Miał zadatki na świętego
10 lutego 2013 | 13:11 | gp / pm Ⓒ Ⓟ
Wszędzie dostrzegał dobro, był cudownym księdzem uwielbianym przez dzieci, wyjechał na misje do Boliwii znakomicie przygotowany, jego śmierć to, po ludzku biorąc, wielki paradoks – mówi o zmarłym 9 lutego w Oruro w Boliwii ks. Mariuszu Graszku jego znajomy, dziennikarz KAI Grzegorz Polak.
Polski misjonarz jest jedną z pięciu ofiar wypadku najechania autobusu na samochód osobowy, który naprawiał z żołnierzami i postulantem z zakonu bonifratrów. Miał 36 lat.
Ks. Mariusz razem z moim kuzynem przyjmował święcenia kapłańskie w 2003 r. z rąk bp. Edwarda Samsela, ale wówczas nie zwróciłem na niego uwagi.
Kiedy podczas studiów na UKSW przeszedł do mojej parafii pw. bł. Edmunda Bojanowskiego na warszawskim Ursynowie z pomocą duszpasterską, proboszcz powierzył mu Msze dla dzieci. Najmłodsi parafianie od razu odpowiedzieli na jego serdeczność i uśmiech. Stopnie ołtarza były oblepione. Ks. Mariusz siadał wśród dzieci i głosił kazanie. Czasami nawet wcielał się w różne postacie. Sympatycznie odpytywał dzieci z przeczytanej Ewangelii, a potem płynęła piękna opowieść o miłosiernym Bogu i o tym jak cudownie jest być chrześcijaninem. Ks. Mariusz uczył dzieci dostrzegać w świecie dobro, sam patrzył na świat jakby przez różowe okulary, dobro wręcz go zachwycało.
W swoim pierwszym liście z Boliwii, gdzie pojechał jako misjonarz, pisał z uznaniem o komendancie policji, który dostał rozkaz rozpędzenia Indian, protestujących po wypędzeniu ich z ojcowizny. Komendant ów, praktykujący katolik, nie wykonał rozkazu, wskutek czego stracił pracę. Ks. Mariusz docenił tę postawę jako człowiek sumienia, którego wartość jest dzisiaj kwestionowana przez zadufanych intelektualistów, gdyż według nich liczy się skuteczność działania.
Bardzo szybko udało mu się „zmiękczyć” twardych górali andyjskich, wśród których mu przyszło pracować. Zapewne dzięki swojej urzekającej dobroci, skromności i pokorze. Do rangi symbolu urasta fakt, że zginął starając się pomóc zakonnicom, które znalazły się w potrzebie.
Niespełna półtora roku był misjonarzem. Do Boliwii jechał z wielkim entuzjazmem, będąc wszechstronnie przygotowanym do swojej służby.
Myślę, że zostawił nam testament: pięknie opowiadał o swoich zacnych rodzicach, których widział modlących się na kolanach ze swymi dziećmi. Był ich dumą, był dumą brata bliźniaka Jacka, także księdza, był dumą swojego biskupa Jerzego, jak on misjonarza, był dumą młodej diecezji ełckiej.
Gdy go poznałem, pomyślałem, że ten chłopak ma zadatki na świętego. Dzisiaj, zszokowany wiadomością o jego śmierci, ośmielam się o nim myśleć jako świętym.
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.