Czy aktywność i wykonywanie czynności w liturgii są konieczne do kontemplacji?
22 grudnia 2019 | 06:00 | Dawid Gospodarek | Poznań Ⓒ Ⓟ
Dzisiaj uczestnictwo w Mszy Świętej kojarzy się z aktywnością, wykonywaniem czynności. Czy naprawdę jest to konieczne do kontemplacji? – zastanawia się prof. Jacek Kowalski w rozmowie z KAI. Autor książki „Missa Est. Msza Święta Panów Pasków” opowiada o sarmatach, typowo polskich zwyczajach liturgicznych. Czy wyciągano miecz na czytanie Ewangelii? Czy śpiewanie nabożnych pieśni zamiast śledzenia toku liturgii umożliwia jej przeżywanie?
Dawid Gospodarek (KAI): W książce jest mowa o Sarmatach. Kim są ci Sarmaci?
Jacek Kowalski: Sarmata to mieszkaniec Rzeczypospolitej Obojga Narodów, która była powszechnie nazywana Sarmacją – mowa o czasie od Unii Lubelskiej do końca XVIII wieku. Zarazem chodzi tu o liturgię katolicką po soborze trydenckim.
KAI: Jakie mamy źródła informacji na temat sposobu przeżywania liturgii w tamtych czasach?
– Źródła są rozliczne. Po pierwsze oficjalne, które mówią o tym, jak Msza powinna wyglądać. Są regulacje słane z Rzymu oraz różne dokumenty, w tym na przykład listy pasterskie, które redagowane były na miejscu. Są modlitewniki, jest ikonografia – obrazy, ryciny. Także szereg źródeł pamiętnikarskich. Są wreszcie współczesne, naukowe opracowania problemu. Ale to co napisałem i co ukazało się w Wydawnictwie Dębogóra jako książka „Missa est. Msza święta panów Pasków”, można określić jako gawędę liturgiczną: nie podręcznik, i nie przewodnik praktyczny – trudno by było uczestniczyć z jego pomocą we Mszy świętej tak, jak się to da robić z Mszalikiem; zatem gawęda, przybliżająca rożne problemu okołoliturgiczne i samą liturgię. Na początek: jak traktowano budowlę kościoła – przestrzeń sprawowania liturgii i jej symbolikę. Później mówimy o kolejnych etapach liturgii mszalnej, od momentu kiedy ksiądz wchodzi do zakrystii, przebiera się w odpowiednie szaty, następnie wychodzi otoczony ministrantami i zastaje na ołtarzu – albo niesie ku niemu przybory potrzebne do sprawowania Mszy świętej; następnie modlitwy, czytania, poprzez kazanie, do Kanonu… Z drugiej strony są dwa momenty zatrzymania: jeden, w którym jest mowa o tym jak Kościół objawia się w literaturze – konkretnie w jednym ze staropolskich tekstów literackich, w którym mamy wizję niebiańskiej świątyni, po której wędruje bohaterka: jest to ewidentnie wizja idealnej świątyni czasów, kiedy odprawiano Mszę po staremu. Z drugiej strony mamy krótki dyskurs, czy rzeczywiście szlachta polska wyciągała szable podczas czytania Ewangelii.
KAI: Czy były elementy specyficznie sarmackie, którymi liturgia w dawnej Rzeczypospolitej odróżniała się od powszechnej praktyki Kościoła rzymskiego?
– W gruncie rzeczy była ona sprawowana tak jak w całym Kościele, jednak poszczególne krainy miały swoje cechy specyficzne. Dlatego każdy nie-Sarmata, przybywający do Polski, mógł czuć się na Mszy jak u siebie, a jednak na pewno dostrzegał pewne różnice. Sobór Trydencki usunął z liturgii wiele zwyczajów lokalnych, które – jak uważał – nie były niezbędne. Jednak niektórych nie odważono się ruszyć. I w ten sposób na gruncie polskim zachował się na przykład zwyczaj śpiewania sekwencji, z których jedna przetrwała do dzisiaj jako pieśń adwentowa – „Zdrowaś bądź Maryja”.
KAI: A jak to było z tymi szablami: wyciągali je, czy nie wyciągali?
– W pamiętnikach i najróżniejszych pismach pozaliturgicznych często wspominano o tym, że dawni Polacy niegdyś wyciągali szable – a wcześniej miecze – na czytanie Ewangelii. Jednak jeśli prześledzić te wspomnienia, to można dojść do wniosku, że… nikt tego zwyczaju na oczy nie widział, tylko każdy wspominał, że jeszcze za czasów jego ojca czy dziadka był on powszechny. I tak docieramy aż do Długosza, który mówi, że działo się za Mieszka I, i nie wie dlaczego ten zwyczaj nie przetrwał. Można się jednak domyślać, że w wieku XVII próbowano ten zwyczaj wskrzesić, a próba „instytucjonalnego” przywrócenia odbyła się pod koniec XVIII w. (konkretnie za czasów Targowicy).
KAI: A czy jesteśmy w stanie powiedzieć coś o muzyce – jak śpiewano na Mszy?
– Istnieją zbiory pieśni przeznaczonych do wspólnego śpiewania, chociaż w samej liturgii jako takiej pieśni polskich w zasadzie nie było. Tylko w niektórych momentach lud uczestniczył ściśle w tym, co działo się na ołtarzu – poza tym była to przede wszystkim obserwacja, a nie reakcja na to co dzieje się w prezbiterium. Mamy też, acz później, do czynienia z tzw. Mszą polską, podczas której lud (to znaczy nie chłopi, lecz Lud Boży – wierni świeccy) śpiewają niemal nieustannie pieśni i modlitwy w tle akcji liturgicznej, którą niezależnie prowadzi kapłan. Tylko w niektórych momentach następują momenty niejako „wspólne” – na przykład na podniesienie, które wymagało wielkiej uwagi i reakcji wiernych. Co ciekawe, biskupi w diecezjach pruskich zalecali śpiew polski również i po to, żeby przyciągnąć do liturgii katolickiej niezdecydowanych zwolenników Reformacji, która posługiwała się śpiewem w języku narodowym.
KAI: Akcja liturgiczna w prezbiterium, a lud śpiewający „sobie” – z dzisiejszej perspektywy taka sytuacja jest dość niezrozumiała. Czy te pieśni pomagały też jakoś w przeżywaniu Mszy?
– Dzisiaj uczestnictwo w Mszy świętej kojarzy się z aktywnością wiernych. Czy taka akurat aktywność rzeczywiście konieczna jest do prawdziwego przeżywania liturgii? W XX wieku ukuto taką tezę i traktuje się ją jako aksjomat, ale niesłusznie. Spójrzmy na serię miedziorytów, pokazujących kolejne etapy Mszy świętej, autorstwa ojca jezuity Tarasewicza, z lat 80. XVII wieku. Stanowią one ważną część ilustracji do mojej książki. Pokazano tam, w jaki sposób katolik powinien uczestniczyć w liturgii, jak ją przeżywać. Każdy z etapów Mszy świętej służy rozważaniu jednego z etapów Męki Pańskiej. I widać, jak wierni tę liturgię przeżywali. Na pewno nie wszyscy, ale jednak takie głębokie wejście w liturgię miało miejsce.
KAI: Poza tymi rycinami w książce są też świetne zdjęcia wnętrz kościołów. Czy można mówić o typowo polskiej architekturze?
– Istnieje polska architektura barokowa i renesansowa, ale nie ma ona jednolitego charakteru. Są w niej zjawiska odrębne regionalnie, jak grupa budowli wzniesionych w późnym baroku na wileńszczyźnie, czy inne charakterystyczne grupy dzieł. Wszystko to są przejawy szeroko rozumianego baroku europejskiego. Ma u nas on swoje odcienie, ale trudno tu mówić o odcieniu „narodowym”. Natomiast ilustrując książki posłużyliśmy się zdjęciami Piotra Łysakowskiego, które ukazują wnętrze poznańskiej fary – dawnego kościoła jezuitów. To wybitna budowla, której wznoszenie zapoczątkował jeden z wybitnych polskich architektów i teoretyków architektury, Bartłomiej Nataniel Wąsowski, przez pewien czas rektor Kolegium Jezuickiego w Poznaniu. Był on też autorem pierwszego polskiego traktatu o architekturze. Fara, przykład rzymskiego baroku implementowanego w Polsce, na miarę europejską może nie jest gigantyczna, ale w naszej skali to jedna z budowli najpotężniejszych i najbardziej monumentalnych. Stała się wizualnym tłem moich rozważań – a warto zauważyć, że od czasu do czasu ma tu miejsce liturgia w dawnym rycie. Jedna ze scen „złapanych” przez fotografa zmyliła nawet moich kolegów historyków sztuki – byli przekonani, że to dawny obraz! A to tymczasem współcześnie celebrowana liturgia w nadzwyczajnym rycie rzymskim… Scena tak świetnie wkomponowała się w architekturę, że wygląda jak dawne dzieło sztuki malarskiej. Przy tym trzeba powiedzieć, że te świątynie, których mamy w Polsce tak wiele – barokowe, ale też gotyckie z barokowymi ołtarzami – bardzo ściśle z tą dawną liturgią współbrzmią. Zastanówmy się bowiem, do czego służyły wielkie retabula ołtarzowe? Dzisiaj są to takie jakby ciemne parawany, które odgradzają księdza od okna lub ściany, a ksiądz jest odwrócony do nich tyłem, obojętny wobec nich. Kiedyś stanowiły właściwe tło dla liturgii, przede wszystkim dla Podniesienia. Wynalazkiem epoki potrydenckiej było też tabernakulum. Przedtem przechowywano Najświętszy Sakrament na różne sposoby, w różnych miejscach, były przegrody chórowe, liturgia odbywała się w wielu przestrzeniach świątyni – a w epoce „panów Pasków” Najświętszy Sakrament miał być już przechowywany przede wszystkim na głównym ołtarzu, tak aby był widoczny dla wiernych od razu po wejściu do kościoła. Chciano unaocznić, pokazać Sanctissimum w centrum świątyni, w pełnym majestacie, w przepychu liturgii. Nota bene, książka nie opisuje całej różnorodności liturgii – były przecież Msze ciche i Msze śpiewane, odprawiane przy ołtarzach bocznych, ale i szczególnie uroczyste i rzadziej odprawiane – przy ołtarzu głównym.
KAI: Dzisiaj mamy dostęp do liturgii, która „po staremu się odprawia”, tylko to jest dostęp nadzwyczajny, częściej się korzysta z formy zwyczajnej. Jaką korzyść z lektury Pańskiej gawędy będą mieli czytelnicy uczestniczący na co dzień w liturgii w zwyczajnej formie rytu rzymskiego?
KAI: Liturgia łączy nas z przeszłością – z Męką Chrystusa, uobecnia Jego ofiarę. Poza tym łączy nas też z pokoleniami, które w niej uczestniczyły, również zupełnie niedawno. Ten ryt trwał co najmniej tysiąc lat. Można uczestniczyć w Mszy w dawnym rycie, ale nie trzeba – jednak na pewno warto wiedzieć, o co w nim chodziło. Kiedy wchodzi się do barokowego kościoła, warto wiedzieć, jak wyglądało liturgiczne życie, które w nim niegdyś tętniło. Warto wiedzieć, jaką drogę przeszła liturgia od czasów dawnych do dzisiejszych. Zresztą dzisiejsza „forma nadzwyczajna” nie jest przecież dokładnie rytem z XVII wieku. Po pierwsze, wiele się zmieniło, były rozmaite drobne i poważniejsze reformy, po drugie zaś – nawet ten ryt, który panował bezpośrednio przed Soborem Watykańskim II, nie da się opisać tylko i wyłącznie paragrafami. Liturgia, o której czytamy w dokumentach, różniła się od żywej liturgii – wszystko miało swój bieg naturalny, który po Vaticanum II został przerwany. Możemy go odtwarzać na podstawie dokumentów, jednak praktyka zginęła, bo nie da się jej w pełni odczytać wyłącznie ze źródeł pisanych. Tak jak w wieku XIX, kiedy człowiek siadał do stołu, nie zawsze zachowywał się tak, jak to opisują księgi savoir-vivre’u… Podobnie i w liturgii. Mimo to warto dokonywać prób i poznawać przeszłość na tyle, na ile to możliwe. I przekonywać, że nie trzeba bać się owego „niezrozumienia” modlitw i „biernej roli ludu” w przedsoborowej liturgii – to przecież nie było tak, że się nie rozumiało i nie mogło całym sercem i duchem uczestniczyć… Rozumiało się istotę i a dzisiejszą potrzebę (czy na pewno potrzebę?) aktywności (nadaktywności? aktywizmu?) zaspokajały rozważanie i kontemplacja.
***
Jacek Kowalski – pieśniarz, Sarmata, historyk sztuki, miłośnik poezji staropolskiej, tłumacz poezji starofrancuskiej. Żonaty, ma sześcioro dzieci. Pracuje w Instytucie Historii Sztuki UAM jako profesor.
Śpiewa piosenki własne o dawnych czasach i własne przekłady piosenek z dawnych czasów. Jest autorem scenariuszy i tekstów teatralnych, programów telewizyjnych, plenerowych widowisk historycznych.
Wydał kilkadziesiąt książek, płyt, publikacji popularnych i naukowych związanych z kulturą, sztuką i literaturą dawnej Polski oraz starej, dobrej Francji. Występuje z zespołami: Klub Świętego Ludwika, Monogramista JK i solo, z gitarą, citolą lub lirą w dłoni. Autor wydanej ostatnio w Wydawnictwie Dębogóra książki „Missa Est. Msza Święta Panów Pasków”.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.