Homilia abp. Józefa Górzyńskiego w czasie uroczystości ku czci św. Stanisława na krakowskiej Skałce | 9 maja 2020
Rok: 2021
Autor: abp Józef Górzyński
Drodzy Siostry i Bracia,
Kiedy wspominamy historyczne wydarzenia chcemy wiedzieć jak one odnoszą się do nas, tu i teraz żyjących. Jak wpłynęły na nasze dzieje? Dzieje narodu, jego kultury i na nas osobiście. Kiedy je celebrujemy w liturgii Kościoła chcemy czegoś jeszcze głębszego: chcemy dotknąć i doświadczyć obecności Boga samego, jedynego Pana dziejów, który w tych wydarzeniach przemawia i działa na sobie tylko właściwy sposób. Tę Bożą mowę i moc możemy usłyszeć i doświadczyć poprzez liturgiczne uobecnienie. Kiedy zatem dzisiaj w uroczystej liturgii celebrujemy męczeńską śmierć biskupa Stanisława stajemy wobec misterium tego wydarzenia, czyli włączenia go w zbawcze dzieło Chrystusa, Jego Misterium Paschalne, które nie przechodzi do historii ale „uczestniczy w wieczności Bożej, przekracza wszystkie czasy i jest w nich stale obecne. (…) trwa i pociąga wszystko ku Życiu” (KKK 1085).
Wsłuchajmy się zatem w treść dzisiejszej liturgii. W Dziejach Apostolskich słyszymy opis powołania pogan do Kościoła. Doświadczenie właściwe każdemu ochrzczonemu. Jak mówi św. Piotr: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie” (Dz 10, 34-35). Na takich zstępuje Duch Święty, który daje nowe życie i objawia prawdę o Bogu i człowieku. Fundamentalna prawda o Bogu, jak uczy nas dzisiaj św. Jan Apostoł, jest ta, że: „Bóg jest miłością”(1 J 4, 8). Prawda o człowieku jest natomiast taka, że jesteśmy grzesznikami. Kto jest zdolny poznać tę prawdę? Ten, kto ma udział w miłości Boga, „ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga”(j. w.). Boga, siebie i świat poznajemy przez miłość. Dlatego Pan Jezus w mowie pożegnalnej na Ostatniej Wieczerzy swoje fundamentalne przesłanie poświęca przykazaniu miłości. Ono stanowi klucz do zrozumienia wszystkiego, co objawił i co uczynił. Więcej, stanowi klucz do udziału w tym Jego Dziele. A jest to dzieło zbawienia świata, zbawienia człowieka. Dlatego Chrystusowe najważniejsze przesłanie brzmi: „Trwajcie w miłości mojej”(J 15, 9). Oto Boży pomysł na dzieje świata.
Czy ta nauka nas dzisiaj przekonuje? Wydaje się, że powinna. Przecież jest o miłości. A kto nie pragnie miłości? Każde rozważanie na ten temat przykuwa uwagę. Tyle tylko, że my już mamy nasze rozumienie miłości. Od Pana Boga oczekujemy jedynie potwierdzenia tego naszego rozumienia. To obraz pięknych, niewypowiedzianych uczuć i doznań, wolnych od trudu i cierpienia. A Chrystus miłości uczy przez krzyż. Uczy, że miłość jest dla nas ważna nie dlatego, że porusza nasze uczucia i daje miłe doznania. Miłość jest konieczna w procesie poznania Boga i świata, poznania człowieka, poznania siebie. W poznawaniu prawdy nie wystarczy wiedza, potrzebne jest jej umiłowanie. „Ten bowiem, kto nie miłuje prawdy, wciąż jeszcze jej nie zna”, głosił papież Grzegorz Wielki (Homilia 14, 3). Poznanie przez miłość jest życiową potrzebą człowieka. Dziecku dużo bardziej niż wiedza pediatry potrzebne jest poznanie matki. Bo jest to poznanie przez miłość. To o tym pisał św. Augustyn „Niespokojne jest serce moje, dopóki nie spocznie w Tobie”. Nie można mówić o pełnym szczęściu człowieka, który nie poznał Boga przez miłość. Dlatego Chrystus swoje przykazanie miłości komentuje słowami: „To wam powiedziałem, aby radość moje w was była i aby radość wasza była pełna” (J 15, 11).
Do tego poznawania przez miłość człowiek nie tylko został uzdolniony przez Boga ale i zobowiązany. Zaniedbanie tego zobowiązania ma najbardziej dramatyczne konsekwencje. Z właściwą sobie sugestywnością przedstawił tę myśl autor „Boskiej Komedii”, którego rocznicę 700-lecia śmierci obchodzimy w tym roku. Wchodząc przez bramę piekła pod okrutnym napisem kończącym się słowami: „Porzućcie wszelką nadzieję, którzy tu wchodzicie” spotka przedstawicieli wszystkich stanów i zawodów, ponoszących konsekwencje wszelkich możliwych grzechów. Wszystkich tych mieszkańców piekła razem cechuje jednak wspólne zaniedbanie. Oprowadzający Dantego Wergiliusz opisuje ich tak: „Już się powoli przed nami odsłania miejsce, gdzie cierpią dusze pozbawione wielkiego dobra rozumu – poznania” (Piekła III, 16-18, tł. Agnieszka Kuciak). Oto przyczyna piekła – brak poznania Prawdy. Tyle tylko, że dla florenckiego mistrza prawda to zarówno arystotelesowskie „dobro intelektu” jak i Chrystusowe „Ja jestem Prawdą”. Jest to wizja Boga, pełnia poznania, pełnia radości, pełnia człowieczeństwa. W tym kontekście można się rozmarzyć: czy nie przydałby się nam dzisiaj nowy Dante Alighieri, zdolny skutecznie postraszyć piekłem wszystkich współczesnych leniwych i niechętnych do właściwego korzystania z Boskiego daru rozumu, daru poznania pełni Prawdy?
A Prawda ta jest dla nas dostępna. Przynosi ją nam i objawia Chrystus. Czyni to z myślą o nas, aby człowiek poznał i zrozumiał sam siebie. To, o czym słyszeliśmy przed chwilą w Dziejach Apostolskich stało się i w dziejach naszego narodu. Tak o tym mówił św. Jan Paweł II w słynnym kazaniu na placu Zwycięstwa 2 czerwca 1979 roku: Kościół przyniósł Polsce Chrystusa – to znaczy klucz do rozumienia tej wielkiej i podstawowej rzeczywistości, jaką jest człowiek. Człowieka bowiem nie można do końca zrozumieć bez Chrystusa. A raczej: człowiek nie może siebie sam do końca zrozumieć bez Chrystusa. Nie może zrozumieć ani kim jest, ani jaka jest jego właściwa godność, ani jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie. Nie może tego wszystkiego zrozumieć bez Chrystusa. I dlatego Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski – przede wszystkim jako dziejów ludzi, którzy przeszli i przechodzą przez tę ziemię. Dzieje ludzi! Dzieje narodu są przede wszystkim dziejami ludzi. A dzieje każdego człowieka toczą się w Jezusie Chrystusie. W Nim stają się dziejami zbawienia.
Człowiek potrzebuje pomocy. Świat ma tyle konkretnych potrzeb, które dostrzegamy i którym słusznie pragniemy zaradzić. Ludzi trzeba nakarmić i przyodziać, zapewnić im bezpieczeństwo i rozwój. Tyle konkretnych celów i płynących stąd oczekiwań, jasno sformułowanych i postulowanych w osobistych, środowiskowych, krajowych i światowych odezwach, deklaracjach, petycjach, projektach, uchwałach, ustawach… Dlaczego Pan Bóg nie ustanawia dzieła, które odpowiedziałoby na te potrzeby? Dlaczego nie posyła swojego mesjasza, który podjąłby się tego konkretnego zadania? Na takiego mesjasza świat czekał i nadal czeka. A tymczasem z czym przychodzi Chrystus? Przynosi prawdę i swojego Ducha. Tego Ducha, którego w dniu zmartwychwstania tchnął na Apostołów ze słowami: „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy są im odpuszczone, a którym zatrzymacie są im zatrzymane” (J 20, 22-23). Co ten dar Zmartwychwstałego wnosi w dzieje świata? Wnosi coś absolutnie kluczowego! Bo prawdziwą potrzebą człowieka jest coś innego. Prawdziwym zagrożenie dla świata nie są wirusy i ekonomiczne kryzysy ale zatracanie się w grzechu. To tego nie zrozumieli oponenci Jezusa z Nazaretu. Gdyby przyszedł jako uzdrowiciel z chorób cielesnych i pomysłodawca na doczesny dobrobyt nie poszedłby na krzyż ale do królewskiego pałacu. Ale On przyszedł uzdrowić ludzkość z prawdziwej choroby, tej, która leży u źródeł każdej ziemskiej niedoli, i która uśmierca na wieczność, z grzechu. Z tej choroby uzdrowić może tylko Bóg. I Bóg to uczynił w Jezusie Chrystusie: „każdy, kto w Niego wierzy, przez Jego imię otrzymuje odpuszczenie grzechów” (Dz 10, 43).
Szlachetną i konieczną jest rzeczą dążenie do zaradzania ludzkim potrzebom, do rozwoju świata. Ale czy można to uczynić nie rozumiejąc człowieka, nie znając go i odrzucając fundamentalną prawdę o nim? W tę prawdę o człowieku wpisana jest jego grzeszność. Zbawczym działaniem posłanego Kościołowi Ducha Świętego jest „przekonać świat o grzechu” (J 16, 8). Bez zrozumienia tajemnicy zła nie można człowiekowi pomóc. Na nic zdadzą się wysiłki i umiejętności w budowaniu ziemskiego dobrobytu bez świadomości potęgi destrukcji tkwiącej w grzechu. Jednostki i narody zapłaciły i płacą ogromną cenę za niedocenianie mysterium iniquitatis, tajemnicy nieprawości, dewastacyjnej siły zła. Podejmowane wysiłki organizowania życia społecznego według ciągle doskonalonych struktur i zasad, takich, których rzekomo tym razem to już ani najgorszy ani najgłupszy uczestnik nie naruszy, są tyle szlachetne, co niebywale naiwne. Są one konsekwencją opisanego przez Dantego „braku poznania Prawdy”, co w konsekwencji prowadzi do odrzucenia prawdy o Bogu, z której wypływa prawda o człowieku. Skutki takiej postawy opisał św. Jan Paweł II w książce Pamięć i tożsamość analizując jak „powstawały i rozwijały się ideologie zła, jakimi były nazizm i komunizm”.
Człowiek został sam: sam jako twórca własnych dziejów i własnej cywilizacji; sam jako ten, który stanowi o tym, co jest dobre, a co złe, jako ten, który powinien istnieć i działać ‘etsi Deus no daretur’ – nawet gdyby Boga nie było. (…) dzieje się to po prostu dlatego, że odrzucono Boga jako Stwórcę, a przez to jako źródło stanowienia o tym, co dobre, a co złe. Odrzucono to, co najgłębiej stanowi o człowieczeństwie, czyli pojęcie „natury ludzkiej” jako „rzeczywistości”, zastępując ją „wytworem myślenia” dowolnie kształtowanym i dowolnie zmienianym według okoliczności. („Pamięć i tożsamość”, 2).
Ileż zjawisk, które dziś obserwujemy tłumaczą nam te powyższe słowa.
Prawda o Bogu Wcielonym, o Jezusie Chrystusie niesie w sobie jeszcze jedną fundamentalną dla człowieka myśl. Wokół niej osnuta jest cała opowieść Boskiej komedii Dantego. Jest to prawda o sądzie ostatecznym, o końcu świata. Czy my tej prawdy dzisiaj do czegoś potrzebujemy? Odpowiedź na to pytanie daje filozof, nie teolog, Leszek Kołakowski. Mówi tak: Moja odpowiedź brzmi: bardziej niż kiedykolwiek. Przyswojenie sobie apokaliptycznego patrzenia na świat jest prawdopodobnie warunkiem, aby rasa ludzka mogła przeżyć i uniknąć apokalipsy samozagłady, wielkiego Końca, który sama sobie przygotowuje. (…) Czyż nie jest tak, że – jak wszyscy widzą – nasza rozpaczliwa zachłanność, ciągle rosnąca spirala potrzeb, nasze oczekiwanie, iż wszyscy, łącznie z najbogatszymi, nie tylko mamy prawo, by mieć coraz więcej wszystkiego, ale rzeczywiście mamy coraz więcej – że to wszystko doprowadziło nas do punktu, w którym skumulowane napięcie spowoduje przerażającą katastrofę? Mówią to niektórzy nieliczni księża, to prawda – ale są ośmieszani; to znaczy: Jezus jest ośmieszany. (…) Ale my wiemy, że On ma rację. Wiemy, że przynajmniej dla części wielkich problemów ludzkości nie ma rozwiązań czysto technicznych czy organizacyjnych, że wymagają one tego, co Jan Chrzciciel nazwał metanoją, przemianą duchową. A tej przemiany z definicji nie można wywołać w sposób techniczny. Polega ona na uznaniu, że korzenie zła są w nas, w każdym z nas, zanim wrosną w instytucje i doktryny. („Jezus ośmieszony”, Znak, 20. 23. 25).
Są to słowa filozofa, nie kaznodziei, być może najbardziej wnikliwego analityka owych „ideologii zła, jakimi były nazizm i komunizm”. Wynika z powyższych refleksji dla nas ta nauka, że nie da się zaradzić wszystkim potrzebom ludzkości poprzez budowanie doskonałych ustrojów, struktur społecznych czy prawa. Trzeba wpierw uformować człowieka. Potrzebna jest praca nad człowiekiem, bo nawet najdoskonalsze struktury i mechanizmy społeczne zdewastuje zdeprawowany człowiek. Podobnie jak w najgorszych strukturach człowiek prawy zachowa się szlachetnie. Świadomość tego mieli także – przynajmniej niektórzy – budowniczowie komunizmu. Igor Newerly pisał: ‘Wychowajmy najpierw człowieka, bo gdy zaczniemy od polityki, to wychowamy politycznie uświadomioną bestię”.
Wychowanie człowieka, to nie tylko wykształcenie. Człowiek, to zdecydowanie coś więcej niż wiedza i maniery. Największe zbrodnie ludzkości, to nie dzieło ciemnych mas, ale wykształconych elit, często wyrafinowanych smakoszy kultury. Nie można nie dostrzegać wspomnianej destrukcyjnej siły zła, tkwiącego w każdym człowieku. Nie można gardzić Tym, który jest jedynym zwycięzcą grzechu. Pokolenie spadkobierców dziedzictwa nazizmu i komunizmu nie może tego nie widzieć. Do wychowania prawego człowieka, cnotliwego obywatela, potrzebna jest wspomniana metanoja, przemiana duchowa. Nie jest to łatwe i atrakcyjne działanie. Cnota, dobra jest by ją wychwalać i podziwiać, trudniej ją formować a najtrudniej ją posiąść. Herbertowski Pan Cogito mówi o cnocie tak:
Nic dziwnego/ że nie jest oblubienicą/ prawdziwych mężczyzn/ generałów/ atletów władzy/ despotów/ przez wieki idzie za nimi/ ta płaczliwa stara panna/ w okropnym kapeluszu Armii Zbawienia/ napomina/ wyciąga z lamusa/ portret Sokratesa/ krzyżyk ulepiony z chleba/ stare słowa/ – a wokół huczy wspaniałe życie/ rumiane jak rzeźnia o poranku/ prawie ją można pochować/ w srebrnej szkatułce/ niewinnych pamiątek/ jest coraz mniejsza/ jak włos w gardle/ jak brzęczenie w uchu//mój Boże/ żeby ona była trochę młodsza/ trochę ładniejsza/ szła z duchem czasu/ kołysała się w biodrach/ w takt modnej muzyki/ może wówczas pokochaliby ją/ prawdziwi mężczyźni/ generałowie atleci władzy despoci/ żeby zadbała o siebie/ wyglądała po ludzku/ jak Liz Taylor/ albo Bogini Zwycięstwa/ ale od niej wionie/ zapach naftaliny/ sznuruje usta/ powtarza wielki – Nie/ nieznośna w swoim uporze/ śmieszna jak strach na wróble/ jak sen anarchisty/ jak żywoty świętych
Tak, cnota nie jest atrakcyjna, nie pociąga swoim urokiem. Czy do takiej cnoty mogą wzywać ci, o których obecności w życiu publicznym decyduje popularność? A ktoś to przecież robić powinien. Ktoś powinien przypominać o konieczności pracy nad sobą i kształtowania cnót obywatelskich. Ktoś powinien nieść światu przesłanie o pełni prawdy w Bogu i o Jezusie Chrystusie, jedynym Zbawicielu świata. Ktoś powinien ratować człowieka od zła i grzechu otrzymaną od Boga mocą Ducha Świętego. Ktoś powinien przypominać o Boskim sądzie i ostrzegać przed piekłem. Ktoś wreszcie powinien głosić Boskie miłosierdzie, jako jedyny ratunek dla świata i doprowadzać do jego źródła.
Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński w kazaniu wygłoszonym w Szczepanowie 7 maja 1978 r. mówił:
„Kościół w obronie Ewangelii i swego posłannictwa musi niekiedy mówić twarde słowa prawdy. Nie walczy jednak z ludźmi, tylko z ich błędami i grzechami, z niesprawiedliwością i krzywdą, której się dopuszczają. Jak biskup Stanisław walczył z błędami i grzechami i przez to stał się sztandarem ładu społecznego, tak i Kościół nie walczy z ludźmi, lecz z grzechami, błędami, nadużyciami i niesprawiedliwością, ukazuje problemy, które należy rozwiązać, aby uniknąć gorszych jeszcze nieszczęść” (Kazanie w Szczepanowie, 7.05.1978).
Król Bolesław Śmiały, w zgodnej ocenie historyków, miał dużo cech predestynujących go do bycia dobrym, czy wręcz wybitnym władcą. Niestety, jego życiowym błędem i dramatem stało się to, że w walce o dobro ojczyzny i poddanych biskupa Stanisława wziął za wroga zamiast za sprzymierzeńca. Amen.