Drukuj Powrót do artykułu

Ks. prof. Mazurkiewicz: szacunek dla demokracji oznacza także zaakceptowanie przegranej

16 lipca 2020 | 17:00 | Anna Rasińska | Warszawa Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Paweł Żulewski (KAI)

Szacunek dla demokracji oznacza także zaakceptowanie przegranej – powiedział ks. prof. Piotr Mazurkiewicz. Politolog Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w rozmowie z KAI, wyjaśnił co stanowi główną oś sporu w społeczeństwie, jaką role odgrywają w nim media i w jaki sposób Kościół może wpłynąć na zjednoczenie stron konfliktu.

Anna Rasińska (KAI) – Ostatnio coraz częściej słyszymy w mediach, że społeczeństwo polskie jest podzielone na dwa obozy. Czy jest to jedynie rzeczywistość wykreowana przez media, czy też realny obraz?

Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz (politolog UKSW) – Patrząc na wyniki wyborów w Polsce można odnieść wrażenie, że społeczeństwo dzieli się na dwie, niemalże równe części. Nie jest to jednak specyfika wyłącznie polskich wyborów. Weźmy przykładowo wybory w Stanach Zjednoczonych i niewielkie zwycięstwo Donalda Trumpa nad Hiliary Clinton. Do ogłoszenia zwycięstwa George W. Busha nad Al Gorem konieczne było ponowne ręczne przeliczenie głosów na Florydzie. Niewielkie różnice były także we Francji przy starciu Nicolas Sarkozy – Ségolène Royal (2007) czy Nicolas Sarkozy – François Holland (2012). Jedynie rodzina Le Pen potrafi w II turze zapewnić kontrkandydatowi znaczącą przewagę. Możemy się zastanawiać, dlaczego podczas wyborów na ogół nie ma jednego wyraźnego faworyta. Na ogół wynika to z faktu, że różnice programowe między kandydatami nie są aż tak duże. Na Zachodzie (tzn. także u nas) panuje konsensus odnośnie do poszanowania reguł demokracji i gospodarki rynkowej z pewnymi elementami polityki socjalnej. Stąd czasem kandydaci nawet nie przedstawiają swoich programów wyborczych albo czynią to dopiero na finiszu.

Przy braku wyraźnych różnic programowych, kandydaci starają się wyostrzyć te, które rzeczywiście istnieją, rozbudzić wokół nich emocje wyborców, czy zdezawuować wiarygodność kontrkandydata. Podział zasadniczo ma charakter emocjonalny. Stąd także pokusa dehumanizacji przeciwnika czy nastawiania jednych przeciwko drugim. Myślę, że w tym kontekście trzeba postrzegać np. uogólnioną tezę, że ludzie wykształceni głosują na jednego kandydata, a niewykształceni na innego. W sensie absolutnym nie jest to prawdą. Znam profesorów, którzy nie głosowali na „właściwego” kandydata. Znam i takich, którym z tego powodu odmówiono ostatnio tytułu profesora. Powyborcze statystyki ukazują nam jedynie, że w pewnych grupach społecznych poparcie dla jednego kandydata było większe niż dla drugiego; że preferencje polityczne rozkładają się także geograficznie, ale właściwie nigdy tak, że jedna opcja bierze wszystko.

Podczas kampanii kandydaci jeździli po Polsce próbując przekonać do siebie wyborców. Oznacza to, że każdy z nich wierzył, że człowiek z „niewłaściwego” regionu Polski, z „niewłaściwym” wykształceniem czy też „niewłaściwym” pochodzeniem społecznym może zmienić swoje zdanie i udzielić mu poparcia. A przecież nikt nie twierdzi, że człowiek zmieniając zdanie z dnia na dzień przestaje być „ciemniakiem”, stając się nagle „jaśnie oświeconym”. To wielkie uproszczenie. Prosty klucz nie wystarcza by opisać Polskę i polskie społeczeństwo.

Myślę, że dużo trafniejszy jest klucz godnościowy. Mieszkańcy wsi, małych miast i miasteczek przez jednych traktowani są podmiotowo, a przez drugich z pogardą. W polskiej polityce bardzo ważna jest kwestia szacunku dla człowieka, także tego, który nie ma uniwersyteckiego dyplomu. Myślę, że wszyscy musimy uczyć się wzajemnego szacunku, pamiętając, że różnić można się także pięknie.

Druga sprawa to zauważalne w tych wyborach różnice pokoleniowych w kwestiach światopoglądowych. Młodzi jako pokolenie są dużo bardziej liberalni niż ich rodzice czy dziadkowie. Niestety, także rzadziej możemy spotkać ich w kościołach. Pokoleniowy transmisja wiary i patriotyzmu kuleje w rodzinach i w parafiach. Jako Kościół musimy mocniej zadbać o przekaz wiary „z pokolenia na pokolenie”.

Wracając do kwestii wykształcenia. W Polsce od lat dyskutujemy nad problem jakości kształcenia. Na uczelniach wciąż nie brakuje zdolnej i ambitnej młodzieży, ale przeciętna – jak podkreśla wielu moich kolegów – obniża się. Ponadto niekiedy uczelnie zamiast uniwersyteckiego dyplomu oferują certyfikat w zakresie czteroliterowej ideologii. Z drugiej zaś strony, mamy dość powszechny dostęp do Internetu. Sprawia to, że różnica także w zakresie wiedzy między człowiekiem z dyplomem uniwersyteckim i bez niego stale się zmniejsza.

Ponadto pojawia się pytanie o rolę uniwersytetów w przekazie europejskiej tradycji kulturowej. Przez wieki były one miejscem, gdzie kolejnym pokoleniom przekazywano mądrości poprzednich wieków. Dzisiaj, jak mówią np. autorzy Deklaracji Paryskiej, uniwersytety „są czynnymi podmiotami trwającej kulturowej destrukcji”. W dobie bezmyślnego obalania pomników, uczenie umiejętności krytycznego myślenia i przekazywanie szacunku dla dorobku poprzednich pokoleń jest bez wątpienia wielkim wyzwaniem.

KAI: No właśnie, jak to jest, że jedna ze stron konfliktu podkreśla swoje głębokie przywiązanie do wartości demokratycznych, a z drugiej strony umniejsza głos osób mieszkających na wsi lub bez wyższego wykształcenia?

– Ta sprzeczność jest owocem pewnego oświeceniowego przesądu. Wierzono wówczas, że poprzez edukację można uczynić drugiego lepszym człowiekiem. Wierzono, że przyczyną wszelkiego zła jest brak wykształcenia. Dwudziestowieczne totalitaryzmy sfalsyfikowały to twierdzenie. Nazizm czy komunizm stały się faktem nie tylko za sprawą „nieoświeconych mas”, ale również dzięki wsparciu, jakiego udzielili im niekiedy wybitni profesorowie. Wystarczy wspomnieć Martina Heideggera. Zdobyte wykształcenie nie gwarantuje prawości człowieka.

Każdy człowiek, również ten, który nie ukończył żadnej szkoły, ma dostęp do podstawowej wiedzy dotyczącej kwestii moralnych. Profesorowie zaś, niestety, niekiedy dopuszczają się czynów niegodziwych. Mało z nas wierzy, że profesorowie, którzy znają prawdę, nigdy nie kłamią. Sędziowie czasem wydają wyroki, które są sprzeczne z moralnością, dziś zwłaszcza w obszarach ochrony życia czy wartości rodziny. Nie oznacza to, że sędziom tym brakuje wykształcenia, brakuje im formacji sumienia. Mądrość, prawość, pobożność nie zależą od edukacji. W dużej mierze wartości te przekazywane są przez rodzinę i Kościół.

Myślę, że czas po wyborach powinien być wykorzystany na refleksję nad rozumieniem wspólnoty. Jako społeczność jesteśmy coraz bardziej zróżnicowani. W Europie jest to także wynikiem świadomie prowadzonej polityki. Obok tradycyjnie obecnych wspólnot, kreowane są wspólnoty migracyjne oraz „nowe wspólnoty”, powstające np. na gruncie tzw. tożsamości seksualnej. Jeśli nie mamy się rozpaść jako naród, musimy wciąż na nowo odkrywać, że jesteśmy powiązani ze sobą wieloma więzami o bardziej podstawowym znaczeniu niż np. stosunek do ekologii czy czteroliterowej ideologii.

KAI: W ostatnim czasie spór toczył się zwłaszcza na płaszczyźnie moralnej – wokół kwestii dotyczących obrony życia poczętego, a także tradycyjnego modelu rodziny. Dlaczego akurat te tematy rozgrzały Polską arenę polityczną?

– Partie cieszące się największym poparciem społecznym proponują różne, lecz dość racjonalne podejście do kwestii związanych z polityką zagraniczną, polityką obronności czy gospodarką. Stąd dojście do władzy jednej lub drugiej we wspominanych obszarach wiązałoby się ze zmianami, niekiedy istotnymi, ale nie z katastrofą. Najistotniejsze różnice dotyczą innych kwestii. Z jednej strony, chodzi o „wartości niepodlegające negocjacji”, jak nazwał je Benedykt XVI (prawo do życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, małżeństwo jako związek jednego mężczyzny i jednej kobiety, prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie ze swoimi moralnymi i religijnymi przekonaniami), z drugiej zaś o stosunek do dziedzictwa chrześcijańskiego i narodowego.

W europejskiej polityce partie, które rzeczywiście bronią wartości chrześcijańskich na ogół nie mają wiele do powiedzenia. Stanowią drobny, ledwie tolerowany margines i są dalekie od uzyskania dostępu do władzy. W Polsce wspomniane kwestie wciąż są przedmiotem realnego politycznego sporu. Papież Jan Paweł II w 1993 roku – a był to także rok wyborczy – powiedział, że jest to spór o „Polskę z krzyżem albo o Polskę bez krzyża”. Katoliccy wyborcy przede wszystkim powinni mieć świadomość tego, co stanowi dzisiaj główną oś sporu, który – w tym sensie – możemy nazwać sporem cywilizacyjnym.

KAI: Jaki wpływ na tworzące się podziały mają media?

– Nasza cywilizacja jest coraz bardziej obrazkowa. Zamiast pisać długi list, wysyłamy sobie memy. Często odbieramy przekaz medialny nie na podstawie treści werbalnej, a jedynie na poziomie wizualnego wrażenia. Liczy się ładny obrazek. W efekcie stajemy się podatni na medialne manipulacje. Jak powiedział jeden z filozofów: „diabeł nie byłby taki groźny, gdyby nie był taki ładny”. Mimo wielu godzin spędzanych codziennie ze smartfonem wciąż musimy się uczyć, jak właściwie z niego korzystać, by nie paść ofiarą nie tylko finansowych oszustów, ale także np. medialnych koncernów, za którymi często stoją olbrzymie pieniądze i ludzie, którzy niekoniecznie myślą o działaniu dla dobra wspólnego.

Jesteśmy dziś świadkami odgórnie przeprowadzanej rewolucji społecznej. Działania przeciwko życiu i rodzinie nie wychodzą od samych społeczeństw, ale od grup, które same nazywają się elitami. Jan Paweł II w kontekście prawa do życia mówił wręcz o „spisku mediów”. Programu demoralizacji dzieci nie napisali rodzice, ale Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).

Korzystając z mediów musimy być świadomi ryzyka, ale jednocześnie trzeba się wystrzegać jednostronności. Jest wielu uczciwych dziennikarzy, troszczących się autentycznie o dobro wspólne. Papież Franciszek zwracał uwagę, że my, chrześcijanie, nie możemy się ograniczyć do roli odbiorców kultury. Mamy ją tworzyć, tzn. także, że mamy tworzyć wolne media.

KAI: Co można zrobić, żeby zjednoczyć polskie społeczeństwo?

– Ponieważ podziały są tworzone w znacznym stopniu przez polityków, mogliby oni wiele zrobić, żeby je zasypać. Począwszy od gestu podania sobie dłoni przez kandydatów, wygranego i przegranego. Taki gest byłby sygnałem, że nikt nie musi wybierać się na emigrację; że wspólne życie w tym samym mieście czy na tej samej ulicy jest możliwe.

Chodzi również o uznawanie wyników wyborów, jaki zapadają w demokratycznym procesie. Uznanie, tzn. pogodzenie się z nim. Obecny podział polityczny, w moim przekonaniu, miał swoje źródło w niepogodzeniu się z wynikami wyborów z 2015 roku. Pojawiło się wówczas hasło „ulica i zagranica”, które sugeruje, że jeśli nie uda się wygrać demokratycznych wyborów, można próbować przebudować scenę polityczną używając niedemokratycznych narzędzi. Na szczęście takie działanie okazało się nieskuteczne.

W mojej opinii, należy przywrócić szacunek dla demokracji. Uznać, że wszyscy, którzy biorą udział w wyborach, niezależnie od tego z jakiego regionu Polski podchodzą, jakie mają wykształcenie i w jakim są wieku, mają takie samo prawo głosu.

W tym roku sam zostałem słownie zaatakowany w kolejce do lokalu wyborczego. Ktoś stwierdził, że księża nie powinni mieć prawa głosu w Polsce. Powinni głosować w Watykanie. Nigdy wcześniej nic takiego mnie nie spotkało. Szacunek dla demokracji oznacza także zaakceptowanie przegranej. Trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości i zamiast spiskować, zacząć myśleć o kolejnych wyborach.

KAI: Czy Kościół może odegrać jakąś rolę w zjednoczeniu społeczeństwa?

– Kościół może tu odegrać istotną rolę. Po obu stronach konfliktu są osoby, które w niedzielę uczestniczą w Eucharystii. Warto by w Kościele wybrzmiał przekaz, że jesteśmy jedną wspólnotą i to, co nas łączy, ważniejsze jest od tego, co nas dzieli.

Jan Paweł II podkreślał, że duchowni w zakresie eksponowania swoich poglądów politycznych muszą kierować się duchem ascezy. Wynikało to ze świadomości, że wierni mają zróżnicowane preferencje polityczne. Naszym głównym zadaniem jest kształtowanie ich sumień i nauczanie o kryteriach dokonywania wyborów.

Wkrótce spodziewamy się beatyfikacji kard. Wyszyńskiego. Tego typu uroczystości mogą jednoczyć ludzi, podobnie jak kiedyś czyniły to wizyty Jana Pawła II w Polsce.

Warto też uwzględnić to wyzwanie w programie duszpasterskim. Trzeba przygotować ludzi, by do polityki podchodzili mądrze i z dystansem. Pamiętając, że polityka, to tylko polityka. By Polacy pomimo odmiennych poglądów, potrafili mieć normalne relacje z innymi ludźmi, w rodzinie, w miejscu pracy czy we wspólnocie parafialnej.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.