Diecezja katowicka ma 100 lat – wywiad z dr. Andrzejem Grajewskim
03 stycznia 2025 | 15:06 | Tomasz Nocoń (KAI), ton | Katowice Ⓒ Ⓟ
O początkach polskich struktur kościelnych na Górnym Śląsku, dwukrotnym wysiedleniu śląskich biskupów z Katowic i o tym, dlaczego Jan Paweł II nie pojawił się w Piekarach Śląskich mówi w rozmowie dla KAI dr Andrzej Grajewski – historyk, autor książek, dziennikarz „Gościa Niedzielnego” i pomysłodawca jubileuszowego portalu katowicka1925.gosc.pl.
Tomasz Nocoń (KAI): Rozmawiamy o 100. rocznicy ustanowienia diecezji katowickiej, które miało miejsce w 1925 roku. Trzeba jednak zaznaczyć, że pierwsze kościelne struktury administracyjne na Górnym Śląsku istniały już od 1922 roku. Na czym polegały i kto kierował przygotowaniami do utworzenia diecezji ze stolicą w Katowicach?
Dr Andrzej Grajewski: Jeśli mówimy o pierwszych strukturach na Górnym Śląsku, to trzeba dodać, że chodzi o polskie struktury. Struktura kościelna była tu od wieków, tylko stanowiła część diecezji wrocławskiej. Natomiast zmiany polityczne, czyli powstania śląskie, plebiscyt oraz decyzja Rady Ambasadorów z 20 października 1921 roku , która podzieliła obszar Górnego Śląska, spowodowały, że Kościół wrocławski musiał ustosunkować do nowej sytuacji. Biskup wrocławski kard. Adolf Bertram przeczuwając, że nastąpią zmiany, a jednocześnie chcąc mieć kontrolę nad nimi, stworzył w polskiej części Górnego Śląska delegaturę biskupią. Było to ciało, które nie miało samodzielności. Na jej czele, jako delegat biskupi, stanął ks. Jan Kapica – wybitny kapłan, zasłużony dla polskości. W przeszłości był politykiem partii Centrum, ale zaangażował się w kampanię plebiscytową po stronie Polski. Jednocześnie był lojalny wobec kard. Bertrama.
Z kolei polskie władze administracyjne nie chciały podtrzymywać tworu, który de facto utrzymywałby kościelną zależność polskiej części Górnego Śląska od biskupa wrocławskiego. Chciano mieć własną strukturę kościelną i dlatego incydent z delegaturą biskupią skończył się szybko.
7 listopada 1922 roku papież Pius XI, który znał ten region, gdyż jako nuncjusz apostolski w Warszawie był jednocześnie komisarzem papieskim do spraw plebiscytu na Górnym Śląsku, wydał dekret „Sanctissimus Dominus noster” i ustanowił na tym terenie Administraturę Apostolską. To oznaczało, że więzi z Wrocławiem zostały już definitywnie przerwane. To był krok przedwstępny, który zapowiadał, co stanie się w 1925 roku, kiedy zostaje utworzona nowa diecezja katowicka. Obejmuje dokładnie obszar autonomicznego województwa śląskiego, czyli teren Górnego Śląska, który został przyznany Polsce po plebiscycie i powstaniach oraz Wikariat generalny w Cieszynie, przed I wojną światową będący częścią Śląska Austriackiego.
– Na czele Administratury Apostolskiej został postawiony człowiek z tej ziemi – August Hlond.
– Ślązak z Brzęczkowic pod Mysłowicami. Jego kandydatura była idealna z kilku powodów. Po pierwsze Pius XI znał go i z nim się wcześniej spotykał. Niedawno odnaleziono korespondencję Hlonda, który już w 1921 roku pisał o potrzebie stworzenia diecezji. Lokalne władze i środowisko kościelne oczywiście nie znały dobrze Hlonda, gdyż działał poza Górnym Śląskiem. Chciały postawić na kogoś innego, kogoś bardziej zorientowanego propolsko. Musimy pamiętać, że Hlond całą formację kapłańską i duchową otrzymał we Włoszech, w zakładach salezjańskich w Turynie. Był Polakiem, czuł się Polakiem, czuł się synem tej ziemi, ale też wiedział, że istotą Kościoła jest prowadzenie ludzi do zbawienia, bez względu na narodowość. Zakładał więc, że będzie budował na Górnym Śląsku wspólnotę katolicką ponad podziałami narodowościowymi.
Powołał szereg instytucji, przede wszystkim „Gościa Niedzielnego”. To było działanie wyprzedzające epokę. W tamtym czasie w Polsce mało która diecezja miała własny tygodnik kościelny.
– Bp August Hlond jednak krótko zasiada na stolicy biskupiej w Katowicach – zostaje mianowany metropolitą gnieźnieńskim i poznańskim. Po nim nastają w diecezji kolejni ordynariusze: Arkadiusz Lisiecki i Stanisław Adamski.
– Wielkopolanie.
– Jak ich postawa i zaangażowanie społeczne wpływają na lokalny Kościół?
– Bp Arkadiusz Lisiecki przychodzi do Katowic w trudnym momencie, bo nie dość, że są tu napięcia polsko-niemieckie, to jeszcze radykalnie rozpada się polski obóz. Polska jest wtedy po przewrocie majowym Józefa Piłsudskiego, który na żadnym innym terenie nie miał takich negatywnych konsekwencji dla życia społecznego jak na Górnym Śląsku. Sanacja przysyłała tu jako wojewodę doktora Michała Grażyńskiego. Znał Śląsk, bo tutaj pracował w okresie III powstania śląskiego, był szefem sztabu grupy „Wschód”, która zbuntowała się przeciwko Wojciechowi Korfantemu. Znał języki, jest błyskotliwy, umiał podejmować decyzje. No i miał jeszcze jedną zaletę, albo wadę – zależy, jak na to patrzeć – nienawidził Korfantego z wzajemnością. W tych warunkach bp Lisiecki mówi „jak najdalej od polityki”. Większość księży jest za Korfantym, ale nie brakuje takich, którzy zerkają w stronę Grażyńskiego i sanacji.
Bp Stanisław Adamski to postać z pierwszej ligi, nie tylko kościelnej, ale państwowej: jeden z twórców niepodległości w Wielkopolsce, działacz Naczelnej Rady Ludowej w Poznaniu, senator, działacz chadecki. Wprowadza w diecezji katowickiej nurt katolicyzmu społecznego i promuje Akcję Katolicką oraz pogłębioną formację laikatu. Jednocześnie troszczy się o katolików narodowości niemieckiej, co prowadzi do poważnych konfliktów. Pod koniec lat 30. pojawiają się ze strony sanacji ataki na niego, że utrzymuje ponad potrzeby nabożeństwa niemieckie w parafiach. Zdarza się, że bojówki Związku Powstańców Śląskich protestują pod kościołami. Latem 1939 roku bp Adamski decyduje się czasowo zawiesić niemieckie nabożeństwa.
– Na horyzoncie rysuje się już wtedy widmo wojny. W jej trakcie biskupi Stanisław Adamski i Juliusz Bieniek muszą opuścić diecezję. Wówczas wikariuszem generalnym zostaje najpierw ks. Franciszek Strzyż, potem ks. Franciszek Woźnica.
– Bp Adamski uważał, że najważniejszym zadaniem dla Kościoła jest ocalenie substancji narodowej, nawet za cenę różnych kompromisów. Dlatego, kiedy Niemcy na Górnym Śląsku dokonują rejestracji ludności, gdzie uwzględnione jest także kryterium narodowościowe, a później wprowadzają listę narodowościową – volkslistę, aby dokonać nie tylko ewidencji, ale także segregacji miejscowej ludności, bp Adamski zaleca taktykę maskowania się. Zdaje sobie sprawę, że Niemcy robią to po to, aby wyłuskać polski element i go wysiedlić lub zniszczyć. Tymczasem powszechne przyjęcie III grupy volkslisty, uniemożliwia władzom okupacyjnym dokonania jakiejkolwiek racjonalnej selekcji pod względem narodowym mieszkańców wcielonych do III Rzeszy z terenów Górnego Śląska.
W 1941 roku wygnano z diecezji biskupów Adamskiego i Bieńka. Bp Bieniek zamieszkał w Krakowie, a bp Adamski trafił do Warszawy. Warto przypomnieć, że był jedynym biskupem czynnym na terenie Warszawy w czasie powstania warszawskiego. Udziela tam ślubów, prowadzi nabożeństwa, odprawia Msze święte. Do Katowic powrócił, kiedy tylko front przeszedł przez miasto.
– Po 1945 roku Polska znajduje się w sowieckiej strefie wpływów. Komunistyczne władze dążą do usunięcia religii ze szkół. Stanowczy głos w tej sprawie zabiera właśnie bp Adamski.
– On twardo broni nauki religii w szkole. Doprowadza to do konfliktu jesienią 1952 roku, kiedy wystosował odezwę do wiernych, zresztą bez akceptacji ks. Prymasa Stefana Wyszyńskiego. Apeluje do wiernych, aby podpisywali się pod petycją do Rady Państwa, w sprawie powrotu religii i krzyży do szkół publicznych.
– I ta petycja jest jednym z czynników wydarzeń, które potem mają miejsce: biskupi po raz drugi muszą opuścić teren diecezji na 5 lat.
– Tak, są nawet pewne punkty wspólne pomiędzy tymi dwoma wygnaniami. Mianowicie kiedy do domu rekolekcyjnego w Kokoszycach , gdzie przebywał akurat bp Adamski, 7 listopada 1952 roku przyjeżdża cywilny funkcjonariusz UB w asyście milicjanta i zaczyna odczytywać dekret Komisji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, to bp Adamski mu przerywa słowami: „Znam to. Już to słyszałem”. Na pytanie zdziwionego urzędnika, skąd zna treść dokumentu, bp Adamski odpowiedział: „Oficer gestapo mi to czytał w kurii”. Rzeczywiście scena była bardzo podobna do wydarzeń z 1941 roku.
Dekret skazywał biskupów na wysiedlenie z terenu województwa katowickiego na okres 5 lat. Bp Adamski natychmiast się spakował i wyjechał do Warszawy. 17 listopada chciał wziąć udział w zebraniu Konferencji Episkopatu Polski, ale prymas Wyszyński zdecydował, że lepiej będzie jeśli nie weźmie w tym spotkaniu udziału. Potem przenosi się do Poznania, gdzie mieszka jego brat Jan. Tam abp Walenty Dymek, metropolita poznański, poprosił siostry urszulanki, żeby przyjęły katowickiego ordynariusza. No i przyjmują go w swoim klasztorze w Lipnicy, w pięknej okolicy „na końcu świata”. Cały czas towarzyszył mu na wygnaniu jego kapelan ks. Stanisław Szymecki.
Natomiast bp Herbert Bednorz został wezwany na przesłuchanie, a ponieważ urząd UB mieściły się przy ul. Powstańców w Katowicach (tam zresztą, gdzie w czasie okupacji była siedziba Gestapo), to miał 5 minut drogi z kurii. Po prostu wziął płaszcz i poszedł na to przesłuchanie, bo myślał, że zaraz wróci. Tymczasem został aresztowany. Był przesłuchiwany. Chcieli go zwerbować, bo był wtedy najmłodszym z katowickich biskupów. Siedział w celi ponad miesiąc. Zachował się niezłomnie. Po wyjściu z więzienia pojechał do Poznania, gdzie posługiwała jego siostra ze zgromadzenia sióstr marianek. Rozmawiałem tam z siostrami, które to pamiętały i opowiadały, że był bardzo skryty, a jednocześnie wiemy, że prowadził szeroką akcję kontaktów ze światem, ze Stolicą Apostolską oraz z prymasem Polski, a potem z bp Michałem Klepaczem.
Bp Juliusz Bieniek w tym czasie jest w Warszawie, bo wyjechał z podpisanymi petycjami, które miały być w Warszawie przekazane dalej. Już wiedział, że nie może wracać do Katowic. Wyjechał do Kielc, a potem trafił do Kępna pod Poznaniem, gdzie pracował duszpastersko. W miejscowej kronice parafialnej jest mnóstwo pięknych zapisów świadczących o tym, jak dobrze był tam przyjmowany.
– Wówczas władzę w diecezji katowickiej obejmują wikariusze kapitulni. Kim oni byli?
– Władza dokonała tu rzeczy bezprecedensowej, ponieważ prawo kanoniczne jasno stanowiło, że jak nie ma biskupa, to kapituła katedralna wybiera tymczasowego zarządcę, wikariusza kapitulnego. W Czechosłowacji wypracowano jednak pewien model: kiedy aresztowano biskupów, kapituły, które były obsadzone duchownymi lojalnymi wobec władzy, wybierały kapłanów wygodnych dla władzy, którzy jako wikariusze kapitulni zarządzali diecezjami. Komuniści w Polsce ten model po raz pierwszy zastosowali w Katowicach. Wicewojewoda Jerzy Ziętek oświadczył kapitule katowickiej, że albo wybiorą ks. Filipa Bednorza, czyli tzw. księdza patriotę, albo diecezja otrzyma świeckiego komisarza. Kanonicy jakiś czas odmawiali temu żądaniu, ale w końcu ulegli i wybrali ks. Filipa Bednorza. Kard. Wyszyński wiedział, że „wybór” był nielegalny, ale sankcjonował go, jako mniejsze zło.
– Ks. Filip Bednorz zmarł w wyniku obrażeń doznanych w czasie wypadku samochodowego 13 stycznia 1954 roku. Kapituła dokonuje wtedy kolejnego wyboru wikariusza kapitulnego?
– Nie. Wtedy kapituła nie chce ponownie przez to przechodzić. Kolejny kandydat był uzgodniony między bp. Klepaczem, przewodniczącym KEP, a przedstawicielami rządu. Wtedy wikariuszem kapitulnym został ks. Jan Piskorz. On jest autorem wielu fatalnych decyzji administracyjnych. Rzeczą najgorszą, którą próbuje zrobić, jest zwołanie Synodu, do czego nie miał prawa. Synod miał potwierdzić jego władzę ordynariusza w diecezji katowickiej. Jednak z Watykanu przyszła decyzja, że nie można zwoływać Synodu pod nieobecność biskupa ordynariusza. Wtedy władzy ks. Piskorza sprzeciwiają się księża, m.in. ks. Józef Szubert, były więzień obozów koncentracyjnych, ks. Michał Lewek, postać sztandarowa w okresie powstań śląskich i plebiscytu, ks. Sylwester Durczok oraz młody ks. Franciszek Blachnicki, który na konwencie dekanalnym dla Śląska Cieszyńskiego publicznie mówi, że zamiar zwołania synodu, gdy nie ma ordynariusza, jest nielegalny.
Powstaje wtedy nieformalna, grupa księży, którzy nie uznają władzy ks. Piskorza. Pod pretekstem wycieczek turystycznych w Beskidy, spotykają się w klasztorze sióstr szkolnych w Bielsku, przy parafii św. Mikołaja. Tam zastanawiają się, co dalej robić w tej sytuacji. Organizowali także zbiórki na utrzymanie biskupów, bo byli oni pozbawieni jakichkolwiek środków.
– Ks. Piskorz kontynuuje też budowę katowickiej katedry…
– A jednocześnie idzie na daleko idące ustępstwa przy tej budowie, ponieważ władze komunistyczne nie chciały, aby, jak było to w pierwotnym projekcie, wysoka kopuła z krzyżem górowała na nad całym miastem. W stosunku do dzisiejszej bryły, miała ona być zdecydowanie wyższa.
– Po zakończeniu budowy dochodzi do absurdalnej sytuacji: biskup katowicki nie może poświęcić swojego kościoła katedralnego.
– W ogóle poświęcenie katedry to był skandal, ponieważ nie powinna ona być konsekrowana w sytuacji, kiedy nie ma biskupa. Ks. Piskorz takich uprawnień nie miał. Namówił jednak do tego biskupa częstochowskiego Zdzisława Golińskiego. I tak katedra została poświęcona 30 października 1955 roku. To strasznie zirytowało bp. Adamskiego, który napisał ostry list do bp Golińskiego.
– Słynne jest zdjęcie, gdy umundurowani górnicy wnoszą na barkach fotel, na którym siedzi mocno schorowany bp Adamski. Jak to się stało, że jednak hierarchowie powrócili do Katowic?
– Kiedy Prokuratura Generalna wydała orzeczenie, uniewinniające trzech biskupów z Katowic, bp Adamski uznał, że można wracać. 27 września 1956 r. przyjechał do Katowic wraz z bp Bieńkiem. No ale skończyło się to bardzo źle, ponieważ ks. Piskorz zawiadomił UB, że biskupi wrócili. UB przyjechało i znów ich wywiozło. Z powrotem trzeba było zaczekać, aż do czasu, kiedy z Komańczy do Warszawy wrócił prymas Wyszyński. Już w czasie rozmów w Komańczy postawił sprawę jasno, że razem z nim do diecezji wracają biskupi śląscy oraz więziony wówczas biskup kielecki Czesław Kaczmarek.
W listopadzie 1956 roku, kiedy w sprawie ich powrotu nadal się nic nie działo, zaczyna się oddolny ruch w diecezji, który współorganizuje m.in. ks. Franciszek Blachnicki. Petycja, którą podpisują księża i świeccy trafia do Warszawy, wraz z delegacją składającą się m.in. z górników i hutników. Oni w czasie rozmów z Zenonem Kliszko, najbliższym współpracownikiem Gomułki mówią wprost, że biskupi muszą wrócić, bo jak nie, to będzie strajk. Nie znam drugiego takiego przypadku, żeby w tak masowej skali w czasach stalinowskich ludność wystąpiła w obronie swoich biskupów. I to wszystko razem wzięte powoduje, że władza mięknie i jest decyzja o powrocie. Wyjeżdżają po nich z Katowic samochodami ks. Blachnicki z ks. Gaworem.
7 listopada 1956 roku w Kępnie zjeżdżają się wszyscy i zabierają bp. Bieńka. Następnie przyjeżdżają na Śląsk i zatrzymują się najpierw w Piekarach Śląskich. Tam przed obrazem Matki Bożej dziękują za swój powrót i dopiero później wracają do kurii, gdzie ks. Piskorz nerwowo przekazywał wszystkie dokumenty. Był strasznie zszokowany, że nagle jego władza kończy się z dnia na dzień i że nikt już mu nie pomoże, bo decyzje już zapadły.
– Powiedział Pan, że biskupi wracając do Katowic, zatrzymali się w Piekarach Śląskich. To jedno z ważniejszych miejsc w archidiecezji.
– Dla mnie najważniejsze.
– Na czym polega fenomen Piekar i odbywających się tam pielgrzymek stanowych?
– Ten fenomen opisują słowa Augusta Hlonda z 15 sierpnia 1925 roku: „Ludu śląski! Ktokolwiek dochodzi przyczyn twej głębokiej wiary, musi pójść do Piekar. Bez nich nie można ani twej duszy zrozumieć, ani twego życia religijnego ogarnąć. Tylko ten je zupełnie pojmie, kto cię widział przed cudownym obrazem i przejrzał związek między nim a tobą. Bo Piekary to filar, na którym sama Opatrzność oparła twą wiarę”.
Fenomen Piekar opisuje też, powiedziałbym daleka od katolickich sympatii, Pola Gojawiczyńska w książce „Ziemia Elżbiety”. Jest tam kapitalny opis żywotności fenomenu piekarskiego. Piekary skupiały nie tylko Ślązaków z polskiej części, ale też pielgrzymów z Opolszczyzny, chociaż mieli oni oczywiście Górę Świętej Anny. Mimo tego ci ludzie z terenów bardzo bliskich, czyli z Bytomia, Zabrza, Gliwic i okolicznych wsi chodzili z pielgrzymkami do Piekar. Obraz Matki Bożej był sławny już od XVII wieku, kiedy zyskał jakby opinię świętości po tym, jak jego obecność przyczyniła się do ustania zarazy w Pradze, a później w Hradec Kralove.
Niesamowite jest też to, że król Jan III Sobieski zawierzył swoją wyprawę do Wiednia właśnie przed Matką Bożą Piekarską. Musiało coś w tym być, bo proszę sobie wyobrazić, że Sobieski wyrusza na odsiecz Wiednia i nagle zmienia trasę po to, żeby przyjść przed obraz, który jest wtedy w malutkim drewnianym kościółku. Każda godzina się liczy, a on nagle robi przerwę i jedzie do Piekar. Dlatego też święto Matki Boskiej Piekarskiej (12 września) jest obchodzone w rocznicę zwycięskiej bitwy pod Wiedniem.
Bp Bednorz nadaje pielgrzymkom piekarskim bardzo wyraźny rys społeczny. Piekarskie wzgórze w czasach PRL to główna ambona społeczna, gdzie otwarcie się mówi o różnych problemach: o potrzebie budowy kościołów, o represjonowaniu katolików jako ludzi wierzących.
Piekary to też kaznodziejstwo kard. Karola Wojtyły, który z roku na rok stawał się coraz bardziej, powiedziałbym, radykalnym. Ostatnie jego kazanie z 1978 roku to ostra polemika z władzami wypowiedziana w bardzo kategorycznym tonie. Słuchałem tego kazania, poruszony odwagą kaznodziei oraz tym, jak precyzyjnie potrafił zdiagnozować problemy naszego kraju oraz społeczności ludzi wierzących.
– Kiedy papież Jan Paweł II ma przyjechać do Katowic w 1983 roku, były plany, żeby zorganizować spotkanie właśnie w Piekarach.
– Bp Herbert Bednorz zabiegał, żeby już podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w 1979 roku, przyjechał on do Piekar. Wtedy komuniści zaczynają zbierać podpisy w zakładach pracy, żeby do tego nie doszło. To jest zupełne kuriozum w skali całego kraju. Bp Bednorz nie znajduje jednak sojuszników w Episkopacie, bo program pielgrzymki był i tak już napięty. W zamian za to zorganizowany jest dzień śląski na Jasnej Górze. Wtedy papież przekazuje na ręce bp. Bednorza stułę, którą podarował dla sanktuarium piekarskiego. I wtedy bp Bednorz ze szczytu jasnogórskiego mówi wprost, że założy papieżowi tę stułę w Piekarach. I rzeczywiście tak się stało, tylko że nie w Piekarach, a w Katowicach na lotnisku Muchowiec. Wtedy władze zgodziły się na papieskie nabożeństwo w Piekarach, ale strona kościelna zorientowała się, że tam po prostu nie ma miejsca. Wymyślona została wówczas pielgrzymka obrazu Matki Bożej Piekarskiej, która przeszła przez śląskie parafie, aby ostatecznie trafić na Muchowiec, gdzie przybył niezmierzony tłum w straszliwych warunkach pogodowych. Ulewa, słońce, ulewa, słońce… Grzęźliśmy w błocie, ale entuzjazm był niezwykły, zwłaszcza, że jak papież przyjechał, to na chwilę przestało padać. Homilia, którą wygłosił poświęcona była Ewangelii pracy, stanowiła ważne i aktualne rozwinięcie myśli zawartych w encyklice „Laborem Exercens”.
– Ten sam papież, niespełna 10 lat później, podnosi diecezję katowicką do rangi archidiecezji. Ówczesny biskup katowicki Damian Zimoń zostaje arcybiskupem, odbiera z rąk Ojca Świętego paliusz. Co to oznaczało dla Kościoła na Górnym Śląsku?
– No tak, to oznaczało też straty, poważne straty terytorialne. Jako bielszczanin muszę powiedzieć, że przeżywałem to boleśnie, że zostaliśmy oderwani od diecezji katowickiej. Śląsk Cieszyński, który został przyłączony do diecezji w 1925 roku i był jej integralną częścią, stał się nagle częścią nowej diecezji bielsko-żywieckiej. Archidiecezja katowicka utraciła także dekanaty na północy, które weszły do diecezji gliwickiej. Ale oczywiście archidiecezja i metropolia to jedyna struktura, w której udało się połączyć Górny Śląsk w historycznych rozmiarach. Wszystkie inne próby podejmowane np. przez władze administracyjne w czasach rządu Jerzego Buzka, żeby zbudować wielkie województwo śląskie, czyli przekreślić podział Górnego Śląska z 1921 roku, nie powiodły się. Pamięć o tych dawnych związkach jednak przetrwała. Pielgrzymi ze Śląska Cieszyńskiego nadal przyjeżdżają do Piekar. W czasie pielgrzymki męskiej jest zawsze obecna delegacja górali z Istebnej i Koniakowa.
– Najnowsze dzieje archidiecezji katowickiej to kolejne ważne wydarzenia: beatyfikacja 108 męczenników II wojny światowej (wśród których byli śląscy proboszczowie Józef Czempiel i Emil Szramek), powołanie do istnienia Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego, II Synod Archidiecezji Katowickiej, beatyfikacja ks. Jana Machy, zmiany kolejnych ordynariuszy. Jakie wyzwania stoją aktualnie przed Kościołem katowickim?
– Jak na razie to czekamy na nowego biskupa. Muszę powiedzieć, że jestem zawiedziony tym, że abp Adrian Galbas, który, jako koadiutor, był specjalnie przygotowany do roli arcybiskupa katowickiego, nagle opuścił archidiecezję. Rozumiem, że był potrzebny w Warszawie, a Ojcu Świętemu się nie odmawia, ale żal pozostał.
– Oczekiwanie na nowego ordynariusza wpisało się w Rok Jubileuszowy 100-lecia istnienia archidiecezji katowickiej. Z tej okazji powstał też serwis internetowy www.katowicka1925.gosc.pl. Jest Pan pomysłodawcą tego przedsięwzięcia. Skąd pomysł na taki projekt i co możemy tam znaleźć?
– Pomysł powstał podczas spotkania z bp. Adamem Wodarczykiem, katowickim biskupem pomocniczym, który odpowiada za przygotowanie do 100-lecia diecezji. Zgłoszono wtedy różnego rodzaju inicjatywy, ale brakowało mi w tym wszystkim refleksji historycznej. Uznałem, że warto, aby w sposób popularnonaukowy zrobić coś w Internecie. Mieliśmy doświadczenie z podobnym serwisem zrobionym przed beatyfikacją ks. Jana Machy i to było niezwykle udane przedsięwzięcie. Pomyślałem sobie: a nuż nam się uda zrobić coś podobnego, tylko w innym stylu. Trzeba było dokonać wyboru materiałów, tematów i postaci tam prezentowanych.
To był wybór subiektywny, obejmujący także te ziemie, które dziś nie należą już do archidiecezji katowickiej. Konsultowałem to z wybitnym historykiem i autorem „Historii diecezji katowickiej” ks. prof. Jerzym Myszorem, który pozytywnie ocenił moją propozycję. Zdecydowaliśmy w redakcji, że robimy serwis według konspektu, który pokazuje zarówno historię, jak i duchowość oraz świętych, błogosławionych, kandydatów na ołtarze, a także najważniejsze świątynie.
Ważnym elementem serwisu jest szczegółowe kalendarium, które obejmuje najważniejsze wydarzenia z tych 100 lat. Wszystko przygotowywał zespół „Gościa Niedzielnego”. 40 tekstów, poza jednym, to praca dziennikarzy „Gościa”. Nasi graficy opracowali layout serwisu, a informatycy wdrożyli całość. Nie narzucałem nikomu żadnych ram, ale miałem jedną uwagę: to nie ma być encyklopedia. Mamy pisać sercem o tym, co każdy z nas czuje. Jak przeczytamy chociażby sylwetki biskupów, to widać jak one się różnią między sobą. Jedne są pisane z większym entuzjazmem, drugie z mniejszym. Nasz serwis pulsuje życie i to uważam za pewne osiągnięcie.
– Na jubileuszowym serwisie znajdziemy też zapis rozmowy, która toczy się między pięciorgiem historyków.
– Udało nam się też zorganizować dyskusję w gronie wybitnych specjalistów – świeckich i duchownych. Uważam, że to bardzo ciekawa dyskusja. Jest może trochę chaotyczna, ale są tam ciekawe myśli, które nie padłyby na żadnej uroczystej sesji naukowej. To jest trochę inna konwencja niż ta, kiedy przemawia się „ex cathedra” do szacownego grona. Tu luźno rozmawialiśmy między sobą, a jednocześnie każdy z nas prezentował konkretną wiedzę na dane tematy. Cały serwis jest więc, moim zdaniem, dobrym kompendium wiedzy o 100 latach naszej diecezji, jednocześnie zachęca do głębszych studiów. Zapraszam do odwiedzenia strony www.katowicka1925.gosc.pl.
– Dziękuję za rozmowę.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.