Abp Głódź w rozmowie z KAI o wielu odmianach polskiego patriotyzmu
05 grudnia 2017 | 09:00 | Gdańsk / Marcin Przeciszewski / bd Ⓒ Ⓟ
– Bez Kościoła niepodległości Polski by nie było – mówi KAI abp Sławoj Leszek Głódź. Metropolita gdański apeluje, by dziś „poszukiwać dobra wspólnego, ponad podziałami, niezależnie czy jest się w rządzie, czy w opozycji”. Dodaje, że „krytyka winna być prowadzona w imię określonych zasad, a nie na zasadzie: nie bo nie!”.
Abp Głódź zapowiada otwarcie i poświęcenie 16 grudnia br. Bursztynowego Ołtarza – wotum wdzięczności, w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Mówi też o znaczeniu nowego programu duszpasterskiego Kościoła w Polsce, skoncentrowanego wokół Osoby Ducha Świętego. Zachęca do kontynuacji kościelnego dialogu polsko-ukraińskiego rozpoczętego z inicjatywy Jana Pawła II, w którego początkach sam odegrał istotną rolę jako młody pracownik watykańskiej Kongregacji Kościołów Wschodnich.
Marcin Przeciszewski (KAI): Nowy program duszpasterski Kościoła w Polsce, jaki zaczął obowiązywać od pierwszej niedzieli Adwentu skoncentrowany jest wokół osoby Ducha Świętego. Jak jako katolicy winniśmy go przeżywać?
Abp Sławoj Leszek Głódź: Obecny program duszpasterski jest tematyczną kontynuacją poprzednich. Po Bogu Ojcu i Chrystusie, doszliśmy teraz do osoby Ducha Świętego. A skoro pneumatologia, czyli nauka o Duchu Świętym jest nieco na uboczu, to warto ją pogłębić. Szczególnie w wymiarze sakramentu bierzmowania i wynikającej zeń misji. Mówimy, że jest to sakrament dojrzałości chrześcijańskiej. Ale tej dojrzałości potrzeba nie tylko przy końcu szkolnej edukacji, ale wszystkim wiernym. W ubiegłym roku świętowaliśmy rocznicę 1050. lat chrztu Polski, a dziś potrzebujemy umocnienia darami Ducha Świętego. Chodzi o kształtowanie wśród wiernych wiary bardziej dojrzałej, charakteryzującej się większym zaangażowaniem apostolskim.
Znane jest powiedzenie, że sakrament bierzmowania jest formą „pożegnania z Kościołem”. Co Ksiądz Arcybiskup na to?
– Tak nie jest, gdyż choć większość młodych kończy wówczas religijną edukację, ale w Kościele pozostaje. Z bierzmowaniem w Polsce nie jest źle, olbrzymi procent młodych doń przystępuje. Inaczej niż w innych krajach Europy, gdzie bierzmowani są tylko nieliczni. W Polsce zawdzięczamy to w dużej mierze katechezie, która jest w szkole. W Archidiecezji gdańskiej przygotowuje do bierzmowania 803 katechetów, przeważnie świeckich.
Popularność tego sakramentu powoduje co prawda przepracowanie biskupów, gdyż w kółko jeździmy po parafiach. Ale warto, gdyż daje to nam okazję do spotkania: z miejscowym prezbiterium, księżmi z całego dekanatu, a także z rodzicami i młodzieżą. Spotykamy się też z grupami i wspólnotami młodych.
Podczas tych spotkań dostrzegamy korzystną ewolucję wśród młodych. Wydają się dziś bardziej zdyscyplinowani i odpowiedzialni, także bardziej zainteresowani odkrywaniem kulturowych i narodowych korzeni. Daje to szansę na wyjście z amnezji historycznej, charakterystycznej dla Polski po 1989 r. Stąd zainteresowanie Inką czy żołnierzami wyklętymi. Jest to nurt oddolny, który trzeba docenić. Dużą rolę w tym odgrywa harcerstwo. Przywracani są do życia bohaterowie narodowi, wcześniej skazani na zapomnienie, a nawet pogardę. To ważne nie tylko w Polsce, ale i w Europie, która o swej tożsamości coraz mniej pamięta.
11 listopada rozpoczęliśmy rok obchodów 100-lecia polskiej niepodległości. Czy można powiedzieć, że bez Kościoła kształt naszej niepodległości byłby inny?
– 100 lat to ważny jubileusz, a – jak mawiał św. Jan Paweł II – jubileusze obchodzić trzeba! Ku niepodległości nasz naród szedł przez 123 lata rozbiorów różnymi drogami. Drogą zbrojnych powstań, stąd tyle cmentarzy, epitafiów i tablic w kościołach. Drogą kultury, sztuki i literatury. I wreszcie drogą modlitwy oraz drogą miłosierdzia wobec najsłabszych i potrzebujących, czego przykładem był św. Brat Albert. Bez Kościoła niepodległości by nie było. Odegrał on wyjątkową rolę w zachowaniu tożsamości i w krzewieniu nadziei. Czas zaborów zrodził też wielu błogosławionych i świętych.
Jubileusz 100-lecia niepodległości jest też okazją przypomnienia imion twórców Polski niepodległej. Tych z pierwszej linii: Piłsudski, Dmowski, Paderewski, Witos, Dowbór-Muśnicki, Haller. Ale także tych, co szli ku Niepodległej żołnierskim szlakiem – śpiewając: „na stos rzucimy swój życia los”. Nie zapominajmy, że fenomen odrodzenia polskiego państwa, nastąpił w trudnym okresie, z pewnością trudniejszym niż dziś. Początkom niepodległości towarzyszył płomień walki z pobratymczymi narodami na granicach. Była to Rzeczypospolita wielowyznaniowa i wielokulturowa, z silnymi mniejszościami: niemiecką, żydowską, ukraińską, nie wspominając już o Karaimach czy Ormianach. To wszystko zostało scalone, jak mawiał generał Haller: „Dla Ciebie Polsko i dla Twojej chwały!”.
Mięliśmy też wybitnych pasterzy Kościoła: kardynałów: Aleksandra Kakowskiego, Edmunda Dalbora, Augusta Hlonda, Stefana Wyszyńskiego czy wreszcie św. Jana Pawła II, uważanego za najwybitniejszego Polaka w historii. Te 100 lat naznaczone jest wielkimi dziełami Kościoła, jak i daniną krwi kapłanów. Krwią męczenników Dachau, ks. Maksymiliana Kolbego, Sybiraków, 108 męczenników II wojny światowej, męczenników okresu komunistycznego, ks. Jerzego Popiełuszki i innych. Ale nie chodzi o to, by zamknąć się w cierpiętnictwie. Stulecie niepodległości jest świętem dziękczynienia.
Ten wkład Kościoła jest chyba wciąż za mało doceniany?
– Naród – u progu odzyskanej niepodległości – podziękował za to Kościołowi. Zgromadzenie Narodowe, Sejm i Senat, przyjęło w 1919 r. uchwałę wyrażającą wdzięczność Kościołowi. Niestety nie doczekaliśmy się tego po 1989 r. Dziś, z okazji 100-lecia niepodległości, Parlament miałby szansę to naprawić. Co prawda taki gest miał miejsce podczas obchodów 1050. rocznicy chrztu Polski, ale to o wiele za mało. Ważne słowa powiedział wówczas prezydent Duda w Poznaniu mówiąc, że chrzest był najważniejszym momentem w naszej historii. Pewnie mało który prezydent europejski odważyłby się dziś coś takiego powiedzieć.
A jak w 100-lecie obchodów niepodległości włączy się Kościół gdański?
– Wotum wdzięczności – ołtarzem ofiary, ale i ołtarzem wyzwolenia – będzie Bursztynowy Ołtarz w kościele św. Brygidy – świątyni świata pracy i „Solidarności”, której patronuje bł. Jerzy Popiełuszko. Został on ogłoszony z woli Ojca Świętego Franciszka patronem polskiej „Solidarności”. W ołtarzu tym są nie tylko relikwie męczennika Solidarności, ale i piękny, bursztynowy relikwiarz św. Jana Pawła II. Są posągi przewodników ku wolności: Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego, obok figur św. Brygidy i św. Elżbiety. A wszystko zwieńczone będzie krzyżami w bursztynie. Bursztyn jest przecież największym skarbem Pomorza i Gdańska. Dlatego w ten sposób oddajemy chwalę Bogu.
Czytaj także: „Chrześcijański kształt patriotyzmu”. Dokument Episkopatu Polski
Zapraszam na uroczyste otwarcie i poświecenie Bursztynowego Ołtarza, które odbędzie się 16 grudnia. Otwarcia dokona prezydent Andrzej Duda, a poświęci Nuncjusz Apostolski Salvatore Pennacchio. 16 grudnia 1970 r. był tragiczną datą w dziejach Gdańska, kiedy padły pierwsze strzały do protestujących stoczniowców, a 17 grudnia były kolejne ofiary w Gdyni. Robotniczy protest na Wybrzeżu otworzył drogę ku wolności. Jej kolejnym akordem były narodziny „Solidarności”.
Wolności i niepodległości nie otrzymuje się za darmo ani na wieki. Jak dziś winniśmy się o nią troszczyć? Jak budować jedność w ojczyźnie, która jest tak podzielona?
– Międzywojenne dwudziestolecie cechowała – podobnie jak dziś – ostra walka partyjna. Ale była i różnica. Choć Piłsudski, Dmowski, Witos czy Korfanty skrajnie różnili się w poglądach politycznych – jako patriotów łączyło ich poczucie służby dobru wspólnemu ojczyzny. Patriotyzm przecież nie ma jednego imienia, ma wiele odmian i nazw. I o tym dziś musimy pamiętać.
Opozycja w każdym państwie demokratycznym ma ważną rolę. Musi recenzować rząd, kontrolować Parlament, czuwać nad przestrzeganiem i tworzeniem prawa. Ale ta krytyka winna być prowadzona w imię określonych zasad, a nie na zasadzie: „nie bo nie!”. Negacja rodzić będzie negację. Nie tędy droga! Trzeba poszukiwać dobra wspólnego, ponad podziałami, niezależnie czy jest się w rządzie czy w opozycji. Każdy polityk w sumieniu niechaj zda sprawę z „włodarstwa swego” – jako Polak, obywatel i chrześcijanin.
Co to znaczy być dziś patriotą: Polakiem oraz Europejczykiem?
– Polski patriotyzm nie może być zamknięty na Europę, ale winien chronić naszą polską tożsamość. W 1918 r. Europejczykami z „krwi i kości” byli twórcy polskiej niepodległości. Jechali by podjąć trud odbudowy Polski z Bazylei, Berlina i z Rzymu, a nawet, jak Paderewski, z Nowego Jorku. I udało im się stworzyć od nowa struktury niepodległego państwa, oświaty, finansów oraz armii. Nasza armia została zlepiona z oficerów i żołnierzy, którzy służyli w trzech armiach zaborczych, ale pod mundurami biło polskie serce. Powstały uniwersytety, w tym i KUL, które przybrały imiona wielkich Polaków. Nie rozumiem, dlaczego dziś ucieka od tego Uniwersytet Gdański. Namawiam, aby przybrał imię Józefa Wybickiego, twórcy polskiego Hymnu Narodowego, który był gdańszczaninem, studiował tu w kolegium jezuitów, i był prawdziwym „Kaszebą” (Kaszubem).
O potrzebie polskiego patriotyzmu w Europie mówię od 26 lat, od kiedy zostałem biskupem polowym. Widzę wyraźną „sinusoidę” w podejściu do patriotyzmu, jaka rozwijała się w Polsce. Pierwsze dziesięciolecie niepodległości po 1989 r. naznaczone było amnezją historyczną, a nawet wypłukiwaniem ze świadomości naszego dorobku. Zadawano mi pytania: „A po co ci bohaterowie narodowi, po co te pomniki i sztandary?”. Powtarzałem i powtarzam, że nie wolno lekkomyślnie niszczyć naszej narodowej pamięci. Trzeba ją intensywnie odbudowywać w naszych sercach, starać się, by kolejne pokolenia mogły tym żyć i być dumne z Polski.
Polski patriotyzm dzisiaj ma wielkie przestrzenie do zagospodarowania także w strukturach europejskich. Ale nie w taki sposób, że mają nam towarzyszyć upomnienia i połajanki, inspirowane przez naszych europosłów. Tak postępować nie wolno! Dobry patriota nie mówi nigdy źle o własnej ojczyźnie poza granicami. A przykładem tego był kard. Wyszyński, który gdy przebywał za granicą nigdy nie mówił źle o Polsce, a nawet o rządzących. To, co mówił w sposób krytyczny, wypowiadał w Polsce.
Niestety ten nasz polski patriotyzm bywa nazywany faszyzmem.
– Słowo „patriotyzm” nie ma nic wspólnego z faszyzmem. Patriotyzm nie oznacza ani „nacjonalizmu”, ani „fundamentalizmu”. Patriotyzm jest umiłowaniem ojczyzny. Prowadzą doń różne drogi: modlitwy, pracy i ofiary. Ci wszyscy, którzy służą ojczyźnie, służą najwyższym wartościom, a ich droga wiedzie do nieba.
Nazywanie kogoś faszystą jest nie tylko obraźliwe, ale nade wszystko nieprawdziwe. Spędziłem 14 lat we Włoszech, gdzie postępowcy z lewicy nazywali faszystami tych wszystkich, co byli bardziej na prawo. Podobnie zaczyna dziać się w Polsce.
A jak zdefiniować miejsce Polski w Europie dziś?
– Nasz wkład do europejskiego skarbca, to nie tylko polskie cmentarzyska: Narvik, Sahara, Tobruk i Monte Cassino, ale nasza kultura. Dziś jako Polska mamy wiele do zaoferowania, m. in. ogromny potencjał naukowy obecny na naszych uczelniach, ale i także na wydziałach teologicznych. Mamy ogromną energię tkwiącą w społeczeństwie, żywą religijność i pamięć o tożsamości narodowej.
Mamy też szansę dać świadectwo przywiązania do wartości zakorzenionych w wierze. A tego Europa potrzebuje, tym bardziej, że powiew lewicowego ducha post-rewolucji francuskiej, ogarnął dziś szerokie kręgi europejskiej inteligencji, ludzi kultury i polityki. Są to przedstawiciele pokolenia lat 60., spadkobiercy ówczesnej kulturowej rewolucji inspirowanej marksizmem. Te właśnie kręgi dzierżą w Europie ster, także w strukturach europejskich. Stąd te próby „ideologicznej kolonizacji”, przed czym ostrzega papież Franciszek.
Należy też pamiętać, że Unia Europejska powstała dzięki duchowym przywódcom takim jak Robert Schuman, Konrad Adenauer czy Alcide de Gasperi. Pierwsza flaga Wspólnot Europejskich miała wizerunek Matki Bożej na niebieskim tle z 12 gwiazdami. Co prawda kolor niebieski został, gwiazdy też, ale Matka Boża gdzieś uleciała. Symbolizuje to ideową ewolucję Europy.
Nie zapominajmy, że rewolucja francuska doprowadziła do radykalnego rozdziału Kościoła od państwa, a w ślad za tym do okrutnej wojny domowej w Hiszpanii i do równie krwawej wojny domowej w Meksyku. Sto lat temu, w wydaniu rosyjskim wyzwoliła płomień rewolucji, który miał przejść w 1920 roku z Moskwy przez Warszawę aż do Portugalii. To samo zostało powtórzone w 1945 r. Stan posiadania Związku Sowieckiego obejmował pół Europy aż po Łabę. Wnioski są proste i mówią same za siebie.
Historycznym dokonaniem Kościoła z Polski jest inicjowanie procesu pojednania. Najpierw polsko-niemieckiego, a potem polsko-ukraińskiego. Było to dokładnie 30 lat temu, kiedy podjęty został dialog Kościoła w Polsce z Ukraińskim Kościołem Greckokatolickim. Ksiądz Arcybiskup był u początków tej inicjatywy. Jak to wspomina?
– W drugiej połowie lat 80. odbywałem studia w Papieskim Instytucie Wschodnim w Rzymie, a promotorem mojej pracy doktorskiej był ks. prof. Sofron Mudry, rektor Papieskiego Kolegium Ukraińskiego św. Jozafata. Miałem z nim bardzo dobre kontakty, a także z alumnami ukraińskimi z diaspory. W 1981 r. rozpocząłem pracę w Kongregacji Kościołów Wschodnich, w ramach której zajmowałem się, m. in., Ukraińskim Kościołem Greckokatolickim. W ujęciu prawnym w świetle Kodeksu Kościołów Wschodnich, Kościół ten nazywa się bizantyjsko-ukraińskim. Ma on początki w unii brzeskiej, w odróżnieniu od bizantyjsko-ruteńskiego, pochodzącego z unii użhorodzkiej.
W ramach mojej misji, w 1984 r. wraz z abp. Myrosławem Marusynem, ówczesnym sekretarzem Kongregacji odbyłem pierwszą, dwutygodniową podróż do Polski. Abp Marusyn wyświęcił wtedy czterech księży greckokatolickich, z których jeden jest dziś metropolitą przemyskim, Eugeniusz Popowicz. Był to czas kiedy Ukraiński Kościół Greckokatolicki istniał w sposób oficjalny na emigracji, a w sowieckiej Ukrainie był zlikwidowany. Działał w podziemiu, ponosząc wielkie ofiary.
W Rzymie w październiku 1987 r. przebywała delegacja polskiego Episkopatu z prymasem Józefem Glempem na czele, a jednocześnie byli tam biskupi ukraińscy z emigracji, którzy przybyli na Synod Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Będąc pracownikiem Kongregacji znalem hierarchów ukraińskich, m. in. kard. Myrosława Lubacziwskiego. Zwróciłem się do prymasa Glempa z pytaniem, czy nie byłoby dobrze, gdyby doszło do wspólnego spotkania. Prymas zareagował pozytywnie i do nawiązania kontaktu oddelegował bp. Jerzego Dąbrowskiego, który miał nawet pewne obawy, ale je przezwyciężył.
Delegacje obu Episkopatów spotkały się 8 października w Kolegium Polskim, a następne 17 października w Kolegium Ukraińskim św. Józafata. Było to pierwsze w historii takie spotkanie. Oprócz kard. Józefa Glempa i kard. Myrosława Lubacziwskiego, wzięli w nim udział kardynałowie: Władysław Rubin, Henryk Gulbinowicz, Franciszek Macharski oraz arcybiskupi: Maksym Hermaniuk z Winippegu w Kanadzie, Stefan Sułyk, metropolita filadelfijski w USA, abp Ignacy Tokarczuk, metropolita przemyski oraz o. Izydor Patryło, generał ojców bazylianów. Wziął też w nich udział sekretarz Ojca Świętego, ks. prałat Stanisław Dziwisz, który zrelacjonował to Janowi Pawłowi II.
Kardynał Glemp na spotkaniu w Kolegium Polskim w swoim wystąpieniu zwrócił uwagę na ogromną ważność i potrzebę przebaczenia i pojednania polsko-ukraińskiego. W odpowiedzi na spotkaniu w Kolegium Ukraińskim kard. Myrosław Lubacziwski, zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego nawiązał po raz kolejny do listu polskiego Episkopatu z 1965 roku do biskupów niemieckich i podkreślił z mocą: „Stojąc dzisiaj u progu wielkiego jubileuszu Tysiąclecia Chrztu Rusi-Ukrainy, istnienia Cerkwi Kijowskiej, i uczestnicząc w Siódmym Generalnym Synodzie Biskupów w Rzymie, któremu przewodniczy drogi nam wszystkim słowiański Papież Jan Paweł II, również i my – hierarchia wyciągamy braterską dłoń do Braci Polaków na znak pojednania, przebaczenia i miłości.”
Były to owocne i przełomowe spotkania, a co ciekawe, wszyscy mówiliśmy po polsku. Przyczyniły się one do przełamania stereotypów i stworzenia gruntu pod dobre relacje nie tylko między naszymi Kościołami, ale i narodami. Rozmawiano o bolesnych kartach wspólnej historii, ale w duchu ewangelicznym. Wszyscy byli przekonani, że dialog i proces pojednania winien być kontynuowany.
Pamiętajmy, że było to na rok przed millenium chrztu Rusi-Ukrainy. W świetle tych trendów – które jeszcze były wtedy obecne w Watykanie, np. w Sekretariacie ds. Jedności Chrześcijan, a które ukierunkowane były na Rosję i prawosławie – uroczystości millenium chrztu Rusi Kijowskiej zostały zaplanowane dwustopniowo, najpierw w Kijowie i w Moskwie, a następnie w rzymskiej bazylice św. Klemensa, gdzie znajduje się grób św. Cyryla, apostoła Słowian. Wśród gości przewidywano głównie prawosławnych ze Związku Radzieckiego. Jan Paweł II zadecydował jednak, że rzymskie obchody odbędą się w Bazylice św. Piotra pod jego przewodnictwem, z udziałem biskupów greckokatolickich z diaspory. Zyskały one przez to rangę wydarzenia Kościoła powszechnego. Został przygotowany specjalny dokument: „Magnum Babtismi Donum” (Wielki Dar Chrztu), skierowany do Kościoła greckokatolickiego. Patriarchat Moskiewski odnosił się do tego bardzo niechętnie.
Kolejny etap obchodów millenium chrztu Ukrainy miał miejsce w 1988 r. na Jasnej Górze. Duchowa stolica Polski stała się jednym z głównych – obok Rzymu – miejsc obchodów tego jubileuszu. Zjechali tam biskupi grekokatoliccy z diaspory: ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, Francji, Wielkiej Brytanii, Australii, Brazylii, Argentyny i z Niemiec i cały nasz Episkopat. Jeden z księży ukraińskich, prowadząc liturgię, wolał z jasnogórskiego szczytu: „Nasz gołos niech dojdzie na Ukrainu.., – inu, – inu…” Echo, wzmocnione przez głośniki, brzmiało tak mocno i daleko, aż niektórzy z polskich biskupów obawiali się, czy nie jest to zbyt silny akcent. Ukraina była jeszcze w rękach sowieckich.
Wydarzenie to miało charakter profetyczny, gdyż w ciągu kilku lat dokonały się ogromne zmiany. Jan Paweł II jakby przewidział, że Kościół greckokatolicki na Ukrainie się odrodzi i powstanie wolna Ukraina. A gdyby millenium chrztu Rusi Kijowskiej obyło się w „moskiewskim wydaniu”, jak sobie życzył Rosyjski Kościół Prawosławny, to Ukraińcy nigdy by tego Papieżowi nie wybaczyli. Dzięki temu Jan Paweł II stał się prekursorem wolnej i niezależnej Ukrainy i Kościoła greckokatolickiego, który nie tylko wyszedł z podziemia, ale niebawem zyskał też swe oficjalne ramy.
Nastąpiło to już po upadku ZSRR, w Watykanie podczas tzw. reunione fraterna, czyli zebrania braterskiego hierarchów greckokatolickich, którzy wyszli z podziemia na Ukrainie i tych z emigracji. Wtedy zostały nadane nowe struktury diecezjalne Ukraińskiemu Kościołowi Greckokatolickiemu. Powstała też struktura Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie i równolegle zostali mianowani na arcybiskupów lwowskich ks. abp Marian Jaworski jako łaciński metropolita lwowski i kard. Myrosław Lubacziwski jako metropolita lwowski Kościoła greckokatolickiego.
Równolegle utworzone zostały struktury diecezjalne dla grekokatolików w Polsce. Wcześniej, przez kilkadziesiąt lat Kościół greckokatolicki w Polsce pozostawał pod opieką kard. Wyszyńskiego. Od 1981 r. posiadał wikariaty generalne, legnicko-gdański i przemysko-warszawski. W lipcu 1989 r. ks. Jan Martyniak został biskupem pomocniczym przy prymasie Glempie, odpowiedzialnym za grekokatolików w Polsce. Przyjechałem wtedy do Polski przywożąc jego nominację. Powstała też komisja polsko-ukraińska przy Episkopacie Polski, ze mną na czele. Następnie, w 1991 r, bp Martyniak został biskupem przemysko-warszawskim i wreszcie, w pięć lat później metropolitą.
Na Ukrainie, po śmierci kard. Lubacziwskiego w 2000 r., zwierzchnikiem Kościoła katolickiego obrządku bizantyjsko-ukraińskiego został w 2001 r. kard. Lubomyr Huzar. Był jednym z trzech biskupów greckokatolickich wyświęconych bez zgody Stolicy Apostolskiej przez kard. Josyfa Slipyja w Rzymie. Dokonało się na skutek podmuchu „wastoczeństwa” w Kościele greckokatolickim, ruchu powrotu do tradycji, święcenia księży żonatych, itd. Sprawa Huzara ciągnęła się w Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich przez 15 czy 20 lat. Dopiero Jan Paweł II uznał ważność jego święceń po śmierci kard. Slipyja.
Jakie znaczenie relacje polsko-ukraińskie mają dziś, po 30-latach od rozpoczęcia w Rzymie tego historycznego dialogu. Ukraina znajduje się w trudnej sytuacji spowodowanej rosyjską agresją na wschodzie kraju. Czy i jak, jako Kościół, powinniśmy pomagać Ukraińcom?
– Niełatwa dla obu naszych Kościołów, łacińskiego i greckokatolickiego jest sytuacja jaka ma miejsce w metropolii lwowskiej, dlatego że włączyły się nurty nacjonalistyczne. Kościołowi rzymsko-katolickiemu po upadku komunizmu nie zwrócono we Lwowie żadnej świątyni, a wszystkie przeszły w ręce grekokatolików. Także władze cywilne Lwowa nie są życzliwe.
Ale mimo to nasz Kościół, jak i Kościół greckokatolicki z obecnym jego zwierzchnikiem abp. Światosławem Szewczukiem, muszą na Ukrainie współistnieć i współpracować, co jest bardzo ważne dla przyszłości Ukrainy. Dobre stosunki winny być kontynuowane – niezależnie od problemów i antagonizmów.
Przeszkodą jest narastający ukraiński nacjonalizm, a z drugiej strony anty-ukraińskie nastroje w Polsce. Trudno jest Ukraińcom odwdzięczyć się Polakom za wspieranie ich niepodległości oraz w czasie rewolucji na Majdanie. Mamy dowody, że w tym kierunku idzie niestety ukraiński IPN. Ale mam nadzieję, że tę płaszczyznę porozumienia uda się zbudować. Porozumienia trzeba szukać na głębszej płaszczyźnie, a nie na drodze licytacji krzywd i bólu: kto ile ofiar zamordował. Tą drogą, za pomocą „liczydła” do niczego nie dojdziemy.
Wciąż aktualna jest rola Kościoła w budowaniu pojednania polsko-ukraińskiego. Bardzo mi na tym zależy, tym bardziej, że byłem jednym z pierwszych, którzy te mosty budowali.
Na terenie archidiecezji gdańskiej ma Ksiądz Arcybiskup wielu Ukraińców, zarobkowych migrantów. Czy są objęci opieką duszpasterską?
– W Gdańsku jest parafia greckokatolicka św. Bartłomieja i Opieki Przenajświętszej Bogurodzicy z księdzem mitratem Józefem Ulickim, pełniąca też rolę konkatedry diecezji wrocławsko-gdańskiej. Świątynię tę przekazaliśmy grekokatolikom w 1997 r. Na terenie województwa gdańskiego mamy niemal 70 tysięcy zarejestrowanym imigrantów z Ukrainy. Choć większość jest chyba prawosławna, to są wśród nich i rzymscy, i grekokatolicy, których obejmujemy posługą duszpasterską.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Przeciszewski
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.