Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz – wykład inauguracyjny na 8. Festiwalu Katolickiej Nauki Społecznej w Warszawie
Rok: 2024
Autor: Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz
„Każde królestwo wewnętrznie skłócone pustoszeje i dom na dom się wali” – czytamy w Ewangelii św. Łukasza (Łk 11,17). W historii myśli politycznej powodzenie państwa generalnie łączono z zasadą jego wewnętrznej jedności. Konflikt zatem postrzegany był jako działanie przeciwko dobru wspólnemu. W pewnym sensie dalekim echem tego wyobrażenia była idea gospodarki centralnie sterowanej. Wiele zmieniło się jednak wraz z Adamem Smith’em i jego koncepcją gospodarki wolnorynkowej. Wolna konkurencja, a więc pewien typ konfliktu, miała odtąd być źródłem nie tylko bogacenia się jednostki, ale również rozwoju gospodarczego państwa. Konflikt zaczęto postrzegać jako twórczy i służący dobru wspólnemu. Równolegle rozwijały się na Zachodzie systemy partyjne również odwołujące się do zasady swobodnej konkurencji. Także Kościół katolicki do pewnego stopnia zaaprobował tę zasadę uznając np. „pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa”, wolny rynek za „najbardziej skuteczne narzędzie wykorzystywania zasobów i zaspokajania potrzeb” (CA, 34 i 35) czy uprawniony pluralizm polityczny wśród katolików[1].
Niemal natychmiast pojawia się jednak pytanie o granice dopuszczalnego pluralizmu i uprawnione etycznie typy konfliktów. Przekonanie o istnieniu takich granic, wyrażone choćby w koncepcji nienaruszalnej ludzkiej godności, zakorzenione jest historycznie w dwóch elementach chrześcijańskiego światopoglądu. Pierwszy, to uznanie konsekwencji faktu bycia stworzeniem. Ponieważ człowiek nie jest wszechmocnym Bogiem, stale musi się liczyć z wolą Stwórcy, musi Go pytać i podejmować decyzje w kontekście otrzymanej odpowiedzi. Uwzględnienie teistycznej perspektywy w obszarze polityki oznacza uznanie, że istnieją nieprzekraczalne antropologiczne granice w sprawowaniu władzy politycznej i stanowieniu prawa. Istnieją polityczne czyny wewnętrznie złe (intrinsece malum), które „zatruwając cywilizację ludzką, bardziej plamią tych, którzy tak postępują, niż tych, którzy doznają niesprawiedliwości”[2]. Czynów tych żadnej władzy, w żadnych okolicznościach i pod żadnym pretekstem nie wolno podejmować. Drugim elementem chrześcijańskiego światopoglądu jest uznanie istnienia w świecie nieusuwalnego zła, które jest konsekwencją grzechu pierworodnego. Nie chodzi tu o zgodę na konkretne zło, ale na fakt, że zła nie da się całkowicie wyrugować z życia społecznego. Próby wyrwania zła z korzeniami, jak niekiedy mówimy, są z góry skazane na porażkę. Nie liczą się z ludzką miarą. Stoją za nimi utopijne ideologie i zacietrzewienie. Przestrzega nas przed tym ewangeliczna przypowieść o chwaście (por. Mt 13,24-30). Gdyby zamiarem Pana Boga było wykorzenienie zła, powinien unicestwić węża natychmiast, jak tylko wślizgnął się do rajskiego ogrodu. Bóg jednak tego nie uczynił[3]. Dzieło człowieka zawsze skażone jest niedoskonałością. Stąd osądzaniu własnych czynów, czy też działań innych ludzi, także politycznych przeciwników, musi towarzyszyć pewna doza wyrozumiałości. Choćby przez wzgląd na fakt, że ci, którzy sądzą dzisiaj, jutro sami staną się podsądnymi. „Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie” – przypomina Ewangelia św. Łukasza (Łk 6,38).
Świadomość obecności skutków grzechu pierworodnego w życiu społecznym prowadzi do ustanowienia mechanizmów kontroli władzy w celu zapobieżenia nadużyciom (system check and balance). Potrzebę istnienia takiego mechanizmu dobrze tłumaczą słowa Jamesa Madisona: „Gdyby ludzie byli aniołami, żadne władze nie byłyby potrzebne. Gdyby aniołowie mieli rządzić ludźmi, nie byłaby konieczna ani zewnętrzna, ani wewnętrzna kontrola nad władzą”[4]. Pewną formę zasady trójpodziału władzy spotykamy jednak już w Starym Testamencie, gdzie w ramach monarchii teokratycznej mamy urząd króla, najwyższego kapłana i proroka. Oświecenie, poza nowym podejściem do polityki, przyniosło także nowe wyobrażenie o pochodzeniu zła. Zło miałoby być uwarunkowane instytucjonalnie, a zatem możliwe do wyeliminowania za sprawą reformy instytucji politycznych. Immanuel Kant pisze wręcz:
„Problem zorganizowania państwa jest do rozwiązania, mówiąc bez ogródek, nawet dla narodu diabłów (jeśli tylko posiadają one rozum) i wyrażałby się następująco: «W taki sposób trzeba zorganizować pewną liczbę istot rozumnych, które dla swego przetrwania potrzebują powszechnych praw, z których jednak każda w tajemnicy skłonna jest uchylać się od nich, i tak zorganizować ich ustrój, ażeby bez względu na przeciwieństwa ich prywatnych pobudek te ostatnie na tyle były przez nich nawzajem powstrzymywane, że w publicznych stosunkach między nimi rezultat byłby taki, jak gdyby owych złych pobudek nie miały one w ogóle»”[5].
Wymagana od diabła rozumność nie ma nic wspólnego z mądrością. Chodzi jedynie o zdolność do kalkulacji zysków i strat. Cnota, czy mówiąc szerzej: etyka, w oświeceniowym projekcie życia społecznego staje się zbędna. Wprawdzie o etyce wiele się mówi i pisze, powołuje się także liczne komisje etyczne, które opracowują rozmaite kodeksy, ale ich głównym celem jest „rozbrojenie” etyki chrześcijańskiej, niezależnej od człowieka i zastąpienie etyką „dobrej woli wszechmogącej jednostki”. Komitety etyczne stają się jedynie „antechambrami posthumanizmu”[6]. Wraz z etyką odwołującą się do ludzkiej natury poznawalnej za sprawą rozumu znika także świadomość konieczności wyrozumiałości dla ludzkich błędów i potrzeby obdarowywania siebie nawzajem przebaczeniem. Etyka społeczna faktycznie zastąpiona zostaje przez eschatologię, przed czym przestrzegał np. kard. Joseph Ratzinger, mówiąc o „rozkładzie prawa przez ducha utopii”[7]. Rozmaite ideologie permanentnego stanu wyjątkowego próbują współcześnie uzasadniać użycie nadzwyczajnych środków politycznych i prawnych. „Właściwym i ostatecznym źródłem prawa staje się teraz obraz nowego społeczeństwa: moralne i legalne jest to, co służy kształtowaniu przyszłego świata. (…) Zakłada się zniknięcie metafizyki, której miejsce zajmuje nie aktualny konsensus, ale ideał świata, który ma nadejść” – pisze kard. Ratzinger[8]. Zamiast państwa na miarę człowieka, próbuje realizować się kolejną wersję mniej lub bardziej utopijnego raju na ziemi. W abstrakcyjnym świecie ludzi wolnych od skutków grzechu pierworodnego, z sumieniem pozbawionym obiektywnego punktu odniesienia, łatwo o dehumanizację przeciwnika, tzn. tego, kto odstaje od reszty, czy też przeciwstawia się budowie utopii. Przeciwnicy Jezusa mówią w ewangelii: „Ma [w sobie] Belzebuba i mocą władcy złych duchów wyrzuca złe duchy” (Mk 3,22). Kant zaś tych, dla których konstruuje swoje państwo nazywa „narodem diabłów”.
Zadaniem chrześcijaństwa jest zakwestionowanie irracjonalnych mitów politycznych, w tym także mistycznych nadziei na społeczeństwo wyzwolone od zła. Miejsce polityki opartej na mitach powinna zająć polityka oparta na cnocie umiarkowania. Jest to o tyle trudne, że maksymalistyczne hasła nie tylko są chwytliwe, ale także wielu wydają się moralnie dobre, zaś ograniczanie się do tego, co możliwe, odbierane bywa jako przejaw małoduszności. Trudno jest „zachować trzeźwość i czynić to, co możliwe, nie domagając się niecierpliwym sercem tego, co niemożliwe; głos rozsądku nie jest tak donośny jak krzyk nierozumności – zauważa kard. Ratzinger. Wołanie o to, co wielkie ma pozór czegoś moralnego; ograniczanie się do tego, co możliwe, wydaje się natomiast pragmatyzmem ludzi małodusznych, odwróceniem od namiętnego dążenia do rzeczy wielkich moralnie. W rzeczywistości jednak moralność polityczna polega właśnie na tym, by oprzeć się szermowaniu wielkimi hasłami (…). Moralne jest nie awanturnicze moralizowanie, które chce samo czynić to, co należy do Boga, ale rzetelność, uczciwość, która przyjmuje miarę człowieka i zgodnie z nią czyni jego dzieło. W sprawach politycznych nie bezkompromisowość, lecz kompromis jest prawdziwą moralnością”[9].
Ideały można zdradzić na wiele sposobów, a jednym z nich jest perfekcjonizm prowadzący do politycznego awanturnictwa. Polityka nie potrzebuje eschatologii z jej apokaliptycznymi wizjami, ale etyki odwołującej się do ludzkiej racjonalności.
Zastanawiając się nad źródłami i typami konfliktów politycznych trzeba powiedzieć, że pewne konflikty występujące w przestrzeni społecznej są w pełni uprawnione, będąc m.in. konsekwencją politycznego pluralizmu. Zauważa to także Kościół.
„Różne czynniki — takie jak doraźny charakter niektórych decyzji w sprawach społecznych, fakt, że często istnieje wiele moralnie dopuszczalnych sposobów realizacji lub ochrony tej samej istotnej wartości, możliwość interpretowania na różne sposoby pewnych podstawowych zasad teorii politycznej, a także techniczna złożoność znacznej części problemów politycznych — wyjaśniają możliwość istnienia wielu różnych partii, w których katolicy mogą podejmować działalność, aby wypełniać — zwłaszcza za pośrednictwem reprezentacji parlamentarnej — swoje prawo i obowiązek uczestnictwa w kształtowaniu życia publicznego kraju”[10].
Wiele różnych, a niekiedy sprzecznych sposobów interpretacji problemów życia społecznego przekłada się na wielość celów, jakie mogą sobie stawiać katolicy w życiu politycznym. Tym samym również katolicy aktywni politycznie mogą wchodzić ze sobą w konflikt, przy czym – przypomnijmy – kard. Ratzinger wyraźnie zakreśla granicę dopuszczalnego pluralizmu, jaką stanowią tzw. wartości nie podlegające negocjacjom, w tym prawo do życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci i instytucja małżeństwa jako związku jednego mężczyzny i jednej kobiety[11]. Gdy w grę wchodzą owe nie polegające negocjacjom wartości, katolicy zobowiązani są do zachowania jedności w ich obronie.
Niestety, istnieją także konflikty, których przyczyny należy oceniać jednoznacznie negatywnie, np. chęć realizacji egoistycznych interesów partyjnych. Skoro system partyjny jest postrzegany jako część instytucjonalnego dobra wspólnego, to muszą istnieć także uprawnione interesy partyjne. Nie ma nic dziwnego w tym, że partie polityczne zabiegają o przejęcie władzy w danym kraju, czy np. o środki na prowadzenie kampanii wyborczych. Problem pojawia się wówczas, gdy interes partyjny przedkładany jest ponad interes państwowy. Nie ma bowiem interesów partyjnych, które byłyby ważniejsze niż właściwie rozumiany interes państwa. Państwo nie jest własnością żadnej opcji politycznej.
Częstą przyczyną konfliktów politycznych są wady konkretnych polityków, którymi kieruje np. resentyment czy chęć zemsty. Mechanizm błędnego koła zemsty polega na swoistym przymusie odnawiania zbrodni, którego ludzie doświadczają na podobieństwo praw przyrody. Chociaż ma on głównie charakter psychiczny i społeczny, bardzo często ludzie czują się wobec niego całkowicie bezwolni, niczym uczniowie czarnoksiężnika, którym zabrakło magicznej formuły zdolnej zniweczyć czar. Reakcję łańcuchową i odczuwany subiektywnie determinizm dobrze oddają słowa Waldemara Łysiaka:
„Wczoraj, jutro, przed wojną, przed stu laty – zabił ci ojca lub brata, uwiódł siostrę lub córkę, obraził, okradł lub uderzył, nieważne. Zabiłeś go. I już wiesz, że gdy podrzynałeś gardło, krew tamtego była twoją krwią, nożem podpisałeś na jego szyi własny wyrok. Wiesz, że przyjdą. Jego brat, jego syn lub kuzyn, pojutrze, za tydzień, za rok. I odbiorą ci życie. A ty nie uciekasz za morze. Mógłbyś, lecz to jest twój kraj, twoja ziemia, twój dom, twoje oliwki w ogrodzie…”.[12]
Ludzie są uwięzieni w kieracie powtarzalnej zbrodni, tak długo, jak długo przebaczenie traktowane jest jako przejaw słabości i powód do wstydy.
Nieumiejętność panowania nad emocjami przekształca przestrzeń społeczną w pole konfliktów plemiennych. Jedno państwo, dwa skłócone narody. Skonfliktowane plemiona racjonalizują przyczyny swojej wrogości wobec drugiej strony. Mamy zatem ściganie domniemanych przestępców politycznych, spór o praworządność, o stosunek do imigrantów czy integracji europejskiej. Pojawia się pytanie, na ile motorem obecnych w polskiej polityce sporów są racje merytoryczne, a na ile emocje, nad którymi politycy nie potrafią zapanować? „Burza namiętności mąci prawy umysł” – mówi Biblia (Mdr 4,12). Nie chodzi o to, że w wymienionych obszarach nie ma spornej materii, ale o to, że często służą one jedynie za pretekst do otwarcia kolejnego pola konfliktu. Rozum zaś pozwala nie tylko zważyć ciężar gatunkowy argumentów, ale również dostrzec obecność w naszych konfliktach także innych, zewnętrznych aktorów i zewnętrzne polityczne interesy. „Inni szatani byli tam czynni” – pisał Kornel Ujejski w kontekście bratobójczych walk[13].
Miłość Ojczyzny wymaga dzisiaj, aby to wszystko posklejać, wygasić falę nienawiści. Polska – jak przestrzegał nas św. Jan Paweł II – już raz utraciła niepodległość. „W XVII wieku Polacy zawinili tym, że nie ustrzegli dziedzictwa, którego ostatnim obrońcą był zwycięzca spod Wiednia”[14]. Naród nie może być zakładnikiem prywatnych emocji polityków, nie może być zakładnikiem niczyich prywatnych lub partyjnych interesów.
Edmund Wnuk-Lipiński rozróżniał konflikty wewnątrzsystemowe i antysystemowe[15]. W konflikcie wewnątrzsystemowym nie podważa się prawomocności systemu, normatywnych jego podstaw czy istotnych reguł decydującego o jego tożsamości. Konflikty wewnątrzsystemowe toczą się o dobra „niższego rzędu”. Przebiegają i rozstrzygane są zgodnie z formalnie lub zwyczajowo określonymi procedurami, stanowiącymi część systemu społecznego. Mamy negocjacje przedstawicieli pracobiorców, pracodawców i rządu w Radzie Dialogu Społecznego, uzgodnienia w ramach Komisji Wspólnej Przedstawicieli Rządu RP i Konferencji Episkopatu Polski, a w razie czego legalne strajki i uliczne manifestacje. System zatem nie jest w żaden sposób zagrożony destabilizacją. Przedmiotem konfliktu antysystemowego natomiast jest prawomocność systemu, normatywne jego podstawy lub istotne reguły decydującego o jego tożsamości i logice funkcjonowania. Tym samym nie toczy się on zgodnie z przyjętymi w systemie zasadami i nie jest rozstrzygany według wcześniej ustalonych procedur. Ma charakter rewolucyjny w pełnym lub w ograniczonym tego słowa znaczeniu. Wydaje się, że z takim właśnie antysystemowym konfliktem mamy do czynienia obecnie. Celem wydaje się być – jak z poczuciem humoru ujął to minister sprawiedliwości – „przewracanie praworządności” i – można dodać – inwersja wartości. Na antysystemowość wskazuje choćby przywołane w debacie wyrażenie Karla Löwensteina, w którym przymiotnik znosi wartość znaczeniową rzeczownika, podobnie jak w przypadku znanej nam z przeszłości „demokracji ludowej”. Nie chodzi zatem o drobną korektę w relacjach państwo – Kościół, bardziej zniuansowane podejście do ochrony życia ludzkiego czy korupcję jakiej mieliby się dopuścić pojedynczy urzędnicy państwowi. Nie chodzi także o praworządność ani w znaczeniu substancjalnym, ani w sensie czysto formalnym. Wszak ojcem tej pierwszej koncepcji praworządności – jak przypominał św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki w 1991 r. – był Mojżesz. „Mojżesz (…) stał się prawdziwym twórcą państwa prawa w biblijnym tego słowa znaczeniu”[16]. Występowanie zatem przeciwko prawu do życia, małżeństwu czy rodzinie jest działaniem przeciwko samej substancji praworządności. Gdy chodzi zaś o tę drugą koncepcję, Dante pisał: „Quicumque finem iuris intendit cum iure graditur. Ktokolwiek chce osiągnąć cel prawa musi postępować zgodnie z prawem”[17]. Nie da się przywrócić szacunku dla prawa poprzez okazywanie braku szacunku dla prawa. Kto uważa, że może nie przejmować się prawem czy też interpretować je całkowicie dowolnie, niszczy praworządność także w jej formalnym znaczeniu. Działanie w oparciu o teorię Löwensteina niszczy zaufanie do państwa i jego instytucji. Tymczasem, zwłaszcza w kontekście wojny na Wschodzie i dążenia do utworzenia federalnego państwa unijnego na Zachodzie, miłość Ojczyzny i zaufanie do instytucji państwa polskiego są nam niezwykle potrzebne. Od dwóch lat mamy wojnę za wschodnią granicą. Pamiętajmy o tym. Ale warto wziąć pod uwagę także zadziwienie Yorama Hazony odnośnie do postawy obywateli wobec procesu europejskiej integracji:
„Skąd bierze się to, że tak wielu Europejczyków jest współcześnie gotowych pomóc w demontażu państw, w których żyją, i zastąpieniu ich rządami międzynarodowego reżimu?”[18].
Na ogół myśląc o Unii Europejskiej jako imperium skupiamy się na wymiarze zewnętrznym, tzn. na jej zdolności bądź też braku zdolności do konkurowania z takimi państwami narodowymi jak Chiny, Stany Zjednoczone czy Rosja. Chcielibyśmy, aby Europa nie znalazła się na marginesie historii. Pragnienie to jest ze wszech miar słuszne. Rzadziej jednak myślimy o tym, że nieuchronną konsekwencją przekształcenia UE w imperium będzie radykalna zmiana relacji wewnętrznych w Unii polegająca na przejściu do uzgadnia wspólnej polityki w wybranych obszarach do wymuszania przez imperialną warstwę urzędniczą posłuszeństwa na państwach uznanych za peryferie. Toczone spory o programy szkolne, zwłaszcza o kanon literatury i kurs historii, nie są przypadkowe. O. Jacek Salij zapisał kiedyś wspomnienie z rozmowy z profesorem Tadeuszem Manteuffelem, jaką odbył w 1956 r. Chodziło o powód, dla którego zaczęto wycofywać ze szkół podręczniki historii Polski pisane przez sowieckich autorów. Profesor powiedział: „Nasze dzieci musiały się uczyć historii ojczystej z podręczników pisanych przez wrogów naszej Ojczyzny”[19]. Przytaczam spostrzeżenia Hazony’ego nie po to, aby wzbudzać niechęć do procesu integracji, ale aby przypomnieć, że istnieją różne wizje integracji. Byliśmy dotychczas dumni z tego, że po drugiej wojnie światowej udało się nam znaleźć lekarstwo, z jednej strony, na wybujały nacjonalizm, z drugiej zaś na pokusę imperializmu, głównie niemieckiego; unię, która nie jest ani państwem federalnym, ani zwykłą organizacją międzynarodową. Mówimy, że UE jest organizacją międzynarodową sui generis. W języku św. Jana Pawła II wyraża to pojęcie „Europa Ojczyzn”, w odróżnieniu od „Ojczyzny-Europy”. Dziś podejmowane są próby, aby to sui generis wyrugować[20]. Gdyby jednak Unia utraciła ten przymiot bycia sui generis i po prostu skopiowała tradycyjne rozwiązanie imperialne, nie tylko utracilibyśmy powód do dumy, ale również poczucie bezpieczeństwa wewnątrz Unii. Pokój w Europie bowiem związany jest z tą formą pośrednią, pomiędzy autarkicznym państwem narodowym a imperium. Nie potrzebujemy powrotu ani nacjonalizmu, ani Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Troska o państwo i jego instytucje, oraz o zaufanie obywateli do państwa także w tym kontekście są niezwykle ważne.
Gdzie leży medykament na dramatyczną chorobę polskiej polityki? Po pierwsze, powinniśmy szukać tego, co nas łączy, a nie tego, co dzieli. Słyszy się czasem: „Sprawiedliwość tak, jak my ją rozumiemy…”. Przy takim podejściu rozpada się wspólny świat, każda grupa zamyka się w sobie i nabiera przekonania, że za wszelkie zło w świecie odpowiada druga strona. Potrzeba nam wspólnych kryteriów oceny tego, co rzeczywiście jest sprawiedliwe, byśmy byli zdolni wyjść z jaskini egoizmu. Wspólne zaś może być tylko to, co racjonalne, co dyktuje nam recta ratio, rozum poprawnie używany. Arystoteles wyraża przekonanie, że w państwie prawa „powinny rządzić prawa, i to prawa właściwie ujęte”[21]. Władca zaś powinien być jedynie stróżem tego, co sprawiedliwe i równe[22]. Wówczas rządzi „tylko bóg i rozum”. Jeśli zaś władzę przyznaje się człowiekowi, to rządy mają w sobie także coś zwierzęcego z powodu zwierzęcej namiętności, która drzemie w każdym człowieku[23]. Tymczasem prawo, to „czysty, wyzbyty żądzy rozum” – pisze Stagiryta[24].
Po drugie, powinniśmy wygasić falę nienawiści, a potrafimy to zrobić tylko w samych sobie. „Gniewajcie się, ale nie grzeszcie: niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce” – pisał św. Paweł (Ef 4,26). Św. Jan Chryzostom, komentując ten werset pisze:
„Apeluję do was, byście ugasili wasz gniew przed zachodem słońca. Bo jeżeli nie zdołacie opanować go na pierwszy dzień, zarówno przez następny dzień, a często nawet przez cały rok będziecie go przedłużać i wrogość będzie odtąd rosnąć bez żadnej dalszej pomocy. Wrogość bowiem wywołuje w nas podejrzenia, że słowa wypowiedziane w jednym sensie miały na celu sens inny; to samo dzieje się z gestami i rozwścieczają nas one i irytują, i wybudzają w nas większą złość niż u wariatów, tak że nie godzimy się wymówić imienia tej osoby ani jej słyszeć i sami wypowiadamy obelgi i zniewagi”[25].
Nam zaś nikogo nie wolno bezpodstawnie podejrzewać i nikogo nie wolno nienawidzić. Tym bardziej zaś naszych braci. W pośmiertnie opublikowanych pismach Stanisława Wyspiańskiego odnajdujemy jego notatkę na temat „Zemsty” Aleksandra Fredry, w której zauważa, że ostatnim słowem dramatu jest słowo „zgoda”. Zdaniem Wyspiańskiego oznacza, że: „w słowie tem ROZKAZ myśli polskiej dawał. A dając ten rozkaz, — zamykał usta wrogim sobie przeciwnikom, wiązał im ręce w spólności a zamykał im usta i temże samem otwierał im oczy, aby wroga wspólnego sobie dalej i indziej ujrzeli. I aby nie widzieli wroga tego nigdzie u swoich, nigdzie na ziemi swojej w bracie rodzonym, — ale by go zobaczyli, że obcy jest i z obcych stron przyszedł i że nie prawo jego jest, ale bezprawie. Ale ku temu, by oczy były otwarte, potrzebną i konieczną jest zgoda. I nie ta zgoda, która dwóch wiąże przeciw trzeciemu, trzech wiąże przeciw czwartemu, czterech przeciw piątemu, pięciu przeciw szóstemu, jeden tysiąc przeciw drugiemu tysiącowi, — ale ta zgoda, która umie upokorzyć język i dumę i pychę swoją własną i zamyka jej usta, — by dłoń zdziałać mogła Czyn wielki w zgodzie”[26].
Jako chrześcijanie zobowiązani jesteśmy do przebaczania. „Ty mocą Ducha działasz w głębiach ludzkiego serca, aby nieprzyjaciele szukali zgody, przeciwnicy podali sobie rękę i ludy doszły do jedności. Twój dar, Ojcze, sprawia, że szczere szukanie pokoju gasi spory, miłość zwycięża nienawiść, a pragnienie zemsty ustaje przez przebaczenie” – słyszymy w Modlitwie Eucharystycznej o Tajemnicy Pojednania. Jak to osiągnąć w praktyce? Jak wyciszyć tę nieświętą pasję? Św. Jan Chryzostom radzi:
„Rozważając nasze własne grzechy i to, za ile spraw ponosimy odpowiedzialność przed Bogiem. Pamiętając, że sprowadzamy zemstę nie na wroga, lecz na siebie samych, rozważając, że radujemy naszego prawdziwego wroga, diabła, i że dla jego korzyści wyrządzamy zło członkom naszego własnego ciała. Jeśli chcecie żywić wrogość, żywcie ją wobec diabła. To w tym celu Bóg uzbroił nas w gniew…”[27].
Jako Polacy wezwani jesteśmy do jedności. „Nie kłóćcie się i nie wszczynajcie co dnia waśni waszych (…) woła wam naród. A niech to jedno serce będzie w was, które jest jedno serce w narodzie” – wzywa Wyspiański[28]. Musimy potrafić wznieść się ponad nasze słabości i w obu wymiarach: religijnym i narodowym, okazać się godni poprzednich pokoleń Polaków i pokoleń, które przyjdą po nas. Nie jest łatwo temu sprostać, ale gdy przed ponad stu laty Polska została zlepiona z trzech zaborów, zaledwie chwilę później, bo w 1920 r., potrafiliśmy być jednością.
W jednej z książek natrafiłem na obserwację dotyczącą „cierpliwości pająka”, który nieskończenie wiele razy naprawia swoją pajęczynę, gdy tylko sieć zostanie zerwana[29]. Prorok Jonasz uczył się miłości nieprzyjaciół od małego robaczka, który zniszczył dający mu cień krzew rycynusowy (por. Jon 4), my uczmy się od pająka wciąż na nowo zaplatać sieć naszych wzajemnych relacji, prząść tkankę więzi społecznych, rozpoczynając na nowo za każdym razem, gdy widzimy, że są one zerwane. Wykorzystujmy do tego nadarzające się okazje, jak choćby masowy napływ uchodźców z Ukrainy czy powódź na południu Polski. Starajmy się „zło dobrem zwyciężać” (Rz 12,21), każde nieszczęście traktując jako okazję do świadczenia dobra.
Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz
[1] Por. Kongregacja Nauki Wiary, Nota doktrynalna o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym, nr. 3, https://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/documents/rc_con_cfaith_doc_20021124_politica_pl.html
[2] Sobór Watykański II, „Gaudium et spes”, 27, w: tenże, Konstytucje. Dekrety. Deklaracje, Pallottinum, Poznań 2002, s. 546; por. Jan Paweł II, „Veritatis splendor”, nr. 79-81, w: tenże, Dzieła zebrane, t. I, Wydawnictwo M, Kraków 2006, ss. 501-502.
[3] Por. K. Pałys, Hewel, W drodze, Poznań 2022, s. 371.
[4] J. Madison, Dalej na ten sam temat z tego samego punktu widzenia oraz wnioski, w: F. Quinn (red.), Eseje polityczne Federalistów, Kraków – Warszawa 1999, s. 151.
[5] I. Kant, Do wiecznego pokoju, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2005, s. 186.
[6] Więcej na temat procesu rozkładu etyki chrześcijańskiej począwszy od wieku XVIII w: Chantal Delsol, La fin de la chrétienté, Les Éditions du Cerf, Paris 2023, ss. 69-88.
[7] J. Ratzinger / Benedykt XVI, „Kościół i prawo”, w: tenże, Opera omnia t. III/2, Wydawnictwo KUL, Lublin 2021, s. 754.
[8] Tamże.
[9] J. Ratzinger, Kościół – Ekumenizm – Polityka, s. 198.
[10] Kongregacja Nauki Wiary, Nota doktrynalna o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym, nr. 3.
[11] Por. tamże.
[12] W. Łysiak, MW, Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1990, ss. 36-37.
[13] K. Ujejski, Skargi Jeremiego. X. Chorał, https://literat.ug.edu.pl/ujejski/index.htm
[14] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Znak, Kraków 2005, s. 144.
[15] Por. E. Wnuk-Lipiński, Socjologia życia publicznego, Wydawnictwo Naukowe Scholar, Warszawa 2005, ss. 252-253.
[16] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, s. 137.
[17] Dante, Monarchia, II, 5,23, Wydawnictwo Antyk, s. 60
[18] Y. Hazony, Pochwała państwa narodowego, Teologia Polityczna, Warszawa 2023, s. 283.
[19] J. Salij, Patriotyzm dzisiaj, W Drodze, Poznań 2005, s. 14.
[20] „Unia Europejska, odrzucając zasadę pomocniczości, pozwala sobie w imieniu i zamiast krajów członkowskich podejmować decyzje, które te kraje mogłyby i powinny podejmować same (w takich obszarach, jak edukacja, zdrowie, imigracja etc.). Ten model rządzenia byłby uzasadniony z punktu widzenia platońskiego („tylko ten może rządzić, kto wie”) czy wręcz chińskiego („rządzący jest ojcem i matką ludu”), ale z punktu widzenia europejskiego jest on trudną do zaakceptowania ingerencją. To właśnie tłumaczy brexit i rozwój w Europie nurtów i rządów illiberalnych, które dążą do odzyskania przez kraje członkowskie władzy nad sprawami życia codziennego” (C. Delsol, „Stary Kontynent zagrożony od zewnątrz i od wewnątrz”, Wszystko Co Najważniejsze, nr. 56, s. 1).
[21] Arystoteles, „Polityka”, 1282b, w: tenże, Dzieła wszystkie. Tom 6, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2001, s. 92.
[22] Por. Arystoteles, „Etyka nikomachejska”, 1134b, w: tenże, Dzieła wszystkie. Tom 5, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996, s. 181.
[23] Por. Arystoteles, „Polityka”, 1287a, s. 103.
[24] Tamże, 1287a, s. 103.
[25] St. John Chrysostom, Commentary on the Epistle to the Galatians and Homilies on the Epistle to the Ephesians, John Henry Parker, Oxford 1840, ss. 255-256, za: P.S. Williamson, List do Efezjan. Katolicki Komentarz do Pisma Świętego, W Drodze, Poznań 2022, s. 135.
[26] S. Wyspiański, „Zgoda! A Bóg wtedy rękę poda!”, w: tenże, Pisma pośmiertne. II. Wiersze: fragmenty dramatyczne: uwagi, Kraków 1910, s. 272, https://pl.wikisource.org/wiki/Wiersze,_fragmenty_dramatyczne,_uwagi, ss. 272-273.
[27] St. John Chrysostom, Commentary on the Epistle to the Galatians and Homilies on the Epistle to the Ephesians, John Henry Parker, Oxford 1840, ss. 255-256, za: P.S. Williamson, List do Efezjan. Katolicki Komentarz do Pisma Świętego, W Drodze, Poznań 2022, s. 135.
[28] S. Wyspiański, „Zgoda! A Bóg wtedy rękę poda!”, s. 273.
[29] Por. K. Pałys, Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga, W Drodze, Poznań 2022, s. 370.