Drukuj Powrót do artykułu

Marian Jaroszewski – wyjątkowy pedagog, laureat Orderu Uśmiechu

23 sierpnia 2024 | 16:00 | agp | Warszawa Ⓒ Ⓟ

30 czerwca  kapituła Orderu Uśmiechu przyznała to odznaczenie  Marianowi Jaroszewskiemu – niezwykłemu pedagogowi, hipoterapeucie, przyjacielowi osób niepełnosprawnych, wychowawcy  młodzieży kilku pokoleń, niestrudzonemu miłośnikowi gór. Wraz z nim odznaczenie to otrzymało grono siedmiu innych zasłużonych osób.

Dziś prawie 80-letni Marian Jaroszewski to wciąż młody duchem człowiek (nie tylko duchem, bo nieliczni w tym wieku chodzą na długie wędrówki z młodzieżą i jeżdżą konno), który promieniuje  radością, ciekawością i otwartością na każdego spotkanego człowieka. Order uśmiechu, to odznaczenie, które nie tylko idealnie do niego pasuje, ale także – jak sam mówi -najbardziej go cieszy. Zebrawszy relacje wielu osób z nim współpracujących i opierając się na ich wypowiedziach spróbujemy nakreślić główne nurty działalności tej wyjątkowej osoby. A, jak zobaczymy, jest ich wiele.

Harcerstwo

Będąc z wykształcenia pedagogiem  Marian Jaroszewski przez wiele lat działał  w harcerstwie, najpierw prowadząc zastęp środowiskowy dla podopiecznych Sądu dla Nieletnich w Warszawie. Później prowadził drużynę Nieprzetartego Szlaku (tym mianem nazywa się drużyny działające przy zakładach opiekuńczych, wychowawczych i domach pomocy społecznej) w Ośrodku Szkolno- Wychowawczym dla Słabosłyszących i Niesłyszących w Kielcach. Prowadził również gromadę zuchową w tym samym ośrodku. Był referentem drużyn Nieprzetartego Szlaku w Chorągwi Kieleckiej, obejmującej wtedy wszystkie drużyny w województwie świętokrzyskim. Zajmował się wówczas nie tylko prowadzeniem drużyny, ale i organizacją obozów, oraz sprawdzaniem, czy wszystkie drużyny Nieprzetartego Szlaku w województwie dobrze działają. Pomagał im również w wielu podejmowanych działaniach.

Posiada stopień instruktorski harcmistrza.  Przez wiele lat, w latach 70., organizował obozy harcerskie dla chłopców oraz obozy wędrowne dla dziewcząt. Po zakończeniu działań harcerskich był komendantem i organizował jeszcze wiele obozów. Chociaż nie były to już obozy stricte harcerskie, posługiwały się harcerską metodyką. Bo jak sam mówi: „Harcerzem jest się całe życie”.

Czarne Stopy

Na przełomie 1975 i 76 roku Marian Jaroszewski zaangażował się w działalność Sekcji Rodzin (SR)  warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej, gdzie został zaproszony przez jej twórczynię i ówczesną przewodniczącą Hannę Przeciszewską. Wtedy to właśnie powstała  koordynowana przez niego grupa „Czarne Stopy”, skierowana do dzieci między pierwszą a ósmą klasą szkoły podstawowej, działająca obok drugiej grupy skierowanej do starszych dzieci – „Tygrysów”. Początkowo „Czarne Stopy” były grupą liczącą 128 dzieci, podzieloną na cztery zespoły wychowawcze. Prowadzona była ona na wzór metody harcerskiej  i nastawiona na  wychowanie w samodzielności przez zabawę, sport i przebywanie na łonie natury –  taki charakter grupy  SR  zachowują do dziś. Bardzo ważnym elementem budowania wspólnot grup było angażowanie w nie rodziców i współpraca wychowawcza między nimi, a kadrami grup. Działanie grupy polegało na  odbywających się 1-2 razy w miesiącu spotkaniach – wycieczkach połączonych z  Mszą Świętą i gawędą. Organizowano także rekolekcje wielkopostne oraz bożonarodzeniową „choinkę” w lesie.

Bardzo ważna część działalności Mariana Jaroszewskiego to organizowanie latem i zimą obozów. Już w pierwszym roku działalności (1975/76) były to 2 trzytygodniowe obozy letnie i 2 dwutygodniowe obozy zimowe. Miały one formułę obozów stacjonarnych,  przypominających obozy prowadzone przez wcześniej wspomniane harcerstwo. Obozy były nastawione na dużą swobodę i wolność dzieci w nich uczestniczących, przy jednoczesnym utrzymaniu dyscypliny w ważnych sprawach. Marian Jaroszewski był pomysłodawcą i inicjatorem obozów „Czarnych Stóp” i jeździł na nie jako główny koordynujący kadr mniejszych podobozów, funkcjonujących w ramach poszczególnych turnusów, a także jako pomysłodawca gier i programu obozów.

W kolejnych latach wraz ze wzrostem liczby dzieci uczestniczących w Sekcji, a co za tym idzie powstaniem nowych grup, obozów odbywało się coraz więcej. Wraz z prężnym rozwojem SR KIK  pojawiła się  potrzeba wykształcenia jednolitego programu wychowawczego dla grup. Powstał on w latach 1977-1979, dzięki pracy Zarządu kierowanego przez Izabelę Dzieduszycką, a w procesie uczestniczył także Marian Jaroszewski będący wtedy członkiem Zarządu (wcześniej, w latach 1976-1977, pełnił funkcję Sekretarza SR KIK). Gdy w 1980 roku powstała inicjatywa nadawania Krzyża Sekcji Rodzin, Marian Jaroszewski dostał taki krzyż z numerem 1.

Aktualnie w ramach Sekcji Rodzin działają 30-osobowe grupy rówieśnicze w wieku od 2 klasy podstawówki do 3 klasy liceum. W 2024 funkcjonuje już grupa o numerze 96 (a pomysł numeracji zaistniał dopiero po pewnym czasie działania Sekcji, więc grup było więcej). Ogromna ilość wychowanków SR jest już dorosłymi ludźmi, mającymi swoje dzieci, a często również wnuki. O wartości działania Sekcji Rodzin świadczy to, że większość tych dzieci i wnuków także jest lub było członkami grup SR KIK, a ich uczestnicy często sami zostają kadrą, zakładając swoje grupy.

Oto jak wspomina swoją przygodę  z Czarnymi Stopami Inka Słodkowska jedna z ówczesnych  wychowawczyń SR: Marian Jaroszewski stworzył „Czarne Stopy” – pierwsze grupy dziecięce w Sekcji Rodzin KIK, organizując zarazem strukturę SR. Wykształcił młodych wychowawców i zbudował ramy działania grup SR, wpajając nam zasadnicze zasady wychowywania w grupie, organizacji wycieczek i obozów, rozwoju pracy wychowawczej, itp. Przekazał nam najlepsze tradycje harcerskie. Dla mnie osobiście Marian był wielkim autorytetem i prawdziwym przyjacielem. Wydawał dla wychowawców specjalne pismo, odbijane na powielaczu; każdemu szefowi grupy podarował dzienniczek grupy, oprawny w płótno drukowane w czarne stopki. Bardzo dobrze zapamiętałam wskazówki Mariana, jakie dał młodej kadrze przed obozem nad Wigrami w 1979 r.: 1/ wychowanie nie jest nauką czy rzemiosłem – jest sztuką; 2/ aby wychowywać innych, musimy wychowywać się sami; 3/ w każdym zespole każde dziecko powinno mieć szanse swojej społecznej realizacji – to zadanie wychowawców; 4/ wychowawcze credo to słowa Saint-Exupery’ego: „Widzi się tylko sercem, to co najważniejsze, jest niewidzialne dla oczu”.

Wiara i Światło

Na przełomie lat 70/80 Marian Jaroszewski zetknął się z ruchem Wiara  i Światło, ideą która stała mu się bardzo bliska. Wiara i Światło, to międzynarodowy ruch chrześcijański, założony przez Marie Hélène -Mathieu i Jeana Vanier, oparty na tworzeniu wspólnoty z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Polega on na  spotkaniach uczestników na wspólnej modlitwie, dzieleniu i świętowaniu. Wiara i Światło ukazuje drogę do nawiązania przyjaźni z osobą niepełnosprawną umysłowo, pokazując, że życie każdej osoby jest unikatowe i święte. Przedstawiciele Wiary i Światła wspólnie przygotowywali wakacyjne obozowiska, formacje i pielgrzymki.

Marian Jaroszewski włączył  się  wtedy w tworzenie wspólnoty dla rodzin z małymi dziećmi z niepełnosprawnością, zwaną Małymi Muminkami. A ponieważ jego pasją od pewnego czasu były już konie- w naturalny sposób postanowił połączyć te dwie dziedziny zaangażowania .

Hipoterapia

I tak w 1988 r. Marian Jaroszewski razem z trzema innymi osobami zapoczątkowuje ruch hipoterapii w Polsce. Jako jeden z prekursorów hipoterapii przyczynił się do tego, że dziś tak wiele dzieci może otrzymywać pomoc i czerpać ogromne korzyści płynące z rehabilitacji psychoruchowej.

Ukończył kurs instruktorski w Krakowie w 1988 r., a w 1996 otrzymał tytuł instruktora rekreacji ruchowej ze specjalnością hipoterapii. W 1989 r. założył prywatną Stajnię św. Jerzy, gdzie prowadził hipoterapię, w dużej mierze wolontariacko.

Marian jest współzałożycielem PTHip (Polskie Towarzystwo Hipoterapeutyczyne), które powstało w 1992 r., oraz członkiem Zarządu Głównego wszystkich kolejnych kadencji do 2018 roku. Przez 16 lat (2002–2018) był prezesem warszawskiego oddziału Towarzystwa. Do dnia dzisiejszego jest członkiem Zarządu Głównego oraz działa jako wykładowca i gość honorowy na konferencjach i wykładach hipoterapeutycznych. Zainicjował w 1995 r. coroczne Konferencje Naukowe Towarzystwa oraz system Ośrodków Patronackich.

Dziś Polskie Towarzystwo Hipoterapeutyczne zrzesza lekarzy, rehabilitantów, psychologów, pedagogów, instruktorów jazdy konnej, hodowców koni oraz wszystkich, którzy widzą w rozwoju hipoterapii jedną z dróg pomocy osobom dotkniętym chorobą. Powołuje zespoły specjalistyczne służące doradztwem i wydające opinie o podmiotach prowadzących działalność hipoterapeutyczną. Udziela merytorycznej pomocy istniejącym i powstającym ośrodkom hipoterapeutycznym oraz kwalifikuje kolejne osoby do wykonywania zawodu hipoterapeuty.

Od 1990 r.  Marian Jaroszewski pomagał w organizacji hipoterapii w Moskwie, a od 1994 r. na Białorusi i Ukrainie. Współpracował również ze Słowackim Towarzystwem Hipoterapeutycznym. Od 2004 r. jest członkiem honorowym Rosyjskiej Federacji Terapeutycznej Jazdy Konnej. W Rosji Jaroszewski jest nazywany ojcem hipoterapii. Gdy sam zdobył wiedzę dotyczącą rehabilitacji z udziałem koni, od razu chciał ją rozpowszechniać również w innych krajach.

Igor Shpitsberg, kierownik największego w Rosji Centrum Rehabilitacji Dzieci Niepełnosprawnych „Nasz Słoneczny Świat”, bardzo podkreślał, że Marian Jaroszewski jest dla niego przykładem: Poznałem Mariana, mając zaledwie 21 lat, było to w 1991 r. Jego przykład w dużej mierze ukształtował całe moje życie. W wieku 21 lat zdecydowałem, że chcę być tak dobry jak Marian, tak szczerze starać się służyć innym ludziom, tym, którzy potrzebują pomocy. Przez te wszystkie lata bardzo starałem się być takim jak Marian. Od ponad 30 lat kieruję programem rehabilitacyjnym ośrodka dla dzieci i dorosłych z autyzmem, najskuteczniejszym w Rosji i według wielu zagranicznych kolegów – jednym z najlepszych na świecie. Przez 8 lat byłem członkiem Zarządu Autisme Europe. Jestem wdzięczny Marianowi za pomoc naszemu ośrodkowi rehabilitacyjnemu i całemu krajowi w rozwoju hipoterapii i innych zagadnień profesjonalnej pomocy dzieciom z różnymi schorzeniami, w tym chorobami psychicznymi. Jako pierwszy specjalista wprowadził hipoterapię w Rosji w 1991 r., byliśmy jego pierwszymi uczniami w naszym kraju. Wielokrotnie do nas przyjeżdżał na konferencje międzynarodowe, u niego latem uczyliśmy się na obozie rehabilitacyjnym w Zieleńcu pod Warszawą.

W 2023 r. nasz kraj oficjalnie przyjął Krajowy Standard Federacji Rosyjskiej w zakresie hipoterapii. To bardzo ważne, teraz hipoterapia jest oficjalnie uznana w Rosji i wiele dzieci niepełnosprawnych będzie mogło uzyskać potrzebną pomoc. I to właśnie Marian Jaroszewski był pierwszą osobą, która zapoczątkowała ten proces w naszym kraju. Bardzo go kochamy i jesteśmy mu naprawdę wdzięczni. Osobiście wiele mu zawdzięczam, zawsze był i pozostaje dla mnie wzorem – jest przykładem prawdziwej służby dzieciom i wszystkim osobom potrzebującym pomocy”. W 2013 r. ośrodek Nasz Słoneczny Świat otrzymał podziękowania za stworzenie systemu pomocy osobom z autyzmem od Sekretarza Generalnego Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ), Ban Ki-moona. W ciągu ubiegłych 30 lat pomoc otrzymało ponad 100 000 dzieci i dorosłych z autyzmem oraz ich rodzin, centrum przeszkoliło ponad 10 000 specjalistów z całego kraju. Zarząd oficjalnie mówi, że pierwszy impuls do tych działań Rosjanie otrzymali od Mariana Jaroszewskiego. “

Wolontariat

Łącząc idee Wiary i Światła z wiedzą i pasją hipoterapeutyczną Marian Jaroszewski wielokrotnie organizował obozy hipoterapeutyczne, głównie w gospodarstwie agroturystycznym Sosnowe na Kurpiach, w rosyjskim Czelabińsku oraz w jego własnej stajni. Umożliwiał osobom niepełnosprawnym kontakt ze zwierzętami i przyrodą, stwarzał okazję nawiązywania przyjaźni.

Podczas organizowania obozów integracyjnych, jak podkreślają ich uczestnicy, przyświecał mu jeden cel: połączyć ludzi. Sprawiał, że każdy niezależnie od swoich ograniczeń mógł być częścią niesamowicie pięknej grupy ludzi. Na obozach nikt nie był postrzegany przez pryzmat swojej choroby.

Wiele osób mówi o Marianie jako o kimś, kto jako pierwszy w nich uwierzył, powiedział, jak wiele mają możliwości, oraz dał okazję do rozwiązania problemów i pokonania wszelkich przeszkód, które czasami stawiała na ich drogach choroba.  Kadrą na takich obozach byli głównie wolontariusze – pan Marian ma wielką moc przyciągania do siebie ludzi i to, jak wielu wolontariuszy brało udział w jego inicjatywach, jest na to najlepszym dowodem.

Oto relacja jednej z wolontariuszek, która do dziś jest szczególnie z nim zżyta : Poznałam Mariana w wieku 12 lat na obozie jeździeckim prowadzonym przez jego córkę Martę (z którą do dziś się przyjaźnię i współpracuję). Marian pomagał Marcie jako opiekun. Był osobą otwartą na młodzież, pełną wyrozumiałości, konsekwentną, sprawiedliwą i z poczuciem humoru. Od razu go polubiłam, bo w wolnych chwilach grał ze mną w szachy. Marian nie tylko przekazywał nam wiedzę z zakresu jeździectwa i opieki nad zwierzętami, ale także opowiadał dużo o przyrodzie. To z nim pierwszy raz widziałam stanowisko rosiczki przy pobliskich bagnach. Dzięki Marianowi mieliśmy okazję walczyć ze swoimi słabościami i lękami. Najlepiej wspominam wyzwanie, jakim był tzw. bieg po świeczkach, gdzie każdy z nas całkiem sam mógł przejść leśną ścieżką w nocy, idąc od świeczki do świeczki (były to znicze, żeby było bezpiecznie). Marian dyscyplinował nas codzienną pobudką, a tych, którzy zwlekali ze wstaniem, wywoził taczką w śpiworze:–) Za Marianem chodziła gromada dzieci i 3 psy. Zawsze odnosił się z szacunkiem zarówno do ludzi, jak i do zwierząt, i tego nas uczył. To właśnie wtedy pierwszy raz zetknęłam się z hipoterapią.

W te wakacje do Mariana przychodził na zajęcia niepełnosprawny chłopiec. Zapadło mi to w pamięć na tyle, że jako nastolatka rozpoczęłam pracę jako wolontariusz, pomagając przy zajęciach hipoterapii pani, która u nas w ośrodku prowadziła takie zajęcia. Gdy tylko skończyłam liceum i rozpoczęłam studia, ukończyłam kurs hipoterapii. I tak oto, dzięki poznaniu Mariana jako dziecko, do dziś jestem czynnym hipoterapeutą z wieloletnim doświadczeniem w pracy. Można powiedzieć, że dzięki Marianowi odnalazłam swoją drogę w życiu i mogłam pomóc wielu dzieciom.

Marian do dziś jest dla mnie bardzo ważną osobą. Kiedy przyjeżdżam do stajni, nie pytam Marty, gdzie jest Marian, tylko gdzie Tata, często zapominając dodać: Twój Tata. Marian opowiadał mi niezliczone historie swojej współpracy z młodzieżą jako pedagog i hipoterapeuta, o wycieczkach w góry, obozach wakacyjnych dla niepełnosprawnej młodzieży, o tym, jak pomagał dzieciom niepełnosprawnym w Rosji i pomagał rozwijać tam hipoterapię. 

W 2015 r. byliśmy razem na konferencji w Moskwie. Nocowaliśmy u jego przyjaciółki Wiery. Na konferencji pan Marian był przywitany jako gość honorowy, wszyscy go znali i cieszyli się z jego przyjazdu. Dla mnie to było wielkie przeżycie, moja pierwsza międzynarodowa konferencja i wystąpienie w języku rosyjskim, ogromne wyzwanie, któremu sprostałam dzięki wsparciu i dobremu słowu Mariana”.

A oto relacja aktualnej uczennicy liceum im.  Księcia Józefa Poniatowskiego:

Zaczynając naukę w liceum, nie miałam żadnego doświadczenia związanego z wolontariatem. Moje podejście do osób niepełnosprawnych było pełne niewiedzy, niezrozumienia i lęku związanego chyba tylko z tym, że nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Miałam w sobie blokadę, mimo dobrych chęci nie potrafiłam się czuć komfortowo w towarzystwie takich osób. Na jednej z moich pierwszych wycieczek w góry Marian opowiedział mi historię pewnej niepełnosprawnej intelektualnie dziewczynki, która bała się samodzielności. Na co dzień poruszała się o kulach. Miała w głowie scenariusz, w którym upada, kule spadają daleko od niej, a ona sama do nich nie sięga i nie może wstać. Rodzice tej dziewczynki nie zostawiali jej przez to samej nawet na chwilę, jednak Marian bardzo w nią wierzył. Wiedział, że ta dziewczynka jest zdolna do samodzielnego funkcjonowania, tylko jeszcze o tym nie wie… Rozłożył więc na podłodze wielki pluszowy koc, na którym usiedli razem i krok po kroku uczyli się wstawać: „Na początku musimy trochę się podnieść i rozejrzeć, jak daleko upadły kule.  Następnie trzeba ostrożnie przesunąć się dostatecznie blisko i sięgnąć po kule. Teraz już mamy tylko z górki… No i patrz, znowu stoisz”. Mój opis nie dorasta do pięt temu, jak opowiadał tę histori Marian. Pamiętam jak bardzo byłam wtedy poruszona, ta historia bardzo głęboko dotknęła mojego serca.

Najbardziej urzekło mnie to, że pan profesor tak aktywnie uczestniczył we wszystkim, co robił, razem z tą dziewczynką zmierzył się z jej trudnością. Uwierzył w nią, gdy ona sama nie wierzyła jeszcze w siebie, i dając ze swojej strony tylko odrobinkę czasu i cierpliwości, pozwolił jej osiągnąć coś dotąd niemożliwego. Jednak najważniejszym wnioskiem, jaki mogłam wyciągnąć z tej historii, było to, że proste rozwiązania są często wystarczające dobre, a danie od siebie chwilki czasu i uwagi jest w zasięgu każdego z nas. Doszłam do wniosku że wszyscy w tym ja jesteśmy wystarczająco dobrzy żeby pomagać. Od samego początku uwielbiałam słuchać historii Mariana, mówiłam, że chciałabym usiąść na cały dzień z panem profesorem przy kominku i słuchać wszystkiego, co tylko ma do powiedzenia, chłonąć tę wiedzę i mądrość, którą ma w sobie. W ten sposób zaszczepił pierwszą myśl o wolontariacie z dziećmi niepełnosprawnymi. Na początku zupełnie nie wiedziałam, z czym to się je, ale dzięki Marianowi wiedziałam, że sobie poradzę, bo jedyne, czego potrzebuję, to empatia i miłość do drugiego człowieka.

Dziś nie lubię nazywać tego, co robię, „wolontariatem” czy „pomaganiem”, bo wolontariat najbardziej pomaga mi samej. Poznałam wiele dzieciaków, które codziennie mierzą się z przeróżnymi przeszkodami, a mimo tego emanuje z nich tak wiele dziecięcej radości. Bardzo doceniam to, że mogę znać każdego z tych małych, radosnych wojowników. Proste rzeczy i sytuacje, takie jak zbieranie czapek Świętego Mikołaja w pobliskim lasku czy robienie zwierzaków, dzięki tym dzieciakom są jednymi z moich najpiękniejszych wspomnień. Nie zliczę, ile szczęścia i łez wzruszenia dał mi wolontariat, ale wiem, że mogę się w ten sposób spełniać dzięki Marianowi. Jestem ogromnie wdzięczna za to, że wraz ze znajomymi możemy znać kogoś takiego jak pan Marian, kogoś, dzięki komu stajemy się po prostu lepszymi ludźmi. Czekam z niecierpliwością do moich 18. urodzin – najbardziej dlatego, że pełnoletność bardzo zwiększa możliwości, jeżeli chodzi o podobne inicjatywy.

Kiedy indziej mówił, że dziewczynka, o której pisałam wcześniej, jest jedną z ważniejszych osób w jego historii, ponieważ to dzięki niej uświadomił sobie, że tak naprawdę inwalidami są ci, którzy nie potrafią kochać – to piękne zdanie bardzo często pojawia się w mojej głowie. Świat byłby dużo lepszym miejscem gdyby każdy miał w swoim otoczeniu takiego Mariana.”

A oto co sam Marian Jaroszewski pisze o roli wolontariuszy w procesie terapii dzieci niepełnosprawnych:

„Wolontariusz nie jest obciążony diagnozą (….) Jest nastawiony na poznanie drugiej osoby, jest w nim gotowość okazania jej sympatii. Wiedząc ogólnie, że jakieś funkcje nowo poznanej osoby są ograniczone, w kontaktach z nią uruchamia całą swoją wrażliwość i dzięki temu zauważa często rzeczy umykające obserwacji fachowców. Właśnie w tym zakresie nieocenioną pomoc mogą stanowić wolontariusze. Ludzie „z zewnątrz”, których przyjście do placówki (…) jest porównywalne z otwarciem  wiosną szeroko okna i wpuszczeniem świeżego wiosennego powietrza. Bo człowiek utrzymujący kontakt z drugim człowiekiem, kontakt przyjazny, daje mu niejako siebie bezinteresownie.”( Przegląd hipoterapeutyczny 2009/1)

Wzruszające wspomnienia z obozu w Sosnowem z lata 89 roku przekazują Olga i Michaił Zawałowowie, którzy uczestniczyli w nim w czasie pierwszego swojego zagranicznego wyjazdu z Rosji  po „pierestrojce”. Atmosfera panująca na obozie, spotkani ludzie i sposób wzajemnego odnoszenia się osób zdrowych i niepełnosprawnych, pełnego szacunku, wrażliwości i zaufania zrobił na nich ogromne wrażenie. Po powrocie, na wiele lat zaangażowali się w tworzenie wspólnot Wiary i Światła w Moskwie.

 Pomysłowość

 Marian Jaroszewski, jak widać, w swoim życiu podejmował  wiele różnorakich inicjatyw dla osób z niepełnosprawnością. Nieustannie poszukiwał nowych form działania, tak, aby wciągnąć w nie różne środowiska, także w formie  atrakcyjnego wolontariatu.

Zdawał sobie sprawę z trudności, których w swoim życiu doświadczają osoby niepełnosprawne . Wiedział, jak trudno odnaleźć się im w społeczeństwie, oraz ile wyrzeczeń związanych jest z ich dolegliwościami. Właśnie dlatego zależało mu, aby pokazać im, że nadal mogą poznawać piękno świata w ten sam sposób co większość ludzi. Jednocześnie  ideą, która nim kierowała  było wywołanie radości u innych oraz pomoc w radzeniu sobie z trudnościami. Projektów i pomysłów na to było wiele i miały one przeróżny charakter: od cotygodniowych spotkań, przez teatrzyk kukiełkowy, do  wakacyjnych obozów. Dzięki organizowaniu wydarzeń w różnych miejscach  i środowiskach angażował w nie wiele osób. Można powiedzieć, że dzięki temu  zmienił  na lepsze życie wielu z nich (szczególnie niepełnosprawnych). Postaramy się przybliżyć niektóre jego  projekty i inicjatywy.

Obozy dla każdego

Marianowi Jaroszewskiemu znającemu różne środowiska młodych ludzi przyświecała idea zabierania ich na obozy integracyjne, które cieszyły się niemałą popularnością. Stały się one miejscem, gdzie uczestnicy rozwijali się, uczyli samodzielności, odkrywali swoje talenty, rozwiązywali problemy, odpoczywali od rutyny, a przy okazji poznawali wspaniałych ludzi. Podczas obozów panowała niesamowita atmosfera, zawiązywały się liczne przyjaźnie, a wolny czas spędzano głównie na rozmowach albo wspólnych zabawach. Dzieci niepełnosprawne z niecierpliwością czekały na kolejny rok, by móc na nowo przeżyć niezapomniane chwile. Opiekunami zazwyczaj byli wolontariusze, w dużej mierze licealiści. Jedną z nich jest Olga Ślepowrońska, która obozy wspomniana w ten sposób: „Marian organizował obozy, na których było miejsce dla każdego, niezależnie od stopnia sprawności czy wieku. Umożliwiał uczestnikom prawdziwą integrację opartą na szacunku do człowieka jako takiego. Żadne z jego wyjazdów nie były tylko dla osób z niepełnosprawnością czy bez niej. Każdy był mile widziany. To pozwalało uczestnikom wyzwolić swój potencjał. W efekcie wielu uczestników tych wyjazdów zostało koniec końców terapeutami, pedagogami i działaczami społecznymi. Obozy, które organizował, były taką oazą pokoju i szacunku dla każdej osoby niezależnie od wszystkiego”.

Większość obozów, które organizowane były co roku, odbywał się w gospodarstwie Sosnowe, lecz nie były to jedyne wyjazdy . Funkcjonowały również obozy wędrowne, które zazwyczaj odbywały się na Podlasiu i Mazowszu.

Teatrzyk Powsinoga

Kolejną inicjatywą, o której trzeba  wspomnieć, jest teatrzyk kukiełkowy, który też  był prowadzony przez Mariana Jaroszewskiego. Tę inicjatywę również opisuje Olga Ślepowrońska, która zainspirowana działalnością Mariana sama podejmuje podobne działania: „Przez wiele lat prowadziłam  teatrzyk cieni, z którym jeździłam do domów dziecka w Meksyku, Mołdawii czy do Polonii w Europie. Obecnie teatrzyk działa co roku w Polsce w rozmaitych wsiach. Te działania również zainspirował Pan Marian i jego wędrowne obozy z teatrzykiem Powsinoga. Pan Marian pokazał mi, że nie trzeba wielkich budżetów ani umiejętności, aby stworzyć coś, co cieszy innych. Teatrzyk Powsinoga docierał do dzieci z rozmaitych ośrodków opiekuńczych i małych miejscowości. Inspirował, radował i uwrażliwiał. A postać Pana Mariana pokazywała nam wszystkim, że fantazja i troskliwe serce to największe skarby, jakie można mieć”.

Dzwoneczki dla niewidomych

Nie sposób nie wspomnieć o ośrodku dla niewidomych w Laskach. Osoby mające problemy ze wzrokiem mogą się tam rozwijać, korzystając z wszechstronnej opieki, która pomaga podopiecznym odnaleźć się w naszym świecie. Pan Marian kiedyś opowiedział nam historię związaną z jego słabo widzącą przyjaciółką. Kiedy chodził z nią po górach, zakładał białą koszulę, ponieważ ta bardzo odróżniała się od otoczenia. Dzięki temu dziewczyna mogła bez problemu zauważyć swojego przewodnika. Na tyle jej się spodobało, że zaczęła zabierać swoich znajomych i wszyscy razem chodzili, trzymając się liny. Z biegiem czasu Marian wpadł na lepszy pomysł, który miał ułatwić chodzenie w tak dużej grupie. Podczas wycieczek zaczął chodzić z dzwoneczkami przywiązanymi do butów, a oprócz tego trzymał w ręce laskę, którą stukał o korzenie albo inne wystające przeszkody, wytyczając innym bezpieczną drogę. To samo postanowił później zastosować przy jeździe konnej w grupie – przypinał dzwoneczek przy strzemieniu, a niewidomi jeźdźcy podążali za nim w zastępie.

Spotkania integracyjne w LO

Jeszcze niedawno, w V Liceum Ogólnokształcącym im. ks. Józefa Poniatowskiego – odbywały się z inicjatywy szkolnego pedagoga Mariana Jaroszewskiego – regularne spotkania z osobami niepełnosprawnymi. Zainteresowani mieli szansę co tydzień integrować się, wspólnie śpiewając, grając w planszówki albo po prostu ucząc się w miłej atmosferze. Najkrócej mówiąc, w ich trakcie można było się rozwijać, pomagać innym albo po prostu spędzić przyjemnie czas. Pod każdym względem wyjątkowy.  Pan Marian podejmując wspomniane inicjatywy starał się, żeby problemy finansowe nikogo nie wykluczały, i jeśli była taka potrzeba, to bezinteresownie dokładał się  z własnej kieszeni.

Marian jest też związany z innymi fundacjami, które mają dokładnie taką samą funkcję – wspierać tych, którzy mają pod górkę. Jest w zarządzie Fundacji na rzecz Wspierania Osób Niepełnosprawnych „Grzyna Moja”, a ponadto nadzoruje Fundację Pomocy Młodzieży i Dzieciom Niepełnosprawnym „Hej, Koniku”. Olga Kuśmierczuk na stronie internetowej CzujCzuj.pl opowiada o Marianie następująco: „Ma fizjonomię i charakter Pana Kleksa i z całą powagą muszę stwierdzić, że jest jednym z ludzi, którzy najbardziej wpłynęli na moje życie. Oraz ukochanym, przyszywanym dziadkiem dla Roszka i Duni. Kiedy się poznaliśmy prawie dwadzieścia lat temu, organizował wycieczki pod Warszawę dla młodzieży, a potem wędrowny teatrzyk po wsiach. Mieliśmy klacz Baśkę, która  ciągnęła wóz, na którym były bagaże, profesjonalnego reżysera i bardzo miłych widzów. Przy niewielkich kosztach udało się zrobić coś pięknego i żywego. A potem były kolejne obozy, przede wszystkim przez wiele, wiele lat integracyjne wyjazdy do gospodarstwa Sosnowe, gdzie bardziej i mniej sprawni wspólnie pracowali na polu. Przepiękny czas.

Działalność Mariana Jaroszewskiego ilustruje fragment wypowiedzi Olgi Ślepowrońskiej: „Dzięki Marianowi poszłam na studia psychologiczne a moje życie zawodowe połączyłam z osobami z niepełnosprawnością. Całe moje podejście do osób z niepełnosprawnością ma źródło w tym, co swoją postawą i działaniem pokazał mi Marian. Obecnie prowadzę organizację samorządową wspierającą bliskich osób z niepełnosprawnościami i spokojnie Marian mógłby zostać jej patronem”.

Pedagog

Marian Jaroszewski – mimo swego wieku – jest pedagogiem w V Liceum Ogólnokształcącym im. Księcia Józefa Poniatowskiego. Wydaje się  jednak, że nie odbiera tego jako typowej pracy i nie myśli o przychodzeniu do niej jako o swoim obowiązku. To, jak  traktuje uczniów i jaką atmosferę tworzy w  szkole, jest wyjątkowe. Sprawia wrażenie osoby, która naprawdę lubi swoją pracę, a przede wszystkim kocha ludzi. W zeszłym roku 14 października, w Dzień Edukacji Narodowej, został uhonorowany nagrodą burmistrza dzielnicy Śródmieście za ogrom pracy którą przez całe życie wykonywał w przeróżnych placówkach edukacyjno – pedagogicznych. „W trakcie apelu, gdy dyrektor szkoły wywołał Mariana, by mu oficjalnie pogratulować, rozległy się ogromne brawa. Aplauz uczniów trwał dobre kilka minut, w którymś momencie nauczyciele i przewodnicząca delikatnymi gestami próbowali nas uciszyć, ale jak pewnie się państwo domyślają, zbyt wiele to nie dało” – wspominają uczniowie – „Pan Marian zorganizował dla nas regał z herbatami i ziołami, które sam kupuje lub własnoręcznie suszy i przywozi z domu. Na parapecie, na którym stoją kubki, widnieje napis: „Myjcie po sobie kubki, pędraki!”. Wszystkie przedmioty, które uczniowie mają do wspólnego użytku, np. czajnik, toster, są od Pana Mariana. Pod oknem, obok biurka Mariana, stoi kanapa z kocami i poduszkami, na której chętnie przesiadują uczniowie. Teraz szkoła jest po remoncie, ale jeszcze rok temu cały gabinet był obwieszony rysunkami i innymi pracami artystycznymi uczniów. Myślę, że nie udałoby się znaleźć ucznia, który nie lubi Mariana. Pokoik pedagogów jest przytulnym i ciepłym miejscem, w którym bardzo chętnie przesiadujemy i słuchamy anegdotek i opowieści naszego kochanego pedagoga. Marian ma w naszej szkole (i nie tylko) grono fanów, które z każdą kolejną wycieczką, każdym kolejnym rocznikiem się powiększa.

Weekendowe wycieczki z uczniami

Historia organizacji  przez Mariana Jaroszewskiego wycieczek  w V LO im. ks. Józefa Poniatowskiego ma już prawie 20 lat. Pierwsza z nich, zorganizowana dla uczniów szkoły oraz osób spoza niej, zainteresowanych udziałem, miała miejsce w 2004 r. Obecnie wycieczki odbywają się średnio raz, czasami dwa razy w miesiącu. Uczestniczy w nich od kilku do nawet 80 osób, co bardzo dobrze pokazuje, jak duże jest zapotrzebowanie wśród uczniów na tego typu inicjatywy.

Rokrocznie Marian zaprasza nas również na wycieczkę urodzinową, która odbywa się w Ochotnicy Górnej w Gorcach, u przyjaciół  Mariana, poznanych podczas organizacji pierwszej wycieczki. Jest to  szczególny wyjazd, który cieszy się największą popularnością, ponieważ podczas niego możemy, chociażby samą swoją obecnością, podziękować  Marianowi za wszystko, co dla nas robi. Dwa lata temu, w 78. urodziny Mariana, było na niej dokładnie 78 osób, a w zeszłym roku na 79. urodzinach było ich ponad 70. Do tej pory odbyło się ponad 165 wycieczek. W liczbie tej kryją się zarówno te krótkie – weekendowe, z noclegiem w schronisku, jak i dłuższe, czasem nawet i ponad tygodniowe, gdzie często noclegi odbywały się pod namiotem. Zważywszy na to, że na samej grupie facebookowej, założonej w 2011, jest nas ponad 700, liczba osób uczestniczących w wyjazdach mogła przekroczyć już tysiąc. Główna idea przyświecająca Marianowi podczas organizowania wypraw jest taka, że każdy chętny może wziąć w nich udział, nie ma opcji, aby ktoś został wykluczony. Można zabierać przyjaciół i znajomych spoza szkoły, nawet jest się do tego zachęcanym, o ile zagwarantuje się ich kulturalne zachowanie. Ponieważ główną grupą docelową tych wyjazdów są licealiści, planowane są one tak, aby kwestie finansowe nie stanowiły przeszkody w uczestniczeniu w nich. Słowem – organizowane są one jak najniższym kosztem. Osobom, które mimo wszystko nie mogą sobie pozwolić na taki wyjazd, Marian oferuje wsparcie. Marian co miesiąc organizuje też konkurs fotograficzny, podczas którego można wygrać sfinansowanie przez niego udziału w następnej wycieczce. Polega on na określeniu, gdzie podczas którejś z wcześniejszych Marianówek, zostało wykonane dane zdjęcie, umieszczone na specjalnej tablicy dedykowanej obwieszczeniom o kolejnych wyjazdach.

Dla nas Marianówki, bo tak przyjęło się mówić na wyjazdy z Marianem, są czymś więcej niż zwykłymi wycieczkami. Są czasem odpoczynku, przede wszystkim  mentalnego, bo kilkanaście godzin w pociągu i prawie dwa dni chodzenia po górach to dość intensywnie spędzony weekend. Mimo to wielu z nas wyczekuje tych wyjazdów, właśnie po to by na chwilę odetchnąć od ciągłego pośpiechu i szkolnych zmartwień. Czas spędzony na tych wycieczkach, nie dość że daje nam możliwość pozbycia się nagromadzonego przez codzienność szkolną stresu, często pozwala nam również nawiązać długotrwałe przyjaźnie. Dla sporej części z nas jest to wyjątkowa i rzadka okazja, by wyrwać się z miasta i obcować z przyrodą w gronie przyjaciół. Dzięki Marianowi wiele osób rozpoczęło swoją przygodę z górami, która później stała się wieloletnią pasją. Wiele razy od moich kolegów i koleżanek, zanim pojechali na pierwszą wycieczkę, słyszałem zdanie: „Ja przecież nie lubię chodzić po górach”. Z doświadczenia wiem, że zazwyczaj namówić na wspólny wyjazd jest trudno tylko za pierwszym razem. Myślę że nie przesadzę, mówiąc, że Marian zaszczepił pasję do gór już setkom osób. Marianówki są również wspaniałą okazją do integracji, która zaczyna się już podczas nocnej podróży pociągiem. Osobiście najwięcej moich szkolnych znajomych i przyjaciół poznałem właśnie na Marianówkach, a na każdej kolejnej poznaję nowych. Sam Marian żartował kiedyś, że dzięki Marianówkom miał przyjemność być zaproszonym na kilka ślubów. To, co odróżnia te wyjazdy, choćby od wyjazdów szkolnych, to duża wolność i zaufanie, którymi darzy nas Marian. Ta wolność uczy nas radzenia sobie z trudnymi sytuacjami i wspierania się. Wzajemne dopingowanie się w czasie męczącego marszu, dzielenie się herbatą z termosu podczas przystanków czy chowanie się pod zbyt małą wiatą przed deszczem – wszystkie te sytuacje uwrażliwiają nas na drugiego człowieka, uczą odpowiedzialności i wykształcają poczucie sprawczości. Zawsze razem mierzymy się ze zmęczeniem, brzydką pogodą, czasem zbyt obładowanymi plecakami, wzmacniając tym samym poczucie wspólnoty. Trudy wędrówki sprawiają też, że zaczynamy doceniać z pozoru małe rzeczy. Cieszymy się z prostego jedzenia przygotowanego na kuchenkach, stosunkowo płaskiego miejsca na namiot czy ciepłego kaloryfera w schronisku. Na wyjazdach ludzie są też bardziej autentyczni. W końcu trudno udawać, gdy jest się zmęczonym i umorusanym w błocie po całym dniu chodzenia. Dzięki temu na kilkudniowych wyprawach niezwykle szybko zacieśniają się więzi, które nie rozwijałyby się w ten sposób na żadnym innym wyjeździe – wspominają sami uczniowie.

*****

Marian Jaroszewski pytany – dlaczego zawsze w góry wybiera się w białej koszuli ozdobionej muszką?- odpowiada: „To rodzinna tradycja. Mam zdjęcie swojego dziadka, (…) z jego bratem  –  pod Kopą Magury w Tatrach, gdzie dziadek jest właśnie w białej koszuli z krawatem. Natura, otaczająca nas przyroda to najwspanialsza Świątynia. Nie wypada pojawiać się w niej byle jak. Dlatego, poza klasycznym strojem turystycznym stosuję elementy elegancji. I ten szacunek do piękna przyrody, mam nadzieję, pozostanie u uczestników wycieczek w nawyku. Nasze wycieczki to wielka szkoła życia”.

Tekst został napisany na podstawie świadectw i relacji przekazanych od  środowiska przyjaciół Mariana Jaroszewskiego do kapituły Orderu Uśmiechu. Za udostępnienie materiałów bardzo dziękujemy.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.