Kościół powinien „zarażać”
16 czerwca 2009 | 11:37 | Tomasz Królak / maz Ⓒ Ⓟ
Oddziaływanie Kościoła odbywa się poprzez – dobrze rozumiane – „zarażanie”. Dlatego podstawową troską Kościoła w Polsce są nowi młodzi księża, którzy będą „zarażać” Ewangelią – mówi w rozmowie z KAI bp Wiesław Mering.
Księże biskupie, diecezja włocławska to diecezja ze szczególnymi tradycjami…
– Według różnych źródeł chrześcijaństwo na tych ziemiach zbliża się do swojego tysiąclecia. To ziemia z ogromnymi tradycjami. Tu urodził się św. Maksymilian Kolbe, tutaj pełnili swoją posługę bp Michał Kozal i ks. Stefan Wyszyński, zaś przez swoje męczeństwo z naszym miastem związany był ks. Jerzy Popiełuszko. To są światła, które ukazują nam nasze zadania. Nikt bardziej przekonująco nie opowiada historii Kościoła niż święci. Jeżeli dziś Kościół – świeccy, księża i biskupi – jest na jakiejś płaszczyźnie nieprzekonujący, to może właśnie dlatego, że w nim ciągle za mało ludzi świętych.
Jakie są dziś największe – duszpasterskie i społeczne – wyzwania, przed jakimi staje diecezja?
– Obydwie dziedziny mocno się przenikają. Mamy do czynienia ze sporym ubóstwem ludzi. Może nie jest to nędza, ale na pewno niedostatek. Jednym z dowodów są codzienne kolejki przed diecezjalną Caritas, a przecież nie rozdziela się tam żadnych luksusów, tylko absolutnie podstawowe artykuły: kaszę, cukier, masło. Ostatnio kolejki po paczki sięgały 200-250 metrów! To dowód na to, jak bardzo kryzys uderza w przeciętnych ludzi. Rzecz jasna, diecezja musi się tymi sprawami zajmować.
Czy Kościół robi wystarczająco wiele, by pomóc tym ludziom? Może potrzebne są jakieś nowe inicjatywy?
– Kościół diecezjalny robi tyle, ile może. Oczywiście, nieraz zastanawiam się, czy dostatecznie dużo. W ostatnich latach weszliśmy do szkół zakładając szkolne koła Caritas. W niektórych parafiach przynosi to znakomite efekty. Dziecko uczy się od początku wrażliwości w myśleniu o innym, który potrzebuje bardziej. W 90 proc. parafii mamy parafialne zespoły Caritas, które z własnej woli uaktywniają się w czasie Wielkiego Postu czy Adwentu i przygotowują ze swoich niedostatków pomoc dla tych, którzy potrzebują jeszcze więcej.
A dzisiejsze wyzwania duszpasterskie?
– Większą troską musi być otoczone małżeństwo i rodzina – poprzez katechezę szkolną i sakramentalną, struktury duszpasterstwa rodzin, przygotowywanie młodych do małżeństwa i życia w rodzinie. To jest szalenie trudne. Proszę sobie wyobrazić przygotowanie młodego człowieka, który np. pracuje za granicą, a tu się pojawia na jeden czy dwa dni. W jaki sposób wypełnić wszystkie zadania, które spoczywają na duszpasterzu, a które nazywają się właściwym przygotowaniem do życia w małżeństwie i rodzinie? Cieszę się też, że jako biskup powołałem już kilka szkół katolickich – w ostatnim roku np. dwie szkoły podstawowe. Kolejna płaszczyzna to dobra współpraca z samorządami, które we współczesnej Polsce bardzo dobrze funkcjonują. Następne zagadnienie to promocja ludzkiego życia. Owszem, zaczynamy tu od tej podstawowej troski, czyli od pierwszej chwili istnienia człowieka, ale zajmujemy się także kwestią starości, choroby, czyli kwestią hospicjów. W naszej diecezji działają one we Włocławku czy w Licheniu, otwarte niedawno przez księży marianów. Wspomnę jeszcze o samotności. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak potężny jest płacz i krzyk ludzi samotnych. Wiele problemów, jakie pojawiają się w życiu społecznym ma swoje źródło właśnie tutaj. Kolejne wyzwanie to bezdomni. Mamy schronisko, które zimą tego roku pobiło wszystkie rekordy, bo przyjęło ponad 170 bezdomnych. To bardzo dużo jak na niewielki w końcu Włocławek. Dla dzieci, które nie mają co robić popołudniami, otwieramy świetlice. W samym Włocławku takich świetlic przyparafialnych i prowadzonych przez zakony jest siedem. Wszystko to stanowi wyzwanie duszpasterskie i społeczne równocześnie.
A jak miewa się serce diecezji, czyli seminarium?
’– Moim zdaniem nie ma dziś ważniejszej sprawy w życiu Kościoła jak seminaria i formacja duchowieństwa. Jeżeli nie uda nam się pogłębić jej do tego stopnia, że będziemy wysyłali każdego roku z naszych seminariów ludzi nie tylko młodych, ale z entuzjazmem chcących głosić Ewangelię Chrystusa – to jesteśmy przegrani. Religijność w sensie oddziaływania Kościoła odbywa się poprzez – dobrze rozumiane – „zarażanie”. Czym ja mam zarazić, jeżeli nie mam w sobie ideałów?
Czy z seminarium włocławskiego w świat wychodzą ludzie z owymi ideałami, apostołowie czy funkcjonariusze Kościoła?
– Proszę Pana Boga z prostotą i pokorą, żeby wychodzili apostołowie. Przychodzą ludzie, którzy mają 18-19 lat i za sobą życie w takich a nie innych rodzinach, w tym społeczeństwie. Są to już ludzie ukształtowani, niektórzy z ich rówieśników już się żenią. Natomiast w ciągu tych sześciu lat formacji seminaryjnej nie jestem w stanie człowieka zupełnie zmienić. Gdyby to dokonywało się na zasadzie jakiegoś automatu: z jednej strony wsadzamy kandydata a z drugiej wyjmujemy idealnego księdza, to by było zbyt proste. Człowiek, choćby nas to ogromnie bolało i choćbyśmy cierpieli z tego powodu, ma prawo do popełniania błędów i grzechów. Historia uczy, że Chrystus takiego właśnie człowieka akceptował, takiego chce, takiemu ufa. Również historia chrześcijaństwa dowodzi, że bardzo wielu ludzi dzięki temu zaufaniu, jakie Chrystus w nich pokładał, potrafili się zupełnie w swoim życiu zmienić.
Prof. Józef Baniak z Wydziału Teologicznego UAM uważa, że celibat nie powinien być obowiązkowy lecz „fakultatywny”, bowiem człowiek dokonujący radykalnego wyboru życia w czystości, nie jest w istocie świadom ciężaru podjętego zobowiązania. Czuje się też bardzo osamotniony.
– Trzeba rozróżnić między osamotnieniem a samotnością. Osamotnienie to jest coś, jakby z zewnątrz, co we mnie uderza, czyli brak relacji przyjacielskich, koleżeńskich, dzięki którym czułbym się na świecie lepiej. Samotność natomiast to świadomy wybór podjęty po to, żeby lepiej wypełniać zasadnicze zadania: budowania więzi z Bogiem i pracy dla innych ludzi. To jest szalenie trudne, dlatego do samotności – tak jak do każdej wielkiej wartości w życiu (jak miłość czy przyjaźń) – muszę dorastać. Przez sześć lat pobytu seminarium muszę podjąć decyzję, czy jestem gotów w samotności zrobić w sobie miejsce dla Boga i wykonywać swoją pracę, służbę dla braci. Nie wiem, czy sprawą zasadniczą jest celibat. Dla wielu z tych, którzy opuścili służbę kapłańską – a w ciągu sześciu lat posługi biskupiej przez mój gabinet przeszło ich kilkunastu – tak. Ale czy dla tych kapłanów, którzy zostają w Kościele? Bardzo bym wątpił w wyniki badań prof. Baniaka.
Mówi on, że co dziesiąty ksiądz przyznaje się do kontaktów z kobietą, a gdyby celibat był fakultatywny, to wyeliminowałoby to problemy jego łamania. Co Ksiądz Biskup na to?
– Trzeba trzymać się tych reguł, które rządzą każdą międzyosobową miłością. Bóg to nie jest drugi człowiek, ale to jest też osoba. Tam, gdzie w grę wchodzi ta międzyosobowa relacja, tam musi się również pojawić wolność i świadomość, czyli świadomy, wolny wybór Boga jako partnera przyjaźni. Wiemy, że to przebiega rozmaicie. Najpełniej i najdoskonalej realizuje się to u mistyków. Jednym z nich był Jan Paweł II, który miał świadomość obecności Boga i potrafił podporządkować swoje życie wymogom przyjaźni z Nim.
Ale nie wszystkim „wychodzi” tak doskonała relacja z Panem Bogiem, stąd przeżywanie celibatu nastręcza sporo problemów – i samym księżom, i całej wspólnocie.
– No, nie wszystkim. Wybór służby Bogu i człowiekowi powinien być podejmowany świadomie i w sposób wolny. Ale, oczywiście, ktoś może dojść do wniosku, że to jednak był wybór niesłuszny. Od strony Bożej on już zawsze jest przeznaczony do kapłaństwa, bo otrzymał niezatartą, jedyną, wyjątkowa pieczęć. Ale jeżeli jednak odchodzi? Uważam, że można podziękować mu za jego dotychczasową służbę i otoczyć miłosierną modlitwą i pomocą.
A myśli Ksiądz Biskup, że możliwa jest jakaś dyskusja nt. ewentualnej dobrowolności celibatu?
– Jeżeli o mnie chodzi, to na pewno nie. Nie wyobrażam sobie, jak Kościół miałby rozwiązać wszystkie te praktyczne problemy związane z rodziną, z utrzymaniem.
W Kościołach wschodnich jakoś to rozwiązują.
– Tak, ale to była tradycja nieprzerwanie tam istniejąca; z kolei w Kościele protestanckim, jak mi się wydaje, żony pastorów często są w sposób naturalny od razu włączone w funkcjonowanie parafii, choćby jako katechetki. Trudno mi natomiast wyobrazić sobie zmianę u nas. Jeżeli celibatu, bezżenności nie zrozumie się w świetle religijnym, to będzie on wyłącznie trudnym doświadczeniem. Jeżeli nie będzie nas kształtował ideał Bożej miłości jako odpowiedzi na wezwanie Boga, to wtedy życie będziemy dostosowywali do praktyki, do naszego konkretnego zachowania, w którym może się pojawić również bałagan i zupełne zaprzeczenie wyznawanych ideałów. Bardzo ważne jest, żeby kształtowała nas wizja bezwarunkowej służby ideałom, które kiedyś przyprowadziły nas do seminarium.
A jeśli chodzi o problem odejść z kapłaństwa: czy to jest coś, co narasta?
– Wydaje mi się, że obecna kultura masowa nie sprzyja ani wierności, ani wytrwałości, ani celibatowi, ani wyłącznej miłości. Podpowiedzi, jakie daje kultura sprawiają, że wielu młodym ludziom ideały potrafią się zachwiać. Niemniej, Kościół był zawsze znakiem sprzeciwu i nie może dostosowywać swojej nauki do panujących tendencji, bo wówczas bylibyśmy może lepiej rozumiani przez współczesną kulturę, ale przestalibyśmy być wierni Ewangelii, Jezusowi. Tu nie ma wyboru.
Czy w tej diecezji liczba odejść z kapłaństwa w ostatnich latach zwiększyła się, czy też pod tym względem jest Ksiądz Biskup spokojny?
– Nie, wcale spokojny nie jestem, bardzo mnie to boli, bo jako biskup czuję się odpowiedzialny za moich współpracowników. Zaraz po moim przyjściu miałem na pewno więcej tych odejść niż teraz. Nad odejściami boleję, pisałem nawet o tym do moich diecezjan prosząc ich o modlitwę za tych, co odeszli, a zwłaszcza za tych, którzy pełnią swoją funkcję, bo życzliwość, świadomość modlitwy wiernych w intencji prezbitera niesłychanie go mobilizuje, dodaje mu sił. Tak, jak każdemu człowiekowi. Proszę zwrócić uwagę: wszyscy mówią tylko o odejściach z kapłaństwa, ale popatrzmy jak chrześcijanie traktują sakrament małżeństwa. Chrystus nie mówił, że kapłaństwo jest ważniejsze od małżeństwa. A to jest ten sam problem miłości wiernej, wyłącznej, służebnej. Kultura współczesna nie przyjmuje takiej wizji miłości, dlatego są kłopoty zarówno w małżeństwie jak i w kapłaństwie.
Jak ocenia Ksiądz Biskup Kościół w okresie 20 lat wolności. Z badań wynika że jego społeczny wizerunek, jeśli chodzi o zaufanie do niego jako instytucji, zmienił się na gorsze.
– Kiedy zostawałem księdzem, 37 lat temu, sytuacja była zupełnie inna. Wtedy ludzie na nas czekali, darzyli zaufaniem „na kredyt”. Moim alumnom ciągle uświadamiam: dzisiaj na zaufanie musicie zapracować swoją postawą, solidnością, zaangażowaniem i entuzjazmem. Przyczyny tych zmian na pewno są różne, chociaż ja dodałbym do nich antyklerykalizm, który po 1989 r. bardzo wyraźnie się ujawnił. Nie wymyślam tego dla usprawiedliwienia, to fakt socjologiczny, który chyba wszystkich nas w Kościele zaskoczył. Sądziliśmy, że wolność wreszcie odzyskana pomoże nam rozwiązać trudności, że nastanie epoka wzajemnej życzliwości…
I wdzięczności?
– Tak, za tamte lata, w których Kościół naprawdę zdał egzamin. Jan Paweł II, który przyjechał tu do nas, kiedy to wszystko było tylko marzeniem i oczekiwaniem mówił, że wolność jest również zadaniem i czymś, co trzeba wypracować. Tej myśli papieża chyba jeszcze nie zrozumieliśmy do końca: wolność jako coś, co należy budować starannie. Jest, owszem w tej chwili większa łatwość wypowiedzi, ale przecież jest też zupełny brak odpowiedzialności za słowa. Kiedy obserwuje się jak ludzie bez najmniejszych zahamowań obrzucają się w mediach rozmaitymi podejrzeniami, kiedy nagłaśnia się chętniej wydarzenia niedobre, niż te dobre…
Myśli Ksiądz Biskup, że o lustracji w Kościele można mówić w kategoriach niesprawiedliwości, która go „dopadła”?
– Kiedy to wszystko się zaczęło biskupi byli głęboko zaskoczeni. Tak samo jak całe polskie społeczeństwo, które w ogóle nie miało pojęcia o istnieniu takich akt. Kiedy zobaczyliśmy, że niektórych z nas to dotyczy, to oczywiście oprócz zdumienia pojawił się niepokój i zaskoczenie: skąd, dlaczego, w jaki sposób?
Rozmowa „paszportowa” staje się po latach, w innej sytuacji politycznej, materiałem procesowym?
– Tak jest. Ktoś, kto nie miał zupełnie pojęcia, nigdy nie wyrażał swojej zgody na współpracę, nawet nie słyszał tego typu propozycji – nagle zostaje odnotowany jako współpracownik czy agent.
A to jest przypadek także Księdza Biskupa.
– Tak. Powtarzam z całą mocą: nigdy nie wyrażałem zgody na współpracę. Nie tylko nigdy niczego nie podpisywałem, bo to jest zupełnie oczywiste, ale nigdy mnie nie proszono o żadną formę współpracy! Rozumiem, że można by o niej mówić, jeśli ktoś dostarcza jakichś informacji, coś napisze, sporządzi raport, meldunek, cokolwiek.
Co dziś czuje Ksiądz Biskup wobec dziennikarzy, sugerujących, że był tajnym współpracownikiem SB? Złość, żal?
– Za żadną cenę nie chcę dopuścić do siebie złości, pretensji czy nienawiści, bo uważam, że właśnie wtedy dokonałoby się prawdziwe zwycięstwo dawnego systemu. Ja wiem, co robiłem i nie muszę się wstydzić mojej historii i 37 lat kapłańskiej służby. Jeżeli ktoś próbuje mi wmówić, że byłem po stronie komunizmu czy socjalizmu, to przecież to jest śmiechu warte. Tłumacząc się z tego już jestem jakoś upokorzony. Enuncjacje prasowe na mój temat, to żywcem przepisane esbeckie papiery. Zawartość tamtych dokumentów może być interesująca dla historyka, ale dobry historyk szuka zawsze potwierdzenia źródeł, a nie opiera się tylko na zeznaniu jednej ze stron. A tymczasem, jeżeli ktoś nawet nie próbuje poszukać ze mną kontaktu, porozmawiać, zapytać…
Czy w okresie 20 lat wolności Kościół popełnił jakieś błędy?
– Oczywiście. Czy jako biskup diecezjalny jestem pozbawiony słabości, zła, grzechu? Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy nie zostałem dotknięty rzeczywistością zła. Uważam, że Kościół jest równocześnie i święty, i grzeszny – i to nie jest żadne odkrycie. Ale jeśli ktoś chce widzieć Kościół tylko jako święty lub tylko grzeszny, to właśnie zniekształca rzeczywistość, właśnie wtedy tego Kościoła nie rozumie. Kościół jest święty dlatego, że Chrystus jest jego fundamentem; że wszystko na nim się opiera.
Kościół w Polsce przeżywa niewielki, ale wyraźny spadek liczby wiernych uczestniczących w niedzielnych Mszach św. Czy ten kryzys będzie się pogłębiał, czy też jest to chwilowe zachwianie?
– Największą troską Kościoła musi być nie statystyka, nie liczba wiernych, nie badania socjologiczne, tylko poziom miłości w sercu człowieka – w moim, u moich słuchaczy, u wszystkich, którzy Kościół tworzą.
Czy w przyszłości będzie coraz mniej świadomych chrześcijan? A może będą żyli w małych enklawach, ale za to dzięki wewnętrznej sile duchowej możliwy będzie nowy rozkwit chrześcijaństwa?
– To niesłychanie ciekawy problem. Mam tu co najmniej dwa skojarzenia. Najpierw wstrząsająca wypowiedź Jezusa: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). I w tym kontekście, druga wypowiedź – Benedykta XVI w liście do biskupów nt. lefebrystów, gdzie pisze, że olbrzymie połacie ziemi zdają się przypominać sytuację, w której gaśnie płomień wiary. Bałbym się cokolwiek prognozować, ale Chrystus mówił jednak o drożdżach, o kwasie. Nie wiem, czy to „socjologiczne”, powszechne chrześcijaństwo jakoś nie kurczy się w kierunku „soli ziemi”? Tak to chyba dokonuje się w kościołach Zachodu. Nam się tylko tak wydaje, że ono zupełnie zginęło. Nie, tam są bardzo żywe, prężne ośrodki chrześcijaństwa, ale pogłębionego, bez wzajemnej nienawiści. Czasem, kiedy słyszę wypowiedź takiego czy innego polityka, to człowiek się czerwieni ze wstydu myśląc, że to przecież mówi współbrat w tej samej wierze, w tym samym Kościele.
We Włocławku zdobywał formację kapłańską późniejszy prymas Stefan Wyszyński. Czy Kościołowi w Polsce potrzebny jest dziś wyrazisty lider?
– Kardynał Wyszyński niewątpliwie był taką osobowością i mocno zapisał się w świadomości mieszkańców miasta. Ale lider? W sporcie, w polityce, owszem jest potrzebny. W Kościele jest tylko jeden lider, nawet nie muszę Go wymieniać po imieniu.
Przewodniczy Ksiądz Biskup Komitetowi KEP ds. Dialogu z Niewierzącymi. Jaki pomysł na ten dialog ma Kościół w Polsce, który powinien i chce rozmawiać, bo przecież Chrystus przyszedł do wszystkich…
– Im większa odpowiedzialność, tym wyraźniejsza powinna być świadomość tego, że posłany jesteś nie tylko do tych, którzy dzielą twoją wiarę, ale do wszystkich, także do niewierzących, o czym mówi wyraźnie rytuał święceń biskupich. Wiele razy zastanawiałem się nad pytaniem: jak mówić, co w ogóle robić w tym Komitecie, bo przecież ta druga strona jest w Kościele jakby nieobecna.
Co więc robić?
– Myślę, że zadaniem tego gremium jest dawanie świadectwa, że tymi naszymi braćmi często są ludzie, którzy – pod względem życia etycznego, moralnego – stoją na wysokim poziomie. Mieliśmy choćby taki przypadek z panem profesorem Zbigniewem Religą, który był człowiekiem ogromnego serca, chociaż naszej wiary nie podzielał.
Dużo wskazuje na to, że to był, po prostu, chrześcijański życiorys…
– To była anima naturaliter christiana [dusza z natury chrześcijańska – przyp. KAI]. Busola pozwalającą odróżniać godziwość od niegodziwości, dobroć od złośliwości była u niego tak mocna, że tylko pozazdrościć. Natomiast wiary naszej nie podzielał, czego zresztą nie krył. Wydaje mi się, że zadaniem Komitetu jest świadectwo jakiejś życzliwej obecności i otwartości, zainteresowania Kościoła sprawami tych ludzi, ale, rzecz jasna, nie ma tam żadnej możliwości pracy typowo duszpasterskiej.
Czyli chodzi o to, żeby pokazać światu otwartość Kościoła, który ma swoją tożsamość, ale jest otwarty na wszystkich?
– Tak jest, także na tych, którzy myślą niekoniecznie tak, jak my.
Rozmawiał Tomasz Królak
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.