APOSTOŁ MIŁOSIERDZIA BOŻEGO: Zakonnicy na Titanicu

Rok: 2011
Autor: Media katolickie

Ks. Wiesław Błaszczak SAC

Myślę sobie, że gdyby zgromadzenie zakonne porównać do Titanica to górą lodową, o którą może się ono rozbić, jest utrata zdolności realizacji zakonnego charyzmatu.

Charyzmat zgromadzenia to nie to, czym zgromadzenie się zajmuje. Działalność zgromadzenia winna wynikać z charyzmatu, winna być rodzajem służby dla świata i Kościoła, poprzez którą Bóg ma możliwość przekazania swego potrzebnego tu i teraz daru. Charyzmat określa więc, w jaki sposób zgromadzenie wierzy. Innymi słowy charyzmat to – jak pisze jezuita Paweł Kowalski – oblicze Chrystusa jakie odkrywa dany człowiek, dana wspólnota. Może – jak u karmelitów – jest to Chrystus modlący się na górze, a może – jak u salezjanów – nauczający młodych ludzi, albo – jak u misjonarzy – niosący dobrą nowinę ubogim? A może jest to Chrystus ubogi jak św. Franciszek, albo jak u pasjonistów – cierpiący na krzyżu, a może jak u jezuitów – głoszący Królestwo Boże? Tak czy inaczej nie o prace, zadania, dzieła tu chodzi, lecz o specyficzny rodzaj wiary i wynikającego z niej objawiania światu Boga.

Aby być dobrym, wystarczy być człowiekiem. Aby wierzyć w Boga objawionego w Jezusie Chrystusie, wystarczy przygotować się i przyjąć chrzest. Aby być kapucynem, jezuitą, dominikaninem, czy pallotynem to nie wystarczy. Człowiekiem dobrym może być każdy, chrześcijaninem – wielu, a do określonego zakonu powołani są nieliczni. Tylko nieliczni otrzymują określone dary pozwalające im pełnić określone zakonne powołanie do służby Bogu i bliźniemu poprzez przekazywanie ściśle określonego Bożego daru, czyli charyzmatu. Tylko nieliczni otrzymują takie powołanie i – niestety – nie wszyscy spośród nich tym powołaniem żyją.

Zadziwia mnie Bóg, który w danym momencie wie czego nam potrzeba i powołuje konkretnych ludzi, aby nam jego dar przekazali. Warto dziękować Bogu za to, że nieustannie powołuje kolejne osoby, by zaprosić je na niesamowity rejs pod przemożnym powiewem Ducha Świętego. Nie ma niezatapialnych statków, a gór lodowych jak zwykle jest pod dostatkiem. Dobrze, gdy na pokładzie gra orkiestra. Jednak, co pewien czas warto postawić sobie pytanie, czy nie za głośno, czy nie zagłuszy wołania człowieka obserwującego ocean z bocianiego gniazda? Warto przyjrzeć się od czasu do czasu kapitanowi, aby upewnić się, że zadbał o to by w bocianim gnieździe był ktoś, kto czuwa, ktoś kogo on – kapitan usłyszy i wysłucha.

W życiu zakonnym można się pogubić, można wypaść za burtę. Może być też tak, że cała wspólnota zacznie dryfować, lub zagłuszać ostrzegawcze sygnały, prosząc orkiestrę, by grała głośniej. To smutne, że niektórzy boją się wyruszyć z portu i zamiast przekazywać dar, zajmują się obsługą samych siebie i troską o swoją małą stabilizację. To smutne, że inni słysząc ostrzeżenia, każą głośniej grać orkiestrze i zamiast brać się za duchową odnowę i reformę własnych struktur, angażują się w kolejne nie związane z charyzmatem dzieła.

Jeśli miałbym coś radzić osobom myślącym o życiu w określonej wspólnocie zakonnej, to proponowałbym, aby nie pytał zakonników, czym się zajmują, lecz o to jak wierzą i jak tą wiarą żyją.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.