Jesteś tam. Jesteś – świadectwo
02 marca 2011 | 13:47 | Ks. Przemysław Zamojski / ju. Ⓒ Ⓟ
Każdy z nas kapłanów musi dojść do tego, że bycie kapłanem to nie jest robienie, ale bycie zjednoczonym z Chrystusem – tak o swojej pracy w Tunezji mówił zamordowany salezjanin ks. Marek Rybiński.
Wspomnieniami o współbracie, przyjacielu i spowiedniku podzielił się z nami ks. Tomasz Łukaszuk.
„Pamiętam Tomek Zielonka do mnie zadzwonił: „Tomek, słuchaj Rybę nam zabili”. Nazywaliśmy go Ryba. Takie niedowierzanie… Marek umarł.
Tak doszło do mnie, że Marek umarł podczas sobotniej Mszy Świętej – kiedy mnie zablokowało. Po prostu w wyobraźni, kiedy trzymałem kielich podczas konsekracji – mnie zablokowało. Miałem w wyobraźni, że jest zabity jak na ofiarę! Zarżnięty, głowę się odcina … U nas też tak się robi, kiedy zabijają krowę, czy kozła. Najpierw uderzenie młotkiem a potem podrzyna się gardło i wkłada się liść banana i jest spokój się czeka aż wyzionie ducha.”
21 lutego o życiu ks. Marka Rybińskiego mówił ks. Tomasz Łukaszuk SDB. W rozmowie tej uczestniczył również ks. Paweł Druszcz SDB, współbrat zmarłego kapłana. Rozmowa miała miejsce na Uniwersytecie Papieskim Salezjańskim, na którym studiują zakonnicy. Wywiad przeprowadził ks. Przemysław Zamojski.
Kim był Marek Rybiński? Jakim był człowiekiem? Jak się narodziła Wasza przyjaźń?
Ks. Tomasz Łukaszuk: Był Salezjaninem od 1996 roku. W tym właśnie roku poznaliśmy się. On kończył nowicjat w Czerwińsku a ja dopiero zaczynałem nowicjat w Czerwińsku. Mieliśmy takie 12 dni razem – ci odchodzący i ci, którzy przychodzili – i to był pierwszy kontakt z Markiem. Potem Marek był na tak zwanym aspirantacie. Przybyłem tam, by zdobyć maturę – bo po trzeciej klasie liceum poszedłem do nowicjatu. Takim sposobem przyłączył się do naszego nowicjatu, do naszego kursu i razem robiliśmy filozofię dwa lata i potem teologię cztery lata. Byliśmy razem święceni – 21 maja 2005 roku.
Tak naprawdę, to za dużo myśli się w głowie kręci, żeby mówić o Marku, bo co i rusz mi się przypominają różne sceny z jego życia, z naszego życia. Na przykład dzisiaj rano współbraciom mówiłem o tym, że Marek miał taką cechę, taką cnotę salezjańską amorevolezza – taką zdolność do wejścia w relację przyjaźni z każdym człowiekiem. Tak jak ja mogę powiedzieć „to był mój przyjaciel” – tak samo Przemek Kawecki może powiedzieć „to był mój przyjaciel” i wielu wielu innych. To jest bardzo piękne i cenne – co mnie ujmuje coraz bardziej, myśląc o Marku – jak on to wszystko sobie poukładał, jak do tego doszedł, żeby być tak otwartym, prostym. Wystarczy pomyśleć o dzieciakach, które miały z nim kontakt i lgnęły do niego.
Postawę taką ukształtowała historia jego życia – jest najstarszym z tego rządku rodzeństwa, bo ich było chyba siedmioro i czwórka była adoptowana potem – relacja z mamą szczególnie, z panią Basią, która bardzo wpłynęła na jego ekspresywność. Jednego razu zobaczyłem jego Mamę po spotkaniu z rodzicami w Łodzi: biegała na boso oglądała ZOO. Marek też był taki – otwierał na wszystko oczy. Wszystko zauważał. Jak coś było do zrobienia to od razu stawiał pytanie: to jak to zrobimy? Gdzie? Otwarty na nowe poszukiwania.
Najwięcej myśli mi przychodzi o przyjaźni, którą potrafił stworzyć z każdym, który go dłużej trochę znał: czy to byliśmy my w kursie, czy to byli chłopcy, do których chodziliśmy w Łodzi, czy niepełnosprawni, czy młodzież z Saruela, czy młodzież z wolontariatu – gdzie był w Warszawie, czy w parafii w Olsztynie…
Pracowaliście razem przez jakiś czas?
Ks. Tomasz Łukaszuk: Nie – byliśmy razem we wspólnocie. Nie wiem czy to jest praca – razem robiliśmy 17 razy spektakl „Powrót” – i on był moim synem. Ja miałem mieć sześćdziesiątkę i on był moim zbuntowanym synem. Z innych incjatyw – mamy taki krążek zrobiony : Konferencje dla młodzieży – o świętości o powołaniu, o narkotykach o policji – i tam są nasze wypowiedzi.
Najbardziej odczuwam więź od momentu kiedy byliśmy wyświęceni na kapłanów.
Pamiętam jak byliśmy razem na wspólnym wyjeździe. „Miodowy miesiąc” spędziliśmy jeżdżąc po placówkach salezjańskich. Tam gdzie współbracia byli na asystencji, na praktyce – czy to we Włoszech, czy w Niemczech. Dłużej zatrzymaliśmy się w Monachium. Pamiętam w Monachium mieliśmy dla siebie noc i dzień cały. Byliśmy podzieleni na trzy grupy i tak wyszło, że ja z Markiem zostałem sam. On żadnego języka nie znał, ja mówiłem po francusku. Znaleziono nam dziewczynę, która znała francuski i nam tłumaczyła. Marek mówił po polsku – ja tłumaczyłem na francuski, a ona z francuskiego na niemiecki. Kiedy się zmęczyliśmy, był czas na proste bycie razem. W tym właśnie momencie zaczęliśmy z Markiem rozmawiać tet a tet. To był początek takiego bardziej ścisłego kontaktu. Później spotkania z nim z różnych okazji. Spowiadałem się u niego. To jest więź. To jest więź, której się nie da tak opisać – „to jest to”. Trzeba byłoby to ująć w ramach przyjaźni, braterstwa i więzi duchowej.
Jak się narodziła u niego myśl o pójściu na misje? Towarzyszyłeś mu w podejmowaniu takiej decyzji?
Ks. Tomasz Łukaszuk: On miał takie myśli. Wielu z nas miało takie myśli. Po święceniach od razu trzech wyjechało – jeden do Mołdawii, jeden na Ukrainę i ja na Madagaskar. Potem Marek i Maciek też myśleli o tym. Już w ośrodku misyjnym Marek mówił do mnie „ Słuchaj Tomek – misje to jest to. Jechać jako misjonarz gdzieś, to jest jakiś ideał. To pozostaje świadectwem dla ludzi młodych w wolontariacie: ja też mógłbym zrobić coś więcej”.
Pamiętam ja go popychałem – jedź ze mną, jedź do mnie na Madagskar. Odpowiadał, że nie zna francuskiego. Potem się okazało, jak w Olsztynie decyzja ostatecznie zapadła to i francuskiego się nauczył… Mimo to mówiłem jeszcze – jak skończysz ten kontrakt trzyletni, to ja cię zapraszam.
W waszych rozmowach na temat misji pojawiał się temat męczeństwa? Braliście pod uwagę to , że misje mogą oznaczać męczeństwo?
Ks. Tomasz Łukaszuk: Temat męczeństwa jakoś się przewijał, ale wcześniej. Nie związany z misjami – z byciem księdzem…
Skończyliśmy Mszę Świętą, wchodzę do zakrystii i rzecz, która mi się przypomina – Marek staje przed całą kaplicą, w dzień święceń i mówi o tym jak przeżywał święcenia. Jak przeżywał ten dzień. W seminarium jest słowo na dobranoc, ostatnie słowo. Jak to on – prostota. „Jestem kapłanem. Przecież jestem Marek Rybiński – ten sam Marek Rybiński, ale nie ten sam Marek Rybiński. Coś się zmieniło, nie jestem ten sam, a nic się nie zmieniło. Jakby się zmieniło wszystko w jednym momencie.”
Marek się wyróżniał czymś szczególnym?
Ks. Tomasz Łukaszuk: Nie wiem co powiedzieć. Lubił bieganie? Maraton zaliczył. Lubił maratony, biegi – w swoich dresikach, w czapce na głowie wybiega do parku.
Nie wiem… cierpliwość ze mną tracił.
O czym żeście rozmawiali ostatni raz?
Ks. Tomasz Łukaszuk: Ostatni raz jak miałem kontakt, to było przed tymi wydarzeniami – 5 lutego. Napisał do mnie maila, bo miałem do niego pojechać. Byłem po egzaminach. To była taka rzecz niepewna … Miałem do Marka jechać po 10 – tym lutego, na pięć dni takiego wypoczynku. Jednak cała ta sytuacja od stycznia – jak się zaczęło kotłować tam – sprawiła, że przełożony odradzał. Marek pisał 5 lutego, że jest już wszystko ok., że naprawdę się uspokoiło. Możesz do mnie przyjechać spokojnie. To wtedy będę miał prawo, żeby się wpisać do Ciebie na Madagaskar. A jak nie – to mają nasz dom przyłączyć do rzymskiej inspektorii – to przyjadę się pouczyć włoskiego, to sie spotkamy.
Marek 5 lutego wysłał też do innych księży maila. Być może akurat wtedy miał dostęp do internetu.
Pamiętam Tomek Zielonka do mnie zadzwonił: „Tomek, słuchaj Rybę nam zabili”. Nazywaliśmy go Ryba.
Twoja reakcja?
Ks. Tomasz Łukaszuk: Takie niedowierzanie… Marek umarł. Nie wiesz o co chodzi, bo jest wszystko ok. Ostatnia wiadomość jaką masz – jest wszystko ok. Takie niezrozumienie, potem patrzę w internecie, tu wiadomości przychodzą z Ośrodka. Bracia mi wysyłają wiadomości. Pytania: czy już wiesz?
Tak doszło do mnie, że Marek umarł podczas sobotniej Mszy Świętej – kiedy mnie zablokowało. Po prostu w wyobraźni, kiedy trzymałem kielich podczas konsekracji – mnie zablokowało. Miałem w wyobraźni (to już nie była taka kruszynka jak w seminarium, bo troszeczkę przytył) że jest zabity jak na ofiarę ! Zarżnięty, głowę się odcina … U nas też tak się robi, kiedy zabijają krowę, czy kozła. Najpierw uderzenie młotkiem a potem podrzyna się gardło i wkłada się liść banana i jest spokój się czeka aż wyzionie ducha.
Niektórzy piszą do mnie : Tomek, ale co się stało, ale dlaczego? Teraz to już nic nie zmieni. Teraz módl się za niego.
Uważasz, że on jest męczennikiem, że oddał życie za Chrystusa?
Ks. Tomasz Łukaszuk: To jest tak jak ja odczuwam … Tak jak kiedyś z Markiem rozmawialiśmy. Było to dosyć śmiesznie – spotkanie opatrznościowe. Michał Wocial jechał do Odessy, Marek jechał z Tunezji ja na Madagaskar. W jednym momencie się spotkaliśmy w Warszawie. Przez godzinę byliśmy razem po pięciu latach. Było jakieś zakłopotanie.
Jak to sobie tłumaczyć? Jesteś w jakimś kraju, gdzie nie możesz być księdzem – myśląc po naszemu -głosisz kazania, nie masz możliwości sprawowania sakramentów, otwarcie manifestowania twojej wiary. Ten wątek jakoś się pojawiał i w którymś momencie wyszło – to o czym mówiliśmy w wywiadzie : na ile jestem księdzem, a na ile managerem? Na ile jestem osobą duchowną, tym który żyje w łączności z Chrystusem, a na ile tym, który jest pracownikiem.
Pytałem Marka: jak ty to sobie rozwiązujesz, jak ty to tłumaczysz? Mówił: „jesteś tam. Jesteś – świadectwo. Każdy z nas kapłanów musi dojść do tego, że bycie kapłanem to nie jest robienie, ale bycie zjednoczonym z Chrystusem”.
Był w takim środowisku, które nie pozwala być dobrym – wiadomości z Tunezji mówiły o tym, że Marek to był dobry człowiek: „naszymi dziećmi się zajmował, my się teraz boimy, bo ci księża wyjadą już ”. Na zewnątrz nikt nie mógł wyjść pod koloratką, ale na terenie szkoły to wszyscy wiedzieli, że to są księża. To co możesz robić – rób człowieku i jeśli jesteś zjednoczony z Chrystusem w takim kraju gdzie Marek był wskazują na męczeństwo za wiarę.
Według Ciebie Marek jest świętym? Jest z Bogiem? Można w przyszłości rozpocząć proces beatyfikacyjny? W jaki sposób Marek jest modelem dla nas żyjących w kontekście prześladowania chrześcijan w krajach europejskich? W sytuacji jawnej dyskryminacji krzyża, znaków wiary?
Ks. Paweł Druszcz: On żyjąc w tym kraju, był zmuszony do ukrycia, do takiego a nie innego życia. Do dawania świadectwa cichego zupełnie, niepozornego – mógłby zostać posądzony o prozelityzm. Czyli on był zmuszony przez środowisko, w którym mieszkał – natomiast my często robimy to samo, ale z własnej woli. Sami się laicyzujemy. Sami zaprzeczamy temu, kim jesteśmy w Europie.
Ks. Tomasz Łukaszuk: Jako model modlitwy na pewno można go podać. Mieliśmy na kursie w Seminarium wspólne modlitwy w poniedziałek. Jak on animował czy Przemek – to odczuwałem, ja przynajmniej jakąś specjalną łaskę. Potem jak próbował mnie nawrócić podczas spowiedzi – to też, szukanie głębokości, w przeżywaniu życia jako zakonnik, czy jako kapłan. Można by zapytać nawet ludzi w Olsztynie u św. Wawrzyńca, co myślą o jego działalności, o jego modlitwie. Dalej można by pytać tych wszystkich młodych, co się przewinęli przez Ośrodek Misyjny.
Staram się bardziej myśleć w takich kategoriach: teraz jego tu nie ma – co ja mogę zrobić?
… Boję się też, że postać Marka może być użyta jako instrument do walki między muzułmanami i chrześcijanami.
Ks. Paweł Druszcz: Wyraziłeś obawę żeby Marek nie stał się instrumentem – ja mam nadzieję, że stanie się symbolem. Do tej pory jak słyszeliśmy o prześladowaniach chrześcijan to był Irak, Pakistan – czyli gdzieś tam dalej. To jest pierwszy przypadek Europejczyka, Polaka zabitego. Mam nadzieję, że stanie się on Orędownikiem poszanowania chrześcijan.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.