Austriacki polityk: Duchowość Athos pomaga „odkryć w sobie mnicha”
24 lutego 2009 | 13:35 | ts / ro Ⓒ Ⓟ
„Odkryć w sobie mnicha” – to tytuł książki znanego austriackiego polityka i publicysty Heinza Nussbaumera poświęconej duchowości Góry Athos. To tam od ponad 20 lat spędza on część letnich wakacji.
KAI: Rzadko się zdarza, żeby osoba żyjąca tak bardzo „w świecie” decydowała się na tak radykalnie odmienny tryb życia – raz w roku, ale regularnie od wielu lat spędzać cześć wakacji w „republice mnichów” . Czym się Pan kierował w wyborze takiej właśnie formy „odnowy duchowej”?
Heinz Nussbaumer: Mój pierwszy kontakt z Athos był raczej kwestią przypadku. Kiedy pracowałem jako rzecznik w kancelarii prezydenta Austrii, poszukiwałem miejsca, w którym przynajmniej raz w roku byłbym nieosiągalny, również dla samego prezydenta, któremu mógłbym powiedzieć, że udaję się gdzieś, gdzie naprawdę nie funkcjonują telefony. Jest bowiem różnica między tym, że gdziekolwiek jestem, można mnie osiągnąć telefonicznie, kiedy jeden telefon może zrujnować cały dzień i tym, kiedy jestem – choć na krótko – całkowicie „poza zasięgiem”. Tak więc to stres związany z trudami pracy zawodowej spowodował, że postanowiłem udać się na medytacje do klasztoru.
Dlaczego właśnie Athos? W Austrii przecież jest wiele pięknych klasztorów oferujących podobne warunki. Był to wybór czy przypadek?
– „Winę” za to ponoszą moi przyjaciele. Dowiedziawszy się o moim zamiarze zaproponowali mi wspólną wyprawę na Athos i taką formę wyłączenia się na krótki czas ze świata. W ten sposób umożliwili mi ucieczkę od życia zawodowego. Muszę przyznać, że nawet później, kiedy telefony komórkowe już funkcjonowały na Athos, nie powiedziałem o tym nawet prezydentowi. Z perspektywy Athos dostrzegłem, że przecież „ważność” człowieka stoi w bezpośrednim związku z jego stałą osiągalnością: jeśli ktoś dwa, trzy razy próbuje nas „złapać” telefonicznie i to mu się nie udaje, potem może się okazać, że już nie jestem dla niego ważny. Przywykliśmy już do tego, że zawsze mamy blisko telefon i ciągle po niego sięgamy, by z kimś wspólnie rozwiązać jakiś problem, czy po prostu porozmawiać. Kiedy jesteśmy pozbawieni tej możliwości, zdumiewająco szybko potrafimy się przestawić.
Athos i Pana późniejsza przyjaźń z mnichami to sprawa przypadku, czy też przygotowywany plan?
– Oczywiście, nikt nie musi jechać na Athos, aby tam odświeżyć swoją duchowość. Ja przede wszystkim myślałem o ucieczce od codziennej bieganiny. To był mój pierwszy motyw. Z czasem stopniowo otwierał się przede mną świat, który przede wszystkim był niewypowiedzianie piękny i pełen wspaniałych dzieł sztuki, potem narodziła się ciekawość, zainteresowanie, a wreszcie ogromna fascynacja duchowością prawosławną. Z tej fascynacji wyrosła osobista bliskość i przyjaźnie z mnichami. Teraz, po ponad 20 latach naszych kontaktów, mogę śmiało powiedzieć, że łączy mnie z mnichami tak głęboka bliskość i zaufanie, że prowadzą ze mną bardzo osobiste rozmowy, których nie odważyliby się prowadzić z nikim innym.
W książce czytamy, że „Athos jest wszędzie”. Dlaczego więc wybrał Pan właśnie to miejsce?
– To prawda: zawsze powtarzam to samo zdane: jeśli pragniesz skupienia, odizolowania na pewien czas od świata, nie musisz jechać na świętą górę prawosławia, by tam „naładować akumulatory” swojej duchowości. Nie musisz jechać aż na Athos, nie musisz też zamykać się w murach któregoś z klasztorów – po prostu musisz szukać jej w sobie. Oczywiście Athos ma swój specyficzny wymiar. Wyjątkowość Athos, w odróżnieniu od innych „miejsc ciszy i odosobnienia“ polega między innymi na tym, że jest to jednocześnie świat życia klasztornego i zarazem cel pielgrzymek; że można się tu całkowicie odizolować od świata i mieć świadomość, że także poza klasztorami nie utraci się skupienia. Dla porównania, jeśli wychodzę z któregoś z austriackich klasztorów, od razu znajduję się pośród codziennego życia. Na Athos wychodzę z klasztoru i nadal jestem w cudownym, chronionym krajobrazie. Mogę iść 50 kilometrów w jedną i 12 kilometrów w drugą stronę, a więc mogę chodzić po tym wielkim terenie myśląc, medytując, podziwiając piękno przyrody i architektury, mogę modlić się, śpiewać na głos – robić co zechcę – i ciągle „nie jestem w tym świecie”.
To jest z pewnością coś wyjątkowego.
Jak przyjmują ci spokojni, odcięci od świata mnisi kontakt z człowiekiem takim jak Pan: otwartym, radosnym, spontanicznym?
– Doświadczyłem przede wszystkim, że mnisi na Athos o wiele mniej są wyizolowani ze świata niż oczekiwalibyśmy tego od osób, które „wyparły się świata”. Choć nie ma tam telewizji, nie ma gazet, ani radia, ciągle zaskakuje mnie, jak wiele informacji przynoszą z sobą pielgrzymi. Mnisi też przyjmują swoich gości – członków rodziny i bliskich przyjaciół – i oni też są dla nich źródłem informacji o świecie, od którego się odcięli. W naszych rozmowach ciągle powtarzają, że „wy, tam w świecie, macie o wiele trudniejsze życie niż my”. My zbudowaliśmy wokół siebie mury i wiemy, że aż do śmierci będą one nas chroniły i tu mamy zapewnione podstawowe potrzeby życiowe, jak jedzenie, ubranie. Ta forma życia zapewnia nam utrzymanie dystansu wobec wszystkiego, co dzieje się na zewnątrz. Mnich na Athos nigdy nie jest sam. Jeśli musi udać się np. do Salonik do szpitala, zawsze towarzyszy mu drugi mnich. A kiedy wracają, mówią, że powracają „całkowicie zbici z tropu” , bo widzą, jak trudno jest ochronić w tym świecie to, co najważniejsze. I dlatego „wam trudniej jest żyć niż nam”. Podziwiamy tylko, jak w tym „zwariowanym świecie ” potraficie jeszcze być ludźmi wierzącymi.
A więc jest to rozmowa o różnych doświadczeniach wiary…
– Tu chciałbym podzielić się moim przeżyciem z tegorocznego pobytu, które doprawdy odebrało mi dech w piersi. Ostatniego dnia siedziałem na balkonie mojego pokoju z jednym z mnichów, Amerykaninem. Znamy się z nim od dawna i prowadzimy intensywne, głębokie, egzystencjalne rozmowy. Spytałem go: jeśli poświęcasz swoje życie na tak bliski kontakt z Bogiem, czy możesz mi powiedzieć, jak wygląda twój Bóg? Czy jest to jakaś konkretna ikona, z którą rozmawiasz, Pantokrator, czy też jakiś konkretny tekst, który powtarzasz? Jest to Bóg Ojciec, Syn, Duch Święty? Co widzisz, gdy z nim rozmawiasz? Zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział mi w kilku słowach, które na zawsze wryły mi się w pamięć: dziś to jesteś ty.
I to „dziś to jesteś ty”, ciągle mam w pamięci. Teraz wiem, że dla mnichów z Athos te ciągłe spotkania z pielgrzymami stanowią duchowe wyzwanie. Oni wiedzą, że ich misją jest przekazywanie swojej duchowości przybywającym do nich pielgrzymom, wielka gościnność płynąca z głębi serca. Dlatego też przyklasztorne domy pielgrzyma noszą nazwę „domy książęce”, bo każdy ich gość jest przez nich traktowany jak książę, bo „w każdym przybywającym trzeba widzieć Chrystusa”. Sądzę, że to jest też dla nich swoisty sprawdzian, aby nie zawsze patrzeć wrogo na rzeczywistość Kościoła katolickiego. I pewnie dlatego nie traktują mnie jako kogoś, kto zakłóca ich spokój, lecz jako przyjaciela, który też dla nich jest kimś interesującym.
Znane jest odizolowanie mnichów z Athos od świata zewnętrznego. Jak się Panu udało ją przerwać i pozyskać zaufania mnichów? Sądzę, że to wielki przywilej.
– Tak, to wielki przywilej, powiedziałbym więcej: to największy dar, jaki otrzymałem od życia. Zaczęło się od tego, że przed laty od ówczesnego prezydenta Austrii otrzymałem polecenie przygotowania rozmów, mających doprowadzić do ewentualnego spotkania trzech patriarchów – Rzymu, Konstantynopola i Moskwy – w podwiedeńskim opactwie cystersów Heiligenkreuz. Podróżowałem wówczas między Rzymem, Konstantynopolem i Moskwą, aby wysondować, czy są szanse na takie spotkanie. Przy tej okazji poznałem ekumenicznego patriarchę Konstantynopola, Bartłomieja I. I wtedy, jak sądzę, zawiązała się między nami przyjacielska więź, która trwa do dziś. Przypomnę, że patriarcha jest również duchowym zwierzchnikiem Góry Athos. Pierwszy pobyt na Athos zawdzięczam właśnie jemu, to on otworzył mi drogę. Mnisi przyjęli mnie być może dlatego tak otwarcie i od razu potraktowali jako osobę bliską. Przyjmuję to z głęboką wdzięcznością i pokorą. Z czasem Athos stał się moim „duchowym domem”. Jak podkreślił podczas wiedeńskiej prezentacji mojej książki metropolita Michael Staikos, „Nussbaumer kocha Athos, a Athos kocha Nussbaumera”.
Co pewien czas cytuje Pan w swojej książce wypowiedzi mnichów. Jak wygląda na Athos sprawa mówienia i milczenia?
– Mnisi z Athos też wiedzą, że udane życie składa się z zachowania równowagi między samotnością i życiem we wspólnocie, z rozmów i milczenia; że mowa jest jednym z największych darów człowieka, a całkowite milczenie – to wymaganie zbyt wielkie. Mimo to milczenie jest wielkim darem pozostawionym nam przez historię kultury – nie tylko chrześcijańskiej.
Przebywając na Athos ciągle uczyłem się rozróżniać między rozmową, pogaduszkami i czczą gadaniną. Wśród mnichów nie ma naszej formy towarzyskiej pogawędki. Rozmowa bez sensu jest chyba dla nich grzechem. W moich wieczornych rozmowach z nimi często łapię się na swojej gadatliwości i dostrzegam cudowną zdolność mnichów do słuchania sercem.
Athos jest światem tylko dla mężczyzn. Również i Pan pisze w swojej książce, że nie ma tam kobiet, dzieci ani młodzieży. Przypomnijmy, dlaczego na Athos nie mogą przebywać kobiety?
– Legenda mówi, że Matka Boska płynęła z św. Janem łodzią na Cypr, aby tam odwiedzić Łazarza. W czasie podróży spotkała ich burza i łódź została wyrzucona na brzeg u stóp Athos w pobliżu klasztoru Ilirion. Matka Boska była zachwycona widokiem, jaki się przed nią roztaczał, cudownym, pokrytym śniegiem wierzchołkiem góry Athos, którego zbocza z trzech stron opadają ku morzu. Poprosiła więc swego Syna, aby ten kawałek Ziemi mogła zachować jako swój ogród. Od tego czasu – jak mówią mnisi – Athos to „ogród Matki Boskiej”. Ona ma być jedyną kobietą na Świętej Górze, uwiecznianą na licznych ikonach, freskach i w modlitwach.
Takie było duchowe, religijne uzasadnienie potrzeby. Musimy pamiętać, że w historii u stóp Athos mieszkało nawet 18 tys. mnichów, mężczyzn, dziś jest ich ok. 2 600. Nie wyobrażam sobie, a by tak wielkie skupisko mogło funkcjonować w sposób właściwy w sytuacji, gdyby były tam również kobiety.
Zakaz przebywania kobiet na Athos dotyczy również zwierząt: klaczy, oślic, a także suk i kotek. Nie dotyczy to kur, ponieważ mnisi używają jajek do malowania ikon.
Ale musimy ten stan rzeczy przyjąć. Przecież i w Kościele katolickim jest tak, że np. mężczyźni nie mają wstępu do niektórych klasztorów żeńskich i nikt przeciwko temu nie protestuje, a wręcz szanujemy to, „bo taka jest tradycja”.
A co na to przepisy Unii Europejskiej?
– Otóż, gdy Grecja przystępowała do Unii Europejskiej, jedną z największych przeszkód był zakaz wstępu na Athos dla kobiet. Wielu parlamentarzystów europejskich uważało, że niemożliwym jest, aby na terytorium UE nagle pojawiło się miejsce, w którym kobiety nie miałyby mieć tych samych praw, co mężczyźni. Jest jeszcze na Athos inny przepis niezgodny z prawami Unia, dotyczący swobodnego wyboru miejsca zamieszkania: nie każdy obywatel UE może zamieszkać na Athos. W Parlamencie Europejskim trwała też długo dyskusja na temat udostępnienia mieszkańcom Europy wielowiekowej tradycji Athos. Ostatecznie zgodzono się na to, że co pewien czas mnisi będą prezentowali swoje dzieła sztuki w muzeach europejskich i będą się starali udostępniać w pewnym przynajmniej stopniu niektóre miejsca. Jest np. tak, że w okolice Athos przypływa statek z prawosławnymi kobietami na pokładzie. Do tego statku przypływa łodzią mnich, który przywozi z Athos relikwie. Kobiety adorują relikwie, modlą się razem z mnichem. Po modlitwie mnich powraca z relikwiami na Świętą Górę.
Ostatnio postanowiono „zagospodarować” rozpadający się klasztor, który obecnie leży poza granicą Athos. Jest on obecnie odbudowywany i rekonstruowany praktycznie „z niczego”. Jego otwarcie planowane jest za dwa lata. Klasztor będzie dostępny również do zwiedzania dla kobiet, które wprawdzie „będą na Athos, ale nie przekroczą progów klasztornych“. Są to pewne gesty mnichów z Athos wobec Unii, a także wobec kobiet.
Opat „mojego” klasztoru Xenofontos, w którym się zatrzymuję, jest jednocześnie opatem żeńskiego klasztoru w Grecji. To sygnalizuje, że mnisi nie mają nic przeciwko kobietom, ale taka jest ich reguła zakonna.
Po lekturze Pana książki znalazło się już z pewnością wielu chętnych do podobnego przeżycia „przygody Athos”. Jak można się dostać na Athos? Oczywiście chodzi o mężczyzn.
– Tak, to jest właśnie powód, dla którego tak długo zwlekałem z napisaniem książki o moich odwiedzinach na Athos. Bo magię tej błogosławionej ziemi może przeżyć tylko pewna, ograniczona liczba mężczyzn. Tylko dziesięciu nie-prawosławnych pielgrzymów dziennie otrzymuje zezwolenie wjazdu na Świętą Górę do jej 20 dużych klasztorów. Taka „wiza“ wydawana jest na cztery dni. Biurokratyczne przepisy świadomie są dość skomplikowane. W Salonikach jest biuro Athos, w którym trzeba się zarejestrować na długo przed planowanym przyjazdem i ćwiczyć cierpliwość. Musimy też zdawać sobie sprawę z tego, że utrzymanie pielgrzymów jest dla klasztorów bardzo trudnym zajęciem, zakłócającym ich obowiązki duchowe. A przecież – jak ciągle podkreślam – Athos jest wszędzie.
Rozmawiała Teresa Sotowska
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.