Greckokatolicki kapłan, usunięty z Melitopolu: nie żywię nienawiści do Rosjan
20 grudnia 2022 | 11:14 | kg (KAI/SIR) | Melitopol Ⓒ Ⓟ
Nie czuję nienawiści ani negatywnego nastawienia wobec mych prześladowców, nawet nie chcę o tym myśleć, nie chcę żywić złych uczuć w swym sercu – zapewnił w rozmowie z włoską agencją wiadomości religijnych SIR ks. Ołeksandr Bohomaz, ukraiński kapłan greckokatolicki, który na początku grudnia musiał opuścić Melitopol.
Oznajmił przy tym, że w tym zajętym przez Rosjan mieście w obwodzie zaporoskim na południowo-wschodniej Ukrainie okupanci zakazali działalności Kościoła katolickiego w obu obrządkach: łacińskim i bizantyjskim. Melitopol jest zwany „bramą Krymu” ze względu na swe położenie na skrzyżowaniu dwóch wielkich autostrad i ważnej linii kolejowej, łączącej Rosję z półwyspem i innymi okupowanymi przez nią obszarami Ukrainy.
Duchowny oświadczył, iż w Melitopolu pracował od 2016 – najpierw przez trzy lata jako wikary, a następnie 3,5 roku jako administrator parafii Narodzenia Najświętszej Matki Bożej. 1 grudnia br., po siódmej z kolei rewizji w jego domu członkowie rosyjskich sił specjalnych przesłuchiwali go ponad 3 godziny, zdewastowali mu mieszkanie, zabrali nawet mikrobus parafialny i wygnali z miasta.
„Formalnie mnie nie aresztowali, nie bili, włos z głowy mi nie spadł, ale po prostu powiedzieli, że ponieważ w tym regionie Zaporoża, który kontroluje Rosja, działalność Kościoła grecko- i rzymskokatolickiego jest zakazana, muszę opuścić miasto” – opowiadał kapłan. Odwieziono go siłą do przedostatniego punktu kontrolnego koło Wasylówki, gdzie odczytano mu „wyrok” zawierający absurdalne oskarżenia. Stamtąd pieszo musiał iść do linii rozgraniczającej wojska. Już po stronie ukraińskiej żołnierze odwieźli go, na jego prośbę, do Zaporoża.
Proces, który władze mu wytoczyły, nazywał się po rosyjsku „wydworienije”, czyli „wyrzucenie” a formalnie ks. Bohomazowi zarzucano „podżeganie do wrogości rasowej, międzyreligijnej, przeszkadzanie działalności służb socjalnych oraz uznano go za osobę niebezpieczną społecznie”. „I na podstawie tych bzdurnych oskarżeń zostałem deportowany” – podkreślił kapłan. Dodał, że powiedziano, iż decyzję o wyrzuceniu go z miasta podjęli nie ci, którzy go przesłuchiwali, ale wyższe władze okupacyjne.
Duchowny zapewnił, że nigdy nie myślał o tym, że umrze, ale był zastraszany. Jeden z przesłuchujących go, zapewne członek rosyjskiej służby bezpieczeństwa, na różne sposoby groził mu, m.in. że go zastrzeli, wywierano też na niego wielki naciska psychologiczny. „Pytano mnie, czy jestem członkiem Rycerzy Kolumba i o wiele innych rzeczy” – wspominał ks. Bohomaz. Zaznaczył, że w ciągu 9 miesięcy wojny, rozpętanej przez Rosję, czerpał siły ze sprawowanej codziennie Eucharystii, z codziennego czytania Pisma Świętego, rozmyślań i modlitwy odmawianej przynajmniej trzy razy dziennie, także różańca. „To jest to, co mnie uratowało” – podkreślił z mocą.
Zapewnił, że modlił się też za czterech żołnierzy rosyjskich, którzy przeszukiwali jego mieszkanie a w drodze do Zaporoża również za tych, którzy go konwojowali, „aby Pan udzielił im łaski nawrócenia”. Dodał, że nie ma w nim żadnej nienawiści ani innych nieprzyjaznych uczuć do nich, „nie chcę nawet o tym myśleć, nie chcę, aby zło kwitło w moim sercu”.
Rozmówca agencji wyjaśnił, że mimo okupacji rosyjskiej postanowił pozostać w Melitopolu, gdyż zostało tam „wielu naszych ludzi, dzieci, młodzieży, są tam rodziny i osoby, o które się troszczymy i którym pomagamy, które żyją pod okupacją i przeżywają naprawdę trudne chwile”. „I jest tam Kościół ze swą liturgią, z Eucharystią i spowiedzią i to daje siłę i trzyma razem te osoby” – tłumaczył kapłan. Zaznaczył, że wielu ludzi na wieść o wygnaniu go z miasta bardzo płakali, podobnie jak po wypędzeniu proboszcza ks. Petro Krenyćkiego. „Wielką stratą jest nie mieć Boskiej Liturgii” – podkreślił kapłan.
Wyznał również, że mimo upływu ponad dwóch tygodni od wygnania go, ciągle jeszcze żyje w strachu i w stresie, nie może się uspokoić ani znaleźć miejsca dla siebie, często nachodzą go różne myśli. „Miałem parafię, ludzi, wspólnotę. Teraz jestem wygnańcem, nie mam gdzie złożyć głowy” – skarżył się ks. Bohomaz. Jednocześnie zaznaczył, że odwiedził i nadal odwiedza rodziny uchodźców w różnych miastach Ukrainy, dodając, iż są to „głębokie spotkania”. Przyznał, że nie wie, co będzie robił później, stwierdził jednak, że „obecnie niezbędne jest wspieranie rodzin, które opuściły Melitopol i marzymy, aby móc razem do niego wrócić”.
Na zakończenie kapłan stwierdził, iż „pokój jest wtedy, gdy ma się Boga w sercu, a jeśli kocham Go, nie mogę robić złych rzeczy i wtedy będzie pokój”. Ale pokój to także „możność wyjścia ze swojej strefy komfortu na spotkanie osoby potrzebującej tak, jak to zrobił miłosierny Samarytanin: wyciągnąć rękę, dać wolność drugiej osobie i kochać ją niezależnie od decyzji, jaką ona podejmuje. I czekać, że ktoś inny zrobi to samo, aby spotkać ciebie i kochać cię jak siebie samego. To właśnie jest pokój” – zakończył swą wypowiedź ks. O. Bohomaz.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.