Dzień targowy
23 grudnia 2011 | 13:36 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ
Dzisiaj byłam na szkolnym zebraniu w sprawie Fiesta de Promocion (coś w rodzaju naszej studniówki) Juana Carlosa. Tak, właśnie u tego Juana Carlosa, który przez tydzień się do mnie nie odzywał (nie pamiętam już czy wcześniej o tym wspominałam… nie odzywał się tak po prostu, bo nie pozwoliłam mu komputera włączyć). Próbowałam z nim rozmawiać w piątek. Bezskutecznie, nawet na mnie nie spojrzał. W końcu porozmawiał z nim Artur i chyba poskutkowało bo zaczął odpowiadać na moje pytania. Dziś nadarzyła się okazja, żebym poszła na zabranie do niego do szkoły. Wykorzystałam ten moment, żeby porozmawiać. Zjedliśmy cukierka pokoju i ustaliliśmy, że zaczynamy od nowa. Piękne jest to, że można puścić pewne rzeczy w niepamięć i budować na mocniejszych fundamentach. Ciągle jeszcze myślę o tej chwili. Może to ziarenko, które zasialiśmy przyniesie jakiś owoc…
Wróćmy do zebrania… Nie wiem czy zdołam to opisać. Podobno miało się zacząć o 15.00. Zwyczajem peruwiańskim zjawiłam się tam o 15.15 i zastałam dwie mamy siedzące na betonowych schodach i obserwujące rozbiórkę części budynków szkolnych. Przyłączyłam się do nich i przysłuchując się ich rozmowie zaczęłam się bać, że na tym zebraniu może dojść do rękoczynów. Ok. 15.30 zjawił się nauczyciel, a 10 minut później wszystkie mamy, które zdążyły dotrzeć naskoczyły na biednego nauczyciela i zmusiły go do rozpoczęcia spotkania. Chodziło głównie o ustalenie jadłospisu, wyglądu zaproszeń, dekoracji i wysokości składek. Czułam się jak w dzień targowy na straganie.
Profe (tak się tu mówi do nauczycieli) usiłował zapanować nad mamami, które mówiły jedna przez drugą. Zaczęłam się śmiać. Każda mama miała swój pomysł, uczniowie, którzy uczestniczyli w zebraniu oczywiście też. Przy omawianiu jadłospisu znowu parsknęłam śmiechem. Jedna z mam krzyknęła: ‘un poquito de silencio por favor al respecto de estos bocadillos’ co w wolnym tłumaczeniu znaczy: ‘proszę o troszkę ciszy przez szacunek dla tych przekąsek’. Ta mama miała bardzo zaciętą twarz i należała chyba do dwuosobowego Komitetu Rodzicielskiego. Swoim blaskiem przyćmiewała biednego profe. To zebranie swoim klimatem przypominało mi trochę film ‘Rejs’… totalny surrealizm. Dwie mamy nie zważając na całe zamieszanie produkowały drobne elementy do kolczyków, ta siedząca obok mnie robiła na drutach sweter. Ja robiłam szczegółowe notatki przepisując dokładnie wszystko to, co profe pisał na tablicy. Zapomniałam dodać, że wycierał ją papierem toaletowym, który służy w Peru do wszystkiego – używa się go zamiast chusteczek higienicznych, a jeśli katar jest bardziej dokuczliwy można włożyć do nosa dwa zwitki i oddychać przez usta.
Po ustaleniu jadłospisu, trunków, wyglądu zaproszeń, koloru serwetek i wystroju lokalu profe oświadczył, że większość kosztów zostanie pokryta z pieniędzy, którymi dysponuje Komitet Rodzicielski a dodatkowe koszty będą pokryte z zaległych składek. Zawrzało. Już wyjaśniam o co chodzi. Za przekąski i drobne pamiątki mieli zapłacić ci rodzice, którzy nie uczestniczyli czynnie w życiu szkoły, nie brali udziału w czynach społecznych i zebraniach – za nieobecność dostaje się mandat. Zacięta pani z Komitetu pokazała palcem ucznia, którego tata nie stawił się w szkole w Dniu Sportu, podobno ze względu na zły stan zdrowia i skwitowała to słowami, że tak być nie może. Z pełnym przekonaniem tłumaczyła, że to była tylko wymówka. Jawna niesprawiedliwość. Jedni rodzice płaca składkę i biorą udział w szkolnych wydarzeniach, a inni nie. Za nieobecność na zebraniu mandat wynosi 20 soli. Rodzice Juana Carlosa mieli trzy mandaty do zapłacenia. Nie przyszło mi do głowy, żeby się kłócić, ale były takie mamy, które biednego profe prawie w podłogę wgniotły krzycząc, że żadnych zebrań nie opuściły i płacić nie będą. Protesty jednak na nic się nie zdały, bo pani z Komitetu miała zeszyt, w którym przez cały rok skrzętnie notowała wszystkie nieobecności.
Nie byłam w stanie wytrzymać więcej. Wstałam. Pożegnałam się z profe i wróciłam do domu. Nie wiem ile czasu trwało jeszcze zebranie. Lubię tu być.
Juan Carlos znowu się do mnie uśmiecha.
Katarzyna Sterna, Peru, Calca 22 grudnia 2011
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Sylwia dostała nawigację, która nie pokazuje radarów. Kasia wyjechała na misję, która nie jest specjalna. Kamila otrzymała moc, która w słabościach się doskonali. Paulina odmienia się przez przypadki. Klaudia drepce z salezjańską radością. Karolina przez rok przygotowań nie nauczyła się mówić w języku bemba. Asia otworzyła się na Dom Księdza Bosco dla Chłopców Ulicy. Justyna i Renata są inne i mają różne talenty i umiejętności. Magda pracuje w mieście, w którym urodził się Zbawiciel. Wszystkie wolontariuszki usłyszały głos, który mówił do nich: Pójdź za Mną! Wyjechały na roczną misję w ramach Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco, aby świadczyć o miłości Jezusa.W 2014 roku na misje wyjechały: Renata Gawarska - pochodzi z Kuklówki Zarzecznej, ma 27 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Justyna Kowalska – pochodzi z Ostrołęki, ma 25 lat, pracuje na Madagaskarze, w Mahajanga. Sylwia Młyńska – pochodzi z Łap, ma 22 lata, pracuje w Zambii, w Mansie. Katarzyna Socha – pochodzi z Kamienia koło Rzeszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Mansie. Karolina Gajdzińska – pochodzi z Warszawy, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Chingoli. Paulina Pawłowska – pochodzi z Olsztyna, ma 24 lata, pracuje w Zambii, w Chingoli. Kamila Maśluszczak – pochodzi z Hrubieszowa, ma 25 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Klaudia Kołodziej – pochodzi z Ropczyc, ma 26 lat, pracuje w Zambii, w Lufubu. Joanna Studzińska – pochodzi z Lęborka, ma 29 lat, pracuje w Peru, w Limie. Magdalena Piórek – pochodzi z Twardogóry, ma 25 lat, pracuje w Palestynie, w Betlejem.