Homilia abp Jędraszewskiego w 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego | 13 grudnia 2021
Rok: 2021
Autor: abp Marek Jędraszewski
„Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?” (Mt 21, 23b).
Gdy nadszedł czas, aby dokonało się dzieło zbawienia, Chrystus uroczyście wjechał do Jerozolimy. Udał się do Świątyni, by nauczać, ale gdy ujrzał panujący tam zgiełk, zapłonął gniewem, wyrzucił ze świątyni Pańskiej wszystkich sprzedających i kupujących oraz powywracał stoły bankierów (por. Mt 21, 12). Równocześnie, nawiązując do proroków Izajasz i Jeremiasza, zdecydowanie i jednoznacznie upomniał się o sakralny wymiar tego miejsca, mówiąc: „Mój dom ma być domem modlitwy, a wy czynicie z niego jaskinię zbójców” (Mt 21, 13).
Wtedy właśnie arcykapłani i starsi ludu postawili Jezusowi pytanie: „Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?” (Mt 21, 23b). Pytanie aroganckie i cyniczne. To oni bowiem, na mocy pełnionych przez siebie wysokich urzędów oraz z racji swego wykształcenia powinni byli być pierwszymi w trosce o szacunek wobec miejsca, gdzie wierni synowie Izraela od stuleci oddawali cześć Jedynemu Bogu, błagali o Jego opiekę i błogosławieństwo, i głosili Jego chwałę. Czyniąc ze Świątyni targowisko, arcykapłani łamali zatem najświętsze Boże prawa, a równocześnie przewrotnie pytali Jezusa, kto dał Mu władzę, by sprzeciwiać się profanacji miejsca uświęconego Bożą obecnością.
Od dłuższego czasu już samo istnienie Jezusa głoszącego naukę o Bożym Królestwie wywoływało u arcykapłanów, uczonych w Piśmie i faryzeuszów głęboki sprzeciw. Teraz stało się dla nich tak dalece nie do zniesienia, że podjęli decyzję o konieczności usunięcia Go spośród żyjących. Ostatecznie przesądził głos arcykapłana Kajfasza: „Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11, 49b-50). Jednakże nie o naród im chodziło, ani o to, że mogliby przyjść Rzymianie i zniszczyć Świątynię (por. J 11, 48), ale o wpływy i uprzywilejowane miejsca pośród ludu, które mogliby utracić, gdyby wszyscy uwierzyli w mesjańskie posłannictwo Chrystusa. Opis narady arcykapłanów św. Jan Apostoł zamknął jednym krótkim zdaniem: „Tego więc dnia postanowili Go zabić” (J 11, 53).
Drodzy Siostry i Bracia!
Zawarty w czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii niezwykle dramatyczny epizod dziejów zbawienia rzuca nam szczególne światło na wydarzenia dotyczące najnowszych dziejów naszej Ojczyzny. Zdając sobie sprawę z zasadniczej różnicy zachodzącej między tymi dwoma porządkami – między dziejami zbawienia i najnowszymi dziejami Polski – ośmielmy się jednak zbliżyć je do siebie i spróbować odczytać wydarzenia naszej polskiej historii w świetle historii samego Chrystusa. Nieustannie zresztą zachęca nas do tego św. Jan Paweł Wielki, który 2 czerwca 1979 roku na Placu Zwycięstwa w Warszawie mówił: „Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa”.
Warszawska homilia i cała dalsza I Pielgrzymka Ojca Świętego sprawiły, że Duch Święty zstąpił wtedy, w czerwcu 1979 roku, na naszą polską ziemię i zaczął – najpierw niedostrzegalnie, od wewnątrz, a z czasem w sposób coraz bardziej widoczny – odnawiać jej oblicze. Najbardziej wyrazistego kształtu odnowa ta nabrała podczas gorącego lata 1980 roku, kiedy na skutek protestów robotniczych, które objęły cały nasz kraj, powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Jednak od samej niemal chwili podpisania porozumień szczecińskich, gdańskich i jastrzębskich, komuniści mniej lub bardziej otwarcie stawiali ludziom „Solidarności” pytania: „Jakim prawem to czynicie? I kto wam dał tę władzę?”. Szczególnie ostro pojawiły się one już jesienią 1980 roku podczas usiłowań zablokowania sądowej rejestracji „Solidarności”.
Dla komunistów wprost nie do pojęcia było powstanie wielomilionowej organizacji, która miałaby być całkowicie niezależna od partii i samodzielnie się rządzić jedynie na podstawie demokratycznie przyjętych przez siebie statutów. Coś takiego nie tylko nie mieściło się w wyznawanych przez nich leninowsko-stalinowskich dogmatach, ale przede wszystkim zagrażało ich materialnym przywilejom. Podważało wręcz fundamentalną dla komunistycznego systemu zasadę podziału społeczeństwa na równych i równiejszych.
Na pytania-zarzuty: „Jakim prawem to czynicie? I kto wam dał tę władzę?”, NSZZ „Solidarność” udzielił jasnej odpowiedzi w dniu 7 października 1981 roku podczas I Zjazdu swych Delegatów w Hali „Oliwii” w Gdańsku w postaci Uchwały Programowej. Ta odpowiedź brzmiała: „my”. „My” – czyli nie komunistyczna partia, ale polskie społeczeństwo, cynicznie, a jednocześnie okrutnie poniewierane przez tę partię od ponad trzydziestu lat. Społeczeństwo, które teraz podniosło głowę, będąc przekonane nie tylko o swej moralnej wyższości, ale także swej sile, wynikającej z tego, że NSZZ „Solidarność” liczył wtedy ok. 10 milionów członków.
„My Polacy”, dla których życie w wolności, sprawiedliwości i prawdzie jest po prostu niezbędnym warunkiem zachowania osobistej godności oraz nadziei na lepszą przyszłość Ojczyzny. W punkcie I Uchwały, noszącym tytuł: „Kim jesteśmy i dokąd dążymy”, z prawdziwą dumą prawdziwie wolnego związku zawodowego, skupiającego prawdziwie wolnych przedstawicieli wszystkich środowisk „świata pracy: robotników i rolników, inteligencję i rzemieślników”, oświadczano: „Związek nasz wyrósł z buntu społeczeństwa polskiego doświadczonego w ciągu przeszło trzech dziesięcioleci łamaniem praw ludzkich i obywatelskich; z buntu przeciwko dyskryminacji światopoglądowej i wyzyskowi ekonomicznemu. Był protestem przeciwko istniejącemu systemowi sprawowania władzy. (…) Historia nauczyła nas, że nie ma chleba bez wolności. Chodziło nam również o sprawiedliwość, o demokrację, o prawdę, o praworządność, o ludzką godność, o swobodę przekonań, o naprawę Rzeczypospolitej, nie zaś tylko o chleb, masło i kiełbasę. Wszystkie wartości elementarne nazbyt były sponiewierane, by można było uwierzyć, że bez ich odrodzenia cokolwiek zmieni się na lepsze. Protest ekonomiczny musiał być zarazem protestem moralnym. (…) Złączył nas protest przeciwko traktowaniu obywatela przez państwo jako swojej własności. (…) Złączyło nas odrzucenie kłamstwa w życiu publicznym, niezgoda na marnotrawienie rezultatów ciężkiej, cierpliwej pracy narodu”.
W tym samym punkcie I Uchwały Programowej znalazło się również sformułowanie, które musiało zabrzmieć jako prawdziwe wyzwanie dla komunistycznej władzy: „Jesteśmy jednak siłą zdolną nie tylko do protestu, lecz siłą, która pragnie budować sprawiedliwą dla wszystkich Polskę, siłą, która odwołuje się do wspólnych wartości ludzkich. U podstaw działania musi stać poszanowanie człowieka”.
Od dnia 7 października 1981 roku – dnia ogłoszenia Uchwały Programowej – minęły nieco ponad dwa miesiące, dokładnie 67 dni, dni nabrzmiałych komunistycznymi prowokacjami, strajkami solidarnościowymi w obronie pokrzywdzonych, coraz bardziej pustymi półkami w sklepach i związanymi z tym wielogodzinnymi kolejkami przed nimi. W nocy z 12 na 13 grudnia niespodziewanie w całym kraju zostały zerwane wszystkie połączenia telefoniczne, głucho milczały radio i telewizja.
Na ulice miast wyjechały czołgi. Tej bardzo mroźnej grudniowej nocy mało kto wiedział, że trwało już prawdziwe polowanie na ludzi „Solidarności”, że oddziały ZOMO wyrywały z mieszkań mężów i ojców, niekiedy także żony i matki, których ku przerażeniu ich najbliższych wywożono w nieznanym kierunku.
Dopiero 13 grudnia, była to niedziela, około godziny 6.oo rano, w studiu telewizyjnym pojawili się ubrani w żołnierskie mundury, wcześniej odpowiednio zweryfikowani, prezenterzy, którzy zapowiedzieli wystąpienie I sekretarza partii, a równocześnie ówczesnego premiera rządu. Ubrany również w żołnierski, generalski mundur, zwracał się on do „obywatelek i obywateli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. W swej zasadniczej treści jego przemówienie jak żywo przypominało główne wątki narady kapłanów, o której pisał w swej Ewangelii św. Jan Apostoł, zakończonej stwierdzeniem arcykapłana Kajfasza, że lepiej jest dla narodu śmierć jednego człowieka, niż gdyby miał ucierpieć cały naród.
Była więc najpierw mowa o tym, że „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią”, że „naród osiągnął granice wytrzymałości psychicznej”, że „wielu ludzi ogarnia rozpacz” i że „już nie dni, lecz godziny przybliżają ogólnonarodową katastrofę”. Następnie można było usłyszeć stwierdzenia o „dobrej woli, umiarze, cierpliwości” ze strony rządu, której „czasem było może aż zbyt wiele”. W końcu padło retoryczne pytanie: „Jak długo ręka wyciągnięta [przez rząd] do zgody ma się spotykać z zaciśniętą pięścią [«Solidarności»]?”, po którym padło kluczowe oświadczenie: „Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju”. W praktyce oznaczało to zakaz dalszej działalności NSZZ „Solidarność”. Zniszczenie „Solidarności” było – według komunistycznej władzy – jedynym sposobem, aby ocalić dalszy byt polskiego narodu.
„Jakim prawem to czynicie? I kto wam dał tę władzę?” – te pytania stawiali komuniści ludziom „Solidarności”, od samego początku pragnąc podważyć legalność ich działań. Tymczasem to wprowadzenie stanu wojennego przez Radę Państwa było pogwałceniem Konstytucji PRL. Rzekome ratowanie narodu i państwa zaczęło się od brutalnego złamania prawa, najważniejszego dla całego państwa. Po nim przyszły następne, które trwały latami…
Pod koniec swego orędzia generał nie zawahał się zwrócić się z niemal kościelnym zwrotem: „Polki i Polacy! Bracia i siostry!”, aby ostatecznie zakończyć je stwierdzeniem: „Wobec całego narodu polskiego i wobec całego świata pragnę powtórzyć te nieśmiertelne słowa: «Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy»”. W tym momencie w powtarzanych co godzinę radiowych i telewizyjnych transmisjach przemówienia zabrzmiał najpierw Mazurek Dąbrowskiego, a następnie polonez Fryderyka Chopina.
Osobiście znam ludzi, którzy tak głęboko przeżyli tę przerażającą profanację naszych najświętszych narodowych utworów, że przez długi czas nie byli w stanie słuchać ani hymnu Polski, ani też dzieł mistrza z Żelazowej Woli. Duchowe odrodzenie, polegające na tym, że po jakimś czasie z dumą i wzruszeniem zaczęli na nowo śpiewać słowa „Jeszcze Polska nie zginęła”, nastąpiło dzięki osobistym świadkom prawdziwej treści tych słów, których w tamtych zimnych grudniowych dniach, a także później, nie brakowało w naszym kraju. To prawda, czołgi na ulicach, panoszący się wszędzie funkcjonariusze ZOMO, całkiem realna możliwość pobicia czy internowania były dla polskiego społeczeństwa ogromnym szokiem.
Nie zapomnę, co opowiadał mi jeden z ówczesnych poznańskich duszpasterzy akademickich, który opiekował się studentami Akademii Rolniczej, od wielu już dni biorącymi udział – jak to wtedy miało miejsce w przypadku większości wyższych polskich uczelni – w solidarnościowym strajku okupacyjnym w pomieszczeniach ich uczelni. Budząc się rano 13 grudnia, większość z nich nic jeszcze nie wiedziała, co się minionej nocy w Polsce dokonało. Trzeba było im to jak najszybciej zakomunikować i czym prędzej skłonić do opuszczenia gmachów Akademii, zanim nie przyjdzie ZOMO i nie zacznie swego osławionego pałowania.
Na zakończenie Mszy świętej, sprawowanej w auli uczelni, odśpiewano wszystkie zwrotki Boże, coś Polskę…, wraz z ostatnią: „Jedno Twe słowo, ziemskich władców Panie,/ Z prochów nas znowu podnieść będzie zdolne;/ A gdy zasłużym na Twe ukaranie,/ Obróć nas w prochy, ale w prochy wolne!”. W tym momencie rozległ się płacz wielu młodych ludzi, którym w ich wspaniałym studenckim czasie zaświtała wizja życia w prawdziwie wolnej Polsce, a teraz zdawała się ona bezpowrotnie obracać się w pył.
Jednakże obok przeżycia tego szoku i związanego z nim zwątpienia odnośnie do bliższej i dalszej przyszłości, niemal od razu pojawili się ci, którzy zaczęli świadczyć, że Polska naprawdę jeszcze nie zginęła, dopóki oni żyją. Byli to robotnicy podejmujący jeszcze tego samego dnia, 13 grudnia 1981 roku, strajki protestacyjne w stoczniach, kopalniach, hutach i wieku innych zakładach pracy, brutalnie pacyfikowane przez oddziały ZOMO. Byli to stoczniowcy z Gdańska i Szczecina. Byli to walczący z wojskiem, funkcjonariuszami MO i członkami Plutonu Specjalnego ZOMO górnicy Kopalni „Wujek”. Byli to pozostający przez wiele dni pod ziemią górnicy Kopalni Ziemowit, a także górnicy Kopalni „Piast” w Bieruniu, trwający na poziomie 650 metrów w najdłuższym za czasów PRL strajku aż do 28 grudnia, wielokrotnie, z wielkim przekonaniem powtarzając, że właśnie pośród nich jest Polska. Byli to pracownicy Nowej Huty w Krakowie i Huty Katowice. Byli to ci, którzy niemal od razu zaczęli tworzyć struktury podziemnej „Solidarności” i „Solidarności Walczącej”. Był to przede wszystkim Ojciec Święty Jan Paweł II, który 24 grudnia, w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, w oknie swego apartamentu umieścił płonącą świecę na znak, że jest solidarny z internowanymi i z wszystkimi walczącymi o wolność Polski, że o nich pamięta, że się modli, że czuwa… Odtąd w jego przemówieniach, szczególnie tych, kierowanych do rodaków, częstokroć pojawiało się zakazane w Polsce słowo „solidarność” wraz z modlitwą zanoszoną do Matki Bożej Częstochowskiej.
Dla generała, który 13 grudnia 1981 roku ośmielił się na zakończenie swego przemówienia wypowiedzieć słowa naszego hymnu narodowego, słowo „Polska” ze zdania: „Jeszcze Polska nie zginęła” znaczyło: „Polska komunistyczna”, a słowo „my” ze zdania „dopóki my żyjemy” znaczyło: dopóki żyją w niej komuniści rządzeni z Moskwy, przez Moskwę i dla Moskwy.
Tymczasem prawdziwymi „my” ze zdania „dopóki my żyjemy” byli wszyscy ci, którzy nie stracili nadziei w wolną Polskę, którzy gromadzili się na Mszach świętych za Ojczyznę sprawowanych między innymi przez błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę i którzy uznawali prawdziwość, a jednocześnie konieczność stosowania w codziennym życiu słów św. Pawła z Listu do Rzymian „Zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12, 21). Polskę ze zdania „Jeszcze Polska nie zginęła” naprawdę stanowili ci, którzy potrafili wmyśleć się w jej tragiczne niekiedy losy, którzy byli gotowi dla niej poświęcać się i cierpieć, którzy się za nią modlili i którzy z przejęciem śpiewali: „Tyle razy pragnęłaś wolności,/ Tyle razy dławił ją kat./ Ale zawsze czynił to obcy,/ A dziś brata zabija brat!/ Ojczyzno ma,/ Tyle razy we krwi skąpana,/ Ach, jak wielka jest dziś Twoja rana,/ Jakże długo cierpienie Twe trwa!/ (…) O Królowo Polskiej Korony/ Wolność, pokój i miłość racz dać,/ By ten naród boleśnie dręczony/ Odtąd wiernie przy Tobie mógł stać./ Ojczyzno ma,/ Tyle razy we krwi skąpana,/ Ach, jak wielka jest dziś Twoja rana,/ Jakże długo cierpienie Twe trwa!”.
Drodzy Siostry i Bracia!
Dokładnie 40 lat od tragicznego 13 grudnia 1981 roku gromadzimy się w miejscu szczególnym dla bardziej odległej, ale również stosunkowo bliskiej nam polskiej historii – w Więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Gmach wzniesiony na początku dwudziestego wieku jeszcze przez władze carskie, stał się miejscem kaźni polskich więźniów rozstrzelanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego, następnie polskich patriotów, w tym generała Augusta Fieldorfa „Nila” i rotmistrza Witolda Pileckiego, zamordowanych przez komunistów w czasach stalinowskich, miejscem kilkuletnich cierpień niezłomnego arcybiskupa Antoniego Baraniaka, więzionego tu i torturowanego przez służby PRL (z rąk którego w 1973 roku otrzymałem święcenia kapłańskie), na koniec miejscem internowania członków „Solidarności”. Jest to miejsce, w którym mamy szczególne prawo śpiewać: „Tyle razy pragnęłaś wolności,/ Tyle razy dławił ją kat./ Ojczyzno ma,/ Tyle razy we krwi skąpana”. Od kilku zaledwie lat znajduje się tu wizerunek Czarnej Madonny – naszej Pani i Królowej, której obecność przejmująco mówi, że Ona, Matka Bolesna, była i jest do końca z wszystkimi Jej dziećmi, stojącymi na straży honoru narodu Jej poświęconego i oddanego. Sprawując dzisiaj Mszę świętą za wszystkich męczenników polskiej sprawy, łącząc ich cierpienia, poświęcenie i dar życia złożony na ołtarzu Ojczyzny z cierpieniami, męką i śmiercią, ale także zmartwychwstaniem Najwyższego Męczennika i Pierwszego Świadka miłości Boga – Jezusa Chrystusa, czujemy moc Pawłowego imperatywu: „Zło dobrem zwyciężaj!”.
„Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?”. To pytanie jest także kierowane do nas, żyjących hic et nunc Polaków, duchowych spadkobierców ofiar 13 grudnia 1981 roku i całego wprowadzonego wówczas stanu wojennego, aż po śmierć kapłanów: Jerzego Popiełuszki, Stefana Niedzielaka, Stanisława Suchowolca i Sylwestra Zycha.
Jakie jest nasze prawo i skąd nasza moc? One pochodzą od Jezusa Chrystusa, Bożego Syna, który jako jedyny Pan dziejów i historii dał nam prawo i jednocześnie moc, moralną moc, aby, jednoznacznie sprzeciwiając się złu, kłamstwu i przemocy, solidarnie, w zatroskaniu o wspólne dobro budować dalej ład narodowy i państwowy, oparty o społeczną sprawiedliwość i gotowość niesienia pomocy słabszym i potrzebującym wsparcia. Pomni tego prawa i tej mocy, tym bardziej żarliwie błagajmy więc teraz Boga: „Ojczyznę nareszcie wolną, a równocześnie wciąż heroicznie zmagającą się o wolność, pobłogosław, Panie!”. Amen.