mamą. Z czasem przestali praktykować, nie mają dojrzałej kultury religijnej, ale mają właśnie nostalgię religijną. To takie osoby są wrażliwe na hasła: musimy bronić krzyża, czy szopki bożonarodzeniowej. To im będzie się podobał polityk, który publicznie wyjmie z kieszeni różaniec w czasie wiecu politycznego. Dla takich osób ważniejsza jest nostalgiczna tradycja religijna niż praktykowanie religii. Niestety taka jest większość Włochów. Niewielu Włochów wyzna, że są ateistami albo agnostykami.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.