Drukuj Powrót do artykułu

Budujemy solidarną wspólnotę – abp Wiktor Skworc w rozmowie z KAI

21 października 2015 | 10:03 | Tomasz Królak / br Ⓒ Ⓟ

Poważnym wyzwaniem dla Kościoła w Polsce jest tendencja do wykluczania sporych grup pracowniczych przy równoczesnym zabieganiu o trwałe uprzywilejowanie innych – zwraca uwagę abp Wiktor Skworc. W rozmowie z KAI metropolita katowicki mówi o konieczności prawdziwej reformy górnictwa, wyzwaniach społecznych i duszpasterskich Górnego Śląska, owocach listu biskupów polskich do niemieckich sprzed 50 lat oraz nadziejach związanych z II Synodem Archidiecezji Katowickiej.

Tomasz Królak (KAI): Z ramienia Episkopatu od lat pilotuje Ksiądz Arcybiskup kontakty z biskupami niemieckimi. 18 listopada minie 50-lecie listu biskupów polskich do episkopatu Niemiec. To wydarzenie przeszło do historii, ale na początku miało swój bardzo ludzki wymiar, bo któryś z biskupów musiał na to wpaść, przekonać innych biskupów, zredagować treść itd. Czyją w istocie zasługą jest ten dokument i idea pojednania polsko-niemieckiego?

Abp Wiktor Skworc: – Używając języka religijnego, można stwierdzić, że to działanie Opatrzności Bożej. Wytworzyła się bowiem szczególna konstelacja: sobór oraz osobowości kard. Wyszyńskiego i abp. Kominka z Wrocławia, ponadto światli partnerzy po stronie niemieckiej. Ów list pewnie by nie ujrzał światła dziennego, a nawet w ogóle by nie powstał, gdyby nie klimat soboru. Biskupi polscy i niemieccy spotykali się tam, rozmawiali.

Proszę zwrócić uwagę, że nie był to list – jak nieraz mówimy – o pojednaniu, ale było to zaproszenie biskupów niemieckich do udziału w obchodach milenium chrztu Polski. Biskupi napisali, że nie mogą obchodzić tego jubileuszu niepojednani; że świadomość chrzcielna nakłania ich do pojednania, do przebaczenia. Stąd słynne słowa: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”.

Przypuszcza się słusznie, że autorem tego listu, a przynajmniej redaktorem ostatecznej wersji był abp Bolesław Kominek. Należał on do tych biskupów, którzy doświadczyli wojennej i powojennej dramaturgii historii na Górnym i Dolnym Śląsku, we Wrocławiu, dramaturgii związanej z przejściem frontu, z wygnaniem Niemców z miasta, łącznie z usunięciem niemieckiej hierarchii. Doskonale wiedział, że nie da się zbudować pokojowej przyszłości bez pojednania, bez przeproszenia. I stąd ten list.

KAI: Kto wie, może gdyby nie tamten gest, nie byłoby też słynnej Mszy w Krzyżowej i pamiętnego uścisku pomiędzy Kohlem i Mazowieckim, dwa dni po upadku muru berlińskiego?

– Zapewne. Należy też pamiętać, że biskupi polscy zapłacili za ten gest pojednania sprzed 50 laty wysoką cenę. Kiedy wrócili do Polski z soboru, spotkali się z frontalnym atakiem. Nazywano ich zdrajcami narodu – takie epitety krążyły nie tylko w reżimowych mediach, lecz także w zakładach pracy, szkołach. Komuniści uznali, że list jest doskonałym pretekstem do rozprawy z Kościołem, Episkopatem. Takie epitety i oskarżenia to była cena cierpienia, które płacili biskupi polscy za list.

KAI: Pod siedzibą Prymasa skandowano: „Oddaj marki!”. Niebywałe jak na katolickie przecież społeczeństwo.

– Tak, ale z drugiej strony wiadomo, że to było podsycane przez rządową propagandę. Zapewne działały też służby dbające o wywołanie antykościelnego klimatu. Było to bardzo na rękę Gomułce, który dążył do konfrontacji z całym programem obchodów milenium. Ta sprawa pokazuje, jak łatwo – mając media – manipulować! Nie uciekniemy jednak i przed pytaniem o kapitał zaufania, i o to, w jaki sposób wiara przekłada się na codzienne decyzje i zachowania, relację do kościelnych przełożonych.

W Katowicach mieliśmy całkiem niedawno nagłośniony przez media marsz przeciw imigrantom. Na szczęście nie skończył się pod żadnym kościołem, jak to miało miejsce tu i ówdzie, i żaden ksiądz nie kwestionował spontanicznej wypowiedzi papieża o przyjęciu pod dach uchodźców, ale problem istnieje.

Nie ulega wątpliwości, że list stał się impulsem do pojednania politycznego pomiędzy Polską i Niemcami. Pewne kręgi społeczne zaczęły mocniej, odważniej angażować się w ten proces: w Niemczech Pax Christi, a u nas środowisko ZNAK-u, „Tygodnika Powszechnego”. Budowała się świadomość potrzeby konsekwentnego pojednania. Z kapitału zrodzonego ze słów o przebaczeniu bardzo często korzystali później politycy działający na rzecz pojednania polsko-niemieckiego.

Obchody kolejnych okrągłych rocznic wydarzenia sprzed 50 lat stanowią zawsze okazję do tego, by powrócić do tamtych czasów, ale i zastanowić się nad tym, co dalej. Do czego nas tamten gest zobowiązuje, jak wyglądają nasze obecne relacje: zarówno w przestrzeni kościelnej, jak i społeczno-politycznej. To ważne tym bardziej, że sytuacja w Niemczech się zmienia. Społeczeństwo niemieckie tylko w dwóch trzecich jest związane z Kościołami chrześcijańskimi. Ponadto u nas – właśnie w kontekście uchodźców – pojawiają się antyniemieckie nastroje.

KAI: Jak się okazało, tamten list uruchomił też „analogiczne” procesy pojednania: najpierw polsko-ukraińskiego, a później polsko-rosyjskiego, czego efektem było podpisanie podobnych w duchu dokumentów pomiędzy przedstawicielami Kościołów w tych krajach. Choć, trzeba to przyznać, opinia społeczna nie przyjęła tych gestów jednoznacznie entuzjastycznie.

– Ale popatrzmy zarówno na głos biskupów z 1965 r., jak i na inicjatywy pojednania z Ukraińcami i Rosjanami jako na ziarna, które rzucone w glebę, potrzebują czasu, żeby wzrosnąć i zaowocować. A tak właśnie było przecież z pojednaniem z narodem niemieckim.

KAI: No tak, bo pojednania nie da się jednorazowo „zadekretować”. To musi być proces.

– Ziarno potrzebuje czasu. Kościoły w Polsce i Niemczech mogą dziś mówić, że są Kościołami, społeczeństwami pojednanymi. A w związku z tym mogą to świadectwo przekazywać narodom niepojednanym, a takich w świecie nie tylko jest wiele, ale przybywa.

KAI: Wierzy Ksiądz Arcybiskup, że wzorzec sprzed 50 lat może natchnąć innych i pomoże odbudować spalone mosty?

– Nie chodzi o to, by kogoś pouczać, ale wskazać na konkretny przykład, żeby ewentualnie wyciągnęli z niego wnioski. Ostatnio dowiedziałem się, że procesem pojednania polsko-niemieckiego bardzo zainteresowana jest Korea Południowa, która od czasów wojny ma nader trudne relacje z Japonią. Chcą wiedzieć, jak to się robi, żeby dojść do pojednania, żeby znormalizować relacje.

Wraz z Konferencją Episkopatu Niemiec stworzyliśmy pewien instrument – Fundację Maksymiliana Kolbego (Maximilian-Kolbe-Stiftung). Fundacja – oparta o kapitał obu konferencji – nie działa spektakularnie, ale jest obecna np. na Bałkanach, gdzie daje świadectwo i uczy pojednania między zwaśnionymi narodowościami, a to jest tam bardzo potrzebne. Obecna jest także w Auschwitz. W sierpniu każdego roku, w związku z rocznicą męczeństwa o. Maksymiliana, zapraszamy młodych ludzi z narodów niepojednanych, żeby tam prowadzili dialog, żeby wchodzili na drogę przebaczenia. Wskazujemy przy tym na list z 1965 r. Fundacja niejako list aktualizuje, przybliża jego ducha.

Kolejne rocznicowe obchody – odbędą się w Rzymie, Berlinie, we Wrocławiu i na Jasnej Górze – skończą się. Chodzi zaś o to, żeby ich owoc trwał i dzięki fundacji był pomnażany.

KAI: Czego dotyczą rozmowy biskupów polskich i niemieckich podczas spotkań zespołów ds. wzajemnych kontaktów? Podejrzewam, że już raczej nie przeszłości?

– Informujemy się o pracach naszych episkopatów. Zajmujemy się przede wszystkim problemami duszpasterskimi, dlatego że dzisiaj wszystko staje się globalne, także wyzwania duszpasterskie.
Z Górnego Śląska przyglądamy się zwłaszcza diecezji Essen, z którą łączy nas partnerstwo. To diecezja położona w Zagłębiu Ruhry, które ma już za sobą cały proces przekształceń związanych z przemysłem węglowym. Są tu pewne analogie, dlatego możemy się uczyć od tamtej diecezji, od Kościoła, samorządów, społeczeństwa, jak taki proces może przebiegać, jak go można kontrolować, by nie był procesem destrukcji, lecz budowy i wznoszenia czegoś nowego.

KAI: Ksiądz Arcybiskup urodził się w Rudzie Śląskiej-Bielszowicach i od podszewki poznał specyfikę regionu i problemy ludzi. Co to znaczy być biskupem na Górnym Śląsku?

– To znaczy pasterzować, patrzeć i słuchać oraz widzieć wspólnotę Kościoła, ewangelizacyjne wezwania w tej części Polski, gdzie nastąpiła „nadkoncentracja” problemów: społecznych, gospodarczych i duszpasterskich. Problemy mieszkańców tego regionu – praktykujących katolików i tych mniej związanych z Kościołem – są naszymi problemami. Są sprawami duszpasterzy i biskupa.

Nie będę się zagłębiał w historyczne uwarunkowania i procesy, które dziś upoważniają do stwierdzenia, że na Górnym Śląsku istnieje bliskość Kościoła, duchowieństwa ze światem pracy; więcej, to robotnicy stanowią tu trzon Kościoła. Ta bliskość ma swoje konsekwencje; wymaga empatii, także uczestniczenia w rozwiązywaniu problemów trapiących mieszkańców Śląska. Polega ono m.in. na głoszeniu z mocą nauki społecznej Kościoła, a więc zasad, które pomagają odpowiedzialnym za kształt życia społeczno-gospodarczego poszukiwać najlepszych rozwiązań.

To dzięki aktywności samorządu Górny Śląsk bardzo dynamicznie się zmienia. Aglomeracja górnośląska – w trudnym procesie restrukturyzacji w latach 90., odeszła od monokultury „węgla i stali”. W to miejsce weszły nowe formy aktywności przemysłowej, np. przemysł motoryzacyjny. Mamy też zmiany dotyczące środowiska naukowego. W samych tylko Katowicach działa ponad 30 uczelni wyższych – publicznych i prywatnych. A więc zmiana, pozytywna, choć niedokonująca się bez trudności i napięć!

Bardzo wiele mówi nie tylko o Katowicach, ale o całej aglomeracji taki oto, wielce symboliczny obraz: na postindustrialnym terenie byłej już kopalni Katowice, położonej w centrum miasta, powstały: Muzeum Śląskie – a więc przywołanie historii i tradycji; nowoczesna siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia (NOSPR) – miejsce dla kultury wysokiej oraz Centrum Kongresowe – miejsce służące promocji i współpracy, gdzie np. ostatnio odbył się Kongres Małych i Średnich Przedsiębiorstw.
Kościół tym zmianom towarzyszy, podejmując funkcję krytyczno-profetyczną. To znaczy: jeśli trzeba, jesteśmy krytyczni i wspieramy wszystko, co dobre, pozytywny rozwój.

KAI: A czy może Ksiądz Arcybiskup z otwartą przyłbicą powiedzieć, że wierni mają poczucie, że Kościół im towarzyszy w tych różnych wyzwaniach: niedostatku, bezrobociu, lęku przed utratą pracy?

– Jeśli pozytywne stwierdzenie o „towarzyszeniu” dotyczy duchowieństwa, to dotyczy również pasterza diecezji, który nieraz bywa w oku cyklonu. O prawdziwości tego stwierdzenia można się przekonać, wracając do górniczych strajków ze stycznia bieżącego roku.

Jednym z bardzo poważnych wyzwań dla Kościoła jest silna w całej Polsce, a więc i u nas, tendencja do wykluczania sporych grup pracowniczych przy równoczesnym zabieganiu o trwałe uprzywilejowanie innych. Niestety, za sprawą górników cały Górny Śląsk jest wciąż postrzegany w Polsce jako region ludzi uprzywilejowanych. Tymczasem rzeczywistość jest inna, wymagająca reformatorskich działań właściciela, to znaczy państwa. Zaniechanie reform jest grzechem zaniedbania, który pogrąża całą branżę i region.

Wróćmy jednak do pytania i do sprawy towarzyszenia oraz bliskości. Zewnętrzną manifestacją bliskości Kościoła i mieszkańców tego regionu jest pielgrzymka do Piekar Śląskich, a właściwie dwie pielgrzymki stanowe – mężczyzn i kobiet. Ta pierwsza jest bardziej znana. Wielu było „proroków”, którzy wieścili: skończy się komunizm – nie będzie Piekar. Tymczasem nadeszła inna odpowiedź: również w czasach wolności mieszkańcy regionu, parafianie, diecezjanie odpowiadają na zaproszenie i przychodzą do Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej, bo tych zawsze deficyt. Ta pielgrzymka jest znaczącą manifestacją wiary, znakiem bliskości duszpasterzy i społeczeństwa całego regionu; manifestacją Kościoła,
który jest jednością. A dla biskupa katowickiego pielgrzymka jest największą amboną, okazją do proklamowania katolickiej nauki społecznej.

KAI: Wszakże manifestacją bez cech wiecu politycznego…

– Tak. W Piekarach zachowujemy szlachetny dystans do polityków. Szanujemy poglądy polityczne wiernych, poglądy każdego pielgrzyma, a wszystkim głosimy katolicką naukę społeczną, która, owszem, jest krytyczna wobec rzeczywistości politycznej. Polityków w Piekarach traktujemy zawsze jako pielgrzymów.

KAI: W tej chwili jedna trzecia młodych Polaków, po pierwszej nieudanej próbie znalezienia pracy w kraju, gotowa jest wyjechać za granicę. Z regionu górnośląskiego też ludzi będzie zapewne ubywać, bo poczucie desperacji i rozczarowania narasta. Co jest nadrzędną misją Kościoła w takiej sytuacji?

– Wszyscy bolejemy nad tymi zjawiskami, bo nie może spotkać młodego człowieka na starcie w dorosłe życie nic gorszego jak odrzucenie, jak doświadczenie bycia niepotrzebnym. Jako Kościół nie mamy bezpośrednich możliwości, by tworzyć i mnożyć miejsca pracy. Doceniamy i wspieramy przedsiębiorców, którzy to robią, często ryzykując. Podczas spotkań z nimi apelujemy o nowe miejsca pracy i za nie dziękujemy. Umacniamy ich tym bardziej, że prowadzenie działalności gospodarczej w naszym kraju jest obarczone poważnym ryzykiem: oto kraj deklarujący się jako kraj wolności gospodarczej, wolność tę jednak hamuje poprzez niestabilność prawa, nadmierny fiskalizm i biurokrację.

Mamy bliskie duszpasterskie kontakty ze wszystkimi środowiskami pracy: z przedsiębiorstwami, zakładami, biznesmenami, z Kompanią Węglową, Holdingiem, z Jastrzębską Spółką Węglową. Spotykamy się, i to nie tylko od święta, z osobami odpowiedzialnymi za życie społeczne i gospodarcze na Górnym Śląsku. Podobnie wygląda sprawa kontaktów z władzą samorządową szczebla wojewódzkiego czy miejskiego. Jako Kościół jesteśmy zainteresowani aktywnością GZM (Górnośląski Związek Miast), do którego należy 14 miast aglomeracji. To od ich współpracy zależy jakość życia mieszkańców. Trwamy w dialogu z wieloma podmiotami życia społecznego, aby ostatecznie budować dobro wspólne.

KAI: Ale to jest trochę sytuacja między młotem a kowadłem, bo musi Ksiądz Arcybiskup być i z tymi, którym jest źle, towarzysząc np. ludziom zagrożonym bezrobociem, a jednocześnie – choćby po to, by im pomóc – kontaktować się z tymi na górze, takiej czy innej.

– Jesteśmy w służbie takim wartościom jak solidarność i pokój społeczny, który ostatecznie wszystko inne warunkuje! Trzeba oczywiście uważać, żeby w konflikcie nie stać się stroną.

KAI: A tego oczekują i jedni, i drudzy.

– Trzeba starać się mieć dobre rozeznanie i odważnie przedstawiać nasuwające się wnioski. Chodzi o to, by otwarcie przekazywać katolicką naukę społeczną zarówno pracodawcom, jak i pracobiorcom oraz związkom zawodowym. Nieraz przypominam, że ich rolą nie jest tylko obrona praw robotniczych, ale też kształtowanie życia społecznego i gospodarczego, a więc współodpowiedzialność. Taka jest nauka Kościoła. Powtarzam: staramy się o to, by w jakimkolwiek konflikcie nie być stroną. Chyba, że sprawy są tak oczywiste i jednoznaczne jak wówczas, gdy chodziło o płace dla pielęgniarek.

KAI: Górny Śląsk to teren, na którym katolicka nauka społeczna jest nie tylko teorią, ale bardzo mocno styka się z życiem, konfrontuje z praktyką niepozbawioną społecznych napięć.

– To prawda. Jako Kościół mamy coś do powiedzenia nie tylko odnośnie do Górnego Śląska. Wydaje się, że sposobem na rozgrywanie jednych regionów czy grup zawodowych przeciwko innym jest powrót do głęboko rozumianej solidarności i rozwoju, bo wszystkim w tym kraju należy się poprawa jakości życia. Nie wolno też zapominać o wskazaniu Jana Pawła II, że ważniejsze jest być niż mieć! Bo łatwo wpaść w pułapkę materializmu praktycznego.

KAI: Jakie są marzenia Księdza Arcybiskupa wobec Górnego Śląska w perspektywie, powiedzmy, najbliższych 10 lat?

– Potrzeba ustabilizowania sytuacji w górnictwie, bo dotyczy to wciąż setek tysięcy osób. W skali półtoramilionowej diecezji jest to grupa znacząca. Potrzeba, by państwo nie tylko deklarowało, że węgiel jest strategicznym źródłem energii dla naszego kraju. Potrzeba rzeczywistej reformy górnictwa i ustabilizowanie sytuacji, co z kolei przełożyłoby się na stabilizację rodzin, parafii i dało pokój społeczny, który jest nam dziś bardzo potrzebny.

Ciągle aktualne jest pytanie o to, co jeszcze możemy zrobić, żeby poprawić jakość życia mieszkańców górnośląskiej metropolii. W sumie chodzi o 4 mln ludzi żyjących w aglomeracjach o wysokiej gęstości zaludnienia. Problemem wciąż tu aktualnym jest ekologia, a zwłaszcza tzw. niska emisja, zanieczyszczenie powietrza. Gdy dzisiaj przejeżdża się przez nasz region, a zwłaszcza centrum Górnego Śląska, to z łatwością zauważamy bardzo zdegradowane środowisko; dzielnice zniszczone przez szkody górnicze, a w nich wielu ludzi zdegradowanych w swoim człowieczeństwie, co bardzo bolesne. Z myślą o tych ludziach grupa świeckich i księży realizuje oryginalną inicjatywę dusz-pasterską, która, mam nadzieję, będzie się rozwijać: „Światło w familoku”. Zaangażowani w to dzieło księża idą do ludzi, którzy do kościoła już nie przyjdą – z różnych względów. Myślę, że przyjście księdza do nich i odbudowywanie poczucia godności człowieka jest sprawą najbardziej fundamentalną. To jest jedna z odsłon nowej ewangelizacji z jej myślą przewodnią – wychodzeniem do człowieka. Na Górnym Śląsku trzeba tak działać. W każdej parafii są takie rejony, dzielnice, ulice, bloki, do których Kościół musi pójść, niejako z misją ratunkową.

KAI: Za kilkanaście dni przypada 90. rocznica ustanowienia diecezji katowickiej. Poprzednicy mieli łatwiej czy trudniej od Księdza Arcybiskupa?

– Każdy z nich miał wystarczającą dawkę problemów i cierpień. Kiedy wspomnimy początki, czasy bp. Hlonda i problemy narodowościowe na Górnym Śląsku, wobec których stanął, tworząc zręby diecezji, jako pierwszy biskup katowicki – były to nie lada wyzwania. Dalej bp Adamski, który pasterzował tu 37 lat, dwa razy wygnany: przez hitlerowców i przez komunistów. Na wygnaniu, w czasie okupacji i w czasach stalinowskich, spędził osiem lat. Biskup koadiutor Herbert Bednorz razem z bp. Adamskim skazany przez komunistów na czteroletnie wygnanie z diecezji za obronę nauki religii w szkole. Mój bezpośredni poprzednik abp Damian Zimoń był pasterzem w najtrudniejszym czasie restrukturyzacji na Górnym Śląsku, kiedy wszystko, co wielkie, tu upadało – i górnictwo, i hutnictwo. Wtedy skala bezrobocia była bardzo wysoka. Wielce pomocny okazał się wówczas dokument abp. Zimonia na ten temat.

Czas mojej posługi też do łatwych nie należy, choćby z uwagi na napięcia społeczne związane z latami zaniedbań dotyczących np. górnictwa, które skumulowane grożą społeczną katastrofą. Jednak w każdą sytuację wchodzimy z orędziem Dobrej Nowiny i społeczną nauką Kościoła, z ogromnym zaufaniem społecznym, dzięki czemu budujemy solidarną wspólnotę Kościoła i wspólnotę lokalną. Przyznam, iż fascynuje fakt, że diecezja, która powstała w 1925 r., zbudowała w ciągu 90-lecia tak silną tożsamość. Tworzoną także za cenę cierpienia, o czym trzeba pamiętać.

KAI: Prace II Synodu Archidiecezji Katowickiej przebiegają już blisko trzy lata. Czego w tym czasie dowiedział się Ksiądz Arcybiskup o swoich owcach?

– Pierwszy synod skończył się w 1975 r. Wstępem do obecnego, rozpoczętego w 2012 r. było powołanie rad dusz-pasterskich, i to nie z nominacji proboszcza, tylko z wyboru. Jeśli proboszcz chce poznać swoją parafię, to powinien jednak sięgnąć do tego instrumentu demokracji, jakim są wybory.

KAI: Co w polskich parafiach nie jest aż tak bardzo popularne.

– Nominacje proboszczowskie do rady duszpasterskiej nie zapewnią powstawania gremiów obiektywnie reprezentujących parafian i ich opinii. Rada wybrana demokratycznie buduje zupełnie inną, pogłębioną odpowiedzialność za Kościół, bo jej członkowie mocniej utożsamiają się z parafialną wspólnotą. Takie są nasze doświadczenia.

Rady duszpasterskie stały się zespołami synodalnymi. Na początku pracowaliśmy metodą ankiet, które zostały rozesłane drogą e-mailową. Odpowiedzi były pilnie studiowane i pomogły stworzyć zręby projektów synodalnych dokumentów, nad którymi już debatujemy.

Co miesiąc odbywają się sesje plenarne. Uczestniczę w każdej z nich, bo uważam, że to szansa na budowanie wspominanej wyżej bliskości. Na synodzie jestem przede wszystkim po to, aby słuchać: i księży, i świeckich. I jedni, i drudzy z przekonującą troską i miłością mówią o Kościele. Nawet jeśli pojawiają się głosy krytyczne, to ich źródłem jest troska. A jako uczestnicy synodu doświadczamy Kościoła wspólnoty! To pozytywne, że świeckim i duchownym wezwanym na synod zależy na nowych formach ewangelizacji; że na równi ze mną cierpią z powodu zjawisk negatywnych, jak spadek frekwencji na niedzielnych Mszach, rozbite rodziny czy problemy młodzieży.

Zastanawiamy się nad tym, jak wobec tych problemów działać, jak słuchać Ducha Świętego, żeby dalej budować Kościół na Górnym Śląsku na fundamentach położonych 90 lat temu.

Rozmawiał Tomasz Królak

***

Abp Wiktor Skworc (ur. 1948) jest metropolitą katowickim (od października 2011), a także m.in. przewodniczącym Zespołu ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec i przewodniczącym Zespołu ds. Finansów w Kościelnej Komisji Konkordatowej.

 

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.