Abp Szymecki: Białystok stał się moją ziemią obiecaną
21 stycznia 2014 | 15:56 | Teresa Margańska Ⓒ Ⓟ
„Białystok stał się moją ziemią obiecaną” – mówi w rozmowie przeprowadzonej dla styczniowego numeru miesięcznika archidiecezji białostockiej „Drogi Miłosierdzia” abp. Stanisław Szymecki. Emerytowany metropolita białostocki opowiada o pobycie we Francji, gdzie się wychował i ukończył seminarium duchowne, o powrocie po wojnie do Polski i przyjaźni z Karolem Wojtyłą. 26 stycznia Arcybiskup Senior kończy 90 lat.
Publikujemy treść rozmowy:
Teresa Margańska: Ekscelencjo, przed nami obchody pięknego jubileuszu 90. urodzin Księdza Arcybiskupa. Jak dziś, z perspektywy tak wielu przeżytych lat, patrzy Ksiądz Arcybiskup na swoje życie?
Abp Szymecki: Rzeczywiście jest to długi czas, ale moje życie zawsze było bardzo urozmaicone. Nazwałbym siebie takim wędrowcem, wędrowcem po świecie. I z perspektywy moich lat i tego właśnie wędrowania jestem wdzięczny Panu Bogu za wszystko, co pozwolił mi przeżyć i doświadczyć. W ilu miejscach w życiu nie byłem… Urodziłem się w Polsce, w 1924 roku w Załęskiej Hałdzie w Katowicach. Po roku rodzice przeprowadzili się do Poznańskiego. Mieliśmy tam gospodarstwo rolne. Po kilku latach rodzice zdecydowali, że trzeba wyjechać za granicę „za chlebem”, jak to się wtedy potocznie mówiło. I tak z całą rodziną znaleźliśmy się we Francji, gdzie wychowywałem się. Miałem wówczas zaledwie sześć lat. Było nas dużo w domu rodzinnym, wszystkich razem jedenaścioro, a przez długie lata ośmioro, gdyż troje zmarło w bardzo młodym wieku.
TM: Wyemigrował Ksiądz Arcybiskup z rodziną jeszcze przed swoją Pierwszą Komunią św.
– Tak, w tamtych czasach do Komunii św. przystępowało się w wieku 12-13 lat. We Francji był zwyczaj Komunii tzw. solennelle, czyli uroczystej w znacznie starszym wieku dziecka niż ma to miejsce dzisiaj. Moja Pierwsza Komunia św. miała miejsce nie w parafii, gdzie mieszkaliśmy, gdyż w wieku 12 lat przeprowadziłem się do szkoły prowadzonej przez franciszkanów w miejscowości Brive. W tejże szkole wcześniej uczył się mój o trzynaście lat starszy brat.
TM: Czy tam zaczęły się rodzić pierwsze myśli o powołaniu?
– Owszem, będąc w tej szkole, wśród franciszkanów, z roku na rok coraz bardziej myślałem, żeby tak jak mój starszy brat, pójść drogą powołania zakonnego. Zresztą zauważyli to również moi rodzice, a proboszcz z mojej rodzinnej parafii kiedyś powiedział, patrząc jak się modlę w kościele: „Ten będzie księdzem”. Jak to odkrył do dzisiaj nie wiem, ale z pewnością pobożność wyniosłem z domu rodzinnego. Miałem świętych rodziców. Mój Ojciec, zawsze zapracowany, najpierw w Polsce górnik w kopalni „Wujek”, później rolnik zajmujący się gospodarstwem w Polsce, a następnie na 15-hektarowym gospodarstwie we Francji. Zawsze miał czas dla swojej żony, dla swoich dzieci i na modlitwę. Moje pierwsze wychowanie odbywało się w duchu franciszkańskim, w szkole, w niższym seminarium duchownym, aż do matury. Po maturze zdecydowałem jednak, aby wstąpić do seminarium diecezjalnego tam gdzie mieszkali rodzice, w Agen.
TM: Jakie osoby wywarły największy wpływ na życie i kapłaństwo Księdza Arcybiskupa?
– Przede wszystkim, jak już wspomniałem, miałem wspaniałych rodziców. Dom rodzinny kojarzy mi się zawsze z życzliwością, ciepłem i wspólną modlitwą. Rodzice zawsze bardzo ciężko pracowali, była nas spora gromadka i było raczej biednie, ale właśnie w takich warunkach zaczęły rodzić się pierwsze myśli o powołaniu. Wielki wpływ na jego odkrycie i zrozumienie miał mój starszy brat Józef. Jeszcze, gdy pracował, spotykał tercjarzy franciszkańskich i z czasem, a było to nieco spóźnione powołanie, bo miał ponad 26 lat, odkrył, że Pan Bóg powołał go do Zakonu św. Franciszka. W jakiś sposób to on otworzył mi oczy i utorował drogę do pójścia za powołaniem.
TM: Brat Księdza Arcybiskupa, franciszkanin, pozostał we Francji?
– Pozostał i większość swojej posługi sprawował wśród Polonii. To waśnie od niego, jako młody kapłan, wiele się nauczyłem. Zawsze miał wyjątkowy kontakt z ludźmi, nie mógł przejść obok drugiego człowieka, aby się nie zatrzymać, nie powiedzieć mu dobrego słowa, nie przywitać się z nim. Był niezwykle serdecznym i ciepłym człowiekiem. I muszę tu dodać – świętym kapłanem.
TM: Również Ksiądz Arcybiskup przygotowywał się, aby być księdzem we Francji.
– Tak to wyglądało aż do momentu, gdy pod koniec studiów seminaryjnych otrzymałem bardzo ciekawy list od ks. prał. Antoniego Banaszaka. Był on rektorem polskiego seminarium w Paryżu i tuż po wojnie rozpoczął poszukiwanie kleryków polskiego pochodzenia we francuskich seminariach duchownych. W liście pisał, że Kościół po wojnie w Polsce jest w wielkiej potrzebie i oczekuje pomocy z powodu śmierci wielu księży w czasie wojny, i poszukuje przyszłych kapłanów, którzy pragnęliby powrócić do kraju ich ojców. Mnie, podobnie jak wielu moich kolegów polskiego pochodzenia, wychowano w domu rodzinnym w duchu miłości i przywiązania do naszej Ojczyzny. Mój Ojciec brał udział w Powstaniach Śląskich. I wówczas odezwało się we mnie jakieś młodzieńcze pragnienie, żeby wrócić do Polski i wesprzeć tamtejszy Kościół.
TM: Było to tuż po wojnie?
– Tak. W 1946 roku przeprowadziłem się do polskiego seminarium w Paryżu. Tam przyjąłem święcenia diakonatu, a później kapłańskie i przygotowywałem się do wyjazdu do Polski. Diakonat przyjąłem z rąk ówczesnego nuncjusza papieskiego Giuseppe Roncallego, późniejszego Jana XXIII, a 3 lipca święcenia kapłańskie z rąk kardynała Emanuela Suharda, arcybiskupa Paryża. Zostałem inkardynowany do swojej rodzinnej diecezji – katowickiej.
TM: Ilu było kleryków w polskim seminarium w Paryżu, a później kapłanów, którzy zapragnęli udać się po wojnie do Polski?
– Było nas około 30 z różnych stron Francji, różnych obozów, z wojska. Wielu z nas bardzo słabo pamiętało Polskę, wśród nich również ja. Trzeba było „uczyć się” Polski i języka ojczystego. Pamiętam, że poprawne mówienie po polsku sprawiało mi sporo trudności i wiele słów mi się myliło. Rok jeszcze zajęło mi zdobycie licencjatu z teologii, i w sierpniu 1948 roku, jednym z transportów repatriacyjnych wracałem do Polski. Jechaliśmy cały tydzień w wagonie, na słomie. Na polskiej granicy nas przesłuchano, spisano, wypytano o wszystko. Z granicy w Międzylesiu, już normalnym pociągiem, dotarłem do Katowic. Biskup Stanisław Adamski, mój ordynariusz, po przywitaniu mnie, dał mi trochę czasu na zaaklimatyzowanie się i odnowienie więzi rodzinnych. Wkrótce też zostałem mianowany wikariuszem w Brzezinach Śląskich.
TM: W swojej pierwszej parafii nie zagrzał Ksiądz Arcybiskup jednak długo miejsca?
– Istotnie. Po ośmiu miesiącach bp Adamski przyjechał, aby sprawdzić, jak pracuje nowy kapłan, repatriant. Mój proboszcz wystawił mi tak dobrą opinię, że niebawem bp Adamski zabrał mnie do Katowic jako swojego kapelana i sekretarza. Był to dla mnie niesamowicie bogaty czas. Wiele się wówczas nauczyłem przy Księdzu Biskupie, który był wyjątkową osobą. Jeszcze przed wojną był posłem, a później senatorem Rzeczypospolitej, wielkim działaczem społecznym i patriotą. Jednakże w roku 1952 został przez władze komunistyczne zmuszony do opuszczenia swojej diecezji. Jako kapelan przez kolejne cztery lata towarzyszyłem mu na wygnaniu w Lipnicy koło Szamotuł.
TM: Powrót do diecezji katowickiej nastąpił w czasie tzw. odwilży.
– Pod koniec 1956 roku bp Adamski mógł wrócić do diecezji. W tym czasie z internowania wrócił także Prymas Wyszyński i inni biskupi. Powróciłem i ja do Katowic. Rozpocząłem pracę w redakcji „Gościa Niedzielnego”, zostałem również kapelanem szpitala.
TM: Czy nigdy ks. Arcybiskup nie żałował powrotu do Polski? Czy ideały, z którymi wracał do Polski młody kapłan po zderzeniu z komunistyczną rzeczywistością i prześladowaniem Kościoła nie dawały poczucia rozczarowania?
– Nie, nigdy nie żałowałem powrotu do Polski. Od samego początku zostałem rzucony na głębokie wody. Pamiętam, że w pierwszej parafii, za pierwsze pieniądze kupiłem sobie rower, aby móc jeździć pomiędzy trzema kościołami, które mieliśmy do obsługi. Ludzie mówili na mnie „Francuzik”, ze względu na mój akcent. Ale bardzo szybko przypominałem sobie gwarę śląską, aby jak najlepiej porozumiewać się z ludźmi. Wszystkie następne lata i kolejne posługi, które pełniłem, potwierdzały słuszność mojej decyzji. A przede wszystkim potwierdzali to bardzo mili, dobrzy i otwarci ludzie, z którymi pracowałem, a wśród nich kapłani.
TM: Kolejne lata to ponowny pobyt we Francji.
– W roku 1959 zostałem wysłany na studia specjalistyczne do Paryża. Dwa lata później obroniłem doktorat i wtedy definitywnie rozstałem się z Francją. A po powrocie zostałem zamianowany wychowawcą i wykładowcą w Śląskim Seminarium Duchownym. Znajdowało się ono wówczas w Krakowie. Byłem najpierw prefektem, później wicerektorem, a od 1968 roku rektorem.
TM: Kraków w tamtym latach był wielkim ośrodkiem teologicznym. Było tam wiele seminariów duchownych, Papieska Akademia Teologiczna (dawny Wydział Teologiczny UJ) i przede wszystkim wielu wybitnych kapłanów i teologów.
– W Krakowie były trzy seminaria diecezjalne (krakowskie, częstochowskie i śląskie) oraz liczne seminaria zakonne. Stanowiły one bardzo bogate środowisko naukowe. Pomimo że każde seminarium zachowywało swoją odrębność i miało swoich profesorów, wzajemne kontakty były bardzo żywe i bliskie. Klerycy, a przede wszystkim profesorowie spotykali się bardzo często. Co najważniejsze, wówczas w Krakowie pełnił posługę abp Karol Wojtyła. Stwarzał niesamowitą atmosferę. Kształtował tę atmosferę Królewskiego Miasta pomimo licznych przeciwności i zwalczającej Kościół władzy. Zawsze będę pamiętał jego bezkompromisowość i odwagę w obronie wolności i niezależności Kościoła. Właśnie w Krakowie spotkały się nasze drogi. Kardynał Wojtyła miał szczególny sentyment do Ślązaków i często bywał w naszym seminarium. Często po całym dniu pracy wybierał się do podkrakowskich lasów na wieczorny spacer, a wracając zachodził do naszego seminarium. Poprzez te spotkania, wspólne rozmowy, bardzo się do siebie zbliżyliśmy. A z czasem również prosił, aby tłumaczyć na język francuski jego teksty naukowe.
TM: Jakie rysy osobowości Kardynała Wojtyły, a już niebawem Świętego Jana Pawła II zapamiętał Ksiądz Arcybiskup najbardziej?
– Zawsze podziwiałem jego dobroć i otwartość na drugiego człowieka, ogromną kulturę osobistą, ale również dyscyplinę w stosunku do samego siebie i pracowitość. Pamiętam, że nawet w czasie licznych wyjazdów cały czas pracował w samochodzie, czytał, poprawiał teksty, ale miał też czas na rozmowę z drugim człowiekiem i modlitwę. Byliśmy wszyscy pełni podziwu dla Kardynała, a przede wszystkim dla jego ogromnej wiary w Boga. Nie wiem, czy naszą bliską znajomość mogę nazwać przyjaźnią, może brzmi to zbyt pretensjonalnie, ale pamiętam, że wielokrotnie sam, już jako Ojciec Święty, tak o niej mówił. Zawsze wspominam, że gdy jako proboszcz parafii w Mikołowie byłem z pielgrzymką parafialną w Rzymie i podczas audiencji ogólnej wobec wszystkich zgromadzonych Papież powiedział: „Jest tu dziś na placu mój przyjaciel, ksiądz Stanisław Szymecki”.
TM: Po zakończeniu pracy w seminarium duchownym był Ksiądz Arcybiskup proboszczem w Mikołowie, ale nominacja na biskupa kieleckiego zastała Ekscelencję we Francji.
– W Mikołowie jako proboszcz posługiwałem dwa lata. W sierpniu 1980 roku zostałem wicerektorem Polskiej Misji Katolickiej we Francji. Zaledwie po kilku miesiącach dowiedziałem się od Prymasa kard. Wyszyńskiego, że mam być biskupem w Kielcach. Święcenia biskupie otrzymałem z rąk Jana Pawła II w kaplicy Sykstyńskiej 12 kwietnia 1981 roku. Na początku nie miałem „zielonego pojęcia” co znaczy być biskupem, ale widać Pan Bóg wiedział. Szybko się zaprzyjaźniłem z księżmi z diecezji kieleckiej. Pracy duszpasterskiej było bardzo dużo. Był to czas stanu wojennego. Władze były bardzo nieprzychylne Kościołowi. Nie pozwalano na budowę nowych kościołów, zwłaszcza w samych Kielcach. Pamiętam jak po którejś wizycie w urzędzie, po kolejnych odmowach w sprawie pozwoleń na budowę świątyń, trzasnąłem pięścią w stół, powiedziałem: „Z wami nie ma o czym gadać” i wyszedłem. Z czasem doszli chyba do rozumu. A ja, który wcześniej nie byłem tak przebojowy poczułem chyba „łaskę stanu”. Wiem też, że władze mówiły o mnie „trudny biskup”. Bardzo polubiłem Kielce i wieloetniczną ludność, która zamieszkiwała na terenie diecezji kieleckiej. Tam też spotkałem Siostry Służebniczki, które posługują u mnie do dzisiaj. Jak mogę odwdzięczam im się, wspierając przez te wszystkie lata, a tu w Białymstoku szczególnie pracę na rzecz nowych powołań zakonnych.
TM: Co jeszcze z czasów kieleckich szczególnie wspomina Ksiądz Arcybiskup?
– Z pewnością synod diecezjalny, budowę nowych świątyń oraz proces rehabilitacyjny biskupa Czesława Kaczmarka. Pamiętam, że było to polecenie samego Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dwukrotnie, po otrzymaniu z jego rąk nominacji biskupiej, przypominał mi: „Ksiądz prałat ma dokonać rehabilitacji biskupa Kaczmarka”. I to przyjąłem jako testament od Prymasa Tysiąclecia. To było wielkie zadanie, ukazać prawdę o życiu tego wielkiego biskupa i męczennika czasów stalinowskich.
TM: Co myślał Ksiądz Arcybiskup, gdy dowiedział się, że trzeba będzie przenieść się z Kielc na stolicę metropolitalną do Białegostoku?
– Zadomowiłem się w Kielcach, byłem już tam dwanaście lat i pamiętam telefon od nuncjusza abp. Józefa Kowalczyka, żebym przyjechał do Warszawy „bo trzeba o czymś pomyśleć i porozmawiać”. Pojechałem do stolicy i tam się dowiedziałem, że tym „czymś” był Białystok. O Białymstoku nic nie wiedziałem, oprócz tego, że jest miasto, które tak się nazywa. Zaraz też zacząłem się dowiadywać czegokolwiek na temat Archidiecezji Białostockiej, historii Podlasia i przede wszystkim ludzi tam mieszkających. Ale informacji było niewiele. Dopiero mój przyjazd i pierwsze spotkanie z abp. Edwardem Kisielem dały mi poczucie, że trafiłem na wyjątkową ziemię. Przyjeżdżając do Białegostoku otrzymałem wielki dar, iż mogłem uklęknąć przed swoim poprzednikiem, Arcybiskupem Edwardem i poprosić o jego błogosławieństwo. I tak się zaczęło w tym nieznanym Białymstoku.
TM:: Od dwudziestu lat Ksiądz Arcybiskup tu mieszka. Co w tym czasie przejął od Podlasian, czego się nauczył?
– Od pierwszych chwil po przyjeździe, jak tylko mogłem uczyłem się archidiecezji. Wiele zawdzięczam wspominanemu abp. Kisielowi. To, co mnie urzekło od początku, to wielka życzliwość księży i wiernych w stosunku do nowego, nieznanego biskupa. I tak jest do dziś. Od dziecka mam już taką naturę, być może dlatego, że moje życie toczyło się w tylu miejscach, że bardzo szybko się dostosowuję do nowych warunków, sytuacji i czuję się dobrze. Po latach, gdy poznałem Białystok i Podlasie, gdy poznałem ludzi i kapłanów, dobrych, życzliwych i pobożnych, nazwałem Białystok „moją ziemią obiecaną”. I dziś to powtórzę, że trafiłem do „mojej ziemi obiecanej”. Mam nadzieję, że siedem lat posługi pasterskiej, a w sumie to już prawie dwadzieścia lat pobytu na Podlasiu upodobniło mnie choć trochę do mieszkańców tej ziemi. Ja czuję się tu jak w domu…
TM: Od blisko trzydziestu trzech lat towarzyszy posłudze Ekscelencji zawołanie biskupie „Będziesz miłował”. Jak dziś Ksiądz Arcybiskup odczytuje te słowa?
– Słowa te noszę w sercu od pierwszego dnia mojego kapłaństwa. Tu, w Mieście Miłosierdzia, słowa te nabrały dla mnie szczególnego wydźwięku. Tu też odnalazłem siebie samego jako biskup w tej atmosferze Miłosierdzia Bożego. Tu poznałem całe życie i misję bł. ks. Michała Sopoćki. Piękne i tak omodlone Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Tu doświadczyłem prawdziwego bogactwa tej Archidiecezji – Miłosierdzia. I myślę, że to w nim swoje źródło ma postawa życiowa mieszkających tu ludzi ich: otwartość, dobro, życzliwość, pracowitość i żywa wiara. Tego nie ma gdzie indziej. Dlatego powiedziałem, że to „moja ziemia obiecana”. A jest jeszcze przecież Patronka Archidiecezji – wielka Matka Boża Miłosierdzia.
TM: To właśnie Ksiądz Arcybiskup jako pierwszy nazwał nasze miasto Miastem Miłosierdzia.
– Tak. Uczyłem i uczę się miłowania w Mieście Miłosierdzia, moim Mieście Miłosierdzia. Pisałem o tym w swoich listach pasterskich wyjaśniając to określenie. Jest kult Miłosierdzia Bożego, są tu relikwie Apostoła Bożego Miłosierdzia bł. ks. Michała i jest wreszcie tyle cech charakterystycznych tylko dla tego miasta i tylko dla ludzi tu mieszkających, że niejako domagają się tej nazwy. Bardzo szybko podjął ją śp. ks. Zbigniew Krupski, pierwszy proboszcz Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. I tak się to przyjęło.
TM: Ksiądz Arcybiskup ma nadal częsty kontakt z wiernym w parafiach.
– Zdrowia i sił powoli ubywa. Dziewięćdziesiąt lat to bardzo dużo czasu. Jako emeryt bardzo ukochałem odwiedziny w parafiach i sakrament bierzmowania udzielany młodzieży. Ale też i inne spotkania, uroczystości, odpusty i przede wszystkim Msze św., na które wciąż jestem zapraszany. Do tej pory tak było, co będzie dalej nie wiem, bo to już taki wiek. Ale pociesza mnie to, że Pan Bóg wie.
TM: A co Ksiądz Arcybiskup przekazałby ludziom młodym?
– Z ludźmi młodymi mam, jak wspominałem kontakt w czasie bierzmowań w parafiach. Bierzmowanie to sakrament mocy i wierności, który zakorzenia i jest wezwaniem, aby wierzyć. Zawsze, gdy spotykam ludzi młodych zachęcam, aby byli wierzący i wierni. Wierzący w Chrystusa i wierni temu, co mówi On przez swój Kościół. Codziennie wyznawana wiara ma być uzupełnieniem całej przebogatej teologii miłosierdzia. Nasza młodzież jest taka, jakie są czasy. Czasami jest trudna. Ale jest dobra. I to dobro trzeba odsłaniać, a w trudnościach młodzieży pomagać.
TM: Co w dzisiejszych czasach Księdza Arcybiskupa cieszy, a co niepokoi?
– Z pewnością dostrzegamy zmasowany atak na Kościół, na wartości i na wiarę. Wielu walkę z Kościołem ma w swoim programie. Wielu myśli krótkowzrocznie, że w ten sposób może się upodobnić do tego co jest w Europie. Tam od wieków rozmaite siły walczą z Kościołem, z wiarą w Boga, ale nie mogą zwyciężyć. Co niepokoi i denerwuje? Głupota. Ale widzę, że Kościół w Polsce bardzo rozumnie odpiera ataki sił zła. Kościół Jezusa Chrystusa nie może się bać… i nie boi się. Cieszy mnie, gdy widzę w Kościele ludzi młodych, rodziny, rozwijające się wspólnoty w parafiach. Cieszy żywa wiara i to, że wierni identyfikują się ze swoim Kościołem. Jest to niezwykle ważne. To jest właśnie ta wiara i wierność, o której wcześniej mówiłem.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.