Abp Szewczuk dla KAI: Kościół stara się jak najlepiej towarzyszyć narodowi, który tak bardzo cierpi
24 lutego 2024 | 14:25 | Krzysztof Tomasik | Kijów Ⓒ Ⓟ
„Kościół stara się jak najlepiej towarzyszyć narodowi, który tak bardzo cierpi” – zapewnia arcybiskup większy kijowsko halicki Światosław Szewczuk w drugą rocznicę rosyjskiej agresji przeciw Ukrainie. Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego (UKGK) w rozmowie z KAI mówi m. in. o działaniach Kościoła na frontach: modlitewnym, humanitarnym i informacyjnym. Podkreśla, że Ukraina walcząc o swoją wolność, walczy o wolną Europę i świat. „Jedną z najważniejszych form opieki, którą musimy obecnie pełnić jest duszpasterstwo żałoby” – mówi duchowny. Dziś mija druga rocznica rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Krzysztof Tomasik (KAI): Księże Arcybiskupie, ponad rok temu odwiedziliśmy różne miejsca w pogrążonej w wojnie Ukrainie. Nasze doświadczenia opisaliśmy w książce „Bóg nie opuścił Ukrainy”. Jak Ksiądz Arcybiskup ocenia sytuację obecnie? Na ile ona się zmieniła?
Abp Światosław Szewczuk: Obiektywnie mówiąc, sytuacja się pogorszyła, ponieważ w jakimś sensie nie mamy żadnej perspektywy na zakończenie wojny. Mieliśmy taką nadzieję rok temu, wierzyliśmy, że ona nie będę trwać długo. Ale niestety ona trwa i przynosi każdego dnia tragiczne konsekwencje, rujnuje kraj i życie ludzi. Metodycznie, dzień w dzień jesteśmy bombardowani rakietami i dronami, które niszczą i zabijają mieszkańców Ukrainy. Wzrasta ból ludzi, ponieważ każdego dnia ktoś ginie. Ofiar wojny jest coraz więcej.
Z wiadomych względów władze państwowe nie podają, ile ofiar ponosi strona ukraińska – ani o liczbach ofiar wśród wojskowych, ani osób cywilnych. Ale codziennie na cmentarzach jest coraz więcej grobów. Nasi biskupi, księża codziennie chowają w nich nasze dziewczęta i chłopców, którzy giną na froncie. Wprost nie da się wyrazić, jaka tragedia nas dotyka.
Do tego dochodzi dramatyczna sytuacja humanitarna ludzi, którzy dosłownie nie mają na co dzień co jeść.
– Około siedmiu milionów Ukraińców jest niedożywionych lub wprost nie ma co jeść. Mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją: z jednej strony Ukraina produkuje i eksportuje żywność, jest zdolna dostarczać miliony ton zbóż za granicę, ratując tym samym miliony ludzi, a z drugiej strony na wielu obszarach wschodniej i południowej Ukrainy ludzie po prostu głodują. Trzeba im dostarczać żywność.
Kolejny dramat to dzieci i młodzież….
– Dziesiątki tysięcy dzieci nie chodzi do szkół. Na przykład w Charkowie rozpoczęto budowę szkoły jako podziemnego bunkra, ponieważ żadna szkoła w mieście nie ma takich warunków, aby w czasie ataku dzieci miały się gdzie schronić. W takiej sytuacji edukacja dzieci nie ma żadnej przyszłości. W najlepszym przypadku nauczanie odbywa się online. Dlatego jednym ze skutecznych sposobów, aby temu zaradzić jest budowa szkoły w bunkrach. Zatem szkoła realnie schodzi do podziemia. Charków leży kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Rosją i jest codziennie niemiłosiernie bombardowany.
Od początku wojny Ukraiński Kościół Greckokatolicki jest obecny na trzech frontach: modlitewnym, humanitarnym i informacyjnym. Front pierwszy i najważniejszy to modlitwa o zwycięstwo i sprawiedliwy pokój.
– Bez modlitwy i wiary, to naprawdę Ukraińcy by nie wytrzymali. Wzrastający ból jest nie do wytrzymania, jeżeli nie rozumie się jego sensu, nie rozumie się, dlaczego giną najbliżsi, wtedy wszystko zaczyna pogrążać się w chaosie. Okoliczności życia w czasie wojny są zatem codziennym poszukiwaniem sensu. Dlatego jako Kościół musimy na każdym kroku świadczyć, że bez Eucharystii i nieustannej modlitwy nie potrafimy istnieć, żyć jako ludzie, jako chrześcijanie. Pierwsi chrześcijańscy męczennicy mówili: „sine dominico non possumus” – „bez niedzielnej Eucharystii nie możemy żyć”. Dla nas w Ukrainie te słowa teraz stały się rzeczywistością. Nie są jakąś odległą historią, ponieważ żyjemy na co dzień w niebezpieczeństwie śmierci, która wiąże się z kresem mniej czy bardziej długiego życia. Osobiście codziennie to odczuwam. Tak jest, może już dzisiaj, Krzysztofie, po naszej rozmowie już mnie nie będzie. W każdej chwili zatem muszę uważać, co i jak mówię, czynię, aby nie zgrzeszyć i być gotowym stanąć przed obliczem Pana.
W czasie wojny ponownie odkrywamy siłę sakramentu pokuty i pojednania, który z samej istoty jest aktem bardzo intymnym i osobistym. Wtedy możemy doświadczyć łaski Pana Jezusa, który jak lekarz dotyka otwartej rany i kładzie na niej kroplę balsamu. Tak łaska Ducha Świętego dotyka życia człowieka. Czasem naprawdę nie wiesz, jak sobie poradzić z cierpieniem, utratą najbliższej osoby. Jedynie, co możesz w takich okolicznościach zrobić, to być obecnym. No bo jak znaleźć słowa pocieszenia dla młodej dziewczyny, która straciła narzeczonego, jak pocieszyć żonę, która straciła męża, albo matkę po utracie syna. Wielu poucza, że trzeba iść naprzód, być silnym, żyć normalnie, modlić się. Wtedy taka osoba odpowiada: „ale ja po prostu nie mogę, nie wiem, jak”. Niestety w takich przypadkach nic nie możesz poradzić, ale ważna jest właśnie obecność kapłana i towarzyszenie. Jest to ważniejsze od jakichś czynów.
Potrzeba odpowiedniego podejścia do człowieka, duszpasterstwa…
– Oczywiście. Nazywam je duszpasterstwem żałoby i smutku i to nie w sensie jakiegoś sentymentalnego duszpasterstwa. Żałoba jest stanem duszy i ciała człowieka, który odczuwa permanentny ból. Żadne słowa nie mogą zmienić takiego stanu. Wyobraźmy sobie dziecko, które widziało, jak rakieta zabiła całą jego rodzinę. Ono nie potrafi nawiązać żadnych relacji z nikim – ani z samym sobą, innym człowiekiem, ani z Panem Bogiem. Żałoba jest takim stanem pewnego zatracenia i dlatego sama obecność przy takiej osobie staje się duszpasterstwem nadziei, że nie jesteś sam i zapomniany. Wtedy jak dziecko człowiek zaczyna dostrzegać, że ktoś jest obok mnie, wskazuje delikatnie dokąd iść. Jest to taki niewinny dzwoneczek, którego dźwięk mówi: pójdź za mną, jestem gotowy cię przygarnąć. I takim stara się być Kościół, który jak matka przygarnia do siebie.
Psychologowie mówią, że stan żałoby trzeba uszanować. Nie można powiedzieć: „nie płacz, nie martw się, wszystko będzie dobrze”. Tak nie jest. Trzeba uszanować stan żałoby i smutku. Zatem Kościół jako matka zrodził nowy typ duszpasterstwa. Oczywiście w takich sytuacjach prosimy także o pomoc psychologów i specjalistów. Kościół stara się jak najlepiej towarzyszyć narodowi, który tak bardzo cierpi.
Kolejny front walki to pomoc humanitarna.
„Front humanitarny” jest to front ratowania życia. Nie chodzi o żadną filantropię czy uśmierzanie niepokoju swojego sumienia. Jest to codzienne ratowanie ludzkiego życia. Wyobraźmy sobie sytuację ludzi na obszarach frontowych, gdzie toczy się regularna wojna. Większość z nich całe dnie spędza w piwnicach. Boją się wyjść na ulicę. Kiedyś rozmawiałem z dziećmi, które nie wychodziły przez miesiąc z piwnicy. Wyobraźmy sobie stan takiego dziecka. Dla ludzi w takim położeniu trzeba dostarczyć wręcz wszystkiego. Z drugiej strony czasem pomoc tym ludziom kosztuje życie. Często transporty humanitarne, mimo oznakowania, są bombardowane i giną ludzie.
Zdarza się, że prosimy ludzi z terenów szczególnie zagrożonych, żeby się ewakuowali. Ale oni mówią, że przeżyli już rosyjską okupację, deokupację i oni nie chcą niczego innego, jak pozostać w swoich domach, a to oznacza, że musimy im dostarczyć wszystkich niezbędnych do życia środków.
Czasem w momentach największego zagrożenia władze państwowe ogłaszają masową ewakuację, zwłaszcza dzieci. I co robią dorośli? Chowają dzieci. Na szczęście ufają Kościołowi i zgłaszają się do nas, że mają przy sobie dzieci i muszą je czymś nakarmić oraz ubrać. Widać zatem, że pomoc humanitarna w czasie wojny to coś więcej – jest to naprawdę ratowanie życia.
Dzięki Bogu zawsze zwyciężamy na tym froncie. Kiedy się spotykam z wolontariuszami, kierowcami samochodów dostarczających pomoc, którzy wracają ze swoich misji, to widzę ich zadowolenie, że udało im się dostarczyć potrzebującym jedzenie i inne środki konieczne do życia. Modlę się i robię wszystko, żeby ich ręce nigdy nie były puste, żeby zawsze mieli co tam zawieźć. Jest to wielkie wyzwanie.
Ponieważ jak widzimy pomoc humanitarna niestety zmniejsza się…
– A potrzeby są nawet większe. Korzystając z okazji prosiłbym, żeby nie ustawać w humanitarnej pomocy Ukrainie, żeby ręce wolontariuszy ratujących tysiące ludzi zawsze były pełne. Myślę, że ten mijający rok wojny był wielkim naszym zwycięstwem, że nikt w Ukrainie nie zmarł z głodu. Zdążyliśmy nie tylko pomóc, ale uratować życie wszystkich potrzebujących.
Mówiliśmy, że Kościół greckokatolicki pomaga także w sferze psychologicznej wszystkim dotkniętym wojennymi traumami. Wojna chyba najbardziej dotknęła fundament życia społecznego, jakim jest rodzina?
– Szczerze mówiąc najbardziej mnie buduje, daje siłę i energię to, gdy widzę rodziny, które naprawdę cierpią, są pogrążone w żałobie i zranione, ale nie są zniechęcone. Nawet więcej. Ich ból ujawnia, że nasza walka o wolność je hartuje. To pokazuje, że wojna obronna Ukrainy ma sens z punktu widzenia chrześcijańskiego, ponieważ nie jest to wojna o jakieś interesy, geopolitykę, ale naprawdę jest to obrona życia i godności człowieka, jego prawa do istnienia. Powiem obrazowo: wdowa, która płacze nad grobem swojego męża, patrzy na mnie i mówi, że nie zginął on na darmo, ale w imię najwyższych wartości.
Bez wątpienia duszpasterstwo rodziny jest naszym priorytetem, ponieważ rodzina jest sercem i najważniejszą komórką społeczeństwa. Przed wojną mieliśmy dwa wyzwania wobec rodziny i tym samym dwa typy duszpasterstwa. Po pierwsze na uwadze mieliśmy rodziny dysfunkcyjne, co jest naturalnym zjawiskiem społecznym, i im towarzyszyliśmy oraz pomagaliśmy, żeby rodzina się utrzymała. Drugim wielkim wyzwaniem duszpasterstwa były rodziny, gdy matka albo ojciec wyjechali zarobkowo za granicę, żeby zapracować na życie. Taka rodzina de facto funkcjonowała w separacji, co było wielkim wyzwaniem i próbą dla nich, aby po rozłące mogli się z powrotem zintegrować. Na przykład matka kilka lat pracowała we Włoszech, a potem wróciła na Ukrainę, kraj się zmienił, ona się zmieniła i tym samym rodzina już nie była taka sama. Żeby związek małżeński się nie rozpadł i rodzina nadal funkcjonowała – potrzebowali pomocy.
Teraz, z punktu duszpasterskiego, mamy co najmniej cztery nowe kategorie rodzin. Jedna kategoria to jest rodzina, która straciła na wojnie kogoś ze swoich najbliższych. Rodzice, którzy stracili syna czy córkę, czy żona, która straciła małżonka. Co warte zauważenia, młode wdowy na Ukrainie nazywa się teraz „czarnymi tulipanami” i jest ich dużo. Młoda kobieta ma dzieci i musi jakoś żyć. Następnie matka i ojciec, którzy nie mając wiele, stracili syna. Czasem nie mają już nikogo, kto by zaopiekował się nimi na starość. Oni bezwzględnie potrzebują pomocy.
Druga kategoria to są rodziny, których małżonek, syn czy córka powrócili z wojny ciężko okaleczeni. Jedna z żon mężczyzny, który powrócił z frontu z ciężkimi obrażeniami, powiedziała mi, że była niezwykle szczęśliwa, że jej mąż powrócił żywy, ale niestety po powrocie zaczęło się w domu piekło, bo zaczął obwiniać siebie, że jest ciężarem dla rodziny. Jesteśmy dumni z heroicznych żon opiekujących się niepełnosprawnymi mężami. Na szczęście jest niewiele przypadków rodzin odrzucających swoich rannych. Ale sytuacja jest dramatyczna: obecnie mamy już 200 tys. rannych, a to oznacza, że tą sytuacją jest dotkniętych 200 tysięcy rodzin. Inna statystyka mówi, że 50 tysięcy z okaleczonych nie ma ręki czy nogi, a to oznacza, że oni potrzebują specjalnej opieki. Powstaje pytanie, jak sobie z tym problemem poradzić? Czasem państwo nie może się nimi zaopiekować. Dobrze, jeżeli ranni nie są zdemobilizowani, wtedy oficjalnie są członkami wojska ukraińskiego i podlegają opiece nad rannymi żołnierzami. Największy problem powstaje jednak w sytuacji, gdy są zdemobilizowani – wtedy musi się nimi zaopiekować rodzina, którą stara się wspierać Kościół.
Trzeci typ rodzin, to rodziny jeńców wojennych. Na każdej parafii, którą odwiedzam, przychodzi wiele rodzin przynosząc zdjęcia, dokumenty swoich najbliższych, którzy są w rosyjskiej niewoli, i proszą, aby pomóc im w ich uwolnieniu. Wiemy, że przebywają w strasznych warunkach, są torturowani w najgorszy sposób. Tym samym psychicznym i duchowym torturom poddani są ich najbliżsi. Mimo wielkich trudności staramy się pomagać m.in. dzięki watykańskiej dyplomacji. W sumie w ciągu dwóch lat doszło do 51. wymian jeńców. Wielu powróciło, ale jest to niewielka część tych, którzy pozostają jeszcze w niewoli.
Najcięższa kategoria to rodziny żołnierzy, którzy zaginęli bez wieści, nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Mówi się, że jest 35 tys. zaginionych. Jest to dla rodzin największe „piekło” psychiczne. Psychologowie potwierdzają, że o wiele łatwiej poradzić sobie z traumą po utracie kogoś bliskiego niż z sytuacją niepewności, gdy się nie wie, co stało się z bliskim człowiekiem. Znam przypadek 23-letniej kobiety, która od dwóch lat nie ma wiadomości od swojego małżonka. Stale pyta się: kim jestem? Osobą zamężną, wdową? Jak w takim przypadku uporządkować swoje życie? Albo przypadek, gdy dziecko wychowuje się bez ojca, który zaginął. Co matka ma każdego rana odpowiedzieć swojemu dziecku, które ciągle się pyta, gdzie jest mój tata? Zdarza się, że w czasie wymiany jeńców wojennych ujawniają się osoby, które dotychczas były na listach zaginionych. I tak za 35 tys. zaginionymi stoi 35 tys. rodzin, które cierpią.
Każda z tych kategorii rodzin potrzebuje właściwej opieki. Staramy się jak możemy im pomóc, spotykamy się, modlimy się razem, pracujemy nad różnymi projektami. Oczywiście, nie zawsze wiemy, jak stanąć przed konkretnym wyzwaniem. Pamiętam, że gdy uczyłem się teologii pastoralnej, to duszpasterstwo dla osób w żałobie pozostawiano w rękach kapelanów medycznych. Uczyli się pomagać ludziom pogrążonym w bólu po śmierci bliskiej osoby. Tak dzieje się w normalnym społeczeństwie w kontekście śmierci. Jedną z najważniejszych form opieki, którą musimy obecnie pełnić jest duszpasterstwo żałoby. Pracujemy razem z naszymi psychologami. Widzimy bardzo pozytywne skutki naszego programu leczenia i gojenia ran, realizowanego przez naszych kapłanów. Każdy duszpasterz musi nauczyć się tego nowego typu duszpasterstwa. Około półtora tysiąca naszych księży odbyło szkolenia. Dzięki temu można powiedzieć, że nasz Kościół jest światłem i głosicielem nadziei dla Ukrainy.
Cieszy nas, że zraniona wojną ukraińska rodzina nie jest zniechęcona. Ma zdolność do rewitalizacji, co jest cudem Pana Boga dokonującym się na co dzień w Ukrainie.
Kolejny front to informacja. Niezwykle ważne jest przesłanie biskupów Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego nt. wojny i sprawiedliwego pokoju. Jego tekst przypomina z ducha encyklikę papieża Piusa XI „Mit brennender Sorge” – „Z palącą troską” z 1937 r.
– Od dwóch lat wiele środowisk na całym świecie pytało nas, dlaczego wybuchła wojna? Jakie są jej przyczyny? Dlaczego Ojciec Święty i Watykan reagują w taki a nie inny sposób na rosyjską agresję? Jaką postawę powinni przyjąć chrześcijanie wobec wojny? Czy powinni bronić swojego kraju? Czy patriotyzm dzisiaj jest jeszcze czymś ważnym? Jak w okolicznościach wojny pozostać Kościołem Chrystusa i nie ulec pokusie Patriarchatu Moskiewskiego, który poparł rosyjski militaryzm? Jak nie dopuścić militaryzacji religii Kościoła i religii? Czy jest jakaś alternatywa dla wojny, czy można by było jakoś się dogadać? Czy można dzisiaj spotkać się przy okrągłym stole i podpisać akt o zawieszeniu broni i zakończyć wojnę? Na froncie informacyjnym stale pojawiały się takie pytania, na które starliśmy się odpowiadać na całym świecie. W końcu nasi biskupi zdecydowali, żeby na te pytania odpowiedzieć w jednym tekście, i tak powstało przesłanie. Wszystkich zachęcam do jego lektury.
Ważne są podane przez nas warunki podpisania paktu pokojowego, żeby był on sprawiedliwy i miał solidne fundamenty. Bez tego nie będzie trwałego pokoju a tylko zamrożenie konfliktu, co jest chyba jednym z najgorszych scenariuszy. Gdyby do tego doszło, to Rosja tylko będzie mieć czas, żeby się dozbroić, kupić jeszcze więcej broni na całym świecie począwszy od Iranu po Koreę Północną, i jeszcze raz, skuteczniej zaatakować Ukrainę.
Kolejne ważne spostrzeżenie: jak można ufać Rosji w imię międzynarodowych zobowiązań i norm, skoro od początku wojny Rosja mówi Ukrainie, że nie ma prawa do istnienia? Putin powtórzył to teraz w wywiadzie dla amerykańskiego dziennikarza Carlsona, że Ukrainy nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Zatem jeżeli nas nie ma, to z kim rozmawiać, jeżeli Ukrainie odmawia się prawa do istnienia i nie uznaje jako podmiotu prawa międzynarodowego? W jaki sposób prowadzić dialog z Rosją? Będzie to raczej monolog o historii wielkiej Rosji. Czy ma to być dialog tylko między potęgami tego świata, a nie z suwerennymi państwami? To są jedne z największych wyzwań naszych czasów i dla nas było bardzo ważne, żeby świat zaczął myśleć o wojnie na Ukrainie z punktu widzenia ofiary, a nie z punktu widzenia możnych tego świata, żeby zaczął patrzeć na tą rzeczywistość oczyma ofiary. W to wpisuje się misja naszego Kościoła, którą pełnimy.
Jak Ksiądz Arcybiskup postrzega po dwóch latach wojny relacje polsko-ukraińskie w kontekście choćby sporów o zboże i protestów na granicy? Co zrobić, żeby nie psuć bardzo dobrych więzi, jakie miały miejsce na początku wojny?
– Przede wszystkim chciałbym poprosić, żeby nasi drodzy bracia Polacy nie dali się nabrać na rosyjską narrację. Ponieważ Rosja nie sprzyja dobru Polski, a tym bardziej dobru Ukrainy. Zamykając granice dla zboża z Ukrainy, pomaga się Rosji, której zboże płynie teraz do Polski i przez Polskę. Nie możemy pozwolić, aby polsko-ukraińskie relacje były przedmiotem manipulacji ze strony Rosji, aby sprawa rolnictwa czy rozwoju ekonomicznego Polski i Ukrainy stała się elementem wojny hybrydowej. Wierzę, że Polacy są bardzo mądrym narodem i nie dadzą się nabrać na manipulacje Rosji.
W drugą rocznicę wybuchu wojny z jakimi słowami chciałby się Ksiądz Arcybiskup zwrócić do polskich czytelników?
– Coraz wyraźniej widać, że sprawa Ukrainy nie jest tylko ukraińską sprawą. Widzimy, że wojna w Ukrainie dotyczy każdego na całym świecie. Gdy będzie nadal trwać, wcześniej czy później dotknie każdego w takim czy innym stopniu. Musimy zdawać sobie z tego sprawę. Ukraina walcząc o swoją wolność, walczy o wolną Europę i świat.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.