Jacek Moskwa: „Ciągle spotykam kapłanów, którzy chcą się na ks. Ziei wzorować”
19 października 2021 | 13:18 | Dorota Giebułtowicz (KAI) | Warszawa Ⓒ Ⓟ
19 października przypada 30. rocznica śmierci ks. Jana Ziei (1897-1991). Był kapłanem zawsze społecznie zaangażowanym, który pociągał ludzi do Kościoła swoją postawą radykalnego podążania za wskazaniami Ewangelii. „Ciągle spotykam kapłanów, którzy chcą się na księdzu Ziei wzorować. Myślę, że nie ma innej drogi, żeby Kościół w Polsce mógł odbudować swój mocno ostatnio nadwątlony autorytet” – mówi jego biograf Jacek Moskwa w rozmowie z KAI.
Dorota Giebułtowicz (KAI): Jest Pan autorem kilkusetstronicowej biografii ks. Jana Ziei, która ukazała się w 2020 roku, zatytułowanej „Niewygodny prorok” („Znak”). Zacznijmy od słowa prorok, skąd takie określenie tego kapłana? Co było w jego nauczaniu czy postawie z proroka?
Jacek Moskwa: W potocznym rozumieniu prorok to ktoś, kto przewiduje zdarzenia przyszłe, rodzaj wróżbity. Istnieje jednak głębsze rozumienie tego słowa; przytaczam je w obydwu moich książkach o Ojcu Janie (poprzednia to „Życie Ewangelią”, którą pisałem z Nim wspólnie jeszcze w latach osiemdziesiątych XX w). Otóż prorok – powiada wybitny filozof żydowski, znawca chasydyzmu i Starego Testamentu, Martin Buber – „stwierdza, że tylko bezbronni mają prawo być rzecznikami Króla i jego żądań w stosunku do państwa. Tylko oni mogą przypominać narodowi i władcom o ich odpowiedzialności wobec prawdziwego Króla. Człowiek pozbawiony władzy może tak czynić, gdyż jego życie jest mozolnym przedzieraniem się przez historię i nieustannym odczuwaniem nadchodzących kryzysów”. Oczywiście ks. Zieja, zwłaszcza pod koniec życia, z rozwianą siwą brodą, przypominał nasze wyobrażenia biblijnych proroków. Kluczem jest jednak jego postawa wobec władzy: tak świeckiej, jak duchownej.
KAI: A dlaczego znalazło się w tytule określenie „niewygodny”? Dla kogo był niewygodny? Czy dla wiernych Kościoła, czy może dla hierarchów?
– Był świadkiem Ewangelii, brał jej wskazania dosłownie; w tym względzie może być niewygodny dla jednych i dla drugich. Jednocześnie jego postać nie pasuje do żadnej z obydwu stron ideologicznego sporu, który się toczy obecnie. Widzę go jako człowieka lewicy, głoszącego hasła sprawiedliwości społecznej. Sto lat temu w Radomiu, gdzie silne były wpływy socjalistyczne, prowadził rekolekcje dla robotników, na które przychodziły tłumy. Przed wojną i zaraz po niej sympatyzował z radykalnym, posądzanym nie bez racji o antyklerykalizm, Związkiem Młodzieży Wiejskiej „Wici”. W Komitecie Obrony Robotników przyjaźnił się z obecnymi tam działaczami opozycji demokratycznej o bardzo lewicowych poglądach, jak choćby Jacek Kuroń czy Henryk Wujec – chociaż nie tylko z nimi. Z drugiej strony – mimo różnych przykrości, jakie spotykały go ze strony hierarchów czy przedstawicieli kościelnej biurokracji, bardzo kochał Kościół, a swoje kapłaństwo uważał za najwyższą łaskę od Boga. Nigdy nie miał pokusy, aby zrzucić sutannę, którą zresztą nazywał w staromodnym stylu „suknią”.
KAI: Biografia ks. Jana Ziei przeszła bez echa w środowiskach kościelnych, chyba możemy tak powiedzieć. Nie odnotowały jej także pisma liberalne, jak chociażby „Gazeta Wyborcza”, a przecież ks. Jan był jednym z członków KOR-u, otwartym na to środowisko. Czy jego postać jest współcześnie wciąż „niewygodna”?
– Nie bardzo mogę się z tym zgodzić, echa nie były wcale małe. Premiera przypadła na czas pandemii, ale w prezentacji online uczestniczyło ok. 200 osób. To zasługa nie tylko ks. Ziei i moja, ale także wzorowej promocji ze strony Wydawnictwa „Znak”. Miałem trzy długie, kilkunastominutowe rozmowy telewizyjne, dosyć dużo wywiadów radiowych, w stacjach nie tylko wyznaniowych. Jeśli idzie o prasę, to rzeczywiście zauważam pewien przechył w stronę katolicką, czy nawet narodowo-katolicką. „Gość niedzielny” zamieścił aż dwie recenzje, wręcz entuzjastyczne! Z drugiej strony była przychylna nota w „Newsweeku”, ale istotnie strona liberalna wykazała daleko posuniętą wstrzemięźliwość. Trochę mnie to dziwi, lecz i smuci, bo uważam się za katolickiego liberała. Może milczenie wynika z klimatu zimnej wojny religijnej, o której wspomniałem. Ksiądz Zieja nie pasuje do negatywnych stereotypów. Zresztą recenzje, czy ich brak, mają umiarkowany wpływ na rynek czytelniczy. Jak wynika z raportów, które przysyła mi wydawnictwo, książka rozchodzi się zupełnie nieźle.
Co do biskupów… Ksiądz Jan Chrapek, zanim został ordynariuszem radomskim, odwiedził mnie w Rzymie (był wtedy przełożonym generalnym zgromadzenia michaelitów) i dostał pierwsze, paryskie wydanie „Życia Ewangelią”. Zadzwonił następnego dnia rano ze słowami: – „Co pan najlepszego zrobił? Czytałem przez całą noc!” – Jego następca na diecezji radomskiej abp Zygmunt Zimowski, nb. przedtem bliski współpracownik kardynała Josepha Ratzingera, późniejszego Benedykta XVI, w Kongregacji Nauki Wiary, też zrobił wiele, aby pamięć o Księdzu w jego ojczystych stronach nie tylko trwała – bo tam trwa – ale była kultywowana. Niestety, obydwaj już nie żyją.
KAI: Jaką wizję chrześcijaństwa proponuje nam ks. Jan Zieja?
– Niewątpliwie pod wieloma względami wyprzedzał pontyfikat papieża Franciszka: ideałem dla niego pozostawał Kościół ubogi wewnątrz i skierowany ku ubogim na zewnątrz. Jego ekumenizm był bardzo szeroki. Różnic między chrześcijanami właściwie nie uznawał. –„Wierzysz w Jezusa, to jesteś mi bratem” – mawiał. Żydów kochał miłością wielką. Na maszynie z hebrajskimi znakami napisał nawet modlitwę do Matki Bożej. Ale byłem też świadkiem, jak płakał podczas transmisji radiowej spotkania Jana Pawła II z młodymi muzułmanami w Casablance. – „Ktoś nareszcie wyraźnie potwierdził, że oni i my modlimy się do tego samego Boga” – powiedział wtedy. Pod koniec życia pracował nad projektami różnych reform w Kościele. Piszę o tym w jego biografii.
KAI: W 1985 r. przeprowadził Pan z ks. Janem wywiad-rzekę, który ukazał się pod tytułem: „Życie Ewangelią” (1991). Jakie wrażenie wywarł na Panu ten kapłan, który był wtedy już u schyłku swojego życia?
– Wspaniałe. Był to rzeczywiście człowiek przepełniony duchem. Wykazywał wtedy jeszcze bardzo dobrą pamięć, co bardzo ułatwiało pracę nad jego wspomnieniami, a jednocześnie niezwykle silnie przeżywał wszystko, co mi opowiadał. Wzruszał się chwilami nawet do łez. Ciekawe są losy tej książki. Dwa pierwsze wydania ukazały się w Paryżu, w zasłużonej dla kultury polskiej oficynie Editions du Dialogue. Część nakładu trafiła nawet do kraju, bo już nie trzeba było debitu, ale potem zapadła cisza. Tymczasem pamięć o tej książce i o samym księdzu Ziei trwała. Krążyły kserokopie całego tomu. Fragmenty wstawiano do Internetu. W roku 2010 Instytut Wydawniczy „Znak” zdecydował się na wznowienie, które poszerzyłem o kalendarium życia bohatera i wspomnienia o nim różnych osób. Potem w Krakowie, w tej samej oficynie były jeszcze dwa wydania, tak, że razem jest ich pięć.
KAI: Czy ks. Jan Zieja może być propozycją kapłaństwa na dzisiejsze czasy?
– Ciągle spotykam kapłanów, którzy chcą się na księdzu Ziei wzorować. Myślę, że nie ma innej drogi, żeby Kościół w Polsce mógł odbudować swój mocno ostatnio nadwątlony autorytet.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
***
Jacek Moskwa, dziennikarz i pisarz, długoletni korespondent w Rzymie i Watykanie polskich mediów, autor książek, m.in. 4-tomowej biografii „Droga Karola Wojtyły” (2010-2011), wywiadu-rzeki z ks. Janem Zieją: „Życie Ewangelią” (1991) oraz jego biografii: „Niewygodny prorok” (2020).
**
Ks. Jan Zieja ur. się w 1897 r. w ubogiej chłopskiej rodzinie w Ossem w Ziemi Opoczyńskiej. Święcenia kapłańskie przyjął w 1919 r. W 1920 r. wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej jako kapelan 8 pułku piechoty Legionów. W latach 20. pracował jako prefekt szkół powszechnych w Radomiu, a później wikariusz parafii w Kozienicach, angażując się jednocześnie w prace Opieki Społecznej przy Zarządzie Miejskim w tym mieście. W 1928 r. przenosi się na Polesie, gdzie obejmuje parafię w Łohiszynie, jednocześnie organizując jako dyrektor pracę Caritasu diecezji pińskiej. W latach 1932-34 odbywa studia judaistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Po powrocie na Polesie wykłada w Seminarium Duchownym w Pińsku. Wraz z siostrami urszulankami i matką Urszulą Ledóchowską obejmuje opieką duszpasterską, społeczną i oświatową najuboższe warstwy społeczeństwa w Mołodowie i Motolu na Pińszczyźnie.
Po wybuchu wojny bierze udział w kampanii wrześniowej jako kapelan 84 pułku Strzelców Poleskich. Z okresu wojennego trzeba wspomnieć pomoc w ratowaniu Żydów, współpracę z różnymi formacjami podziemia, kapelanowanie żołnierzom Batalionów Chłopskich i Komendzie Głównej AK. Od 1942 r. pełni funkcję naczelnego kapelana ZHP „Szare Szeregi”. W powstaniu warszawskim (kapelan „Baszty”) zostaje ciężko ranny w nogę. Pod koniec wojny zatajając, że jest kapłanem, zgłasza się dobrowolnie na roboty do Niemiec, aby otaczać robotników przymusowych opieką duszpasterską.
Po wojnie ks. Jan Zieja znalazł się w Słupsku, gdzie poza duszpasterstwem organizował pomoc socjalną: utworzył Dom Matki i Dziecka, obejmujący opieką samotne matki; nawiązując do przedwojennych wzorów powołał Uniwersytet Ludowy. Ostatnim mocnym akordem jego zaangażowania społecznego był udział w opozycji demokratycznej końca lat 70. – w Komitecie Obrony Robotników (KOR).
Ks. Jan Zieja zmarł 19 października 1991 r. i spoczywa na cmentarzu Zakładu dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.