Jan Paweł II – polityk Pana Boga
15 maja 2020 | 03:24 | Bogumił Luft | Warszawa Ⓒ Ⓟ
Karol Wojtyła twórczo potwierdził wielowiekowe przesłanie Kościoła katolickiego w oparciu o odnowę, która dokonała się podczas Soboru Watykańskiego II. Był jednak również mężem stanu, który przyczynił się do upadku komunizmu oraz do przebudowy Polski i świata. Te dwie role nie były ze sobą sprzeczne. Stał się też prorokiem na nowe czasy, które nastąpiły po jego odejściu 15 lat temu. W jakim stopniu? Potwierdzi to historia.
Przez całe życie był pełnym wiary w Boga i ludzkiej pasji aktywnym uczestnikiem życia Kościoła, Polski i świata w czasach, w których przyszło mu żyć. Żył tu i teraz – modlił się nieustannie i przyjmował na siebie z dnia na dzień te wyzwania, z którymi musiał się mierzyć. Dlatego to, co pozostawił jako swoje własne przesłanie, jest godne uwagi, bo dramatycznych doświadczeń niedawnej przeszłości nie powinniśmy zapominać, by nie popaść w przekonanie, ze historia zaczęła się dopiero za naszych czasów.
Karola Wojtyłę naznaczyło osobiste doświadczenie dwóch totalitaryzmów: nazizmu i komunizmu. Dobrze pamiętał zło, które przyniosły i jako papież starał się budować świat odporny na nacjonalizm – nienawiść i niechęć do innych ludzi i kultur – oraz na motywowaną ideologicznie przemoc mającą zbawić świat – w zamyśle ideologów z prawa i z lewa.
Jako papież nie szczędził bezprecedensowych, w historii Kościoła katolickiego, gestów pojednania wobec Starszych Braci – wyznawców judaizmu, których darzył jako Karol Wojtyła osobistą przyjaźnią i szacunkiem. Niewątpliwie czuł szczególną odpowiedzialność polskiego chrześcijanina za pojednanie z Żydami, których Zagłada nastąpiła przede wszystkim na polskiej ziemi, choć w bardzo małym stopniu polskimi rękami. A potem – jako papież – wyciągnął też rękę do braci muzułmanów, których cześć wobec Jedynego Boga bardzo szanował. Z kolei Jego słynne modlitwy o pokój organizowane w Asyżu (w duchu Soboru Watykańskiego II) z udziałem wyznawców najbardziej nawet egzotycznych religijnych form oddawania czci Bogu, budziły szczególny opór konserwatywnych katolików. On jednak uważał, że to jest ten sposób budowania pokoju w świecie, do którego jest powołany jako papież i który jest niesprzeczny z katolickim pojmowaniem religijności zdefiniowanym przez Sobór.
Dramat prawicowych dyktatur
Jego wielki, instynktowny niepokój budził natomiast od początku pontyfikatu flirt niektórych katolickich teologów latynoamerykańskich z marksizmem, a zwłaszcza z ideą zbrojnej rewolucji przeciw kapitalizmowi. Ameryka Łacińska, której poświęcił bardzo dużo uwagi, stała się dla Niego szczególnie trudnym, jednym z najważniejszych wyzwań. Bo z jednej strony dobrze wiedział co oznacza totalitaryzm budowany w oparciu o komunistyczną ideologię, a z drugiej strony w krajach latynoskich spotkał się z rzeczywistością wyzysku i przemocy doświadczaną przez ludzi ze strony autorytarnych reżimów zgoła nie komunistycznego pochodzenia.
Trzeba bowiem pamiętać, że mniej więcej w tych samych dziesięcioleciach, w drugiej połowie XX wieku, gdy kraje Europy Środkowej i Wschodniej były zniewolone przez sowiecki komunizm, wielki kontynent Ameryki Łacińskiej przeżywał dramat krwawych prawicowych dyktatur i brutalnego wyzysku ekonomicznego. Między tymi dwoma sytuacjami zachodził pewien związek. Dyktatury wojskowe powstawały bowiem w Ameryce Łacińskiej pod hasłem obrony przed komunistycznym zagrożeniem, które w skali światowej uosabiało sowieckie imperium.
Od lat 50. aż do końca lat 80. ubiegłego wieku było to zagrożenie rzeczywiste, bo komunistyczny Kreml prowadził aktywną politykę zmierzającą do rozciągania swych wpływów na wszystkie kontynenty. Sposoby przeciwdziałania owemu zagrożeniu były jednak różne. W Europie Zachodniej, z pomocą gospodarczą USA, wdrożono politykę łagodzenia społecznych nierówności i budowy powszechnego dobrobytu, co odebrało nośność komunistycznej propagandzie. W Ameryce Łacińskiej widmo komunistycznego zagrożenia zwalczano przemocą, uciekając się często do zbrodni.
Tam też pomagały Stany Zjednoczone, wspierając mniej lub bardziej, ale dość konsekwentnie i skutecznie prawicowe dyktatury i systemy wyzysku biednych przez bogatych. Same USA odnosiły z tego profity geopolityczne i gospodarcze. Dla potężnego w tych krajach Kościoła katolickiego było to wszystko nie lada wyzwanie, bo sytuacja była moralnie gorsząca, ale dyktatorzy przedstawiali się często jako obrońcy katolicyzmu i oczekiwali od biskupów wsparcia.
Wikariat solidarności
Wielu hierarchów zdołało zachować wobec dyktatur przynajmniej wyraźny dystans. Na przykład Kościół w Chile udzielał w sposób zorganizowany pomocy ofiarom prześladowań reżimu Pinocheta za pośrednictwem założonej przez arcybiskupa Santiago instytucji o sympatycznej nazwie „Wikariat Solidarności”. Ale już w sąsiedniej Argentynie, w tych samych latach 70. i 80., wielu czołowych biskupów niedwuznacznie wspierało wojskową dyktaturę, chociaż była jeszcze bardziej krwawa i zbrodnicza, niż dyktatura chilijska.
Ale byli również księża, a nawet hierarchowie, którzy stanowczo sprzeciwiali się dyktaturom i wyzyskowi, co doprowadziło do powstania ruchu intelektualnego w latynoskim Kościele zwanego „teologią wyzwolenia” i podejrzewanego mniej lub bardziej słusznie o uleganie marksistowskiej inspiracji. Legendarny brazylijski biskup Helder Camara nie przebierał w słowach krytyki wobec wojskowych rządów swego kraju, które trwały dwadzieścia lat, od połowy lat 60. „Kiedy daje biednym chleb – mówił – nazywają mnie świętym, ale kiedy pytam dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”.
Biskup Camara nie skrywał swych lewicowych sympatii politycznych, ale nigdy nie wezwał do rewolucyjnej walki zbrojnej przeciw systemowi opresji. To go różniło od najbardziej radykalnych „teologów wyzwolenia”, którzy usprawiedliwiali przemoc w imię walki klas. A to była owa nomen omen „czerwona linia”, której przekroczenia Jan Paweł II nie akceptował. Nie akceptował też z zasady bezpośredniego zaangażowania księży w działalność polityczną, co zdarzało się w latynoskich krajach. A także czynienia z chrześcijańskiego przesłania ideologii do politycznego użytku przez jakąkolwiek orientację polityczną – z prawa czy z lewa.
Teologia wyzwolenia
Wygląda jednak na to, że Papież oswajał się z latynoską rzeczywistością stopniowo, choć bardzo rzetelnie. W połowie lat 80. ubiegłego wieku Kongregacja Nauki Wiary wydała w sprawie „teologii wyzwolenia” dwie Instrukcje. Mówiąc najprościej: w pierwszej przestrzegła przed niebezpieczeństwami do jakich owa teologia prowadzi, zastrzegając, że nie można jej jednoznacznie potępić, a w drugiej (dwa lata później) dostrzegła jej wartość, zastrzegając, że może też prowadzić na manowce. Treść prawie dokładnie ta sama, tylko akcenty postawione w innej kolejności. Wielu latynoskich katolików odetchnęło z ulgą. Spór wokół „teologii wyzwolenia” stracił na ostrości. Przemawiając w początku lipca 1986 roku w stolicy Kolumbii Bogocie, Jan Paweł II skomentował to następująco w przemówieniu do biskupów: „Uznając użyteczność i potrzebę teologii wyzwolenia, chciałem przypomnieć jednocześnie, że musi się ona rozwijać w syntonii i bez odrywania się od tradycji Kościoła oraz w zgodzie z doktryną społeczną”.
Do ludu podczas swych niezliczonych pielgrzymek do Ameryki Łacińskiej Jan Paweł II mówił mniej uczonym językiem prostych słów i gestów miłości. W Chile, gdzie gościł w 1987 roku u końca dyktatury Pinocheta, spotkał się publicznie z najbardziej słynną ofiarą brutalnych represji reżimu – studentką, którą policjanci oblali benzyną i podpalili podczas antyreżimowej demonstracji. W Kolumbii w 1986 roku do znudzenia zapewniał, że przejmuje się dramatycznym losem wielkich społeczności ludzi wyzyskiwanych i spychanych na margines – i był w tym wiarygodny, bo umiał z ludźmi nawiązać kontakt, a w dodatku nie był ani znienawidzonym Jankesem, ani kapitalistą i mógł odwołać się do swego doświadczenia robotniczej pracy w podkrakowskich kamieniołomach.
Upominał biznesmenów, że nie mogą „pojmować przedsiębiorstwa inaczej, jak tylko jako wspólnotę osób. W konsekwencji punktem odniesienia waszego postępowania gospodarczego musi być zawsze interes człowieka”. Ostrzegał, że „niektóre wielkie kryzysy w historii mogłyby pójść w innym kierunku, gdyby – dzięki odważnym ofiarom – niezbędne reformy zapobiegły na czas wybuchowi rozpaczliwej rewolty”. Mówił to, co należało powiedzieć, by starać się przywrócić równowagę temu latynoskiemu światu, z którym przyszło mu się niespodzianie zmierzyć w Kościele powszechnym.
Siła modlitwy do Ducha Świętego
Z pewnością łatwiej mu było mówić w Polsce ze względu na znajomość języka. Bo język to nie tylko słowa i gramatyka, ale również kultura, świadomość wspólnej historii, symbole, osobiste i wspólne doświadczenie życia. A tu już od samego początku wszedł w aksamitną konfrontację (bo przecież nie dialog) ze słabnącym zwolna reżimem komunistycznym. I odegrał widoczną rolę w historii.
Warto pamiętać jakie to były czasy. W końcu lat 70. Polska była u schyłku dekady rządów Edwarda Gierka. Obudziły one z początku nadzieje na lepszy poziom życia i większą otwartość wobec zachodniego świata, który jeszcze w owych czasach słusznie postrzegaliśmy jako lepszy. Szybko okazało się jednak, że wolność była wątłą nadzieją, a komunizm, choć w wersji nieco mniej brutalnej, jawił się jako przekleństwo, od którego nie uwolnią się kolejne pokolenia. Rodzący się wtedy ruch opozycyjny był uważany nawet przez większość jego uczestników za nieco beznadziejne „zawracanie Wisły kijem”.
Tymczasem podczas pierwszej pielgrzymki w czerwcu 1979 roku Jan Paweł II dość nieoczekiwanie stanął na czele narodu, przypominając mu jego duchową tożsamość, przynosząc poczucie pewności siebie i nadzieję na zmianę losu. To było zbiorowe katharsis, a modlitwa Papieża do Ducha Świętego o zmianę oblicza polskiej ziemi okazała się skuteczna. Pokojowa rewolucja 1980 roku i powstanie masowego ruchu Solidarności nie byłyby możliwe bez tej papieskiej pielgrzymki. Dziś – z perspektywy czasu – niby wszyscy to wiedzą, ale przebudzenie Polski, które się dokonało, nie było wtedy niczym oczywistym. W pewnym sensie było niespodzianką.
Zwątpienie u progu wyzwolenia
Na nim zresztą historia się nie zakończyła. Nastąpiły dramatyczne, a potem coraz mniej dramatyczne lata 80. Konfrontacja stanu wojennego obudziła w społeczeństwie dużo siły i dobra. Był to czas heroicznej walki podziemnej Solidarności, a także międzyludzkiej solidarności w biedzie – nieznanej ani przedtem, ani potem. W samym centrum tego doświadczenia Papież przybył po raz drugi do Polski w 1983 roku, by dodać ludziom otuchy.
Ta wizyta Jana Pawła II przyniosła pewną ulgę, ale nie pchnęła historii do przodu. W drugiej połowie dekady lat 80. słabła stopniowo zarówno opresyjność komunistycznego reżimu jak determinacja i nadzieja polskiego społeczeństwa. Znów pojawiło się poczucie, że w najbliższej przyszłości nic ważnego się tu nie wydarzy. Wielu ludzi zajęło się sobą – korzystając na przykład z poszerzających się możliwości prowadzenia skromnych prywatnych biznesów, albo po prostu emigrując z kraju na Zachód.
Perspektywy nieoczekiwanie bliskiej zmiany tego stanu rzeczy rodziły się gdzie indziej. Sowiecki komunizm bankrutował – i politycznie i całkiem dosłownie – gospodarczo pod naciskiem konkurencji z Zachodem. Reformy Gorbaczowa, które miały imperium ratować, tylko przyspieszały jego upadek. Ostanie oparcie polskiego reżimu komunistycznego miało wkrótce zniknąć. I właśnie u początku tego historycznego procesu i – jak się potem okazało – niedługo przed końcem PRL-u Jan Paweł II przybył w czerwcu 1987 roku do Polski z trzecią pielgrzymką, przynosząc ważne przesłanie, znaczne mniej patetyczne i znacznie mniej pamiętane dziś, niż to, z którym przyjechał w roku 1979.
Przesłanie chrześcijańskiego proroka
W nawiązaniu do poprzednich, dramatycznych lat złożył w Częstochowie hołd wszystkim „którzy nie ulękli się niebezpieczeństw i trudności, nie zatracili wiary w ideały i prawdziwe wartości, nie zagubili sensu życia i pracy, nie ulegli słabościom, lecz w poczuciu solidarnej odpowiedzialności i troski umacniają swoich braci w wierze i przekonaniu, że dla chrześcijanina nie ma sytuacji bez wyjścia, że warto żyć w swoim kraju i podejmować twórcze inicjatywy, budować wspólnotę ludzkich serc i umysłów”.
Czyżby chciał ich po prostu pochwalić? A może już wtedy chciał powiedzieć ludziom zbyt skupionym na martyrologii, obolałościach i krzywdach, że potrzebujemy przede wszystkim konkretnego zaangażowania na rzecz lepszego społeczeństwa, bo potrzebny jest nam sens życia, a nie tylko cierpienia?
„Nie możemy poddać się depresjom – mówił na krakowskich Błoniach – Nie może zdominować nas frustracja – duchowa czy społeczna. Przecież „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus”. I stale wyzwala. (…) Chroń nas przed egoizmem indywidualnym, rodzinnym, społecznym. Nie pozwól, żeby mocniejszy gardził słabszym. Broń nas przed nienawiścią i uprzedzeniami wobec ludzi innych przekonań. Naucz nas zwalczać zło, ale widzieć brata w człowieku, który źle postępuje, i nie odbierać mu prawa do nawrócenia. Naucz każdego z nas dostrzegać własne winy, byśmy nie zaczynali dzieła odnowy od wyjmowania źdźbła z oka brata. Naucz nas widzieć dobro wszędzie tam, gdzie ono jest; natchnij nas zapałem do ochraniania go, wspierania, bronienia z odwagą. Zachowaj nas od uczestnictwa w zakłamaniu, które niszczy nasz świat”.
Wiele i w różnych miejscach Polski mówił o pracy:
„Praca jest podstawowym wymiarem ludzkiego bytowania na ziemi. Dla człowieka posiada ona nie tylko znaczenie techniczne, ale znaczenie etyczne. (…) Praca ma dopomagać człowiekowi do tego, by stawał się lepszym, duchowo dojrzalszym, bardziej odpowiedzialnym, aby mógł spełnić swoje ludzkie powołanie na tej ziemi zarówno sam, jako niepowtarzalna osoba, jak też we wspólnocie z drugimi.”
„Prawda, że za pracę trzeba zapłacić, ale to jeszcze nie wszystko. Praca to znaczy człowiek. (…) Praca nie może być traktowana – nigdy i nigdzie – jako towar, bo człowiek nie może dla człowieka być towarem, ale musi być podmiotem”.
„Praca jest zagrożona wówczas, gdy wolność człowieka nie spełnia się prawidłowo, to znaczy nie spełnia się przez miłość. (…) Tylko miłość może zabezpieczać pełnię sprawiedliwości”.
Rysował też zasadnicze zasady ładu moralnego w życiu społecznym:
„Solidarność to znaczy jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. (…) I nigdy „brzemię” dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich”.
„Nie może być program walki ponad programem solidarności”. (burzliwe oklaski podczas Mszy świętej na Gdańskiej Zaspie)
„Nigdy jeden przeciw drugiemu, jedni przeciw drugim”. (oklaski tamże)
Takie między innymi wskazówki pozostawił Jan Paweł II Polsce u progu jej niespodziewanej niepodległości. Adresował je wprawdzie jeszcze do innej rzeczywistości społecznej i politycznej. Ale brzmią jak najbardziej aktualnie. Formułował je zarówno jako duszpasterz na Stolicy Piotrowej, jak jako polityk. Po ponad trzydziestu latach warto się w nie wczytać, by rozważyć w jakim sensie był chrześcijańskim prorokiem.
Bogumił Luft – niezależny publicysta, członek Rady Redakcyjnej „Więzi”
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.