Kard. Grech: proces synodalny pozostanie otwarty
05 listopada 2021 | 23:05 | Piotr Dziubak (KAI) | Rzym Ⓒ Ⓟ
Synodalność to proces a nie wydarzenie, które się rozpoczyna i kończy, a ten Synod wiadomo kiedy się zaczął, ale pozostanie on otwarty – zapewnił kard. Mario Grech, sekretarz generalny Synod Biskupów. W rozmowie z KAI poruszył on wiele zagadnień, związanych z rozpoczętym 9 października w Watykanie zgromadzeniem kościelnym, m.in. eklejologię, rolę i miejsce świeckich w Kościele, języka duszpasterskiego i teologicznego, przejrzystości Kościoła itp.
Piotr Dziubak (KAI): Minął już prawie miesiąc od rozpoczęcia prac synodu. Eminencja miał okazję rozmawiać z duchownymi i osobami świeckimi. Czego się od nich dowiedział?
Kard. Mario Grech: Podoba mi się, że nie pyta pan tylko o biskupów i kardynałów, ale także o świeckich. To jest proces synodalny i do włączenia się w niego jest zaproszony cały lud Boży. Jest to też przesłanie, jakie chcemy przekazać wszystkim Kościołom, szczególnie teraz, na tym etapie drogi synodalnej, żeby słuchać, budować dialog z całym ludem Bożym, łącznie z tymi, którzy nie są jego częścią.
Muszę powiedzieć, że z odbytych spotkań, ale też na podstawie otrzymanych materiałów widać duże zainteresowanie, żeby nie powiedzieć entuzjazm. Oczywiście nie wyrażają tego wszystkie diecezje. Ale to, co już otrzymaliśmy, jest pozytywną wskazówką. Ostatnio ogłosiliśmy też przedłużenie okresu pierwszej fazy, ponieważ prosili oto liczni biskupi, przedstawiciele episkopatów i świeccy. Jeśli chcemy być Kościołem synodalnym, czyli takim, który słucha, nie mogliśmy postąpić inaczej.
KAI: Ksiądz Kardynał zachęca także świeckich do włączania się w prace synodu. Kto powinien zrobić pierwszy krok w tym zaangażowaniu: biskupi czy świeccy?
– Myślę, że każdy może zrobić taki pierwszy krok. Nikt nie ma problemów z chodzeniem i nie potrzebuje, żeby go prowadzić za rękę. Wszyscy mogą się włączyć w proces synodalny, to będą kroki we wspólnocie kościelnej. To jest ważne. Jednym z tematów procesu synodalnego jest komunia, z której nie możemy zrezygnować. To jest ogromna wartość. Ufam, że z udziałem wszystkich, podkreślam: wszystkich, będziemy mogli doświadczyć Ducha Świętego, słuchając ludu Bożego.
KAI: Covid zdemolował bardzo wiele rzeczy w naszym życiu. Nie można było odprawiać liturgii z udziałem wiernych, wymuszając poniekąd udział w niej w domach i rodzinach. W jednym z wywiadów w czasie lockdownu Eminencja powiedział, że koronawirus obnażył formy pietyzmu i poszukiwanie rytualizmu. Jak w perspektywie synodalnej postrzega to Ksiądz teraz?
– Pandemia pokazała, że sami nie damy rady, na poziomie ludzkim i kościelnym. Covid nauczył nas, że podążanie razem jest wielką wartością, również dla Kościoła. I mam nadzieję, że pamięć o tym nam pomoże, chociaż przyznaję, że boję się też, bo często nasza pamięć jest trochę krótka, łatwo zapominamy. Nie ma miejsca na indywidualizm w Kościele, nie można się w nim oddzielać od innych z jakiegoś powodu. Ważne, żeby ta lekcja nauczyła nas, że tylko wspólnie znajdziemy odpowiedzi.
Prawdą jest, że z powodu Covidu są Kościoły, które przeżywają wiele trudności, żeby móc zorganizować pierwszą fazę procesu synodalnego. Wierzę, że przy pomocy innych Kościołów lokalnych odnajdą trochę kreatywności i inicjatywy, żeby zaangażować jak najszerzej lud Boży w swych okręgach. Nie możemy zapomnieć i pozwolić, żeby Covid zatrzymał nas w tym działaniu.
KAI: Kiedy świątynia w Jerozolimie została zburzona, ludzie zaczęli zbierać się na modlitwę przy stole w domu. W czasie Covidu rodziny też starały się wspólnie przygotowywać i przeżywać liturgię niedzielną…
– Nasze pierwsze doświadczenie Kościoła odbywa się nie w świątyniach, ale w rodzinach, w Kościele domowym. Może to jest jakiś pozytywny aspekt Covidu, ponieważ odkryliśmy na nowo w czasie pandemii eklezjalny wymiar rodziny. Ojciec tak jak biskup spełnia rolę w swoim Kościele, czyta Słowo i stara się dzielić nim z bliskimi. Pomaga mu w tym żona, matka. Ważne, żeby nasze rodziny odkryły na nowo skarb, łaskę, jaką otrzymali w sakramencie małżeństwa. Są prawie konsekrowani. W rodzinie mogą pełnić kapłaństwo wynikające z chrztu. Opisują to papieskie dokumenty „Familiaris consortio” czy „Amoris laetitia”, ogłoszony dokładnie pięć lat temu. Mam nadzieję, że refleksja w Kościele nad tym dokumentem nie ograniczy się tylko do rozdziału 8, ale podejmie wszystkie rozdziały.
KAI: Pojęcie „Kościół domowy” nabrało negatywnego znaczenia pod koniec IV wieku wraz z sakralizacją księży i biskupów. Czy zatem papież chce odzyskać Kościół domowy w procesie synodalnym?
– Mówię tu we własnym imieniu. Nie chodzi o odzyskanie. Przypominam sobie takie wyrażenie: rodzino, bądź tym, czym jesteś. Nasza refleksja teologiczna czy duszpasterska o rodzinie nie będzie pełna, jeśli zabraknie w niej wymiaru eklezjalnego. Kościół parafialny, wspólnota parafialna składa się z rodzin, które są Kościołami domowymi.
Opowiem anegdotę. Były dwie parafie, w których nie było światła. Jeden z proboszczów powiedział: „Wiesz co zrobię? Zapalę wielkie ognisko na placu, to oświetli trochę miasteczko”. Drugi na to: „Ja nie. Dam świece każdej rodzinie, żeby je zapalili w swoich domach”. To jest właśnie Kościół domowy. Jeśli chcemy zbudować Kościół na placu, to jest to bardzo ograniczony sposób budowy. Jeśli natomiast uda nam się zapalić światło w Kościołach domowych, będziemy w stanie oświetlić całe miasteczko.
KAI: Wspomniał Ksiądz Kardynał, że wspólnie mamy szukać odpowiedzi. Ale w wielu miejscach na świecie, w wielu Kościołach lokalnych odpowiedzi są zawsze gotowe. Nie jest to chyba owocem jakiejś szczególnej złośliwości, ale może wynika ze sposobu myślenia i formacji, którą ci duchowni przebyli? Jak świeccy mogą uczestniczyć w procesie synodalnym?
– To chyba byłaby zarozumiałość z mojej strony, gdybym powiedział, że mam gotowe odpowiedzi, nie znając jeszcze pytań, że znam potrzeby dzisiejszego człowieka. W jaki sposób zatem możemy wspólnie znaleźć odpowiedzi w świetle Ewangelii? Poznając teren, poznając kontekst życia mężczyzn i kobiet. Żeby nauczyć Józka łaciny, nie wystarczy ją znać, ale trzeba wiedzieć, jaki on jest. Tu tkwi ryzyko. Może zbyt łatwo twierdzimy, że znamy Ewangelię, a często okazuje się, że nie znamy jej wystarczająco dobrze. Chcemy udzielać lekcji, głosić kazania Józkowi, nie znając go zupełnie. Żeby go poznać, musi on usiąść razem z nami do stołu. Szanując oczywiście charyzmaty i posługi będziemy mogli służyć sobie nawzajem.
KAI: Patrząc właśnie na Ewangelię widać, że Pan Jezus spędził bardzo dużo czasu przy stole, rozmawiając z ludźmi, poznając ich. Używał języka zrozumiałego dla nich. Opowiadał im historie, które mogli pojąć, znając najbardziej wyrafinowane myśli teologiczne. Tymczasem ludzie dzisiejsi nie rozumieją języka kościelnego.
– Już w pytaniu zawarł Pan odpowiedź. Musimy stanąć wśród ludzi i razem z nimi iść, używając języka, który będzie zrozumiały dla dzisiejszego człowieka. Może nie będzie to język wyrafinowany, ścisły teologicznie, ale to nieważne. Musimy umieć wyjść poza formuły. Ważna jest treść: pragnienie poznania Boga, Jego planu dla człowieka. To nie jest przywilej zarezerwowany dla kogoś. Jesteśmy powołani i kochani przez Pana, mamy iść drogą wskazaną przez Niego. Potrzebujemy jednak, jak pan podkreślił, bycia zrozumiałymi, ale najpierw musimy poznać naszego rozmówcę.
KAI: Niedawno miałem okazję być na obronie pracy doktorskiej pewnego księdza. Przyjechało na nią wielu jego przyjaciół i bliskich. Wszyscy dumnie oglądali pięknie oprawioną pracę doktorską, w której tytule był przymiotnik „eklezjalny”. I wtedy ktoś mnie zapytał: co znaczy to słowo? Myślimy, że wszyscy wszystko rozumieją…
– Żeby to było tylko jedno słowo, którego nie rozumieli… ale oni mieli odwagę zapytać o znaczenie! Zdaję sobie sprawę, że także w liturgii, w modlitwie wiernych używamy słów, które są kompletnie puste. Teologicznie są na pewno głębokie, ale nic nie mówią, żeby nie powiedzieć, że wywołują jakiś stan zamieszania. Niestety ciągle nie zrozumieliśmy, że musimy szukać nowego języka. Mam nadzieję, że proces synodalny sprawi, że będziemy nie tylko bardziej wiarygodni, ale że nauczymy się języka zrozumiałego dzisiaj dla ludzi.
KAI: Apostołowie nauczyli się „Ojcze nasz” od Pana Jezusa po aramejsku. Nie mieli chyba żadnych większych problemów, żeby nauczać jej w języku greckim – ówczesnym angielskim. Czy mieli więcej odwagi niż my? Czy cały proces synodalny wymaga dużo odwagi?
– Tu pojawia się ważna kwestia związana z inkulturacją. W tej sprawie duży wkład wniósł Sobór Watykański II. Był czas, kiedy nie tylko język, ale też styl ubierania się był eksportowany z centrum Europy. Przez inkulturację Kościół potwierdza, że szanuje język w szerokim znaczeniu tego słowa i kulturę każdego narodu, która jest narzędziem do stworzenia dialogu z Panem. W przeciwnym razie będziemy się zachowywać jak papugi, które potrafią powtarzać dźwięki, ale nie znają znaczenia słów. To było ważne zagadnienie na Vaticanum II i to właśnie wtedy postanowiono przetłumaczyć teksty liturgiczne na języki lokalne. Niepokoi mnie, że niektórzy chcą dziś wrócić nie do greki, ale do łaciny. Już teksty w językach współczesnych nie są zrozumiałe, a co dopiero te po łacinie?
KAI: Może chodzi tu nie o rozumienie, ale o jakąś formę estetyki?
– Tym gorzej!
KAI: Wielu osobom trudno pogodzić się z faktem, że chrześcijaństwo nie stanowi już oczywistego punktu odniesienia w życiu społecznym. Czy proces synodalny może być pomocny w jakiś sposób w tej kwestii?
– Przede wszystkim proces synodalny pomoże nam zaakceptować ten fakt. Bo rzeczywiście wiele osób nie potrafi przyjąć do wiadomości tego, że chrześcijaństwo już nie dominuje. Proces synodalny pomoże nam wypracować metodę i styl, z jakim mamy wejść w dialog ze światem współczesnym. Nie musimy ochrzcić świata. Dekret Soboru Watykańskiego II o roli świeckich „Gaudium et spes” mówi o autonomii spraw doczesnych. Jeśli demokracja jest wartością, to po co nazywać ją demokracją chrześcijańską? Znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie ma chrześcijaństwa ani demokracji. Budując dialog ze światem współczesnym w czasie procesu synodalnego nauczymy się doceniać dobro, które jest na świecie. A tak w ogóle to jest to dar Boży.
KAI: Proces synodalny zawiera w sobie wiele innych tematów, choćby ekonomię, ekologię, sprawy migracji ludzi. Na razie dla większości pod hasłem „proces synodalny” kryją się wyłącznie tematy religijne.
– Ten, kto odczytuje proces synodalny w taki sposób, myli się. Temat Synodu zawiera słowa: „Ku Kościołowi synodalnemu: ku misji”. Jeśli dodać dwa wcześniejsze hasła z tego tematu: komunia i uczestnictwo, to całe zobowiązanie jest ze względu na ducha misyjnego. Bo jeśli Kościół jest konstytutywnie synodalny, jak mówi Franciszek, to tak samo jest konstytutywnie misyjny. Nie ma Kościoła, jeśli nie pomaga on budować dialogu między Panem a człowiekiem i między człowiekiem a Panem. Całe to ludzkie doświadczenie jest częścią i treścią procesu synodalnego. Jaki jest cel tego procesu? Tu nie chodzi o tworzenie nowych dokumentów ani nawet o udzielanie odpowiedzi na pojawiające się pytania. Chodzi o to, żeby pomóc wspólnocie Kościoła w rozwiązaniu tych problemów. Synodalność to proces a nie wydarzenie. Wiadomo, kiedy zaczyna i kończy się jakieś wydarzenie. A ten synod wiadomo kiedy się zaczął, ale pozostanie on otwarty.
KAI: Czyli jest to też propozycja dla niewierzących?
– Ikona, jaką zaproponowaliśmy do dokumentu przygotowującego, przedstawia Piotra, który odwiedza Korneliusza, poganina. U niego Piotr nauczył się bardzo wielu rzeczy. Widzimy tam nawrócenie Piotra w obecności poganina. Piotr poszedł tam, żeby zaproponować Ducha Świętego i mówi: O Boże, Duch Święty mnie uprzedził! Nieprawdaż? Dzisiaj jest bardzo dużo Korneliuszy i Piotr dnia dzisiejszego nie może się bać odwiedzać ich rodzin, żeby ich wysłuchać, ale też i od nich czegoś się nauczyć, żeby przekazać im radość Ewangelii.
KAI: Eminencjo, czy będzie trzeba zmienić albo zaktualizować eklezjologię?
– Temat procesu synodalnego jest właśnie tematem eklezjologicznym. Ufam, że nie tylko będziemy ponownie zajmować się eklezjologią Soboru Watykańskiego II, której część tematów jest jeszcze schowana w ładnej paczce i będzie trzeba ją otworzyć, ale może Duch Święty chce, żebyśmy pogłębili jeszcze bardziej tematy eklezjologii soborowej, żeby odnaleźć inne wymiary i oblicza Kościoła.
KAI: W pewnym momencie dziejowym zagubiliśmy synodalność. W Kościele starożytnym spotykano się na synodach, żeby znaleźć rozwiązania różnych spraw, potem był okres pracy duszpasterskiej i znowu, w miarę konieczności, zwoływano synod, żeby dyskutować. Gdzie zgubiła się ta wielka zdolność?
– Będzie to odpowiedź nie moja, ale Yvesa Congara, eklezjologa Soboru Watykańskiego II, który tak to ujął: pierwsze tysiąclecie należało do Kościoła komunii, gdzie doświadczenie synodalności było bardzo żywe. W drugim tysiącleciu, także ze względów historycznych, Kościół położył większy ciężar na hierarchię. O. Congar wymyślił nawet nowe pojęcie: hierarchologia. Miejmy nadzieję, że trzecie tysiąclecie, czyli nasze, będzie tysiącleciem synodalności. Komunia, hierarchia – bardzo ważne wymiary Kościoła – znajdą się pośród synodalności.
KAI: Papież Franciszek mówi, że Kościół synodalny jest jak proporzec podniesiony pośród narodów w świecie, który woła o przejrzystość w zarządzaniu dobrem wspólnym, finansami…
– Temat ten leży mi bardzo na sercu, bo to oznacza, że synodalność nie jest ograniczona wyłącznie do doświadczenia kościelnego, jest natomiast wkładem, który możemy ofiarować światu, społeczeństwu obywatelskiemu. Czasami niektórzy pytają mnie żartem: mówicie, że synod nie jest parlamentem? Tak, nie jest parlamentem. Mówimy tak nie ze względu na brak szacunku do parlamentu ani nie dlatego, że parlament nie stanowi wartości. Kościół jest inny niż parlament. Dodam: żeby parlamenty były synodalne! Taki wkład wspólnoty kościelne mogą zanieść na place, do społeczeństwa: doświadczenie synodalności. Tak jak powiedział papież o proporcu w swoim przemówieniu, żeby być proporcem dla innych.
KAI: Co Ksiądz Kardynał powiedziałby wspólnotom, które pełne entuzjazmu chcą się włączyć w proces synodalny, ale też tym, którzy pewnie w sposób bardzo sprawny chcieliby szybko przygotować bez zbędnych ceregieli dokumenty i przesłać je do Rzymu?
– Nie czekamy na coś takiego od żadnej konferencji biskupów. Jeśli coś podobnego miałoby nadejść, to kupimy znaczek pocztowy i odeślemy (śmiech). Żartuję oczywiście.
KAI: Co chciałby Ksiądz Kardynał powiedzieć ludziom świeckim w Polsce: ochrzczonym, tym, którzy z różnych powodów stracili wiarę albo są niewierzący?
– W każdym człowieku, łącznie ze mną, jest część wierząca i niewierząca. Każdego dnia próbuję zrobić swego rodzaju syntezę: docenić część wierzącą, ale też tę niewierzącą. Część niewierząca pobudza mnie, żeby głębiej się zastanowić, więcej się modlić, otwierać się bardziej na drugą osobę i wysłuchać jej. Sądzę, że to, co dzieje się we mnie, ma miejsce w każdym człowieku, ochrzczonym albo nie. Jeśli widzicie część wierzącą, dbajcie o nią, o ten wymiar. Nie trzymajcie jej dla siebie. Każdy, kto spotkał Jezusa, nie może trzymać Ewangelii tylko dla siebie. Musimy spróbować dzielić się Ewangelią z innymi. Nawet bez słów. Dobry przykład wystarczy. Jak sól możemy robić różnicę w życiu wielu osób, waszego narodu, tak jak to zresztą opowiada wasza historia. Potem jest część niewierząca. Ona nie jest do odrzucenia, do skazania. To, co my określamy jako niewierzące, to może są popioły na tlących się węglach i wystarczy powiew a zostaną zdmuchnięte i ogień znowu się zapali. Ten podmuch może być bardzo mocny, to Duch Święty. I tego wam życzę, żeby Duch Święty napełnił wasze żagle swoim podmuchem.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.