Partycypacja pracowników we własności. Stara idea na nowe czasy? – wykład prof. Anieli Dylus

Rok: 2018
Autor: prof. Aniela Dylus

 

Wprowadzenie

Idea partycypacji pracowników we własności środków produkcji, m.in. w formie akcjonariatu pracowniczego, jest znana od dawna. Koncepcja łagodzenia w ten sposób „kwestii robotniczej”, pojawiająca się już w pierwszych encyklikach społecznych, szczegółowo analizowana i uzasadniana następnie w katolickiej nauce społecznej (KNS) oraz operacjonalizowana w naukach ekonomicznych i prawnych, doczekała się realizacji. Już w okresie międzywojennym, również w Polsce, z powodzeniem funkcjonowały spółki kapitałowe, w których pracownicy mieli swoje udziały. Wprawdzie nigdy nie dominowały one w gospodarce, ale niekiedy ich udział w tworzeniu PKB czy w ogólnokrajowym zatrudnieniu był znaczący. Ta forma organizacyjno-prawna przedsiębiorstw przetrwała do dziś. Ponieważ partycypacja pracowników we własności oznacza postulowane przez KNS połączenie pracy i kapitału w jednym podmiocie, warto przypomnieć tę „starą ideę” (1) i po latach zapytać o jej „nośność” oraz społeczną atrakcyjność. Niewątpliwie jest to instytucja epoki przemysłowej. W warunkach stabilnych struktur produkcyjnych (fabryka) wypracowano zróżnicowane rozwiązania partycypacyjne, łagodzące stary konflikt między pracą a kapitałem.

W związku z ogromną dynamiką procesów gospodarczych ostatnich lat, wręcz ze zmianą paradygmatów gospodarowania, charakteryzowaną takimi pojęciami jak: gospodarka oparta na wiedzy, globalizacja gospodarki, jej finansjalizacja, serwicyzacja, mobilność, rodzi się pytanie o perspektywy pracowniczej partycypacji we własności. Czy jest to „idea na nowe czasy”? Czy przystaje do epoki postindustrialnej? Czy sprawdza się w warunkach globalizacji i rozwijania gospodarki opartej na wiedzy? (2) Pytania te są tym bardziej zasadne, że wszystkie dokonujące się dziś w gospodarce procesy wiążą się ze zmianą struktur organizacyjno-prawnych podmiotów gospodarujących, z poszukiwaniem bardziej mobilnych form stosunku pracy – z erozją „normalnego” stosunku pracy i upowszechnieniem elastycznych form pracy, w tym tzw. „umów śmieciowych”, z migracjami zawodowymi, z komercjalizacją obszarów pozarynkowych, a także ze zmianami mentalnymi (np. indywidualizacja, ucieczka w prywatność) i rozluźnieniem więzi zatrudnionych z firmą. Wyrazem tych zmian jest chociażby kryzys związków zawodowych. Stopień „uzwiązkowienia” załogi przedsiębiorstw systematycznie maleje. Czy w tym kontekście w ogóle zgłasza się jeszcze zapotrzebowania na uwłaszczenie pracowników?

 

  1. Stara idea katolickiej nauki społecznej

 

Ujęcie pierwszych encyklik społecznych

Poszukując sposobów rozwiązania „kwestii robotniczej” okresu drapieżnego kapitalizmu, która przybierała niekiedy charakter „zbrodni o pomstę do nieba wołającej” (Rerum novarum – RN 17), już w 1891 r. Leon XIII postulował, „aby jak największa liczba ludności chciała posiadać własność”  i aby ustawodawstwo wspierało dążenie do powszechnego korzystania z prawa do prywatnej własności (RN 35). Pius XI w 1931 r. próbował dookreślić ten ogólny postulat. Wskazywał mianowicie na potrzebę uzupełnienia opartej na umowie o pracę instytucji salariatu „umową spółkową”. Przekazując robotnikowi akcje przedsiębiorstwa, w którym pracuje, stwarza się mu możliwość udziału we własności, zarządzie i zyskach przedsiębiorstwa (Quadragesimo anno – QA 65).

Z realizacją tych postulatów papieże ci wiązali nadzieję na poprawę sytuacji pracowników najemnych pozbawionych odpowiedniego zabezpieczenia socjalnego. Chodziło im przy tym nie tylko o uzupełnienie wynagrodzenia za pracę dochodami z tytułu posiadanej własności. Uzyskując pewną niezależność i stabilność, z wykorzenionych proletariuszy mieli stawać się odpowiedzialnymi (współ)właścicielami i obywatelami. Kształtujący się wówczas katolicyzm społeczny również przypisywał idei partycypacji pracowników we własności produkcyjnej zasadniczą rolę w odproletaryzowaniu, przezwyciężaniu antagonizmów klasowych i integracji zmarginalizowanej klasy ze społeczeństwem[1].

 

Ewolucja idei

Kolejni papieże, nawiązując do nauki swych poprzedników, rozwijali ideę upowszechnienia własności. Temat ten pojawia się i u Piusa XII, i u Jana XXIII. Ten pierwszy, w Orędziu radiowym na Boże Narodzenie 1942 r., przypomniał „obowiązek przyznania własności prywatnej możliwie wszystkim ludziom” (22). Z kolei Jan XXIII w encyklice z 1961 r. Mater et Magistra (MM) dobitnie zaznaczył, że sama uroczysta proklamacja naturalnego prawa człowieka do posiadania na własność dóbr, także produkcyjnych, nie wystarczy. Trzeba jeszcze usilnie zabiegać o to, „by z tego prawa mogły korzystać wszystkie warstwy społeczne” (MM 113). W związku z tym wzywał do prowadzenia takiej polityki gospodarczej i społecznej. „która ułatwiałaby jak najszerszy dostęp do prywatnego posiadania”. Wśród przykładowo wskazanych przedmiotów tego posiadania znalazły się nie tylko trwałe dobra konsumpcyjne, ale i dobra produkcyjne: „narzędzia pracy niezbędne w warsztatach rzemieślniczych i jednorodzinnych gospodarstwach rolnych”, a wreszcie – „udziały pieniężne w średnich czy wielkich przedsiębiorstwach” (MM 115).

W encyklice z 1981 r. Laborem exercens (LE 14)[2] wyliczone zostały różne formy partycypacji pracowniczej. Obok współwłasności środków pracy, udziału pracowników w zarządzie i zyskach przedsiębiorstw, Jan Paweł II wymienia „tak zwany akcjonariat pracy”. W ten sposób określenie to expressis verbis weszło do nauczania społecznego Kościoła (NSK). Wszystkie te formy zostały zaliczone do tych „propozycji wysuwanych przez przedstawicieli katolickiej nauki społecznej, a także przez sam Nauczycielski Urząd Kościoła”, które „nabierają wymowy szczególnej słuszności”. Propozycje te są poniekąd wyrazem postulowanej przez tego papieża „twórczej rewizji” prawa własności prywatnej środków produkcji. Wychodzi on z założenia, że zespół tych środków, czyli kapitał – owszem – jest dziełem pracy całych pokoleń, ale jednocześnie stale tworzy się „jakby przy wielkim warsztacie” dzięki pracy „dzień po dniu” obecnego pokolenia ludzi pracy. Skoro tak jest, to ten „prymat pracy” wymusza rewizję „dogmatu” w kwestii prawa własności głoszonego przez „sztywny kapitalizm”. Papież nie waha się w mocnych słowach zrewidować ten dogmat. Ponieważ własność, szczególnie środków produkcji, „nabywa się przede wszystkim przez pracę, (…) nie mogą one być posiadane wbrew pracy, nie mogą też być posiadane dla posiadania; (…) jedynym prawowitym tytułem ich posiadania (…) jest, ażeby służyły pracy[3]. Wydaje się, że LE jest ostatnią encykliką społeczną na „stare czasy”, tj. podejmującą głównie problemy epoki przemysłowej. Dalszy rozwój omawianej tu idei w NSK był już dostosowany do „nowych czasów”, dlatego zostanie omówiony w drugiej części tego tekstu.

Trudno nie zgodzić się z Józefem Majką, że program przezwyciężania „kwestii robotniczej” obecny w NSK i rozwijany w KNS „był zawsze programem upowszechnienia własności”[4]. Reformy społeczne wymagają zatem kształtowania takiego ustroju własności, w którym by współistniały i wzajemnie się uzupełniały zróżnicowane formy własności[5]. Wśród nich, obok własności indywidualnej prywatnej, wspólnej rodzinnej, społecznej i państwowej, wymienia się właśnie „własność robotniczych wspólnot produkcyjnych”[6].

Choć w dotychczasowych wywodach pojawiały się już racje przytaczane na rzecz upowszechnienia własności produkcyjnej, sprawa uzasadnienia tej idei wymaga pewnego uporządkowania.

 

Zmiana akcentów w uzasadnianiu

Argumenty przytaczane w NSK na rzecz upowszechnienia własności produkcyjnej mieszczą się w ogólnych ramach długiej tradycji nauki o własności rozwijanej jeszcze przez Ojców Kościoła, a następnie przez myślicieli chrześcijańskiej starożytności, średniowiecza i czasów nowożytnych. Bodaj najczęściej przywoływano przy tym słynne argumenty św. Tomasza z Akwinu przemawiające za własnością prywatną: argument gospodarczy (o większej efektywności gospodarowania), społeczno-organizacyjny (gwarancja ładu społecznego) i społeczno-polityczny (zachowanie pokoju w społeczeństwie)[7].

Właśnie tego rodzaju argumenty za uwłaszczeniem pracowników spotykamy w pierwszych encyklikach społecznych. Skoro własność produkcyjna w rękach robotników umożliwia im zgromadzenie pewnego majątku rodzinnego, a w końcu przyczynia się do deproletaryzacji tej klasy, staje się czynnikiem stabilizacji społecznej oraz większej efektywności gospodarczej – uważał Leon XIII[8]. Podobnie Pius XI był przekonany, że tylko wprowadzając w życie reformę stosunków własnościowych, będzie się można „oprzeć bieżącym trudnościom” (QA 61) oraz „uratować ustrój publiczny, pokój i bezpieczeństwo społeczeństwa przed żywiołami przewrotu” (QA 62).

Trwałym elementem chrześcijańskiej nauki nt. własności jest zasada powszechnego przeznaczenia dóbr czy też podporządkowanie prawa do prywatnego posiadania prawu do powszechnego użytkowania. Zasada ta bywa przywoływana jako racja legitymizująca regulowanie przez państwo prawa własności w sytuacji, kiedy istniejący porządek własnościowy wyklucza znaczną część obywateli z dostępu do dóbr. Okazuje się, że stara Tomaszowa nauka zobowiązująca w sumieniu do dzielenia się dobrami zbywającymi (bona superflua) wymaga uzupełnienia. Wobec uznaniowości w moralnej ocenie tego, co zbywa, niezbędna wydaje się regulacja prawna[9]. Chodzi tu o taką korektę porządku własności, aby na powrót wypełniała ona swą funkcję społeczną. W warunkach współczesnego życia gospodarczego ten pożądany społeczny charakter własności realizuje się właśnie w ramach partycypacji czy różnych wersji upowszechnienia własności, akcjonariatu pracowniczego nie wyłączając[10].

Różnie artykułowane, ale obecne od początku w myśli chrześcijańskiej inne ważne uzasadnienie prywatnej własności można zamknąć w słowie „podmiotowość”. Własność prywatna dlatego jest instytucją uprawnioną i akceptowaną, że służy pełnemu rozwojowi człowieka. Właśnie taka jest racja jej powszechnej dostępności. Stwarza ona osobie, rodzinie, ale też różnym stowarzyszeniom oraz innym „społecznościom pośrednim” niezbędną przestrzeń wolności, inicjatywy, niezależności względem państwa. Daje również pewne poczucie bezpieczeństwa i zabezpieczenie na przyszłość – bezcenne z punktu widzenia trwałości życia rodzinnego i wypełniania zadań wychowawczych.

Ta personalistyczna argumentacja szczególnie bliska była Janowi Pawłowi II. Bazuje ona na takich fundamentalnych kategoriach Wojtyłowej filozofii, jak godność osoby ludzkiej i uczestnictwo. Czyniąc z tzw. normy personalistycznej podstawowe kryterium oceny godziwości poszczególnych form własności, daleko wykracza poza utylitarystyczny „argument gospodarczy” (własność prywatna jako gwarancja wysokiej wydajności). Własność jest afirmowana po prostu dlatego, że zabezpiecza godność osobową podmiotu gospodarowania[11].

 

W poszukiwaniu dróg realizacji idei

Niewątpliwie zależne od etapu rozwoju gospodarczego różne formy własności mogą lepiej lub gorzej zabezpieczać godność osobową. Dlatego cechą NSK jest otwartość na poszukiwanie właściwych hic et nunc instytucjonalnych rozwiązań porządku własności. Szczególnie preferowane przez Jana Pawła II są takie formy własności, które właśnie gwarantują „podmiotowość”. Chodzi o to, aby człowiek pracujący „mógł uważać siebie równocześnie za współgospodarza wielkiego warsztatu pracy, przy którym pracuje wraz ze wszystkimi” (LE 14). Owszem, tak rozumianą podmiotowość może on realizować nawet „pracując na wspólnym” – pod warunkiem, że stworzy mu się możliwość poczucia pracy „na swoim” (LE 15). Włączając się w poszukiwanie dróg wiodących do „godnościowego” porządku własności papież wskazuje jednak na inne rozwiązanie – lepsze od form kolektywistycznych. Chodzi mianowicie o drogę „połączenia, o ile to jest możliwe, pracy z własnością kapitału i powołania do życia w szerokim zakresie organizmów pośrednich o celach gospodarczych, społecznych, kulturalnych, które cieszyłyby się rzeczywistą autonomią w stosunku do władz publicznych” (LE 14). Dodaje ponadto, że organizmy te mają zachować charakter „żywej wspólnoty”. W tym fragmencie encykliki jej autor nieprzypadkowo używa trybu warunkowego („o ile to możliwe”; droga ta „mogłaby być …”). Jak wiadomo, NSK odżegnuje się od określania technicznych szczegółów pożądanych rozwiązań społeczno-gospodarczych. Również sprawy dotyczące upowszechnienia własności produkcyjnej, np. kluczowa kwestia źródeł i sposobów gromadzenia przez pracowników środków pozwalających stawać się współwłaścicielami czy też instrumentów prowadzonej przez państwo „polityki majątkowej”, pozostawia w gestii ekspertów.

W Polsce w okresie międzywojennym przedsiębiorstwem realizującym ideę partycypacji pracowników we własności była „Gazolina S.A.”. Funkcjonowało ono w oparciu o zasady akcjonariatu pracowniczego. Przedsiębiorstwo to założone we Lwowie w 1912 r. z powodzeniem działało do 1939 r. Model własności pracowniczej popierał sam prezydent Ignacy Mościcki. W latach 30. przygotowywano dalsze projekty uwłaszczenia pracowników, wspierane m.in. przez premiera Stanisława Grabskiego. Za pomocą akcjonariatu pracowniczego zamierzano np. sprywatyzować duże przedsiębiorstwo państwowe „Wspólnota Interesów”, skupiające znaczną część śląskiego przemysłu: kopalnie, zakłady metalurgiczne i chemiczne, a zatrudniające 30 tys. pracowników. Wojna przerwała realizację tego projektu[12].

Bodaj najbardziej znanym przykładem udanej realizacji akcjonariatu pracowniczego jest opracowany przez Louisa Kelso w połowie lat 50. XX wieku Plan Pracowniczej Własności Akcji ESOP (Employ Stock Ownership Plan)[13]. W latach 80. zyskał on rezonans w kręgach przemysłowych USA. Wiele przeżywających poważne trudności państwowych przedsiębiorstw przemysłu ciężkiego, a zwłaszcza hutniczego, postawiło na alternatywne rozwiązania. Wszyscy zainteresowani ocaleniem zagrożonych przedsiębiorstw: pracownicy, związki zawodowe, kręgi menedżerskie, polityczne, administracja lokalna postanowili wypróbować ESOP-owski model akcjonariatu pracowniczego. Własność pracownicza zyskała nawet poparcie prezydenta Ronalda Reagana. Stała się przedmiotem specjalnego rządowego programu. Efekty ESOP-owskiej metody akcjonariatu pracowniczego były zdumiewające. W latach 80. i 90. według tego modelu funkcjonowało około 10 tys. przedsiębiorstw. Zatrudniały one 11 mln pracowników, tj. około 10 proc. ogółu zatrudnionych w USA[14]. Według innych źródeł w latach 90. aż 13 proc. pracujących Amerykanów było współwłaścicielami lub właścicielami firm, w których pracowało. Gdyby uwzględnić tylko firmy wielkie i średnie, wskaźnik ten wynosił nawet 25 proc.[15] Spektakularny sukces ESOP-u tkwi m.in. w uporaniu się z kluczową dla projektów upowszechnienia własności kwestią jej finansowania. Program ten pokonuje barierę finansową, nie będąc jednocześnie bezzwrotnym podarunkiem. Polega mianowicie na kredytowaniu przez banki pracowniczych udziałów w danej firmie i odzyskiwaniu należności z jej późniejszych zysków. Źródła sukcesu ESOP-u tkwią jednak głębiej. Chodzi o to, że pracownicy w obliczu groźby utraty miejsca pracy związali swoje interesy z interesami firmy i podjęli związane z tym ryzyko. Naprawdę zechcieli stać się właścicielami i pracować „na swoim”.

Z dotychczasowych wywodów wynika, że „stara idea” upowszechnienia własności, w tym – wśród pracowników, wcale nie była nierealistyczną mrzonką. Świadczą o tym przytoczone tu XX-wieczne przykłady jej realizacji. Sukces przedsiębiorstw, których właścicielami byli sami pracownicy, skłania do postawienia pytania o aktualność tej idei w XXI wieku. Czy jest ona ponadczasowa, a przynajmniej właściwa i dla czasów współczesnych? Czy dokonujące się gwałtownie zmiany warunków gospodarowania nie relatywizują jej znaczenia?

 

  1. … na nowe czasy

 

Relatywizacja znaczenia partycypacji pracowników we własności?

Trudno zaprzeczyć, że wraz z rozwojem obowiązkowych systemów zabezpieczenia społecznego upadają racje na rzecz upowszechnienia własności, wysuwane w pierwszych encyklikach społecznych. Przed ubóstwem, marginalizacją i wykluczeniem (przed „proletaryzacją”) związanym z ryzykiem starości, choroby, wypadków, bezrobocia itp. chronią dziś – lepiej lub gorzej – raczej systemy emerytalne, rentowe, ubezpieczeń zdrowotnych czy pomocy socjalnej niż zgromadzony majątek. Z kolei odpowiednie wyposażenie własnych dzieci na przyszłość następuje dziś częściej przez zadbanie o ich wychowanie i wykształcenie niż pozostawienie w spadku ziemi, domu czy innych wartości materialnych[16]. Zresztą dotyczy to również samych pracowników aspirujących do pełnej partycypacji w życiu zbiorowym. Warunkiem awansu społecznego jest dziś właśnie permanentne kształcenie i doskonalenie umiejętności zawodowych, czyli tzw. inwestowanie w siebie.

Ten proces relatywizacji znaczenia rzeczowych form kapitału jest charakterystyczny dla społeczeństw postindustrialnych. Jak zauważył Jan Paweł II w Centesimus annus (CA), „Niegdyś decydującym czynnikiem produkcji była ziemia, a później kapitał, rozumiany jako wyposażenie w maszyny i dobra służące jako narzędzie, dziś zaś czynnikiem decydującym w coraz większym stopniu jest sam człowiek”. I jeszcze dosadniej: w naszych czasach szczególnego znaczenia nabiera inna forma własności: „jest to własność wiedzy, techniki i umiejętności” (CA 32). Co ciekawe, NSK spotyka się w tym punkcie ze współczesną ekonomią, która również wskazuje na radykalny wzrost gospodarczego znaczenia „kapitału ludzkiego” (human capital) czy „zasobów ludzkich” (human resources)[17]. Jeśli uwzględnimy dodatkowo gospodarczy potencjał odkrytych przez socjologów takich form kapitałowych, jak kapitał społeczny czy kapitał kulturowy, to w dominującej dziś „gospodarce opartej na wiedzy” właśnie posiadanie takich zasobów własnościowych przesądza o sukcesie.

Wszystko to, owszem, potwierdza przypuszczenie wyrażone tytułem tego fragmentu naszych rozważań. Skoro partycypacja pracowników we własności jest głównie instytucją epoki przemysłowej i skoro oznacza współudział we własności kapitału materialnego (rzeczowego, finansowego), to wraz ze spadkiem znaczenia tego działu gospodarki i tej formy kapitałowej jej ekonomiczna i społeczna rola rzeczywiście maleje. Nie znaczy to jednak, że upowszechnienie własności zupełnie traci dziś rację bytu. Podobnie jak w przypadku rzemiosła czy rolnictwa, których udział w tworzeniu PKB i zatrudnieniu wprawdzie systematycznie spada, ale bez których ludzkość nigdy się nie obędzie, tak też i dla pracowniczej współwłasności niewątpliwie jest miejsce we współczesnej gospodarce. Tyle tylko, że nie należy przeceniać tej instytucji i traktować jako recepty na wszelkie bolączki. Niewątpliwie ma ona swoje granice, czego nie dostrzegają niekiedy bezkrytyczni promotorzy tej idei.

 

Akcjonariat pracowniczy około-prywatyzacyjny i spółki pracownicze w Polsce

Konstytutywnym elementem polskiej transformacji gospodarczej po 1989 r. był proces prywatyzacji[18]. W jego ramach została wykreowana możliwość udziału pracowników we własności prywatyzowanych przedsiębiorstw. Ustawy prywatyzacyjne z 1990 i 1996 r. dawały szansę realizacji „starej idei” uwłaszczenia pracowników. Trzeba tu jednak wspomnieć o dwóch odmiennych sposobach łączenia pracy z kapitałem. Pierwsza związana jest z tzw. kapitałową ścieżką prywatyzacji, druga – ze ścieżką likwidacyjną.

Procedura prywatyzacji poprzez rynek kapitałowy była pracochłonna i długotrwała. Wymagała m.in. utworzenia swego rodzaju „ciała pośredniego” w postaci jednoosobowej spółki Skarbu Państwa[19]. W końcu jednak publiczna sprzedaż akcji oznaczała (przynajmniej teoretycznie) udostępnienie własności wszystkim zainteresowanym: inwestorom instytucjonalnym, zagranicznym i krajowym inwestorom prywatnym (czyli tzw. publiczności), a także pracownikom prywatyzowanych firm. Ponieważ wejście na drogę prywatyzacji wymagało zgody załogi, a pracownicy niechętnie na nią przyzwalali, obawiając się pogorszenia warunków pracy i płacy, w wyniku nacisku związków zawodowych przewidziano dla nich możliwość nabywania części akcji tych firm na zasadach preferencyjnych. W oparciu o ustawę z 13. lipca 1990 r. mogli mianowicie nabywać 20 proc. akcji po cenie obniżonej, zaś ustawa z 30 sierpnia 1996 r. dawała im możliwość uzyskania nieodpłatnie 15 proc. akcji spółki[20]. Przyjęty kompromis bywa różnie oceniany. Pragmatyczne względy przyspieszenia procesu prywatyzacji – i tak już przeciąganego w czasie – przemawiały za takim rozwiązaniem. Trudno jednak też odmówić racji krytykom. Przyznany pracownikom przywilej, choć ograniczony, był swego rodzaju przekupstwem – ceną, płaconą za akceptację prywatyzacji własnego zakładu. Nie zmienia to faktu, że majątek powstający przez lata wysiłkiem wielu pokoleń pracowników, niesprawiedliwie przypadł w udziale grupie, która akurat tworzyła załogę w momencie prywatyzacji (stopniowanie tego przywileju zależnie od długości stażu pracy tylko częściowo uchyla tę trudność)[21]. Omawiana tu procedura daleka była od idei łączenia pracy i własności w jednym podmiocie, przyświecającej uwłaszczeniu pracowników. Samo wykorzystanie nadarzającej się okazji, tj. nabycie akcji, nie uczyniło z pracowników automatycznie właścicieli. Nic dziwnego, że wśród ekspertów przeważają opinie negatywne o akcjonariacie około-prywatyzacyjnym. Ich zdaniem „wbrew założeniom programowym, nie doprowadził on do zapewnienia wpływu pracowników na funkcjonowanie sprywatyzowanego przedsiębiorstwa”[22].

Nieco inaczej rzecz się ma z tą odmianą około-prywatyzacyjnego uwłaszczenia pracowników, które miało miejsce w ramach prywatyzacji bezpośredniej. Kiedy dalsze funkcjonowanie państwowego przedsiębiorstwa stawało się nieuzasadnione ze względów ekonomicznych, następowała sprzedaż całości lub części jego aktywów, albo też przekazywano je do odpłatnego użytkowania (leasing lub dzierżawa). Podobnie jak w trakcie prywatyzacji kapitałowej, pracownicy mogli na zasadach preferencyjnych uczestniczyć w „prywatyzacji likwidacyjnej”. W przypadku tzw. leasingu pracowniczego załodze udostępniano do odpłatnego korzystania mienie likwidowanego przedsiębiorstwa państwowego lub jego część. Aby jednak taka spółka pracownicza mogła powstać, większość pracowników musiała do niej przystąpić. Nie stawali się oni natychmiast właścicielami użytkowanego mienia, ale mogli je nabywać – na zasadach preferencyjnych – po zakończeniu umowy leasingowej. Inną dopuszczalną w likwidacyjnej ścieżce prywatyzacji formą uwłaszczenia pracowników było nabycie aktywów przedsiębiorstwa. Jeśli pracownicy zgromadzili 20 proc. kapitału zakładowego – mogli przystąpić do spółki likwidowanego przedsiębiorstwa[23]. Już na początku lat 90. powstało w Polsce około 200 spółek pracowniczych. Jak wykazały badania prowadzone pod kierunkiem Marii Jarosz[24], w odniesieniu do tej formy partycypacji pracowników we własności nie są uprawnione skrajne sądy. Nie mają racji ani przeciwnicy, widzący w niej wyłącznie przedłużenie nieracjonalnej gospodarki realnego socjalizmu, w której nie tylko nie ma kapitalistów, ale i kapitału, ani jej bezkrytyczni zwolennicy. Do pełnej realizacji ideału upodmiotowienia bezpośrednich wytwórców ciągle jest jeszcze daleko. Nowe polskie spółki pracownicze i menedżersko-pracownicze z lat 90. okazały się niejednolite. Na ich rzecz przemawiał fakt, że pracobiorcy gotowi byli podejmować współodpowiedzialność za prywatyzowane przedsiębiorstwa. W sytuacji ogólnego zmęczenia reformami argument ten nie był bez znaczenia. Okazało się, że tradycje samorządowe i potrzeba współuczestnictwa w zarządzaniu były jeszcze wciąż silne[25]. Największą ich słabością była niewielka skłonność do inwestowania oraz brak długofalowej polityki rozwojowej[26]. W sumie radziły sobie lepiej niż firmy państwowe, gorzej jednak niż spółki kapitałowe. Również stosunki społeczne układały się w nich nie najgorzej. Ta forma upowszechnienia własności najlepiej sprawdziła się w przedsiębiorstwach małych i średnich.

Formą pracowniczej partycypacji zbliżoną do spółek pracowniczych jest spółdzielczość. Przedsiębiorstwa spółdzielcze są własnością swoich członków, a w swej działalności kierują się ich potrzebami[27]. W warunkach transformacji systemowej w Polsce były jednak postrzegane jako kolektywistyczne relikty. Nie tylko nie doznały wsparcia, np. przez pomoc w ich odetatyzowaniu, ale często decyzjami administracyjnymi po prostu je likwidowano[28].

Badania przeprowadzone po 10 latach prywatyzacji w ogólnych zarysach potwierdziły stwierdzone wcześniej „blaski i cienie” przedsiębiorstw z własnością pracowniczą. Ogólnie prywatyzacja bezpośrednia odznaczała się większą sprawnością niż kapitałowa. Spośród 1700 przypadków tej prywatyzacji, przeszło 2/3 dotyczyło leasingu pracowniczego. Spółki te pozostawały głównie w rękach osób zatrudnionych w spółce, ale stwierdzono też powolne zmiany własnościowe, polegające na przechodzeniu od spółek pracowniczych poprzez menedżersko-pracownicze do spółek z udziałem inwestora zewnętrznego. Metodą bezpośrednią prywatyzowano głównie podmioty o mniejszym zatrudnieniu i majątku, których nabyciem nie byli zainteresowani inwestorzy zagraniczni. Trudno w związku z tym przecenić stabilizującą rolę tej prywatyzacji, zwłaszcza pracowniczej, dla najsłabiej rozwiniętych regionów Polski. Okazało się, że strajki są w spółkach pracowniczych zjawiskiem niemal nieznanym[29]. Warto dodać, że upowszechnienie własności pracowniczej jest „siłą napędową procesu tworzenia w Polsce klasy średniej”. W tym kontekście nie dziwi fakt, że spółki pracownicze bywają traktowane jako „element programu ograniczenia kosztów transakcyjnych modernizacji polskiej gospodarki”[30].

 

Warunki sukcesu

Niemałe już doświadczenia związane z partycypacją pracowników we własności uprawniają do wysnucia pewnych wniosków. Jeśli nawet pracownikom stworzy się możliwości partycypacji we własności, jak chociażby w Polsce w ramach procesu prywatyzacji, to barierą utrudniającą ich uwłaszczenie często jest po prostu brak środków, które mogliby przeznaczyć na zakup akcji lub aktywów spółki, w której pracują. Nie stać ich na takie inwestycje nawet na zasadach preferencyjnych[31]. Tym bardziej, że właściwe dla gospodarki postfordowskiej elastyczne formy pracy oznaczają często poszerzenie zasięgu zjawiska working poor. Podstawowym warunkiem upowszechnienia własności pracowniczej jest zatem albo odpowiednio wysoki poziom wynagrodzenia, który dawałby pracownikom szansę inwestowania, albo inne rozwiązanie kwestii deficytu środków finansowych pozostających do dyspozycji pracowników[32]. W przypadku ESOP-u pracownicze udziały we własności były kredytowane przez banki, które odzyskiwały następnie swe należności z późniejszych zysków. Kredytowe poręczenia ze strony państwa redukowały ryzyko bankowe związane z tą operacją.

W ogóle odpowiednia polityka majątkowa państwa okazuje się bezcenną pomocą przy realizacji omawianego tu celu. Rozwój własności pracowniczej wręcz „wymaga stworzenia finansowanych przez państwo mechanizmów kredytowania”[33]. Instrumentami tej polityki są chociażby preferencje podatkowe dla drobnych inwestorów czy wspieranie tych działań przedsiębiorców, które pomagają pracownikom w uzyskiwaniu środków na zakup akcji lub aktywów firmy, w której pracują, a tym samym – w osiąganiu statusu współwłaścicieli[34].

Wśród tych działań w Niemczech w latach 90. głośno było o tzw. płacy inwestycyjnej (Investivlohn). Koncepcja ta przewidywała, iż część wynagrodzenia pracowników – za ich zgodą – zasili fundusz inwestycyjny firmy, w której pracują. Pracownicy zwolna stają się współwłaścicielami kapitału przedsiębiorstwa; jako tacy – partycypują w jego zyskach, a ponadto umacniają swoją pozycję i poczucie własnej wartości, zacieśniają więzi ze wspólnotą zakładu pracy. Nie do przecenienia są też dodatkowe ekonomiczne i pozaekonomiczne efekty tego procesu. Oprócz pożądanej zmiany struktury własności (dekoncentracja), nadziei na silniejsze związanie pracownika z zakładem pracy oraz poprawę stosunków międzyludzkich, na dłuższą metę można też liczyć na poprawę koniunktury i ograniczenie bezrobocia[35].

Oprócz bariery finansowej upowszechnienie własności rozbija się często o barierę mentalną. Jak już wspomniano, w społeczeństwie dobrobytu nie ma wielkiego zapotrzebowania na tę ideę. Jej adresaci zadowoleni z wysokiego standardu życia, nie palą się do przyjmowania statusu właścicieli. Już dawno przestali być proletariuszami. Rozbudowany system ubezpieczeń społecznych gwarantuje im bezpieczeństwo socjalne, a dostęp do wykształcenia i szkoleń zawodowych otwiera drogi awansu. Jeśli zaś mają ambicje partycypacji w zarządzaniu – mogą to uczynić jako pracobiorcy. Właśnie na walce o wysokie płace, kompleksowe świadczenia socjalne, możliwość współudziału w zarządzaniu (Mitbestimmung) skoncentrowały swą uwagę związki zawodowe. Wezwania do kształtowania bardziej sprawiedliwej struktury własności nie znajdują oddźwięku.

Mimo to idea partycypacji pracowników we własności od czasu do czasu odżywa. Ciekawe, że dzieje się to w okresach kryzysów i trudności gospodarczych. Jak wiadomo, również w społeczeństwach dobrobytu zdarzają się okresy dekoniunktury. Nieprzypadkowo Program ESOP zyskał rezonans w kręgach przemysłowych USA w latach 80., kiedy w związku z konkurencją tanich towarów japońskich wiele państwowych przedsiębiorstw przemysłu ciężkiego stanęło na krawędzi bankructwa. Dopiero groźba bezrobocia i krachu finansowego zmobilizowała pracowników do podjęcia ryzyka partycypacji we własności. Podobnie było w Niemczech. Wyraźne ożywienie zainteresowania koncepcją udziału pracowników w majątku produkcyjnym odnotowano dopiero w kontekście trudności związanych z przebudową gospodarki byłej NRD. Właśnie wtedy przypomniano sobie o opracowanej w latach 60. koncepcji płacy inwestycyjnej. Pracownicza prywatyzacja zagrożonych bankructwem przedsiębiorstw państwowych również w Polsce była (i zapewne ciągle jest) szansą na ich uratowanie. Louis Kelso w czasie swego pobytu w Polsce w 1990 r. dowodził: „Nie uratujecie swojego hutnictwa, skredytujcie je pracownikom, tylko oni potrafią coś z tym zrobić”[36].

W kontekście tego sądu trzeba się zgodzić, że kluczem sukcesu są pracownicy: ich chęci, starania, pomysły, aby sensownie „coś z tym zrobić”; ich „głód własności”. Deficyt takich postaw oraz waga predyspozycji własnościowych wymaga, aby na tym skoncentrować się przy promowaniu różnych form i technik upowszechniania własności produkcyjnej. Zacząć trzeba od edukacji ekonomicznej. Zdobycie minimum wiedzy o mechanizmach funkcjonowania gospodarki rynkowej i roli, jaką w niej odgrywają inwestycje jest ważnym warunkiem sukcesu całego przedsięwzięcia[37]. Nikt nie staje się automatycznie gospodarnym, odpowiedzialnym właścicielem w momencie nabycia akcji. Zapominają o tym niekiedy bezkrytyczni promotorzy akcjonariatu pracowniczego, kreując zbyt szybko z posiadaczy akcji gotowych do ryzyka gospodarzy, identyfikujących się ze swą firmą. Być może długofalowo poczucie, że pracuje się „na swoim” rzeczywiście przynosi tak wspaniałe efekty. Jednak na dziś chęć pracy „na swoim” i predyspozycje gospodarskie pozostają dobrem rzadkim. Konieczność długofalowej intensywnej informacji i edukacji pracowników, a przede wszystkim rozbudzenie ich osobistego zainteresowania udziałem w majątku produkcyjnym przewidują wszystkie konkretne programy współwłasności[38]. To zaś wymaga stworzenia dla tej idei sprzyjającego klimatu społecznego, a więc zainteresowania opinii publicznej, związków zawodowych, władz lokalnych, środków społecznego przekazu, Kościoła[39].

 

***

 

Jak wynika z powyższych wywodów, choć znaczenie „starej idei” partycypacji pracowników we własności w epoce postindustrialnej nieco zmalało, nie została ona zupełnie zapomniana. W pewnych warunkach ciągle okazuje się ideą nośną. Nie można jej jednak traktować jako recepty na wszelkie trudności. Ponadto konkretne strategie uwłaszczenia pracowników zawsze wymagają dostosowania do okoliczności czasu i miejsca. Szczególnie ważne jest przy tym uwzględnienie uwarunkowań kulturowych: tradycji i obyczajów grup pracowniczych, które mają osiągnąć status właścicieli. O czasowym i przestrzennym zróżnicowaniu aspiracji partycypacyjnych świadczy chociażby reakcja amerykańskich związkowców na niemiecką dyskusję wokół partycypacji w zarządzaniu. Z amerykańskiej perspektywy nie bardzo rozumiano roszczenia europejskich kolegów. Natomiast pracobiorcy w USA wykazywali więcej zrozumienia dla uczestnictwa we własności. Zresztą poprzez system kas chorych i kas emerytalnych są oni od dawna posiadaczami akcji wielu wielkich przedsiębiorstw[40]. Ten przykład dobitnie pokazuje, że również w kwestii pracowniczej partycypacji we własności, wszelkie „oceny” i „działania” muszą zostać poprzedzone solidną diagnozą, pozwalającą najpierw zobaczyć („widzieć”) sytuacyjny kontekst, zgodnie z realistyczną formułą KNS „widzieć – ocenić – działać”.

 

[1] Por. J. Gocko, Porządek własności w kontekście powszechnego przeznaczenia dóbr, w: Katolicka nauka społeczna. Podstawowe zagadnienia z życia gospodarczego, red. J. Kupny, S. Fel, Katowice 2003, s. 109.

[2] Wszystkie cytaty przywołane w tym akapicie pochodzą z LE 14.

[3] Kompleksową analizę tego fragmentu encykliki przeprowadził Józef Majka. Por. Rozważania o etyce pracy, Warszawa 1986, s. 213-217.

[4] Tenże, Taniec pośród mieczów (podrozdział: „Granice własności”), Wrocław 1987, s. 227.

[5] Kompleksowy przegląd tych form – por. Cz. Strzeszewski, Własność. Zagadnienie społeczno-moralne, Warszawa 1981.

[6] J. Majka, Taniec …, dz. cyt., s. 229.

[7] Tomaszowe argumenty stały się przedmiotem licznych komentarzy i polemik. Omawia je m.in. Józef Majka. Por. tamże, s. 221-223; Etyka życia gospodarczego, Warszawa 1980, s. 95-97.

[8] Jego rozumowanie analizuje Józef Majka. Por. Rozważania …, dz. cyt., s. 200.

[9] Na dysproporcję między ściśle prawniczo określonym prawem do prywatnego posiadania a prawem do społecznego użytkowania, którego windykacja dokonuje się w sferze moralnej podmiotu, wskazuje Józef Majka. Por. tamże, s. 204-208.

[10] Por. J. Gocko, art. cyt., s. 109-114.

[11] Por. tamże, s. 106-109; J. Majka, Etyka życia …, dz. cyt., s. 104-107.

[12] Por. K. Ludwiniak, Własność pracownicza w USA, w: Pracownik właścicielem, opr. tenże, Lublin – Paryż 1989, s. 79-80.

[13] Teorię i funkcjonowanie ESOP-u przybliżył polskiemu czytelnikowi Krzysztof Ludwiniak. Por. tamże, s. 71-112; o programie tym wspomniano też w: A. Dylus, Zmienność i ciągłość. Polskie transformacje ustrojowe w horyzoncie etycznym (podrozdział: „Kapitalizm bez właścicieli? Upowszechnienie prywatnego posiadania”), Warszawa 1997, s. 41-44.

[14] Podaję za: A. K., Akcjonariat pracy, w: Słownik katolickiej nauki społecznej, red. W. Piwowarski, Warszawa 1993, s. 13-14.

[15] Por. S. Bratkowski, Rozmowy o własności (2). Jak konkurować z Japończykami, „Gość Niedzielny” 27 marca 1994.

[16] Por. J. Majka, Etyka życia …, dz. cyt., s. 103.

[17] Por. F. Kampka, Antropologiczne i społeczne podstawy ładu gospodarczego w świetle nauczania Kościoła, Lublin 1995, s. 182-189.

[18] Obszerna jest już literatura dotycząca założeń, procedur, przebiegu, efektów i patologii tego procesu w Polsce. Jedynie przykładowo wskazujemy tu na wybrane pozycje: P. Jasiński, Z powrotem do kapitalizmu. Problemy przekształceń systemowych i własnościowych, Warszawa 1994; T. Kowalik, Prywatyzacja jako proces społeczny, w: Kontynuacja czy przełom? Dylematy transformacji ustrojowej, red. W. Jakóbik, Warszawa 1994; tenże, Własność filarem systemu społeczno-gospodarczego (Spory wokół prywatyzacji), w: Współczesne przemiany systemowe w Polsce. Ich czynniki sprawcze i perspektywy, red. K. Porwit, P. Kozłowski, Warszawa brw., s. 312-346; B. Klimczak, Zachowania przedsiębiorstw państwowych w procesie prywatyzacji w Polsce, w: Własność i demokracja, opr. P. Kaczanowski, Warszawa 1995, s. 93-101; R. Frydman, A. Rapaczyński, Prywatyzacja w Europie Wschodniej. Czy państwo traci na znaczeniu?, Kraków 1995; J. Winiecki, Prywatyzacja gospodarki narodowej: o wyższości likwidacji barier dla przedsiębiorczości nad aktywizmem prywatyzacyjnym państwa, „Roczniki Kolegium Analiz Ekonomicznych” 1997; Prywatyzacja bezpośrednia, inwestorzy, menedżerowie, pracownicy, red. M. Jarosz, Warszawa 1998; Dziesięć lat prywatyzacji bezpośredniej, red. M. Jarosz, Warszawa 2000; Pułapki prywatyzacji, red. M. Jarosz, Warszawa 2003; P. Kozarzewski, Prywatyzacja w krajach postkomunistycznych, Warszawa 2006; Grupy interesów a prywatyzacja elektroenergetyki, red. P. Ruszkowski, A. Wójtowicz, Warszawa 2009; R. Marzęcki, Powszechna prywatyzacja jako próba skonstruowania społeczeństwa obywatelskiego w sensie ekonomicznym, w: Transformacje systemowe w Polsce i innych krajach postkomunistycznych (3). Mass media a polityka, red. M. Chałubiński, J. Wojnicki, Pułtusk 2010, s. 89-104.

[19] Opis tego procesu można także znaleźć w: A. Dylus, Zmienność i ciągłość … (podrozdział: „Przekształcenia własnościowe w Polsce”), dz. cyt., s. 23-33.

[20] Por. C. Kosikowski, Ewolucja własności publicznej jako symptom i warunek wielkiej zmiany, w: Wygrani i przegrani polskiej transformacji, red. M. Jarosz, Warszawa 2005, s. 82.

[21] Owszem, jak wiadomo, również całemu społeczeństwo stworzono możliwość udziału we własności w ramach Programu Powszechnej Prywatyzacji, ale faktyczne efekty tego Programu były więcej niż mizerne.

[22] J. Wratny, Akcjonariat pracowniczy – doświadczenia i perspektywy. Założenia konferencji naukowej (Warszawa, 22.05.2014).

[23] Por. C. Kosikowski, art. cyt., s. 81.

[24] Por. J. Gardawski, Własność i kontrola w spółkach pracowniczych, w: Spółki pracownicze, red. M. Jarosz, Warszawa 1994, s. 98; M. Jarosz, M. Kozak, Blaski i cienie spółek pracowniczych. Konkluzje, w: tamże, s. 112-117.

[25] Zdaniem Tadeusza Kowalika, „Bazą społeczną spółek pracowniczych był w Polsce ruch samorządów pracowniczych”. Por. Własność filarem …, art. cyt., s. 329.

[26] W badaniach przeprowadzonych 20 lat później stwierdzono występowanie podobnego deficytu. „Główna bariera rozwojowa to niska zdolność kredytowa nowotworzonych przez pracowników spółek, które w efekcie nie są w stanie uzyskać odpowiedniej wysokości kredytów na wykup menedżersko-pracowniczy całej firmy lub zorganizowanej części jej mienia”. P. Ruszkowski, Założenia projektu ustawy o spółkach pracowniczych, w: Spółki pracownicze. Przepis na sukces, red. J. P. Gieorgica, P. Ruszkowski, P. Matuszewski, Warszawa 2014, s. 7.

[27] Por. J. Szczupaczyński, Przedsiębiorstwo i jego otoczenie w procesie transformacji systemowej, w: Współczesne społeczeństwo polskie. Dynamika zmian, red. J. Wasilewski, Warszawa 2006, s. 285.

[28] Por. T. Kowalik, Własność filarem …, art. cyt., s. 329.

[29] Por. M. Jarosz, M. Kozak, Konkluzje, w: Dziesięć lat …, dz. cyt., s. 275-284.

[30] P. Ruszkowski, art. cyt., s. 7.

[31] Przeprowadzone w 2010 r. badania potwierdzają taki stan rzeczy. Jak pisze Paweł Ruszkowski, wskazują one „na występowanie wysokiego poziomu akceptacji i poparcia dla koncepcji rozwoju sektora spółek pracowniczych w gospodarce. Równocześnie jednak stwierdzono występowanie barier o charakterze finansowym i organizacyjnym, które w zasadniczy sposób ograniczają praktyczne możliwości tworzenia spółek pracowniczych”. Tamże.

[32] Por. F. Kampka, dz. cyt., s. 188.

[33] P. Ruszkowski, art. cyt., s. 7.

[34] Por. J. Althammer, Arbeit und Kapital, w: Handbuch der Katholischen Soziallehre, red. A. Rauscher, Berlin 2008, s. 452-456; J. H. Müller, Eigentum, w: Katholisches Soziallexikon, red. A. Klose, W. Mantl, V. Zsifkovits,  Innsbruck – Wien – München 1980, szp. 507-509.

[35] Por. F. Kampka, dz. cyt., s. 190-191; A. Dylus, dz. cyt., s. 42.

[36] Cyt. za: S. Bratkowski, Rozmowy o własności (4). Weirton ratuje się samo, „Gość Niedzielny” 24 kwietnia 1994.

[37] Por. F. Kampka, dz. cyt., s. 188-189.

[38] Stefan Bratkowski, relacjonując proces „własnościowej” edukacji pracowników i innych interesariuszy prywatyzowanej metodą ESOP-u huty National Steel w Weirton, pisał (Rozmowy o własności (4)…., art. cyt.): „Nic nie działo się samo przez się. Przyszłych właścicieli szczegółowo o wszystkim informowano. Omawiano każdy krok. Analizowano każdą szansę. Wszyscy uczyli się ESOP-u, jego zasad i funkcjonowania. Tydzień w tydzień pracownicy, liderzy związkowi i menedżerowie spotykali się na roboczo (…) Hutników wsparło miasto. Na wszystkich ulicach zawisły afisze, cały plan popularyzowały najrozmaitsze imprezy (…) Transparenty głosiły: «Chcemy być właścicielami». «Postawimy naszą hutę na nogi». «Wspólna praca daje wyniki».”

[39] Szerzej nt. przygotowania pracowników do  roli (współ)właścicieli por. A. Dylus, dz. cyt., s. 42-44. Prawne, organizacyjne i polityczne składniki „przepisu na sukces” spółek pracowniczych  por. Spółki pracownicze. Przepis na sukces, dz. cyt.

[40] Por. B. Kuppler, Kapital im Wandel, Baden-Baden 1988, s. 132-133.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.