Kościół ma nową błogosławioną
15 września 2019 | 05:00 | vaticannews, kg (KAI) / pz | Forli Ⓒ Ⓟ
Jej świadectwo powinno nas zawstydzić i przypomnieć nam, że nasze życie nie należy do nas, ale jest darem od Boga – powiedział o beatyfikowanej wczoraj Benedetcie Bianchi Porro prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. Angelo Becciu. Uroczystość odbyła się w katedrze w Forlì, w północno-wschodnich Włoszech.
W rozmowie z Radiem Watykańskim kard. Becciu podkreślił, że na zawsze pozostanie ono tajemnicą, której Bóg nadaje szczególną wartość. To tajemnica Krzyża, który świat pragnie odrzucić, a Bóg go wywyższa.
Kard. Becciu wskazał także na aktualność przesłania płynącego z życia i śmierci bł. Benedetty. „Należy mieć nadzieję, że to przesłanie spowoduje wyłom we współczesnej mentalności, która nie rozumie i nie akceptuje takiego życia i postawy – stwierdził w wywiadzie dla Radia Watykańskiego kard. Becciu.
– W świecie, w który ciągle stara się upowszechniać praktykę tzw. «słodkiej śmierci», eutanazji, taka osoba jak Benedetta, zdaniem niektórych, nie ma nic do zaproponowania. Lepiej unikać tak wielkiego cierpienia, więc pomóżmy jej umrzeć! To życie jednak i jej świadectwo powinno nas zawstydzić i przypomnieć nam, że nasze życie nie należy do nas, ale jest darem od Boga i powinniśmy je przeżyć aż do końca. I jeśli jest dobrze przeżywane staje się przesłaniem: przesłaniem dla całej ludzkości. Wydaje mi się, że Benedetta staje się przykładem tego bogactwa i piękna” – powiedział kard. Angelo Becciu.
Benedykta (Benedetta) Bianchi Porro urodziła się 8 sierpnia 1936 w miasteczku Dovadola. Gdy dziewczynka miała zaledwie 3 miesiące, zapadła na paraliż dziecięcy (chorobę heinemedina), a chociaż po pewnym czasie wyzdrowiała, to jednak do końca życia miała prawą nogę krótszą i nazywano ją „zoppetta” (kulawa w formie zdrobniałej). Był to dopiero początek jej cierpień, gdy z latami dochodziły nowe choroby, coraz bardziej utrudniające jej normalne życie.
Od 1945 musiała nosić ciężki gorset, aby choć trochę wyrównać skrzywienie kręgosłupa. W wieku 13 lat zaczęła się uskarżać na stopniową utratę słuchu, która doprowadziła do całkowitej głuchoty; niedługo potem miała coraz większe trudności z zachowaniem równowagi tak, iż musiała korzystać z laski. Mając 20 lat zaczęła tracić wzrok i na rok przed śmiercią całkowicie zaniewidziała. W 1957 stwierdzono u niej początki choroby Recklinghausena, której zewnętrznym objawem są liczne guzy i wrzody na całym ciele. Od 1959 była prawie całkowicie sparaliżowana z wyjątkiem prawego ramienia.
Mimo wszystkich narastających problemów zdrowotnych i okropności wojennych lat 1939-45 zdołała w wieku 17 lat wstąpić na uniwersytet w Mediolanie, gdzie zaczęła studiować fizykę za namową ojca – inżyniera. Ale już po miesiącu przeszła na medycynę, uważała bowiem, że jej prawdziwym powołaniem jest służenie ludziom jako lekarka. I chociaż była bardzo zdolna i inteligentna, nauka szła jej z wielkim wysiłkiem, była już bowiem prawie całkowicie głucha i miała wielkie trudności z porozumiewaniem się z otoczeniem.
Studia przeplatane były ciągłymi wizytami u lekarzy i operacjami, które miały poprawić jej stan zdrowia, tymczasem nie tylko nie poprawiły, ale raczej pogorszyły go. W maju 1962 udała się z pielgrzymką innych włoskich chorych do Lourdes, a jej marzeniem było odzyskanie zdrowia, aby móc służyć innym. Ale cudu nie było, podobnie jak w rok później, gdy też znalazła się w tym francuskim sanktuarium maryjnym.
Mimo to młoda kobieta ani przez chwilę nie straciła wiary i zaufania do Boga. W miarę, jak słabło jej zdrowie, rozwijała się w niej duchowość i pełne zdanie się na Jego wolę. Gdy głuchota i paraliż niemal zupełnie uniemożliwiły jej rozmowę, wraz z matką i innymi członkami rodziny wypracowała własny „alfabet”, dzięki któremu porozumiewała się z najbliższymi. Często odwiedzali ją koleżanki i koledzy jeszcze z czasów studiów i dzieciństwa, którzy z jednej strony pomagali jej i opiekowali się nią, z drugiej sami otrzymywali „pokarm” duchowy, umocnienie w wierze, napełniał ich pokój i spokój, który z niej promieniował. Jak powiedział później jeden z jej przyjaciół, „uczyliśmy się od Benedykty przyjaźni z Bogiem, odkrywania na nowo kontemplacji, umiłowania przyrody i stworzeń”.
Na początku 1964 stan jej zdrowia gwałtownie się pogorszył. Na krótko przed śmiercią powtórzyła słowa Magnificat: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Zmarła w opinii świętości, opatrzona sakramentem chorych 23 stycznia 1964 w Sirmione (prow. Brescia) nad jeziorem Garda, dokąd w 1951 przeprowadziła się cała rodzina. Jej ostatnim słowem było: „Dziękuję”.
Proces beatyfikacyjny trwał w latach 1975-77, po czym jego akta przesłano do Watykanu. 7 listopada 2018 Franciszek zatwierdził dekret uznający cudowne uzdrowienie 20-letniego Włocha w 1986 za wstawiennictwem sługi Bożej Benedykty Bianchi Porro.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.