Ks. Matteo: Potrzebna jest gruntowna zmiana metod głoszenia Ewangelii
08 października 2021 | 19:03 | Piotr Dziubak (KAI Rzym) | Rzym Ⓒ Ⓟ
O potrzebie gruntownej, głębokiej zmiany głoszenia Dobrej Nowiny, o zmianach w działaniu parafii i o nowych sposobach katechizacji opowiedział w rozmowie z KAI włoski kapłan ks. Armando Matteo, od niedawna podsekretarz Kongregacji Nauki Wiary.
Piotr Dziubak (KAI): Czytając najnowszą książkę Księdza pt. “Pastorale 4.0” (Duszpasterstwo 4.0) można by pomyśleć, że wiele obecnych działań duszpasterskich chciałby Ksiądz wręcz zdemolować…
Ks. Armando Matteo: W rzeczywistości takim prawdziwym prowokatorem jest papież Franciszek. To on zachęca nas do przyjrzenia się temu, co nazywamy „kąpielą w rzeczywistości”, żeby zauważyć, że zmieniły się czasy. Biskupi włoscy od wielu lat mówią o zmianach, wykorzystując do tego dość znane określenie: żyjemy w świecie, który się zmienia. Franciszek pokazał nam, że tak naprawdę świat już się zmienił. Wiele małych zmian doprowadziło do dużego zwrotu. I to sprawiło, że dla nas, urodzonych po drugiej wojnie światowej, przeżywanie rzeczywistości jest całkowicie odmienne niż dla naszych rodziców czy dziadków.
W odniesieniu do tego nasze duszpasterstwo, to znaczy sposób organizowania godzin mszy, prowadzenia katechezy, sprawowania sakramentów, styl głoszenia kazań itp. było dobre dla naszych rodziców, jeszcze lepsze dla naszych dziadków, ale już nie działa tak dobrze dla ludzi współczesnych. Zachęcam do zastanowienia się nad tą dziwną rozbieżnością. Na różne dzisiejsze pytania udzielamy odpowiedzi „wczorajszych”. Musimy mieć tego świadomość. Oczywiście nigdy nie jest łatwo przyciągnąć uwagę, dlatego w swojej książce starałem się być trochę prowokacyjny, ale w przyjętych ogólnie ramach.
KAI: Bardzo często powtarza się wyrażenie: zawsze tak się robiło i to było dobre. Dla wielu duchownych jest to coś w rodzaju łącznika z tradycją. A Ksiądz mówi, że tak nie powinno być.
– Jeśli jest coś niezmiennego w chrześcijaństwie i w dziejach Kościoła, to właśnie zdolność zmiany sposobu komunikowania. Przesłanie pozostaje oczywiście to samo: w Jezusie każda kobieta i każdy mężczyzna może odnaleźć własną drogę do szczęścia. Jego uczniowie próbowali przekazać prawdę i starali się zrobić to tak, aby poruszyć osoby, które ich słuchały. Weźmy choćby pod uwagę Ewangelie: Jezus nie mówił ani nie myślał po grecku, ale posługiwał się językiem aramejskim i bardzo dobrze znał kontekst świata hebrajskiego. Marek i jego wspólnota trzydzieści lat później poczuli się sprowokowani, bo osoby które mieli przed sobą, były nie tylko Żydami, ale ogólnie ludźmi z basenu Morza Śródziemnomorskiego. Zdecydowali się na niewiarygodny gest: słowa Jezusa przetłumaczyli na grecki. To co się nie zmienia nigdy, to właśnie zdolność do zmian. Chodzi o zmianę nie treści, ale formy przesłania.
Papież Franciszek w grudniu ubiegłego roku przywołał obraz Kościoła jako wazonu, w którym przechowuje się maść i cenną wonność Ewangelii. Mamy duszpasterstwo, będące wyobrażeniem chrześcijaństwa, które było bardzo skuteczne – powiedziałbym – prawie 600 lat. A to jest niemało: od końca XIV w. aż do naszych czasów. Dzisiaj widzimy, że to duszpasterstwo nie funkcjonuje dla 40- czy 50-latków. Musimy sobie uświadomić rozróżnienie między tym, co stanowi o istocie chrześcijaństwa a tym, co jest duszpasterstwem.
Zdaję sobie sprawę z trudności zmian. Nie jest to łatwe. Ale myślę, że większą zdradą byłoby okopanie się w starej metodologii, praktykowanie stylu pracy, który był dobry dla naszych rodziców. Bez zmian nie będziemy wierni pierwszym uczniom Jezusa, którzy mieli wiele niesamowitej odwagi, której możemy im pozazdrościć. Porzucili język aramejski, a nawet modlitwy Ojcze nasz nie przekazali nam w języku Jezusa, tylko odważnie przyjęli grecki.
KAI: Czy parafie dzisiaj to trochę taki fast food sakramentów, posługi duszpasterskiej?
– Jest to trochę brutalne określenie, ale jeśli spojrzymy na to, jak funkcjonują dzisiaj osoby dorosłe, jak przychodzą do parafii, prosząc o sakramenty dla dzieci: chrzest, pierwszą komunię, bierzmowanie, to o co tak naprawdę nas proszą? Odnoszę wrażenie, że oni z trudnością widzą w kościele miejsce spotkania z Jezusem, aby otrzymać Jego łaski i lepiej przeżywać swoje człowieczeństwo. Czasami szukają chyba tylko okazji, żeby zorganizować jakąś ładną uroczystość. I tu bardzo dużo ryzykujemy, ponieważ sposób, w jaki ukazujemy sakramenty, w jaki organizujemy katechezę, jest pomyślany dla innych rodzin, dla innej kultury, dla świata, którego już nie ma.
Powinniśmy dążyć do tego, żeby coś zmienić. Na przykład ustanawiając posługę katechety, Ojciec Święty podkreślił, że wymaga ona dzisiaj kompetencji czy wręcz formacji. Prawdę mówiąc chyba wszyscy o tym myśleli. Byłem proboszczem 7 lat. Ten, kto mógł i chciał mi pomóc w katechezie, był katechetą. Przychodzi mi na myśl określenie: to taka stacja, gdzie można doładować baterię duszy albo stacja usługowa w odniesieniu do parafii. Takie jest ryzyko. Na przykład u nas często się zdarza, że rodzice przyprowadzają dziecko na msze a sami wychodzą z kościoła. Musimy działać, żeby opanować te niebezpieczeństwa, żeby nie stały się one smutną rzeczywistością bez możliwości zmian.
KAI: Czy wobec tego należałoby zmienić organizację mszy niedzielnej? W niektórych parafiach proponuje się zwiększanie liczbę mszy…
– Jest to bardzo delikatny temat. Dla nas, chrześcijan, msza niedzielna jest fundamentem, czymś bardzo ważnym dla naszego życia, nadaje sens naszej wierze. Trzecie przykazanie mówi bardzo wyraźnie o obowiązku udziału w niedzielnej liturgii. Myślę, że liczba mszy powinna być ograniczona. Trzeba bardziej uwrażliwić wiernych, że jest ona momentem radości, spotkania, pożywienia dla naszej duszy. Zachęcam moich kolegów księży do tego, żeby nie myśleli, że kazanie jest najważniejszą częścią mszy. Uważam, że bardzo ważne jest, żeby wszyscy znali pieśni i mogli śpiewać w czasie mszy. Wspólny śpiew buduje wspólnotę. Papieże Benedykt i Franciszek powiedzieli, w jaki sposób rozwija się chrześcijaństwo: przyciągając a nie uprawiając prozelityzm. Musimy zadbać o piękno niedzielnej liturgii, żeby ona przyciągała innych, żeby inni mogli zobaczyć, czym jest chrześcijaństwo. Chrześcijanin umie odkryć wielkanocne „szalom” w każdą niedzielę. Chrześcijaństwo miało zawsze wielką zdolność przyciągania, wzbudzania emocji. To wszystko wyraża się przez śpiewy, przyjęcie wiernych, modlitwę powszechną. Musimy również zwracać uwagę na różne sprawy. Jak na przykład matki z małymi dziećmi mogą uczestniczyć we mszy? Może należałoby pomyśleć o jakiejś formie opieki nad maluchami?
KAI: Często udział w liturgii ogranicza się do czterech wydarzeń: chrztu, pierwszej komunii, bierzmowania i ślubu…
– To jest i będzie swego rodzaju test-stress przyszłości chrześcijaństwa. Potrzeba będzie umiejętności ponownego przemyślenia sakramentów, przede wszystkim inicjacji chrześcijańskiej. Niestety w Europie Zachodniej coraz rzadziej przeżywa się doświadczenie chrześcijańskie. Rzadko kiedy rodzice modlą się ze swoimi dziećmi, rozmawiają o Jezusie. Może dlatego, że sami nie mają nawet minimalnej znajomości Biblii. Według niektórych autorów programów telewizyjnych, gdzie zadawane są pytania, wystarczy zapytać o jakieś sprawy religijne i uczestnicy będą łatwo mogli na tym polec. Zbyt łatwo myślimy, że jeśli dzieci przygotowują się do sakramentów, to rodzice też w tym uczestniczą, że dają świadectwo o swojej wierze. Niestety coś takiego się nie dzieje.
Dlatego trzeba to wszystko przemyśleć. Z jednej strony konieczna jest praca z dorosłymi: trzeba umieć wychwycić ich pytania, zastanowić się, jak mówić im o Jezusie i Jego pięknie. Dzieci mogą stać się chrześcijanami, jeśli będą widziały, że są nimi ich rodzice i że są z tego powodu szczęśliwi. Z drugiej zaś strony katecheza musi być dogłębnie przemyślana, biorąc pod uwagę jeden ważny punkt: dzisiaj o Jezusie mówi się tylko w kościele. Gdy byłem mały, to o Jezusie opowiadały mi babcia, wychowawczyni w szkole, moi rodzice. Oczywiście była też katecheza. Myślę, że dzisiaj potrzebujemy katechezy, która pozwoli dzieciom odkryć piękno modlitwy i Ewangelię. Trzeba, żeby dzieci czytały ją. Zwłaszcza Ewangelia Łukasza wygląda tak, jakby była napisana dla najmłodszych.
Do tego czytania dobrze byłoby wprowadzić formy dramaturgiczne. Uczestniczyliśmy w duszpasterstwie, które kładło główny nacisk na sakramenty bo one są potrzebne, żeby poradzić sobie w trudnościach życia. Dzisiaj taka logika już nie działa. Ludzie ponoszą obecnie trudy życia, ale inne w porównaniu do sytuacji, z jakimi mierzyli się nasi rodzice przy odbudowie kraju albo nasi dziadkowie w czasie wojny. Chrześcijaństwo nie może się skupiać na przygotowywaniu dorosłych tylko do pokonywania trudności. Trzeba, żeby ludzie poznali Jezusa. Kiedy przychodzą dzieci, one też muszą przede wszystkim poznać Jego, wejść z Nim w komunię, doświadczyć piękna ofiarowania się Jemu. Wtedy dopiero możemy przystąpić do sprawowania sakramentów. Dzisiaj boimy się, żeby wszyscy je otrzymali. Ten niepokój trzeba choć trochę uspokoić. Potrzeba przy tym dużo pracy z rodzinami, z dorosłymi.
Musimy sobie uczciwie powiedzieć, że jeśli ojciec i matka nie modlą się, nie rozmawiają o Jezusie, a głównymi tematami ich rozmów pozostają sport, moda, rozrywka, to trudno, żeby ich dzieci zainteresowały się chrześcijaństwem. Dzieci z łatwością wychwytują z takich rozmów to, co jest ważne. Ma rację Franciszek, gdy mówi, że nie wystarczy zaktualizować duszpasterstwo młodzieży czy sakramentów. Trzeba zmienić zupełnie mentalność, o 180 stopni.
KAI: Wspomina Ksiądz o tym, że potrzeba pewnej odwagi, żeby dostrzec, że nie dla wszystkich chrześcijaństwo jest ciągle punktem odniesienia.
– Tak, historia poniekąd zmusza nas, żeby to przyznać. Papież mówi to w sposób bardzo mocny: nie żyjemy już w chrześcijaństwie. Chrześcijaństwo było okresem, w którym istniała wielka harmonia między rozpowszechnionymi ośrodkami kultury a nauczaniem Kościoła. Tej harmonii już nie ma. Żyjemy w wielkim pluralizmie. Towarzyszy temu wielkie wyniesienie jednostki, wolność jednostki. Musimy to zaakceptować, że nie jesteśmy jedynymi, którzy przemawiają. Często nie jesteśmy też wysłuchiwani. Benedykt XVI w motu proprio Porta fidei pisze, iż wiara dzisiaj jest spychana na margines, a nawet, że jest ona wyśmiewana. Często zdarzają się formy mobbingu wśród młodzieży, która przyznaje się do wiary. To prawie temat tabu, że ktoś powie, że chodzi do kościoła albo że inspiruje go Ewangelia. To na pewno rani nas, ale jako osoby wierzące musimy być pełni ufności w siłę Ewangelii.
Przeżywamy czas wielkich zmian, trwa proces głębokiego pluralizmu. Wyraża się to przez źródła informacji, przez osoby wypowiadające się na różne tematy. W rzeczywistości pluralizm ten czerpie siłę ze świadomości o sobie samym, jaka każdy z nas ma. Ludzie nie zgadzają się, żeby ktoś inny mówił im, jak mają postępować. To nie jest wielki problem dla chrześcijaństwa, gdyż – jak już wcześniej powiedziałem – rozwija się ono przez przyciąganie. Wspólnoty, spotykając się, stają czymś w rodzaju „linku” do Jezusa. Już w Dziejach Apostolskich można znaleźć opisy pierwszych wspólnot, jakości ich życia. To staje się prawdziwym motorem ewangelizacji.
Wielkie pojęcia jak: ofiara, posłuszeństwo, hierarchia, które słyszałem jako dziecko, dzisiaj są prawie zupełnie niezrozumiałe. Gdy w rozmowie ze swymi bratankami używam pojęcia „ofiara”, muszę je im wyjaśnić. Oni już go tak z automatu nie rozumieją. Podobnie jest ze słowami: posłuszeństwo, odpuszczenie grzechów. Taka sytuacja oczywiście trochę nas prowokuje, ale nie widzę żadnego prawa, żeby się przygnębiać z tego powodu.
KAI: W jednym z wywiadów powiedział Ksiądz, że parafie się kończą… Ktoś mógłby pomyśleć, że to jakiś wrogi Kościołowi polityk się wypowiada, a to kapłan.
– We Włoszech od wielu lat mówi się o końcu cywilizacji parafialnej. Mówię to również na podstawie mojego osobistego doświadczenia. Jan XXIII powiedział, że parafia jest fontanną wioski. Jako dziecko spędziłem mnóstwo czasu w swojej parafii. Tej cywilizacji parafialnej już nie ma. Niegdyś wszyscy postrzegali parafię jako centralny punkt miasteczka, dzisiaj już nie. W 2004 roku biskupi włoscy zwrócili uwagę na konieczność podjęcia refleksji w tej sprawie. Nie możemy myśleć, że to, co otrzymaliśmy w spadku, będzie funkcjonowało w przyszłości. Wieża kościelna nie jest już symbolem istnienia, przeżywanym przez wszystkich.
Uważam, że parafie powinny szukać sposobu, żeby ponownie zaistnieć. Dlaczego tu jesteśmy? Jest to niezbędne pytanie. Tego naszego zadania, że mamy być pocieszeniem, światłem, mamy dawać nadzieję, przytulić, podać rękę w momencie cierpienia, ludzie dziś szukają o wiele mniej. Ale my jesteśmy, żeby odsłonić tajemnicę prawdziwej radości, zawartej w Jezusie. O to mamy dbać. Ten, kto chce się cieszyć, i tu dochodzimy do encykliki „Fratelli tutti”, musi zaangażować się w szczęście innych. Tu tkwi jądro człowieczeństwa. Powtórzę za Franciszkiem: w każdej istocie ludzkiej, niezależnie od rasy i pochodzenia, jest dobry Samarytanin. Jeśli wysłuchasz tego dobrego Samarytanina, który jest w tobie, będziesz szczęśliwy i innych uszczęśliwisz. To musimy dzisiaj podkreślić i wydobyć. I to chyba jest dzisiaj najważniejsze. Świat oferuje obecnie wiele możliwości, daje wiele okazji, ale często staje się światem ludzi wyczerpanych.
KAI: Ale rynki, gospodarka skłaniają chyba jednak ku czemuś innemu?
– Dotyka pan bardzo ważnej kwestii. Ekonomia wszystko zrozumiała, także tę wielką zmianę. Z drugiej zaś strony to przecież ekonomia sprzyjała tym zmianom, żeby ludzie żyli w sposób coraz bardziej indywidualny, egoistyczny i trochę w halucynacjach. Posuwając się do przodu w latach trzeba naprawdę przeżywać złudzenia, żeby myśleć, że będzie się młodszym. Ale na tym robi się kasę, trzeba więc bombardować, żeby ludzie nie zmieniali sposobu myślenia. Średnio każdy Włoch słucha i ogląda ok. 500 spotów reklamowych w tygodniu, co sprzyja jakiejś formie wyczerpania. Szukamy zatem jakiegoś środka zaradczego na brak szczęścia.
Franciszek powiedział: koronawirus istnieje, jest niebezpieczny, ale istnieje jeszcze inny straszny wirus: indywidualizm. Dodatkowo karmi się on przez komunikowanie, media społecznościowe. Chodzi tu tylko o robienie pieniędzy. Dlatego też chrześcijaństwo jest dziś żywsze bardziej niż kiedykolwiek. Benedykt XVI powiedział, że nasze parafie powinny być oazami na pustyni stworzonej przez rynki. Franciszek dodał: w naszych parafiach powinno żyć się braterstwem, gdzie bracia i siostry wzajemnie się wspierają. Jak nigdy chyba sprawa ekonomii nie ogranicza się tylko do niej, ale obejmuje psychologię, socjologię, komunikowanie.
KAI: Znajomy, który ze względu na swą pracę często odwiedza seminaria duchowne, powiedział mi, że coraz częściej widzi w pokojach kleryków zdjęcia dawnych papieży od Piusa IX do Piusa XII. Biorąc pod uwagę styl pracy, o którym Ksiądz przed chwilą powiedział, nie wygląda to dobrze. Rozmawiając z młodymi księżmi bardzo łatwo w odpowiedzi usłyszeć jakiś fragment z wykładów, taką odpowiedź-gotowca. I jak tu rozeznawać życiowe sytuacje?
– Socjologia dobrze zna takie formy zachowań. W okresie szybkich zmian, szybkiego rozwoju pluralizmu w kontekście galopującego uwypuklania spraw wolności, następuje powrót do zachowań, nazwijmy to „fundamentalistycznych”, żeby czuć się pewnie. Zygmunt Baumann mówi, że jedną z charakterystyk postmodernizmu jest powrót fundamentalizmu. Może się to wydawać zaprzeczeniem. Jest to coś w rodzaju emocjonalnej, infantylnej odpowiedzi na nową sytuację. Trochę jak dwóch uczniów w drodze do Emaus, którzy usłyszawszy nowinę o Zmartwychwstałym, wrócili do wioski. Powiedzmy, że wrócili do mamy. Spotkali obcokrajowca, a już wcześniej wszystko wiedzieli, nawet mówią mu, że kobiety opowiadały, iż widziały Zmartwychwstałego, a jednak wrócili do domu. Lęk przed nowym. Zachowanie młodych księży, o którym pan mówił, prowadzi do samoodniesienia. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć dzisiejszych pytań, zauważyć, ile bogactwa jest w Ewangelii. Baumann, mówiąc o naszych rodzicach, gdy mieli kupować buty, zwraca uwagę, że ich wybór obracał się między kolorem czarnym a brązowym. Dzisiaj w sklepie ilość kolorów butów jest prawie nieograniczona.
KAI: Niedawno papież Franciszek zawęził waszą współpracę. Został Ksiądz podsekretarzem w Kongregacji Nauki Wiary.
– Muszę przyznać, że była to niewiarygodna niespodzianka. Wszyscy wiedzą, że od czasu do czasu papież dzwoni. To już prawie legenda. W rzeczywistości tak nie jest. Jestem żywym przykładem, że to się zdarza. Przyznaję, że serce szybciej mi zabiło. Powiedział mi, że przeczytał kilka moich książek, że chciałby mnie spotkać, do czego później doszło w Domu Św. Marty. W prosty i bezpośredni sposób powiedział mi, że on też się odnajduje w mojej pasji do nowej ewangelizacji. Zapytał mnie: pomożesz mi? Trudno byłoby mi odpowiedzieć: nie.
KAI: Dziękuję za rozmowę.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.