Czterofazowa Colgate
06 grudnia 2011 | 09:53 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
„Zadziwiające są takie chwile kiedy rozpoznasz w kimś to, co sam w sobie masz,;poczujesz mocno, że tak wiele łączy z nim cię” Natalia Kukulska, Znam cię.
Ostatnio robimy rzeczy niezwykłe. Są to rzeczy, które normalnie w ogóle nie byłyby czymś niezwykłym, gdyby nie dwa istotne fakty – po pierwsze – jesteśmy w Peru i po drugie – jesteśmy na misji. To tak jak ze smakiem świeżego, ciepłego chleba z chrupiącą skórką, który zjadasz w drodze ze sklepu, tak że do domu przynosisz już tylko resztki. Dopiero jak masz codziennie ryż na każdy posiłek oprócz śniadania, zdajesz sobie sprawę że chleb, już nie wspominając o tym świeżo przywiezionym z piekarni, to wcale nie taka oczywistość. I tak jest właśnie z wieloma rzeczami, nad którymi kiedyś nikt by się nie rozczulał, a w rzeczywistości misyjnej urastają do rangi rzeczy, na które można sobie pozwolić od święta.
Na przykład wczoraj, po półtygodniowym wypełnianiu list dzieci w każdej wolnej chwili, obejrzałyśmy wieczorem jeden odcinek Czasu honoru. Rozumiecie? Czas honoru w Peru! Przez 50 minut byłyśmy w świecie czterech konspiracyjnych chłopaków i ich dziewczyn, w okupowanej Warszawie i na chwile nawet w II legionie Wojska Polskiego we Włoszech. 50 minut oderwania się od peruwiańskiej rzeczywistości – bezcenne! Gdy byłam na studiach, taki wieczór filmowy i sekretne piątki u Marysi z zapasem dramatów kostiumowych, komedii romantycznych, wina i chipsów był stałym punktem programu, a teraz cóż… pozostaje ciągle jedną z ekskluzywnych rozrywek.
Kolejne niezwykłe wydarzenie ma związek z tym, że po raz pierwszy, w pewną piękną sobotę, udało nam się pojechać do centrum, bez towarzystwa żadnych chłopców z oratorium, albo jakiejś zamotanej dziewczyny ze szkoły zawodowej. Nie dość, że pojechałyśmy same, to nawiedziłyśmy w końcu normalną europejską galerię handlową, w której znalazłyśmy nawet kilka rodzaju żeli pod prysznic (to wbrew pozorom wcale nie takie proste, bo w supermarkecie, do którego zawsze zabierał nas Padre, na całą półkę mydeł można było znaleźć jeden żel Palmolive i to o truskawkowo-brzoskwiniowym zapachu). Mogłyśmy też bez wyrzutów sumienia spędzić pół godziny w sklepie z dodatkami Doit (Doris oczywiście musiała kupić sobie cztery pary nowych kolczyków), dlatego do Bosconii wróciłyśmy w pełni usatysfakcjonowane.
To był nasz drugi udany wypad, bo pierwszy zaliczyłyśmy jakiś czas temu, gdy byłyśmy w Catacaos, czyli turystycznej części Piura, która do tej pory była dla nas zagadką. Oczywiście normalnie by nam się to nie udało, ale ponieważ akurat gościliśmy w Bosconii księdza z Włoch i jego znajomą, też Włoszkę, to trzeba im było coś pokazać. Więc i my załapałyśmy się na te przyjemność. Wśród straganów z ręcznie wyrabianymi glinianymi talerzami, figurkami i wazonami, sklepików z wiklinowymi koszykami wszelkich kolorów i rozmiarów, wśród powywieszanych hamaków, torebek, biżuterii, kapeluszy i nie pamiętam czego jeszcze, można było spędzić dobre dwa dni i nie wybrać jeszcze wszystkiego, co w tempie ekspresowym trafiało na listę rzeczy zatytułowaną: „muszę to mieć”. Na szczęście naszym przewodnikiem, szoferem i osobistym ochroniarzem był brat, który chyba jako jedyny wykazuje jakieś przejawy rozumienia kobiecej natury, a mianowicie nie kto inny, jak brat Osbel. Dlatego cierpliwie oprowadzał nas po całym bazarze, targując się z każdym sprzedawcą, który widząc dwie gringi podchodzące do stoiska, automatycznie podbijał cenę. Generalnie mogłyśmy poczuć się przez te parę godzin jak rasowe turystki, co się w końcu na misjach często nie zdarza.
Niezwykłości ciąg dalszy – po prawie trzech miesiącach, odkąd tu jesteśmy, po raz pierwszy kąpałam się w basenie, który co prawda mamy pod nosem, ale jakoś nigdy nie było czasu ani okazji, żeby z niego skorzystać. Z racji tego, że moje oratorium peryferyjne miało wejście na basen, ja też doznałam tej niewątpliwej przyjemności kąpania się w basenie w pełnym wyposażeniu – spodenkach, koszulce, opasce i nawet okularach słonecznych. Nie żebym nie mogła się oprzeć zielonkawej wodzie i kilkudziesięciu dzieciom chlapiącym się wodą na wszystkie strony. Po prostu mój ulubiony animator Jeimy, odkąd tylko przekroczyłam „teren kąpielowy”, próbował wszystkich sposobów, bym wylądowała w wodzie i w końcu mu się to udało. Co prawda z powodu zatkanego nosa i gruźliczego kaszlu, skutki tego odczuwam do dziś, ale czy świat nie byłby nudny gdybyśmy zawsze najpierw myśleli o konsekwencjach.
Tak więc czasem zdarzają się mi i mojej mentalnej siostrze takie niezwykłości. No właśnie – im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej przekonujemy się o istnieniu osobowościowych klonów. Bo jeszcze zrozumiałe, że możemy obydwie uwielbiać te same stare polskie piosenki albo obydwie przeżywać Czas honoru, gorzej niż moja babcia Modę na sukces. Zrozumiałe, że te same rzeczy nas wkurzają w Peru i za tymi samymi polskimi tak bardzo tęsknimy. Ale żeby spośród całej półki past do zębów wybrać tę samą – czterofazową Colgate – i spośród kilkudziesięciu straganów z wiklinowymi rzeczami wrócić do Bosconii z tym samym koszykiem na biżuterię, to już naprawdę trzeba mieć mentalną siostrę.
Dorota Rudzińska, Peru, Piura, 1 grudnia 2011
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.