Homilia abp. Stanisława Budzika w 1. rocznicę śmierci abp. Józefa Życińskiego, 10 lutego 2012 r.
Rok: 2012
Autor: Abp Stanisław Budzik
Jedną z najbardziej poruszających scen Starego Testamentu jest usłyszany przed chwilą opis ofiary złożonej przez Abrahama. Oto Pan Bóg wystawił ojca naszej wiary na ciężką próbę. Zażądał od Niego ofiary z jedynego syna, Izaaka. Jakże okrutne i bezsensowne wydawało się to polecenie. Przecież to sam Bóg zapowiadał Abrahamowi, że uczyni go ojcem wielkiego narodu i że przez niego otrzymają błogosławieństwo wszystkie ludy ziemi. Uosobieniem tej obietnicy stał się długo wyczekiwany syn Izaak, radość i nadzieja podeszłych w latach rodziców. I nagle, niczym grom z jasnego nieba, pojawia się polecenie: „Abrahamie! Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria, i tam złóż go w ofierze!”
Tradycja chrześcijańska od samego początku dostrzegała w ofierze Izaaka obraz i figurę przyszłej Ofiary Chrystusa. W postaci Abrahamowego syna, dźwigającego na swych barkach drwa na Górę Moria, widziała Syna Bożego, dźwigającego drzewo krzyża na wzgórze Golgoty. Zaś współczesna teologia dopowiada, że skoro Izaak jest figurą Chrystusa, to w postaci Abrahama odnaleźć możemy obraz niebieskiego Ojca.
Kilka dni temu czytaliśmy w brewiarzu komentarz Orygenesa do tych wydarzeń opisanych w Księdze Rodzaju. Ten wielki pisarz chrześcijański podkreśla, że chwilą największej próby dla Abrahama był moment, w którym nieświadomy niczego Izaak zwrócił się do ojca słowami: „Ojcze mój! (…) Oto ogień i drwa, a gdzież jest jagnię na całopalenie?” (Rdz 22,7). Słowa „Ojcze mój” – pisze Orygenes – były silną pokusą dla Abrahama. Jakiej przemocy musiał użyć wobec siebie samego, aby nie zdradzić się i nie zawrócić z drogi! Kaznodzieja papieski, Raniero Cantalamessa, komentując tę samą scenę, mówi: „A któż z nas może powiedzieć, co działo się w sercu Boga Ojca, kiedy w Getsemani Jezus mówił do Niego: „Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ode Mnie ten kielich!’ (por. Mk 14,36)?
Dotykamy tu największej tajemnicy naszej wiary, tajemnicy Trójcy Świętej, Boga, który jest komunią miłujących się osób. Dotykamy także tajemnicy ludzkiego życia i miłości, która nie może się obyć bez ofiary.
Kardynał Józef Ratzinger, obecny papież Benedykt XVI, odniósł kiedyś scenę ofiary Izaaka do ofiary życia chrześcijanina, także do ofiary biskupa i kapłana.
„Od początku wspinamy się na górę naszego powołania. Od początku niesiemy ze sobą drwa na ofiarę… Ale na początku, u źródeł, kres jest jeszcze odległy, jeszcze o nim nie myślimy. Wystarczy nam teraźniejszość: poranek, śpiew ptaków, blask słońca…. Nie zastanawiamy się nad drogowskazami, sama droga wystarcza. Więcej, chętnie tworzymy drogowskazy dla innych, w naszym przekonaniu zbyt letnich, mało radykalnych. Ale im dłużej droga się ciągnie, tym bardziej nieuniknione staje się pytanie: Dokąd właściwie zmierzamy? Co tak naprawdę robimy? Czego dokonaliśmy?
Zaskoczeni dostrzegamy drwa na swoich plecach – znaki śmierci, których wcześniej nie zauważyliśmy: siwiejące skronie, kolejne choroby, porażki… Odejścia tylu bliskich… Wtedy może zrodzić się wyrzut: to nie tak miało być… Czasem zaczyna nas ogarniać ironia, sarkazm… Czasem narzekanie lub chęć trwożliwego zabezpieczania się… Niekiedy wręcz zagniewanie na Boga i świat.
Ale jest na to wszystko rada: od początku trzeba uczyć się Krzyża. Kto naprawdę ujrzał Baranka – Chrystusa na krzyżu, ten jak Abraham wie: Bóg się zatroszczył. Wprawdzie niebo się nie otwiera, jednak spojrzenie na Ukrzyżowanego daje wgląd w odwieczną troskliwość Boga: wgląd w miłosierdzie, które nie jest ani obojętnością, ani słabością, lecz największą siłą”.
Drodzy Bracia i Siostry!
W głębinach Bożego miłosierdzia, które nie jest słabością, ale największą mocą, składamy wdzięczną pamięć o naszym bracie Józefie – bo tak się nam przedstawiał i tak sam siebie często nazywał. Rok temu, o tej wieczornej godzinie, rozchodziła się po archidiecezji, po Polsce i po świecie, zrazu brzmiąca niewiarygodnie, wiadomość o nagłej śmierci Arcybiskupa Józefa w Rzymie.
Nie chcieliśmy uwierzyć, że tak szybko dokonała się ofiara Jego życia. Mógł przecież jeszcze długo pracować i tworzyć, budować mosty pojednania, otwierać nowe perspektywy ludziom poszukującym prawdy i dobra. Mógł jeszcze przez lata prowadzić Lud Boży archidiecezji lubelskiej, głosić z mocą, w porę i nie w porę, Boże słowo, otwierać wiernych na piękno chrześcijańskiego wezwania do świętości.
Ale stało się inaczej. Anioł Pański nie zainterweniował z nieba, jak na Górze Moria, aby ocalić życie Arcybiskupa Józefa na ziemi. Widocznie Pan życia i śmierci uznał, że wystarczy jego pasterskiego trudu i naukowej dociekliwości dla dopełnienia ofiary Jego życia.
Także Arcybiskup Józef przeczuwał, że do szczytu Góry Moria już niedaleko i że drwa niesione na ofiarę już wkrótce zapłoną. W jednej ze swoich ostatnich rozmów z dziennikarką powiedział: „Nieraz, gdy wracam do domu po końskiej dawce spotkań i wykładów, myślę, że może już to wystarczy na jedno życie. Dziękowałbym wszak Bogu i czułbym się zrealizowany, odchodząc do wieczności w 62. roku życia.”
Zbigniew Herbert zadedykował kiedyś Arcybiskupowi Życińskiemu wiersz o spotkaniu Apostoła Tomasza z Chrystusem zmartwychwstałym. Zanim Tomasz wypowie najpiękniejsze wyznanie wiary Nowego Testamentu: „Pan mój i Bóg mój”, otrzymuje łaskę dotknięcia Chrystusowych ran:
Tu przyłożono ostrze do ciała / Tu dokładnie / I pchnięto
I jest pamiątka / krzyczy we wszelkich językach ryby / – rana –
Twarz skupiona czoło w bruzdach / sine światło poranka /
niechętne i zimne
Wskazujący palec Tomasza / górniczą lampkę dotyku
prowadzi z góry / ręka Mistrza
a więc dozwolone jest wątpienie
zgoda na pytanie / więc jednak coś warte jest czoło
w zmarszczkach Leonarda Vinci.
Ks. Tomasz Halik, wielokrotny uczestnik Tygodni Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie, wygłosił niedawno temu homilię na pogrzebie Wacława Havla. Powiedział, że zmarły „opuścił theatrum mundi, teatr świata i labirynt ludzkich dziejów, wstąpił za kotarę wieczności. Tam nie dobiegają oklaski ani zniesławienie. Tam stoi człowiek sam przed Sędzią, który jest jednocześnie sprawiedliwszy i miłosierniejszy niż jakikolwiek ludzki sąd i opinia.”
Nawiązując do sceny spotkania Zmartwychwstałego z Apostołem Tomaszem, Kaznodzieja pytał: „Czym są te rany, które pokazuje Chrystus – Tomaszowi, ale także nam dzisiaj? Rany Chrystusa to są bolesne miejsca dzisiejszego świata. To są miejsca, gdzie przelewana jest krew, gdzie ludzie są obdzierani ze swej godności i wolności, pozbawiani praw, które dał człowiekowi Bóg, i dlatego nikt nie ma prawa ich odebrać. Te rany to są miejsca, gdzie kłamstwo i gwałt przekrzykują prawdę. Kto ignoruje te rany świata, kto żyje tylko powierzchownie, kto przestaje z wilkami i ucieka od odpowiedzialności, nie ma prawa powiedzieć jak Tomasz: “Pan mój i Bóg mój.”
Drodzy Bracia i Siostry!
Arcybiskup Józef, którego dziś wspominamy, miał prawo powiedzieć, kiedy stanął przed Chrystusem Zmartwychwstałym: “Pan mój i Bóg mój”. Miał prawo tak powiedzieć, bo nigdy nie uciekał od odpowiedzialności; bo przeżywał głęboko dramaty człowieka, bo nosił w sercu rany Chrystusa odciśnięte w bolesnych miejscach świata.
„Kapłaństwo, a zwłaszcza biskupstwo – pisał – to kolosalna dawka prawdy o człowieku. Także tej prawdy bardzo gorzkiej o najgłębszych zakamarkach ludzkiej psychiki oraz o zdarzeniach, o których wie niewiele osób albo prawie nikt. To przejście od marzeń do prawdy prowadzi przez jakiś zaułek kryzysu wiary w człowieka (…).
Najbardziej potrzebujemy poczucia sensu – także sensu naszej ofiary i naszych niepowodzeń. Z różnych form modlitwy mnie osobiście najbliższa była zawsze (..) refleksja nad sytuacją Chrystusa – samotnego w Ogrójcu, pozornie przegranego na Golgocie, odrzuconego przez swoich najbliższych, którzy w swoistym „referendum” wybrali Barabasza. Ta refleksja dawała mi poczucie jakiejś przedziwnej solidarności z Nim, kiedy widziałem swoje życiowe niepowodzenia: metody duszpasterskie, które nie zdają egzaminu, kazanie, które wywołuje zupełnie inny od zamierzonego efekt… I wtedy to odniesienie do Chrystusa przez modlitwę i medytację sprawiało, że nie czułem się sam. No, bo ostatecznie, jeśli Chrystus, Bóg-Człowiek, przeszedł przez to wszystko, dlaczego ja miałbym być tak pewny siebie, by oczekiwać, że każde moje działanie da wspaniały efekt?
Podczas tarnowskiej stacji pogrzebu Arcybiskupa Józefa Ks. bp Wiktor Skworc odniósł do jego życia i śmierci słowa Norwida śmierć – życia nie targa, lecz je uwydatnia. W rok po odejściu Arcybiskupa Józefa widzimy jeszcze wyraźniej, jak wiele znaczył w naszym życiu, kim był dla naszej archidiecezji, dla Ojczyzny i Kościoła.
Niech rolę, jaką odegrał, utrwali i uwydatni tablica, którą dziś poświęcamy, w pierwszą rocznicę Jego odejścia do domu Ojca. Spogląda z niej na nas, zgromadzonych w tej archikatedrze, jak żywy –
z równą gorliwością zatroskany o wielkie sprawy Kościoła, jak i o zwyczajne kłopoty prostych ludzi: „Józef Życiński, biskup tarnowski w latach 1990-1997, arcybiskup metropolita lubelski w latach 1997-2011: Człowiek wielkiego umysłu i gorącego serca, niestrudzony pasterz, oddany Bogu i ludziom w duchu i prawdzie”.
W dzisiejszej Ewangelii Chrystus wznosi do Ojca niebieskiego modlitwę w obliczu ofiary z życia, jaką ma złożyć na wzgórzu Golgoty i na drzewie krzyża. W niej modli się za Arcybiskupa Józefa, którego ofiara została już spełniona i za nas, którzy ciągle jeszcze wędrujemy na górę naszego zbawienia:
„Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie ja jestem. Aby widzieli chwałę moją, jaką mi dałeś, bo umiłowałeś Mnie przed założeniem świata.
Ojcze sprawiedliwy. Świat Ciebie nie poznał, ale Ja Ciebie poznałem i oni poznali, żeś Ty mnie posłał. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich.” Amen.
Arcybiskup Stanisław Budzik,
metropolita lubelski