Abp Michalik na zakończenie Roku Kapłańskiego (dokumentacja)
13 czerwca 2010 | 15:55 | im Ⓒ Ⓟ
O nowych wyzwaniach i niebezpieczeństwach, jakie we współczesnym świecie czekają na księży mówił abp Józef Michalik podczas uroczystości zakończenia Roku Kapłańskiego w archidiecezji przemyskiej 12 czerwca. Zwracał uwagę na nieustające „nawoływanie do świętości”, które powinno być szczególnie słyszalne w ostatnim roku.
Szukać i odnajdywać zaginionego Jezusa
Drodzy Bracia Kapłani!
Dobiega końca rok kapłański, tak bardzo ubogacony łaskami dla kapłanów zmarłych, których możemy wesprzeć wielkim odpustem, jeśli przed Najświętszym Sakramentem odmówimy horę brewiarzową, różaniec albo koronkę, ale też rok łaski dla nas żyjących, wszak te miesiące wyzwalały tyle modlitw Kościoła, zanoszonych za nas. Cała ta atmosfera wytworzona wokół kapłaństwa – otwierała nasze oczy na życiodajny sakrament kapłaństwa, na wybór Boży, który kiedyś padł i na każdego z nas, i miał prowadzić do pogłębiania wiary i bezpośredniego zjednoczenia z Bogiem w naszym życiu. Bylibyśmy chyba głusi i ślepi, gdyby umknęło nam tegoroczne, intensywne nawoływanie do świętości. Woła o nią św. Jan Maria Vianney, wołają nasi święci i cały Kościół ustami Papieża i zwykłych ludzi, paradoksalnie – także ustami tych, którzy wywlekają na światło dzienne przypadki słabości kapłańskiej, czyniąc z nich najczęściej parawan dla własnych grzechów, trochę według fałszywej zasady: „wolno im – wolno i mnie”.
1. Przeżywać prawdę o kapłaństwie.
Przychodzimy dziś na wspólną modlitwę – myślę, że nie powinno zabraknąć na tej Mszy świętej i na tej modlitwie żadnego kapłana zakonnego i diecezjalnego, bo chcemy wspólnie wielkim żalem zranionej miłości przeprosić Boga za grzechy nasze i wszystkich kapłanów, bo rany tych grzechów niekiedy trwają przez wieki całe, są stałą, wielką raną zadaną Sercu Jezusowemu i dlatego pokornie dziś wzywamy pomocy Serca Niepokalanej i prosimy wszystkich Świętych, aby pomogli swoją miłością – która przecież trwa w wieczności – wynagrodzić kapłańskie nasze zdrady, słabości i grzechy. Chryste, zmiłuj się nad nami, Boże, bądź nam miłościw!
Z tej katedry, od tego ołtarza chcemy i powinniśmy odejść inni, nowi, umocnieni miłosierdziem Bożym i pragnieniem nowego etapu naszego kapłańskiego posługiwania. Posługiwania przede wszystkim bardziej pokornego, bardziej świadomego, że cała moc i skuteczność naszej różnorodnej służby nie od nas zależy, ale od naszego zjednoczenia z pierwszym Kapłanem – Chrystusem.
Teologowie lubią dziś mówić o proegzystencji Chrystusa i proegzystencji kapłana, bo pro – egzystencja to istnienie dla innych, ze względu na innych. A w Jego i naszym istnieniu to „dla” oznacza żyć dla Boga i ludzi. Coraz bardziej istnieć i działać z myślą o Bogu i ludziach. Jest to proste w logice myślenia, ale twórcze staje się dopiero w modlitwie, w programowanych zamiarach i w codziennych decyzjach: być dla Boga na modlitwie, mieć czas na rozmyślanie, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, na Różaniec, mieć czas dla swego zbawienia, czas na modlitwę także za ludzi, za wszystkich, także za tych jeszcze nie z Chrystusowej owczarni.
Żyjemy w erze nowej ewangelizacji. Kapłan jako ewangelizator, musi być dobrze przygotowany do tej nowej sytuacji eklezjalnej. Napór cywilizacji zachodniej jest dzisiaj faktem, to już nie tylko laicyzacja, ale zimna sekularyzacja wdziera się do myślenia – a co gorsze, do stylu życia naszych ochrzczonych braci i sióstr. W tym nowym „stylu” nie ma miejsca na Boga, na nadprzyrodzoność, na sacrum, ani na sumienie wyrzucające grzech, pragnące uwolnienia i odrodzenia. Wiara gaśnie u progu odpowiedzialności za wybór dobra i zła, a człowiek ani już słyszeć nie chce o wieczności, o Sądzie Bożym, o niebie, czyśćcu czy piekle.
Niebezpieczeństwo utraty wiary niestety czyha także u wrót naszego, kapłańskiego sumienia!
Często nasze życie jest bezwolnym poddawaniem się temu, co przynosi bieżąca chwila. Owszem, chcielibyśmy być skałą ale bez ofiary. Niestety, bez ascezy, bez pracy nad sobą prędzej czy później będziemy skazani na grę naszych namiętności. Asceza praktykowana z miłości, to właściwie codzienny, powolny, systematyczny i trwały rozwój wiary, to droga do coraz większej intymności z Bogiem i ludźmi, to sposób na naprawdę niezwykle skuteczne duszpasterstwo. Utożsamiać się codziennie z tym, co robimy, co głosimy, to właściwie: utożsamiać się z Tym, którego głosimy i z tymi, którym głosimy Ewangelię.
Prymas Stefan Wyszyński całkowicie utożsamiał się z Kościołem i z Narodem i w każdej sytuacji stawał się jego głosem wśród ludzi i dlatego dotarł do duszy Narodu, wpisał się trwale w jego egzystencję. Podobnie Jan Paweł II żył dla Boga, Kościoła i spotykanych ludzi. Czuliśmy wszyscy, że jesteśmy dla niego ważni, czuł to cały świat, szczególnie młodzi, szedł do nich i oni Go przyjmowali, mimo, że w ostatnich latach jego ciało stawała się deprymujące, co starały się też ukazywać media – nie zdołali mu zaszkodzić.
Drodzy Konfratrzy!
Wiemy dobrze, że do każdego z nas odnoszą się słowa, które św. Paweł skierował do Tymoteusza: „Bądź wzorem dla wiernych w mowie, w obejściu, w miłości, w wierze, w czystości… Przykładaj się do czytania, zachęcania, nauczania. Nie zaniedbuj w sobie charyzmatu, który został Ci dany… W tych rzeczach się ćwicz, cały się im oddaj, aby twoje postępy były widoczne dla wszystkich” (1 Tm 4,12nn).
Kapłańska wiara i mądrość, i czystość, i postęp rośnie i zapada się wspólnie z wiarą i mądrością i czystością ludzi. Nasze postępy w wierze muszą być widoczne dla wszystkich, musza być jawne nasze uczynki, jak czytelne są nasze słowa, aby mogły budować.
Prezbiter znaczy starszy, mający autorytet ojcostwa we wspólnocie wierzących. Niezależnie od wieku, niezależnie od doświadczenia, mamy być ojcami i stróżami naszej wspólnoty. Wszyscy mamy tę samą część umiłowania i wyboru Jezusowego i Jego kapłaństwo odtwarzamy. To nie urząd, nie pensja, nie sposób na życie nas łączy, ale udział w misji Chrystusowej.
2. Zagubienie Jezusa
W ewangelii św. Łukasza czytamy, że Jezus nawet Maryi i Józefowi mógł się zagubić, ale oni trzy dni Go szukali „z bólem serca” (Łk 2, 41).
I kapłan może zagubić Jezusa, ale czy potrafi „z bólem serca” Go szukać aż do ponownego kontaktu, aż do odnalezienia?
Widzimy, jak dziś na naszych oczach zagubił się autorytet kapłana w wielu kościołach i narodach. I to także z naszej winy. Od kilku lat, ilekroć jakiś ksiądz udaje się za granicę (nie tylko do USA), ale do innych krajów zachodnich, muszę wypełniać wstydliwie bolesny formularz pełen pytań o jego moralność, o to czy nie ma podejrzeń o alkoholizm, homoseksualizm, molestowanie czy narkotyki, o uczciwość finansową. Te pytania, to znak, że społeczne zaufanie do księdza gdzieś się roztopiło. Pewnie zaczęło się od porzucenia stroju kapłańskiego, od przechodzenia na „ty” z uczennicami i uczniami, od zbytniego spoufalania, od imponowania szykownym garniturem i butami, od ekstra samochodu i wakacji bez Boga, ale za to w słońcu dalekiego kraju, od zaniedbanych rekolekcji i spowiedzi nie do końca szczerej pragnieniem nawrócenia.
Często rozważajmy zło grzechu, wracajmy wiarą do teologii grzechu. Żadne z mocnych słów i porównań nie jest tu przesadne. Św. Anzelm deklarował, że „przez grzech dusza z przybytku Ducha Świętego robi się ruderą diabła”.
Niezawodny św. Paweł przestrzegał perspektywicznie, że „korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (1 Tm 6,10), ale kto by się św. Pawłem czy św. Anzelmem przejmował.
3. Odnaleźć Jezusa
Jezusa jednak można i trzeba, koniecznie trzeba odnaleźć. Zacząć Go szukać „ z bólem” – jak Maryja i Józef, ale pamiętać, że Jezusa najbezpieczniej odnajduje się w świątyni, w kościele. Tam Go trzeba szukać i stamtąd potem z radością zabrać Go do swego domu.
Dróg i sposobów do powstania ze śmierci duchowej do życia jest wiele. Znamy je i słusznie zalecamy innym. Ale i samemu warto posłuchać świętych.
W średniowieczu do najwybitniejszych należał święty Bonawentura nazywany „drugim założycielem” franciszkanów, razem z Tomaszem z Akwinu był wykładowcą tego samego uniwersytetu. Nazywany „Doktorem Serafickim” Bonawentura zalecał mocne oparcie na wiedzy, na rozumie, na uznaniu, ze dzieło Boże ma w sobie mocny potencjał dobra i piękna wcale nie tak bardzo ulotnego, a natura nie jest aż tak bardzo przeciwna łasce. Jest odmienna, inna, ale przygotowana na przyjęcie łaski: „Naturalna wspaniałość duszy polega na tym, że w naturalny sposób otrzymała wyciśnięty w sobie obraz Trójcy Świętej” – tłumaczył słuchaczom. A zatem skoro mamy w naturalny sposób wyciśnięty w sobie obraz Trójcy Świętej, to grzech jest czymś nienaturalnym dla nas i „trudniejszym” do zaakceptowania niż życie Boże w nas, w naszej duszy.
I dalej święty Bonawentura wyjaśnia: „Posłuchaj duszo o swej godności: jesteś bytem tak prostym, że nic innego nie może zamieszkać w domu twego ducha, nic nie może tam założyć mieszkania, jak tylko prostota i czystość wiekuistej Trójcy” (Droga duszy do Boga).
Można powiedzieć, że to mistyka, ale bez głębokiej teologii, bez mistyki całe życie duchowe byłoby pozbawione perspektyw zrodzonych z prawdy o bliskości Boga wśród nas, o tym że chrzest nas odradza i rodzi żywy Kościół, a Duch Święty napełnia nas i wprowadza w życie Trójcy Świętej. Wielka to i fascynująca Tajemnica!
Kolejnym warunkiem, bez którego nie uda się i nie rozwinie skrzydeł na miarę Bożą nasze kapłaństwo, jest modlitwa, bo przez nią wszystko odnosimy do Boga, bo podczas niej stajemy w prawdzie sumienia, jesteśmy prawdziwi czyli pokorni i zdolni przyjąć pomoc Bożego światła, zatęsknić za pięknem przekraczającym uroki materialne.
„Modlić się to znaczy rozumieć, że sens świata znajduje się poza światem” (Ludwik Witgenstein), ale też otworzyć się na Boże działanie w nas, bo „modlitwa jest matką i początkiem przekraczania siebie”(św. Bonawentura).
Myślę, że powinniśmy wczuć się w niepokój ewangelijnych apostołów i zapragnąć wraz z nimi, aby sam Jezus nauczył nas się modlić. Wiemy, że chętnie odpowiedział na tę prośbę i wskazał na Boga jako Ojca. Nigdy dość uważnie nie odmawiamy „Ojcze nasz” i nigdy dość głęboko nie wchodzimy w ducha tej modlitwy, a warto i trzeba, abyśmy należycie mogli przeżywać ojcostwo Boże i nasze duchowe ojcostwo realizować na Jego wzór.
Uczyć się modlitwy od Jezusa to wraz z Nim „wysławiać Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Mt 11, 25n; Łk 10,21), to radować się całym sobą, ze „nikt nie zna Ojca, tylko Syn i ten komu Syn zechce objawić” – a przecież to nam Jezus objawił Ojca i nam przekazał Ducha Świętego.
Jezus modlił się przed swoją męką: „Ojcze, wybaw mnie od tej godziny. Ależ właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze wsław imię Twoje” (J 12, 27) i uczył nas także, że przez modlitwę prowadzi droga do krzyża i cierpienia, którego nie da się nigdy ominąć. Ale cierpienie z Nim ma inną wartość, przetwarza a nie niszczy.
I znów przestrzegają święci kapłani, że „nikt nie może oglądać Chrystusa, dopóki nie zostanie z Nim ukrzyżowany” (św. Bonawentura. Kazania). W każdym okresie naszej posługi trzeba się zaprawiać do cierpienia, bo to ono – zwłaszcza w starości, w czasie emerytalnej próby – ujawnia głębię albo pustkę człowieczeństwa. Przyciąga pokorą lub odstrasza pychą. A co gorsze, traci zasługę na życie wieczne.
Bez kapłaństwa nie ma Eucharystii, zbawczej ofiary i krzepiącego dusze pokarmu Ciała i Krwi Pańskiej. Kto spożywa ten Chleb będzie miał życie w sobie.
Ale czy można przeżywać Eucharystię bez modlitwy, czy można wchodzić w świętą Tajemnicę bez miłości? W tym świętym sakramencie wiara i miłość są nierozłączne. Wiemy co znaczy miłość Chrystusa do nas. Taka również powinna być nasza miłość do Niego a przez Niego do Ojca.
Święty Ewagriusz z Pontu (IV wiek) mówił: „Jeśli jesteś teologiem, będziesz się szczerze modlił. Jeśli będziesz się szczerze modlił, jesteś teologiem”. Można to stwierdzenie przenieść na nas. Jeśli jesteś księdzem, będziesz się szczerze modlił. Jeśli się szczerze modlisz, jesteś kapłanem według Serca Jezusowego. On nas nauczy kapłańskiej miłości do Ojca i ludzi. A jest to miłość wstawiennicza, zbawcza, zatroskana o zbawienie wszystkich ludzi, naszych prześladowców i największych zbrodniarzy.
W katedrze w Blois, francuskim mieście nad Loarą, na południe od Paryża znajduje się wyryta modlitwa pewnego Żyda napisana na kawałku papieru w obozie w Auschwitz na chwilę przed śmiercią:
„Panie, gdy powrócisz w swojej chwale,
pamiętaj nie tylko o ludziach dobrej woli.
Pamiętaj również o ludziach złej woli.
Ale nie pamiętaj o ich okrucieństwach i gwałtach.
Pamiętaj raczej o owocach, jakie przynieśliśmy z powodu tego, co nam uczynili.
Pamiętaj o cierpliwości, odwadze, pokorze,
wielkości ducha i wierności,
jakie w nas rozbudzili.
Spraw, Panie, aby wydane przez nas owoce
stały się, pewnego dnia, ich wybawieniem”.
Czyż nie jest kapłańskim testamentem Chrystusa Jego ostatnia modlitwa z Krzyża: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą co czynią”, odpuść i nam, bo nie zawsze wiemy co czynimy w godzinach naszej słabości.
Matko Najświętsza, pomóż nam wytrwać w godzinach naszej próby, pomóż nam być kapłanami na wzór Twego Syna, naszego Zbawiciela.
Amen.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.