Abp Dzięga: zrozumieć tożsamość Kościoła na Pomorzu Zachodnim
29 czerwca 2010 | 12:44 | Łukasz Kasper/maz Ⓒ Ⓟ
Problemy duszpasterskie Kościoła na Pomorzu Zachodnim wynikają z jego historii oraz sytuacji społecznej i gospodarczej. Trzeba zrozumieć duchową tożsamość tych ziem, aby miejscowe diecezje współpracowały ze sobą skuteczniej – mówi metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga.
W rozmowie z KAI wyjaśnia przyczyny zwołania i najważniejsze tematy obrad rozpoczętego w styczniu br. Synodu Metropolii Szczecińsko-Kamieńskiej.
KAI: Jakie były przyczyny rozpoczęcia w styczniu br. Synodu Metropolitalnego archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej, diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i zielonogórsko-gorzowskiej?
– Przyczyny zorganizowania Synodu wynikają zawsze z ducha danego miejsca oraz ze specyfiki potrzeb Kościoła lokalnego. Granice trzech diecezji tworzących metropolię szczecińsko-kamieńską praktycznie pokrywają się z granicami dawnej gorzowskiej administratury apostolskiej, którą [w latach 1958-1972 – przyp. KAI] kierował bp Wilhelm Pluta. Powojenne losy mieszkańców tych ziem były niezwykle trudne. Dlatego powstała myśl o tym, by diecezje zrobiły coś razem. Chcemy, by Synod trwał trzy lata i omówił najważniejsze kwestie, wspólne dla całej metropolii, ułatwiając tym samym przeprowadzenie synodów diecezjalnych, które będą poświęcone problemom własnym poszczególnych diecezji.
KAI: Jednym z istotnych wątków prac Synodu ma być zbadanie historycznej i duchowej tożsamości Pomorza Zachodniego. Co się na nią składa?
– Żyje jeszcze pokolenie starszych księży, wychowanków seminarium duchownego w Paradyżu lub przybyłych po święceniach na te ziemie z innych części Polski. Tamte roczniki są do dzisiaj obecne i posługują w każdej z naszych diecezji, gdyż wcześniej była to jedna całość administracyjna – gorzowska administracja apostolska, zwana oficjalnie Administracją Apostolską Kamieńską, Lubuską i Prałatury Pilskiej. Do dziś, choć z każdym rokiem tych księży jest coraz mniej, żyją wspomnieniami o tamtych czasach. Istnieje więc historyczny punkt odniesienia w świadomości samych kapłanów. Nowe pokolenie księży żyje już raczej problemami swojej diecezji.
Okres życia kapłanów przybyłych tu po drugiej wojnie światowej, o których osobiście mówię, że są to duszpasterze – pionierzy, jest świadectwem na tyle ważnym dla tutejszego Kościoła, dla całej Polski a nawet Europy, że warto zachować to świadectwo, i to w sposób urzędowy. Zachęcam dlatego księży do spisywania wspomnień o Kościele tamtego czasu. Istnieją wprawdzie opracowania historyczne o tym okresie, ale mają charakter opracowań autorskich, a więc są spojrzeniem subiektywnym. Warto, by z tych wielu indywidualnych świadectw powstał syntetyczny dokument samoświadomości Kościoła nad Odrą i Bałtykiem. Te trzy diecezje przeżyły coś razem na pewnym etapie istnienia struktur kościelnych na tych ziemiach i należy to zachować.
Mam nadzieję, że Synod uświadomi nam, jaka jest tożsamość tych ziem, zintegruje i wzmocni tutejszy Kościół oraz pomoże w kwestiach duszpasterskich.
KAI: Chrystianizacja Pomorza Zachodniego była żmudnym procesem?
– Dokonał jej św. biskup Otton z Bambergu w 1124 r., ale przecież jubileusz tysiąclecia chrześcijaństwa Pomorze obchodziło w 1966 r. wraz z całą Polską. Powstaje więc pytanie, czy chrześcijaństwo pojawiło się tu dopiero wraz z Ottonem czy wcześniej? Nie ma wątpliwości, że istnieje ono tutaj już ponad tysiąc lat. Faktycznym na to dowodem jest stworzenie diecezji w Kołobrzegu w ramach metropolii gnieźnieńskiej. Biskupstwo wprawdzie długo się nie utrzymało, ale to przecież nie przekreśla obecności chrześcijaństwa na tych ziemiach. Losy polityczne i militarne Pomorza były o wiele bardziej burzliwe niż losy całej Polski, chociaż fakt, że w Kołobrzegu powołano biskupstwo zwyczajne, a nie misyjne, świadczy o dużej stabilizacji w tamtym czasie. Nie była to więc chrystianizacja rękami biskupa misyjnego, ale świadoma wola tworzenia stabilnych struktur Kościoła.
Należy też wspomnieć o pierwszych polskich męczennikach – Męczennikach z Międzyrzecza. Skoro 1000-lecie ich męczeństwa obchodzone było w 2004 r., to przybyli oni na te ziemie wcześniej, istniał tu już klasztor [benedyktyński – KAI]. Pamiętajmy też, że Szczecin, Wolin i Kamień Pomorski były silnymi ośrodkami handlowymi, co miało wpływ na znaczną migrację ludności, także chrześcijan. Dlatego – co często podkreślam – misja św. Ottona miała charakter rechrystianizacyjny. Dziełem św. Ottona bez wątpienia jest natomiast stworzenie stabilnych struktur kościelnych, z diecezją kamieńską na czele.
KAI: Co z tej historycznej perspektywy jest dla Pomorza Zachodniego ważne dziś?
– Okazuje się, że pewne problemy duszpasterskie wyrastają dziś właśnie z historii oraz z obecnej struktury społecznej, gospodarczej i kulturowej tych trzech diecezji. Symbolem tego stanu jest do dzisiaj odczuwalna swoista mozaika duchowa i kulturowa tych ziem, ale są także m.in. byłe PGR-y, są tu też kwestie związane z mieniem poniemieckim a także – do dzisiaj w pełni nie zaleczone rany po wyrwaniu ludności, przeniesionej z innych, głównie wschodnich rejonów dawnej Polski, z duchowego kontekstu własnej ziemi rodzinnej. Ich duchowość to często do dzisiaj duchowość Krzyża – cierpienia i wygnania. A przecież przybyli na ziemie dotknięte także cierpieniem ludzi wysiedlonych, za co nie mogli ponosić winy. Ów ból jest tu wyczuwalny w miastach, budynkach, murach. To wszystko sprawia, że granice naszej metropolii naprawdę żyją dziś duchowością trudniejszą, niż w innych częściach kraju. Dlatego potrzeba swoistego programu dla ukazania wspólnego dziedzictwa, zarówno tysiącletniego jak powojennego, a także wspólnych problemów na dziś oraz wspólnych nadziei na przyszłość po to, by trzy diecezje współdziałały ze sobą skuteczniej.
KAI: Z powojenną organizacją Kościoła na ziemi szczecińskiej związana jest m.in. postać abp. Kazimierza Majdańskiego. Jego posługa może być dziś inspiracją dla Polaków?
– To jedna z postaci, które – niestety – bywają dziś zapominane, ale ja nigdy nie miałem wątpliwości, że abp Majdański jest dla Szczecina i Pomorza Zachodniego postacią wybitną, samą w sobie spełniającą kryteria legendarności. To samo można powiedzieć o jego dziełach, które podejmował z wielką intensywnością i przy zaangażowaniu wielu ludzi. Jego biografia to materiał na film. Jego posługa była związana z silną osobistą wiarą, dlatego do tej postaci warto wracać zarówno w Szczecinie, jak i w całej Polsce. Także dlatego, że są wśród nas jego bezpośredni uczniowie jak bp Stanisław Stefanek, który w swojej posłudze jest kontynuatorem myśli abp. Majdańskiego. Uważam, że z upływem każdego dziesięciolecia abp Majdański będzie mówił do kolejnego pokolenia coraz silniej.
KAI: O jakich nurtach jego działalności należałoby pamiętać w szczególności?
– Był to człowiek bardzo wyrazisty, o wielkiej osobistej świętości, umiłowaniu rodziny i życia oraz wrażliwości społecznej. To było jego osobistym charyzmatem. Do takiej postawy dojrzał już jako kapłan, ale wiele zawdzięczał także swojej rodzinie.
Silnym nurtem jego działalności było umiłowanie Kościoła, które wyraziło się w organizacji struktur i dzieł Kościoła na Pomorzu. Gdy przybył do Szczecina, w innych częściach kraju wiele spraw zostało już dawno zorganizowanych. Mocno zetknął się z ówczesną twardą rzeczywistością Ziem Zachodnich, co kazało mu niejako po raz drugi przeżywać sytuację pierwszych lat powojennych.
Był świadom historycznych motywów obecności Polaków na tych ziemiach oraz ich relacji z Niemcami. Ujął to w zdaniu: „wrócił tu Kościół, wróciła tu Polska”. Niektórzy próbowali to kontestować, mówiąc, że przecież Kościół był tu już wcześniej i to nie tylko protestanci, ale i katolicy. Jednak patrząc na ponad tysiącletnie dzieje Kościoła na polskich ziemiach, to abp Majdański miał rację. Wrócił tu Kościół z polską duchowością i z polskim przesłaniem Ewangelii. W naszym Narodzie istnieje bowiem specyficzna, ‘polska’ duchowość, charakteryzująca się nieco odmiennym niż w innych państwach odczytaniem Ewangelii, szczególnie w obszarach życia społecznego, a wskutek tego także innymi relacjami Kościoła z narodem oraz innym inspirowaniem ludzi Kościoła do działalności – nie tylko religijnej i duszpasterskiej, ale też kulturowej, politycznej i społecznej.
KAI: Czy zdaniem Księdza Arcybiskupa Kościół zachodniopomorski powinien się angażować w rozwiązywanie problemów społeczno-ekonomicznych, głównie dużego bezrobocia?
– Działanie na tej płaszczyźnie nie jest wprost zadaniem Kościoła, który powinien się skupić na posłudze duszpasterskiej, wyrażając troskę o człowieka m.in. poprzez formacje religijną, a także przez działalność charytatywną, edukację i formację. Oczywiście pojawiają się kwestie, na które ludzie Kościoła w imię swojej wiary i mądrości społecznej odpowiadają, starając się np. ułatwić spotkanie stronom zaangażowanym w jakąś dyskusję i pomóc im znaleźć rozwiązanie problemu. W taki sposób Kościół pomagał 30 lat temu, gdy rodziła się „Solidarność”, a potem w stanie wojennym. Problemy społeczne to jednak sfera odpowiedzialności rządzących. Na Pomorzu Zachodnim nie ograniczają się one jedynie np. do sytuacji stoczniowców. Mam wrażenie, że mamy do czynienia z problemem już chyba mało zauważanym przez samych mieszkańców, który ja, przybywszy tu niedawno, dostrzegam nieco silniej.
KAI: Na czym polega ten problem?
– Chodzi o swego rodzaju opóźnienie w podejmowanych na rzecz rozwoju tej ziemi działaniach. Pierwsze pokolenie powojenne nie miało wystarczającego, instytucjonalnego wsparcia w zagospodarowywaniu tych ziem, jak gdyby same władze państwowe nie wierzyły, że ta ziemia jest polska. Kościół natomiast przyjął ją od początku jako własne zadanie do wykonania, tak samo zresztą było przecież i na Śląsku. Skoro polskości tych ziem nie podkreślały władze, musieli to robić biskupi.
Poza tym przez ostatnie dwa pokolenia była tu prowadzona gospodarka rabunkowa. Proszę sobie wyobrazić, że dziesiątki niezniszczonych świątyń, w których jeszcze krótko po wojnie odprawiano Msze św., w latach 50. zamykano i rozbierano, a materiały budowlane przewożono do Polski centralnej, m.in. do odbudowy Warszawy. Ziemie te traktowano więc jak źródło surowców do wykorzystania. Pytanie pozostaje, czy konieczne było to dodatkowe, powojenne niszczenie dobrze funkcjonującej infrastruktury? Z innej strony, przejęte obiekty poniemieckie, z braku środków albo z braku decyzji nie były przez szereg lat modernizowane, co sprawiło, że ich stan jest dzisiaj proporcjonalnie gorszy.
Uważam, że Polska jest tej ziemi winna swego rodzaju „plan Marshalla”, wielką państwową pomoc. Ta ziemia, ze względu na położenie geograficzne pomiędzy wschodem, zachodem i północą Europy jest wielką polską szansą, ale musi otrzymać konkretne wsparcie, gdyż sama sobie nie poradzi. W tej chwili jest w wielu sprawach pozostawiona sama sobie. Stocznia Szczecińska jest tego najbardziej wymownym przykładem: Warszawa się jej losem praktycznie nie interesuje, dążąc przede wszystkim do sprzedaży pozostałego po stoczni majątku, choć inne kraje doskonale sobie z takimi sytuacjami poradziły, nie pozostawiając tego problemu tylko lokalnemu samorządowi.
KAI: Czy sytuacja społeczna wpływa na poziom życia religijnego na tych ziemiach?
– Dostrzegam negatywne i, paradoksalnie, także pozytywne aspekty tego problemu. Chodzi m.in. o poziom frekwencji uczestników niedzielnej Mszy św., która jest jedną z najniższych w kraju. Jednocześnie widzę tu wielkie duszpasterskie zaangażowanie księży. Mamy 70-letnich kapłanów, którzy muszą w naszej diecezji odprawiać co niedzielę Mszę św. w trzech, czterech kościołach, ale z konieczności odprawiają tylko jedną w każdej świątyni. Są też parafie np. z dwoma kościołami, w których odprawiane są co najmniej dwie Msze w każdym kościele, przez co parafianie mają wybór godziny Mszy św. W tych parafiach frekwencja dochodzi do 30-35 proc. Mała liczba księży ma więc wpływ na życie sakramentalne wiernych, co z kolei rzutuje na poziom życia religijnego zarówno rodzin, jak i całych miejscowości.
Należy pamiętać, że na te ziemie po wojnie jako przesiedleńcy przybywali całymi wiejskimi wspólnotami ludzie głębokiej wiary. Ale przybywali tu także swego rodzaju twardzi pionierzy, często obyczajowi kontestatorzy, poszukujący nowych wyzwań, którzy – generalnie pozostając ludźmi wierzącymi – jak to się mówi, Panu Bogu się nie narzucają. Takich przedsiębiorczych indywidualistów należy inaczej pozyskiwać. W konsekwencji frekwencja na niedzielnych Mszach, w których uczestnictwo w innych częściach kraju jest wyrazem przywiązania do tradycji, tutaj jest niższa. Jednak ci, którzy już przychodzą do kościoła, to wierni bardzo zdeklarowani. Śmiem więc twierdzić, że jakość życia religijnego wiernych uczestniczących w życiu Kościoła jest tu może nawet większa niż statystyczna jakość uczestników Mszy św. w innych regionach. Oczywiście nie zwalnia to od duszpasterskiej troski o tych, których w Kościele wciąż nie ma, choć zostali ochrzczeni.
KAI: Poziom powołań na Pomorzu Zachodnim należy jednak do najniższych w kraju.
– Formalnie tak. Mówienie dziś w Polsce o kryzysie powołań jest jednak nieco niebezpieczną półprawdą. Porównajmy liczbę powołań do seminariów sprzed 40 lat. Panowała wówczas swoista „stabilizacja” powołaniowa. Natomiast w czasie pontyfikatu Jana Pawła II praktycznie we wszystkich seminariach nastąpił, często nawet dwukrotny, wzrost powołań. Obecnie nie tyle mamy do czynienia z kryzysem, ile sytuacja wraca do normy po tym wielkim tchnieniu Ducha Świętego, które wtedy wyzwoliło się w całym pokoleniu. To był dodatkowy dar i należy to uwzględnić, oceniając poziom powołań w całej Polsce, gdyż w moim przekonaniu wracamy do pewnej liczebnej normy. Na naszej ziemi dodatkowo należy też uwzględnić fakt dużej ilości parafii prowadzonych przez zakony i zgromadzenia zakonne. Powołania z tych parafii trafiają z reguły, chociaż nie jedynie, do seminariów zakonnych. Warto to uwzględnić. Trzeba też wziąć pod uwagę czynnik demograficzny w odniesieniu do rocznika maturzystów. Skoro generalna liczba powołań utrzymuje się na poziomie sprzed 40 czy 35 lat, to znaczy, że procentowo do liczebności rocznika obserwujemy ciągły wzrost powołań. Mamy więc za co Bogu dziękować. Oczywiście powołań i tak jest za mało, gdyż wzrastają potrzeby duszpasterskie małych grup i wspólnot, trzeba prowadzić rekolekcje, dni skupienia, katechezy indywidualne – pracy jest dziś kilkakrotnie więcej niż w przeszłości. Wymaga to większej liczby księży. Nie jest już tak, że jeden ksiądz potrafi skutecznie pracować w parafii liczącej 3-4 tys. mieszkańców, a kiedyś tak bywało.
KAI: Jaka jest struktura parafialna archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej?
– W Archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej proporcja liczby parafii prowadzonych przez zgromadzenia zakonne do liczby parafii prowadzonych przez księży diecezjalnych jest chyba najwyższa w Polsce. Ma to swoje uzasadnienie w powojennej historii tych ziem. Jako pierwsi przybywali tu chrystusowcy i salezjanie – zgromadzenie oddelegowywało swoich kapłanów, gdyż tu właśnie byli oni potrzebni. Zakonnicy bywają tu dziekanami, a jest i taka sytuacja, że większość parafii w dekanacie prowadzą zgromadzenia zakonne.
Ważniejsze jest natomiast, jak żyje diecezja i jaki jest jej dynamizm duchowy, niż to, czy w statystycznych wyliczeniach jest dwa punkty więcej czy mniej. Jeżeli mówimy dziś o kryzysie powołań, to jest to kryzys całej wspólnoty Kościoła, która się chyba mniej modli i mniej żyje duchowo. To nie jest kryzys, który dotyczy tylko biskupów czy księży. To zjawisko wyrasta z pewnej duchowej słabości pokolenia.
KAI: Ekumeniczne relacje z Kościołem w Niemczech oraz z tamtejszymi wspólnotami protestanckimi są ważne dla metropolii szczecińsko-kamieńskiej?
– Nie jest to ani nasz specjalny priorytet, ani też kwestia, którą byśmy lekceważyli. Z racji bezpośredniego sąsiedztwa oraz duchowej jedności, symbolizowanej przez postać św. Ottona z Bambergu, jest to jeden ze zwyczajnych nurtów życia Kościoła szczecińsko-kamieńskiego. Relacje rozwijane są zarówno na linii oficjalnych kontaktów między biskupami, jak i przy okazji różnych wydarzeń duszpasterskich. Przykładem są Archidiecezjalne Dni Młodzieży, na które przyjeżdża młodzież z diecezji w Bambergu oraz młodzi protestanci. Nasza młodzież uczestniczy z kolei w tamtejszych spotkaniach. Ważne jest ponadto stworzenie bardziej stabilnych programów współpracy transgranicznej na poziomie akademickim, czym zaczyna zajmować się Wydział Teologiczny Uniwersytetu Szczecińskiego, a także rozwijania opieki duszpasterskiej nad Polakami mieszkającymi po stronie niemieckiej, a pracującymi na naszym terenie. Są to więc i stare i nowe zagadnienia. Ciekawym i nieznanym w Polsce faktem jest, że w listopadzie 1944 roku (minęło 65 lat) Niemcy wykonali w Szczecinie wyroki śmierci na trzech kapłanach katolickich z Niemiec i z Austrii za to, że duszpasterską opieką obejmowali mieszkających tu wtedy Polaków. Warto też przypomnieć, że już 4 maja 1945 r., gdy jeszcze miasto płonęło po walkach frontowych, na prośbę ówczesnych władz wojskowo-cywilnych przybył już do Szczecina pierwszy chrystusowiec, a dnia 6 maja odprawiona została pierwsza Msza św. w ramach polskiego duszpasterstwa, choć wojna jeszcze trwała. Rocznice te zauważyliśmy duszpastersko, także w porozumieniu z Księdzem Kardynałem z Berlina oraz z naszymi braćmi z innych wyznań i obrządków chrześcijańskich. Takie uroczystości wskazują na wspólny nurt istnienia Kościołów chrześcijańskich na tych ziemiach.
Dzięki położeniu geograficznemu szukamy także możliwości szerszej współpracy ze Skandynawią – pod koniec ub. roku w Gryfinie z udziałem biskupa Kopenhagi odbyły się m.in. obchody 350. rocznicy przemarszu wojsk Stefana Czarnieckiego. W tamtejszym kościele pw. Narodzenia NMP została odprawiona Msza św. w intencji chrześcijańskiej jedności narodów współczesnej Europy. Niedawno ja uczestniczyłem też w modlitwach w Kopenhadze.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Łukasz Kasper
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.