Kazali przynieść pudełko po butach, by zabrać dziecko
12 sierpnia 2022 | 18:00 | ZycieRodzina.pl | Warszawa Ⓒ Ⓟ
Małgorzata, wolontariuszka Fundacji Życie i Rodzina, opowiedziała nam wstrząsającą historię o tym, jak namówiona przez lekarzy zgodziła się, by zabili jej dziecko. Ten moment okazał się punktem zwrotnym w jej życiu. Dziś, po 23 latach od tego wydarzenia, walczy o prawo do życia dla każdego poczętego dziecka i pokazuje prawdę o aborcji.
Jesteś wolontariuszką Fundacji Życie i Rodzina, powiedz od jak dawna angażujesz się w działalność pro-life i jak to się zaczęło?
– W pro-life angażuje się od 7 lat. Zaczynałam od tzw. miękkiego pro-life, czyli od pomocy kobietom w ciąży (zagrożonym aborcją), mamom małych dzieci, które były w różnych trudnych sytuacjach. Organizowałam dla nich zbiórki potrzebnych rzeczy, kupowałam wyprawki dla dzieci, pomagałam w znalezieniu lekarza i opłacałam im wizyty lekarskie.
Przez pewien okres mieszkała u mnie samotna mama dwójki dzieci – kilkumiesięcznych Piotra i Pawła – poczętych w wyniku gwałtu. Ona z dnia na dzień w środku zimy została pozbawiona dachu nad głową i nie miała dokąd pójść. Mieszkaliśmy razem do momentu, aż nie znaleźliśmy tej mamie miejsca w domu samotnej matki. Od tamtej pory zaczęłam angażować się w różnego rodzaju działania pomocowe i szukałam kobiet, mam, którym mogłabym w jakiś sposób pomóc.
Dlaczego w ogóle to robisz?
– Dlatego, że sama dokonałam 23 lata temu aborcji eugenicznej… Pomoc tym mamom pomagała mi zagłuszyć własne sumienie, z powodu tego, co zrobiłam. Ja wiedziałam, że zrobiłam źle i bardzo chciałam pomóc innym matkom, żeby nie przechodziły przez to samo co ja.
Czy możesz opowiedzieć jak to było?
– 23 lata temu zaszłam w ciążę. To było moje pierwsze dziecko. Bardzo cieszyłam się na ten moment, kiedy przyjdzie na świat. Pod koniec piątego miesiąca ciąży powiedziano mi, że moje dziecko ma wadę genetyczną, wadę letalną – bezczaszkowie. Choć tak naprawdę do dziś nie wiem, czy faktycznie tak było, bo przeprowadzono tylko jedno badanie USG i to na takim starym sprzęcie. Ciężko mi zrozumieć, jak pani doktor, która wydała wyrok śmierci na moje dziecko, mogła przez starego typu sprzęt rozpoznać, że dziecko nie ma czaszki, a jednocześnie po urodzeniu nie potrafiła określić jego płci. W dokumentach widnieje tylko zapis „płód prawdopodobnie płci męskiej.”
W całej tej sytuacji nie padło słowo „aborcja”. Właściwie nikt nie skupiał się na moim dziecku, lekarze mówili o przerwaniu ciąży. Próbowano mnie brać na litość mówiąc: przed tobą całe życie, po co ci takie dziecko? Będziesz musiała na nie patrzeć. Potem zaczęli mnie straszyć, że ono we mnie obumrze i wtedy ja sama przez to umrę. Gdy widzieli, że dalej się opieram i nie chcę tego zrobić, zaczęli mnie szantażować rzucając argumentami: co ze mnie za wyrodna matka, że chce sprowadzać na świat dziecko, które będzie cierpiało i przeżywało straszne męki? I to był ten jeden argument, który w tym potwornym stresie, w tej mojej rozpaczy związanej z sytuacją, przemówił do mnie. Poczułam się winna, że przeze mnie moje dziecko może cierpieć i nie chciałam, żeby tak było.
Jednak do końca nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje, nie rozumiałam. Nikt mi nie mówił o tym, że są środki przeciwbólowe, że dziecko można wprowadzić w stan śpiączki farmakologicznej, z góry założono, że to będzie dla mnie dobre, że moje dziecko będzie strasznie cierpieć, a ja już nigdy patrząc na takiego „potworka” nie będę chciała rodzić więcej dzieci. Więc podpisałam zgodę na przerwanie ciąży…
Mój syn urodził się żywy na łóżku ginekologicznym. W momencie, w którym go wyjęto i położono mi między nogami okazało się, że jego serce nadal bije, więc lekarze musieli poczekać aż przestanie bić. Moje dziecko żyło jeszcze przez 7 dni… miał bardzo silne serce, ale lekarze codziennie podawali mu truciznę, która miała spowodować jego zgon. Po tym sprawdzali czy nadal jego serce bije.
Po tym wszystkim wpadłam w amok, dotarło do mnie, że to nie było przerwanie czegoś, do czego można za chwilę wrócić, ale że moje dziecko autentycznie umarło. Chciałam go jeszcze zobaczyć, ale lekarz nie chciał mi go pokazać, więc zadarłam głowę, by móc to zrobić. Tego widoku nie zapomnę do końca życia… Mój syn leżał na prawym boku, miał podkurczone nóżki, zgięte rączki… to nie był zlepek komórek, to był mały człowiek, któremu przestało bić serce. Ponieważ nie mogłam zapanować nad sobą, zawołano anestezjologa, który mnie uśpił.
Lekarze nie chcieli wyrzucić dziecka do odpadów medycznych, bo był trochę za duży, leżał na sali zabiegowej, w blaszanej misce przykryty ligniną, gdzie każdy przechodził, były badane inne pacjentki. W końcu do mojej mamy, która była wtedy przy mnie, przyszła salowa i poprosiła ją, by przyniosła pudełko po butach i zabrała ciało… Ja w tym momencie zwymiotowałam na łóżko. Po tym poprosiłam, by oddano go do kostnicy. Następnego dnia wypisałam się na własne żądanie, zamówiłam trumnę i zakład pogrzebowy zabrał moje dziecko na cmentarz.
Co czułaś po dokonaniu aborcji?
– Ja od początku czułam, że to nie jest tak, jak mi mówiono. Przez pierwszy okres czułam się jak męczennik. Myślałam, że zgadzając się na jego zabicie uratowałam go przed potwornym cierpieniem. To trwało do momentu, w którym dotarła do mnie prawda o tym, co naprawdę się wydarzyło. Byłam w depresji. Czułam się tak, jakby mi wyrwali wszystkie organy wewnętrzne i potrzebowałam to czymś wypełnić, by tego nie czuć. Bardzo szybko po tym zaszłam świadomie w kolejną ciążę. Właściwie w tym czasie, w którym normalnie powinnam mieć pod sercem jeszcze tamto dziecko, zaczęło bić już kolejne serce – drugiego dziecka. Miałam takie myśli: no dobrze przerwałam tamtą ciążę, ale mogę do tego wrócić – przecież ja muszę mieć swoje dziecko.
Czułam się oszukana i zmanipulowana przez lekarzy. Nie zapewniono mi opieki psychologicznej, nikt mi nie wyjaśnił, że mogę urodzić chore dziecko, że może ono żyć kilka dni, że mogę z nim być, że mogę go przytulić, że zdarzają się pomyłki, że nic nie jest pewne. Lekarze wykorzystali fakt, że byłam w ciężkim stanie psychicznym i zostawili jak śmiecia, któremu kazano przynieść pudełko po butach i zabrać sobie te resztki samej siebie, a potem do widzenia, następna pacjentka. Czułam ogromną złość i niesprawiedliwość, bo człowiek generalnie ufa lekarzom, przecież po coś ci ludzie studiują medycynę, psychologię, żeby pomagać ludziom, ale nie w taki sposób!
Aktywiści aborcyjni zachwalają aborcję i mówią, że daje ona wielką ulgę kobiecie, uwalnia od ciężaru niechcianej ciąży i przywraca kobiecie wolność i decyzyjność… więc to nieprawda?
– Oczywiście, że to nieprawda. Ja przez wiele lat cierpiałam z powodu aborcji. Ciężar tej zbrodni był tak straszny, że omijałam cmentarz szerokim łukiem, bo było mi wstyd stanąć na tym grobie i powiedzieć: „dziecko przepraszam, że cię zabiłam, przepraszam, że tak wyszło, mam teraz następne dziecko.”
Dopiero rękę wyciągnął do mnie Kościół, ale to też nie jest tak, że on uwolnił mnie całkowicie od ciężaru tej zbrodni. Sakrament Pokuty pomógł mi wybaczyć sobie i wyjść na spotkanie mojego zabitego dziecka. Zaprosiłam je do swojego życia i jakby wyciągnęłam do niego rękę, nadałam mu imię. Ono jest cały czas w moim życiu i myślach. Nie wymazuję tego, co się stało. Aborcja jest jak krew – ona cały czas płynie w żyłach. To dziecko cały czas jest – ja je kocham, czuję, że mi przebaczyło. Jednak nie zmienia to faktu, że to się dokonało – że odebrałam życie własnemu dziecku.
Jako wolontariuszka bierzesz udział w pikietach antyaborcyjnych i pewnie nie raz dochodziło do konfrontacji z osobami, które domagają się legalizacji zabijania dzieci nienarodzonych, czy pamiętasz jakieś szczególne sytuacje?
– Było wiele takich sytuacji, które zapadły mi w pamięć. To głównie akty agresji wymierzone w moją osobę, włącznie z rękoczynami, bluźnierstwami, groźbami. Ja poniekąd rozumiem te wszystkie kobiety, które mnie atakują. Też kiedyś byłam na takim etapie, że wolałam nie czuć, nie myśleć, wymyślałam tysiące argumentów, które miały mnie usprawiedliwić, że podjęłam słuszną decyzję. Jednak ile ich bym sobie nie wymyśliła, to i tak w głębi wiedziałam, że to ja osobiście podpisałam się pod zgodną na zabójstwo mojego dziecka. Także rozumiem te kobiety, ich problemy, to uczucie wyrwania kawałka samej siebie, ale żyjemy w XXI wieku i nie ma przyzwolenia na takie akty agresji, wulgarność, zmuszanie i namawianie innych kobiet do aborcji, manipulowanie.
Pamiętam akcję z 6 listopada 2021 r. Wraz z wolontariuszami Fundacji Życie i Rodzina zorganizowaliśmy, jak co tydzień, pikietę antyaborcyjną pod Ministerstwem Zdrowia w Warszawie. To było legalnie zgłoszone zgromadzenie. Modliliśmy się na niej Różańcem w intencji wycofania szczepionek skażonych aborcją, czyli takich, których producenci korzystają z linii komórkowych, które powstały z komórek pobranych od dzieci podczas aborcji. To wstrząsająca rzecz, bo takie procedury przeprowadza się na jeszcze żyjących dzieciach, a te linie wykorzystuje się do produkcji różnych preparatów szczepionkowych.
Nie wiem czy to przypadek czy nie, ale Urząd Miasta Stołecznego Warszawy zgodził się na zakłamaną manifestację proaborcyjną związaną ze śmiercią Izy z Pszczyny. I ten pochód kończył się o tej samej godzinie i w tym samym miejscu, pod Ministerstwem Zdrowia, gdzie my mieliśmy swoją pikietę. Może to było celowe zagranie, by doszło do konfrontacji, może ktoś nas chciał sprowokować w ten sposób do jakichś działań. Nie wiem. Nas było około 15 osób, a na manifestacji za aborcją było około 1500, więc były to siły nieproporcjonalne w stosunku do siebie. Gdy oni przyszli pod gmach Ministerstwa Zdrowia i nas zobaczyli, to próbowali na różne sposoby przeszkodzić w modlitwie – zachowywali się agresywnie, ubliżali nam, krzyczeli, grozili. Dopiero, w momencie, gdy poprosiłam wszystkich zgromadzonych, którzy przynieśli znicze, o wspólną modlitwę za wszystkie abortowane dzieci, to tamci zaczęli w pośpiechu uciekać. To wyglądało, jakby zaczęło docierać do nich, że te zabite dzieci to też ludzie, którym należą się takie same prawa jak tej kobiecie, która umarła w wyniku zaniedbań lekarskich. Niedawno w związku z tym wydarzeniem przyjechała do mnie Policja…
Policja przyjechała do Ciebie do domu? Dlaczego?
– Tak, policjanci przyjechali do mnie do domu i chcieli mnie przesłuchać, ale przecież mój dom to nie jest komenda powiatowa Policji. Nie chciałam, by przesłuchiwali mnie w domu, ale oni nie chcieli mi wystawić skierowania do stawienia się na komendzie, więc ostatecznie zgodziłam się na przesłuchanie w radiowozie. To wszystko działo się na oczach moich dzieci, w tym mojej niepełnosprawnej córeczki oraz na oczach sąsiadów. Usłyszałam od policjantów, że zgorszyłam ludzi widokiem abortowanego dziecka, które było na banerze, jaki mieliśmy podczas pikiety pod Ministerstwem Zdrowia.
I przypomnieli sobie o tym po 9 miesiącach od wydarzenia?
– Tak, bo pewnie znów na jesień będzie akcja szczepień przeciw Covid-19 i chcą zrobić tak, żeby nam nie przyszło do głowy, by znów coś mówić o liniach płodowych w szczepionkach. Oni myślą, że trafili na osobę, która się przestraszy, gdy ktoś tupnie nogą. I że jak mnie ukarzą grzywną, to ja więcej nie pójdę na żadną pikietę. Teraz czekam na sprawę w sądzie, ale jeżeli sąd mnie skaże, to ja i tak tego nie zapłacę. Nie pracuję, wychowuję niepełnosprawne dziecko, którego ojciec nie żyje. Gdy nie zapłaci się grzywny, to sąd zmienia ją na karę pozbawienia wolności. Może świat potrzebuje dziś takich męczenników? Ludzi broniących życia chcą wsadzać do więzienia za mówienie prawdy, a tym, którzy domagają się zabijania nienarodzonych i którzy te dzieci zabijają, pozwala się bezkarnie na manifestacje na ulicach.
Wspomniałaś, że chcieli Cię przesłuchiwać w obecności Twojej niepełnosprawnej córki i innych osób w domu? Co czułyście, gdy policjanci ni stąd ni zowąd pojawili się pod Twoim domem?
– To był wstyd przed sąsiadami, a moja córka nie do końca rozumiała, dlaczego Policja przyjechała do mamy i co oni od niej chcą. Policja kojarzy się raczej z tym, że łapie przestępców – złodziei, morderców, gwałcicieli, więc jeśli do mamy przyjeżdżają funkcjonariusze policji, to znaczy, że zrobiła coś złego. To jest myślenie dziecka. Dziecko nie rozumie, że można paść ofiarą systemu. No jak jej miałam to wytłumaczyć? Córka ma 6 lat, cierpi na autyzm i nie do końca też pojmuje wszystko tak samo jak inne zdrowe dzieci. Ona wie, czym zajmuje się mama, wie, że to, co robię jest dobre i słuszne, bo jest zgodne z Ewangelią, ale tu nagle okazuje się, że za to co dobre można pójść do więzienia. To jest dla niej trauma.
Czy to wszystko cię jakoś powstrzyma przed dalszym działaniem w obronie nienarodzonych?
– Ależ nie! Ja na pewno nie zrezygnuję z kolejnych pikiet i różańców! To, co się wydarzyło, świadczy o tym, że tym bardziej trzeba dalej działać – pokazywać prawdę o tym, że przemysł farmaceutyczny korzysta ze zbrodni aborcji. Aktualnie angażuję się również w zbiórkę podpisów pod inicjatywą ustawodawczą „Aborcja to zabójstwo”, która została zainicjowana przez Fundację Życie i Rodzina. Ratowanie dzieci przed feministkami, które organizują aborcje korzystając z luk w prawie – to kolejna rzecz, którą należy się zająć i ta ustawa ma taki cel. Zapraszam wszystkich do włączenia się w tą inicjatywę, do złożenia podpisu.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.