Marcin Przeciszewski: Maciej Iłowiecki – nestor uczciwego, rzetelnego dziennikarstwa
08 stycznia 2024 | 19:35 | mp, | Warszawa Ⓒ Ⓟ
Maciej Iłowiecki przez półtora roku pełnił funkcję redaktora naczelnego, wydawanego w latach 1991-1993 Ilustrowanego Tygodnika Informacyjnego „Spotkania” – ambitnego i najbardziej nowoczesnego w tamtym czasie tygodnika opinii na polskim rynku prasowym. Tam właśnie pod jego kierunkiem poznawałem arkana sztuki dziennikarskiej. W jego stylu bycia, sposobie narracji i pasji związanej w tym właśnie zawodem było coś nadzwyczaj autentycznego i pociągającego.
Tygodnik „Spotkania” był następcą, aczkolwiek w całkowicie nowej formule, wydawanych od 1977 r. poza cenzurą, lubelskich „Spotkań”, niezależnego Pisma Młodych Katolików, na którego czele stał znany działacz demokratycznej opozycji w PRL Janusz Krupski.
Po 1989 r. powstała idea kontynuacji wydawania „Spotkań”, ale w nowej formule, jako nowoczesnego, poczytnego tygodnika. Dlatego dotychczasowi twórcy „Spotkań”, Janusz Krupski i Piotr Jegliński, postanowili ściągnąć do redakcji profesjonalnych i sprawdzonych dziennikarzy o znanych nazwiskach oraz stworzyć spółkę kapitałową wraz z francuskim gigantem medialnym, grupą „L’Express”. Nowe „Spotkania” miały być wysokonakładowym, nowocześnie wydawanym, bogato ilustrowanym tygodnikiem informacyjnym, otwartym na wszystkich, ale jednocześnie wiernym wartościom kojarzonym jako konserwatywne, a w sensie politycznym nie związanym z żadnym z istniejących kręgów politycznych. Tę niezależność od polskich ośrodków politycznych miał „Spotkaniom” zapewniać mariaż z zagranicznym kapitałem.
Zasługą Janusza Krupskiego było namówienie do objęcia przez Macieja Iłowieckiego funkcji redaktora naczelnego, wówczas prezesa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Jego ideowa sylwetka oraz szeroko znana rzetelność i uczciwość pasowała do tak zarysowanego profilu nowego tygodnika.
Abp Jędraszewski: dziś próbuje się gasić światło Chrystusa w sercach i umysłach dzieci i młodzieży
Maciej jako szef redakcji tygodnika zaskarbił sobie szybko zaufanie kilkudziesięcioosobowego zespołu redakcyjnego. Jako redaktor naczelny był właściwie przeciwieństwem typowego szefa dużego medium, którzy na ogół sprawiają wrażenie piekielnie zajętych, żyjących w wielkim pośpiechu i stresie. Pierwsza cechą, która biła od Macieja, był spokój i wewnętrzna harmonia. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek był zdenerwowany czy się z kimś kłócił. Dla każdego z nas miał czas, zawsze można było wejść do jego gabinetu w dowolnej sprawie. Nie było sekretarki, która broniłaby dostępu do szefa.
Jednocześnie cechowało go duże poczucie humoru i pewna „lekkość bycia”. Jego silna osobowość czy niewątpliwy autorytet nikogo nie przytłaczały. Ze wszystkimi, nawet najmłodszymi pracownikami, był po imieniu. Czuło się zarazem jego olbrzymie wyczucie i doświadczenie dziennikarskie. Widać było, że dziennikarstwo jest jego pasją życiową i w pełni mu się oddaje, jednocześnie stawiając warsztatowi dziennikarskiemu wysokie wymagania. Od nas wszystkich wymagał rzetelności, sprawdzania wszystkich faktów, a przede wszystkim przytaczania różnorodnych opinii, tak aby nic nie narzucać czytelnikowi, lecz pozostawić mu wybór. Zawsze podkreślał, że zadaniem dziennikarza jest ukazanie czytelnikowi pewnych skomplikowanych procesów jakie toczą się wokół, próba ich wyjaśnienia, ale nigdy nie może to być jednostronne preferowanie określonego sposobu myślenia, jakiejś ideologii czy opowiadanie się po którejś ze stron sporu. Wierzył, że po upadku totalitaryzmu, w epoce wolnych mediów do takiego właśnie dziennikarstwa należy przyszłość.
Jako szef łączył w sobie duże wymagania z wysokim poziomem kultury i olbrzymią wrażliwością. Swych podwładnych nigdy nie krytykował. Raczej zachęcał do dalszego wysiłku wskazując, co należy poprawić bądź jakie jeszcze źródła wykorzystać. Był to rodzaj pedagogiki pozytywnej, która dodawała skrzydeł, szczególnie młodym i początkującym. Jako rozpoczynający wówczas pracę dziennikarz bardzo wiele się pod jego kierunkiem nauczyłem. Po latach mogę powiedzieć, że trwały wybór drogi dziennikarskiej zawdzięczam właśnie jemu, Maciejowi. W jego stylu bycia, sposobie narracji i bijącej od niego pasji związanej w tym właśnie zawodem było coś nadzwyczaj autentycznego i zarazem bardzo pociągającego.
Jednakże środowisko dziennikarzy tworzących „Spotkania” było bardzo pluralistyczne, nie wolne od wewnętrznych różnic i konfliktów. W zespole dość szybko pojawił się spór czy „Spotkania” w sensie aksjologicznym mają być pismem neutralnym, czy też mają promować, choć nie nachalnie i z dużą delikatnością, pewien określony świat wartości, zakorzeniony w chrześcijaństwie. Maciej zdecydowanie opowiedział się za tym drugim kierunkiem. Był przekonany, że rolą „Spotkań” jest ukazywanie pewnego wzorca dobrego dziennikarstwa na kształtującym się niemalże od początku rynku medialnym w Polsce. Uważał ponadto, że musimy zaproponować taki sposób ukazywania rzeczywistości, który uświadamiać będzie czytelnikowi potrzebę istnienia pewnych obiektywnych, uniwersalnych wartości, bez których demokracja ulegnie zagubieniu i deformacji. Dlatego już w jednym z pierwszych numerów zaakceptował i skierował do druku – wbrew stanowisku dużej części redakcji – przygotowany przeze mnie cykl artykułów w obronie życia, obnażających prymitywizm argumentacji tych środowisk, które opowiadają się za wolną aborcją.
Maciej przyjaźnił się z bp. Józefem Życińskim, z którym często spotykał się podczas jego pobytów w Warszawie. Łączyły ich zainteresowania współczesną nauką oraz relacjami pomiędzy nauką a wiarą. Łączyła ich także pewna wspólna wizja Kościoła, który powinien podjąć dialog ze współczesnym światem na bardzo wielu płaszczyznach. W pewnym momencie biskupowi Życińskiemu Episkopat powierzył zadanie stworzenia Katolickiej Agencji Informacyjnej. To właśnie Maciej Iłowiecki był pierwszą osobą, której bp Życiński zaproponował stanięcie na czele tej agencji. Maciej jednak odmówił, tłumacząc, że już jest zbyt wiekowy, a biorąc pod uwagę ogrom wyzwań i trudności na jakie ta osoba z pewnością napotka w samym Kościele, tłumaczył biskupowi, że powinien być to ktoś o wiele młodszy, zdolny borykać się na co dzień z tysiącami problemów i przeszkód.
Linia tygodnika „Spotkania”, ukształtowana pod kierunkiem Macieja Iłowieckiego, choć była nadzwyczaj cenna i dalekowzroczna, w sensie rynkowym nie przysporzyła wydawcom pisma wielkich sukcesów. Wśród tygodników, po początkowo wysokim zainteresowaniu „Spotkaniami”, na polu sprzedaży wyprzedziły je „Wprost” i „Polityka”. Okazało się, że polski masowy czytelnik nie jest przygotowany na pismo stawiające przede wszystkim na rzetelność, a przy okazji o profilu konserwatywno-centrowym. Znacznie lepiej sprzedawały się wówczas pisma bardziej lewicujące. Czas na periodyki ukazujące inny sposób myślenia miały nadejść dopiero po latach. Maciej Iłowiecki był na tym polu prekursorem.
Po półtora roku Maciej został zdjęty ze stanowiska redaktora naczelnego „Spotkań” przez francuskiego współwydawcę, pod zarzutem, że nie potrafi dostatecznie wyczuć potrzeb polskiego rynku epoki transformacji. Kiedy spotkałem go na redakcyjnym korytarzu po burzliwym spotkaniu z francuskim partnerem, gdzie przekazano mu tę informację, powiedział tylko: „No cóż, może będę bezrobotny, ale nie dałem się sprzedać i zrobić ze „Spotkań” lichego towaru goniącego tylko za sensacją”.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.